Nastał
kolejny słoneczny dzień. Yosuke spacerował razem ze swoim ośmioletnim synem po
centrum handlowym. Obaj z polecenia Yoko mieli się wynieść z domu, bo kobieta
chciała trochę posprzątać i porozmawiać ze swoją szwagierką. Yosuke w sumie
szybko się zgodził, ostatnio przeprowadził małe śledztwo na temat tego całego
chłopaka z którym spała jego siostra. Dowiedział się, że dzisiaj miał gdzieś
tam być ten skurwysyn. Szukał więc go wzrokiem. Takeda szedł u boku taty ze
zbolałą miną. Miał na głowie pewne zmartwienie i tylko czekał na
zainteresowanie rodzica, bo żalić się tak sam z siebie to było trochę żałosne.
- Tato… - zaczął nieśmiało, ale
Yosuke nie okazał jakiegoś ogromnego zainteresowania. – Co zrobić, gdy…
- Tu jesteś draniu! – zawołał,
widząc poszukiwaną szuję. – Chodź, Takeda, mamy coś do załatwienia.
Ośmiolatek westchnął. Ech ten
tata, żadnego w nim oparcia… Niemniej był ciekawy jego zamiarów. Może zobaczyłby wreszcie jak tata się bije?
Miał osiem lat i naprawdę chciał to zobaczyć.
– Hej, ty! Koleś! – Zawołany
mężczyzna obejrzał się na nich lekko zdezorientowany. W ręku trzymał skrzypce.
– Ty jesteś Iseo Ame, no nie?
- Tak… To ja, a kto pyta? – W
ogóle nie poznawał tych ludzi.
- To mój syn, Takeda. – Pierwsze
naturalnie przedstawił potomka, a Iseo posłał mu przyjemny uśmiech. – A ja
jestem Yosuke Kazama, jestem bokserem i…
- Ooo – mruknął z uznaniem. –
Brat Miyuki Kazamy, tak?
- Otóż to. – No to teraz skoro
się poznali, mógł przejść do rzeczy. – Słyszałem, że masz tu dzisiaj dawać
koncert.
Takeda spojrzał ciekawie na
ojca, od dawna to planował?
- Właściwie to tylko drobne
wystąpienie, a nie koncert – poprawił go grzecznie.
Yosuke go jakoś nie polubił,
gość ubierał się jak pedał. Miał na szyi apaszkę! Do tego jakiś czarny podkoszulek,
a na to jakaś flanelowa narzutka w czarno-granatowych barwach i spodnie… nie
rurki, ale jakieś dopasowane, czarne sztruksy.
– Jednak, tak między nami, to
dostałem cynk, że będzie przysłuchiwał się jakiś łowca talentów.
- I co? Sądzisz, że masz szansę?
– zapytał złośliwie.
- Zabrzmię nieskromnie, ale mam
ogromną szansę. Sama twoja siostra stwierdziła, że gram z pasją i na dźwięk
moich melodii miękną jej kolana.
No jak Miyuki mogła się tak
opuścić. Przecież to jawne zaproszenie do łóżka!
- Masz cudowną siostrę, Yosuke.
A ty, Takeda, piękną ciocie, farciarz.
- Lubisz moją siostrę? Podoba ci
się?
- Skłamałbym, mówiąc „nie”.
- Iseo, a co będzie jak cię
wybierze ten łowca? – zapytał Takeda.
- Wtedy pewnie wyjadę za
granicę, aby się bardziej rozwinąć w tym co robię, wiesz? – Poczochrał chłopca
po głowie. Lubił dzieci, znaczy, odpowiadać na ich proste pytania.
- A co z Miyuki? – zapytał
Yosuke. – Ona zostanie tutaj, a ty sobie wyjedziesz?
- Po co miałaby ze mną jechać?
Ma chyba co tu robić.
- Nie obchodzi cię moja siostra?
– Bezczelny typek, zaciąga ją do łóżka, daje nadzieje i potem zamierza w ten
sposób porzucić? Czy on zapomniał z kim rozmawiał, do cholery?
- Właściwie obchodzi, ale może
nie aż tak. – No podobała mu się, lubił ją, ale ich relacje były chyba za
słabe, aby postawił ją ponad możliwość rozwoju swojej pasji do skrzypiec. Poza
tym, Miyuki się chyba z kimś spotykała.
- Nie sądzisz, że tamtej nocy
staliście sobie bliscy? – Yosuke ciągle dawał mu szansę na poprawę.
- Tamtej? A, mówisz o tym! Nie
sądziłem, że ci powie. – Zakłopotał się, choć to dobrze, że mu powiedziała.
Teraz wiedział dlaczego Keichiro wylądował w szpitalu. – Czy bliscy? – Zamyślił
się. – Nie wiem, może trochę, to była raczej samarytańska przysługa. Lubię ją,
no to pomogłem.
- Zaraz, zaraz! Znaczy mówisz,
że traktujesz to jako litość? - Wkurwił się, no bo co to miało być? Z litości
poszedł z jego siostrą do łóżka?!
- Nie litość… Znaczy, może
trochę żal było na nią patrzeć jak ciągle miała nad sobą taki ciężar.
- Iseo, zaczynamy! – zawołał
jakiś mężczyzna, chyba organizator.
Yosuke po jego słowach chciał mu
przypierdolić, wyjść z siebie, stanąć obok i zasadzić mu porządnego kopa!
- Dobra! Wybaczcie chłopaki, ale
nie mogę z wami teraz gadać. Do zaś.
- Czekaj! – Zatrzymał go jeszcze
Yosuke po czym wystawił rękę do uścisku. – Połamania palców.
Iseo z uśmiechem przyjął uścisk,
a wtedy… bokser ścisnął jego rękę tak mocno, że Iseo i Takeda usłyszeli chrzęst
kości, ale ten pierwszy poczuł ból. Zaklął, próbując wyrwać swoją dłoń. Kolejne
gruchnięcie i kolejna fala bólu uświadomiły go, że Yosuke połamał mu palce.
Zawył z bólu i dopiero kiedy fala bólu zmusiła go do uklęknięcia, Yosuke puścił
go. W tym czasie przy nich zjawili się organizatorzy wraz z ochroną, która od
razu zabrała Yosuke pod ramiona i wycofała z tłumu. Iseo trzymał się za obolałą
dłoń. Nie bardzo przejmował się bólem, to świadomość złamania była dla muzyka
tragedią. Możliwe było, że nie będzie mógł grać przez kilka miesięcy, potem
rehabilitacje czyli kolejny stracony czas. Mógł wyjść z wprawy.
- Iseo… Jestem prawie pewien, że
ręka jest złamana – stwierdził jeden z organizatorów, łapiąc go za ramię.
Współczuł mu.
- Nie możesz zagrać. Nie dasz
rady - dopowiedział drugi. Szkoda, bo
występ był dla chłopaka wielką szansą. Nie brak mu było talentu.
Iseo zagryzł swoje wargi z
wściekłości.
- Następnym razem pomyślisz dwa
razy nim wykorzystasz moją siostrę – podsumował Yosuke, patrząc na niego z
wyższością, a Iseo zmrużył oczy.
- O czym ty, kurwa, pieprzysz?!
– warknął.
- Sam ją wypieprzyłeś ostatnio,
gnoju! – Rwał się do tego, aby jeszcze bardziej go uszkodzić, ale ochrona mocno
go trzymała.
- Nie prawda! Nigdy jej nawet
nie dotknąłem! – No, oczywiście poza tamtym przytuleniem i sprawdzeniem śladu
obicia, ale jako seks to się nie kwalifikowało!
- Chciałby pan złożyć
doniesienie? – zapytał ochroniarz.
- Iseo, pomożemy ci uzyskać
spore odszkodowanie, chłopcze – oznajmił organizator.
- Tato… - jęknął Takeda, który trochę
się tego wszystkiego przestraszył. – Pójdziesz do więzienia…?
Iseo spojrzał z żalem na
chłopca. Przypomniał sobie co sam czuł, gdy jego ojca wywozili do aresztu za
jakieś zamieszki. Nie było to ani trochę przyjemne.
- Nie, proszę go puścić. To
tylko takie męskie porachunki…
- Iseo, ten mężczyzna złamał ci
rękę i pogrzebał twoje szansę na wybicie się.
Mężczyzna wbił z żalem wzrok w
swoją rękę. Może i powinien dać mu nauczkę, ale… Nie chciał być mściwy. Nie
umiał.
- Naprawdę zamierzasz go od tak
wypuścić?
- Tak, źle mnie zrozumiał, ale
gdyby to była prawda, to bym sobie zasłużył. Co do koncertu, spróbuję jeszcze
za rok… – powiedział, choć wątpił, żeby w rok doszedł do tak dobrego stanu jak
w chwili obecnej. – Muszę jechać do szpitala.
- Podwieźć cię? – zapytał organizator.
Nie wypadało mu opuszczać koncertu, ale dla niego mógł zrobić wyjątek.
- Nie ma potrzeby.
- My cię podwieziemy, Iseo,
prawda tato? – wtrącił Takeda. Ten decydujący ton… cała matka.
Yosuke
się nadąsał, ale zgodził. Iseo powtórzył mu, gdy widownia się rozproszyła, że
nie spał z jego siostrą. Podejrzewał, że Keichiro mógł mu w zemście to podpowiedzieć.
I chyba wolał to niż prawdę. Poprosił zatem, aby po odwiedzeniu szpitala udali
się do Miyuki, aby sprostowała wszystko. Nie musiał wiedzieć z kim się
przespała. Chciał tylko, by przyznała, że nie z nim i oczyściła z zarzutów.
Tymczasem
u Sasoriego zaczęło się zbierać towarzystwo. Co ich obchodziło rzygające
dziecko z wirusem? Możliwe było, że oni też będą rzygać po alkoholu. Chłopiec przynajmniej
nie czuł by się osamotniony. Sasori nie bardzo pasowało rozumowanie kolegów,
ale na odmowę zareagowali hasłem „I tak przyjdziemy”, więc kolejny raz jego
zdanie się nie liczyło. A niech by się zarazili i umarli! Byłoby mu bardzo miło
z tego powodu. Siedział przy łóżku w pokoju dziecka i podawał mu syrop na
kaszel, który był dla dziecka tak uporczywy, że powodował ból gardła. Razem z
nim był Hidan, który próbował rozśmieszyć Naokiego. Nie można powiedzieć, że
był całkiem bezużyteczny, bo zachęcał malucha gdy nie chciał pić syropu. Sasori
ziewnął zmęczony.
- Nie wyspałeś się? – spytał na
Hidana durnie.
- Ciężko się wyspać, gdy całą
noc czuwa się przy dziecku. – Czasem tak mocno kaszlał, że trochę go naciągało,
więc musiał przy nim być cały czas. - Naoki, jak się teraz czujesz?
- Boli mnie – mruknął, wskazując
na swoje gardło. – I chcę kupę.
- To chodź. W łazience dam ci
też taką fajną maść, żebyś sobie do końca nie zaziębił gardła.
Dzwonek
do drzwi zwiastował przybycie gości. Sasori poprosił Hidana, aby czynił powinność
gospodarza i wpuścił znajomych. Głupio, że nie zgodzili się na zmianę terminu.
Dzisiaj spotykali się na kilka godzin, a normalnie mogliby nawet zostać na noc.
Ale ich wola. Hidan wpuścił Yahiko, Nagato, Deidarę i Obito. Trochę się
zdziwił, że nie było z nimi Itachiego. Obito wyjaśnił, że drugi Uchiha może się
spóźnić. Dei wolał, aby w ogóle się nie pojawiał. Niemniej wszyscy skorzystali
i zaczęli go obgadywać. To jasne, że wszyscy już wiedzieli o jego ślubie.
- Dei, a jak wygląda jego żona?
Ładna jest? – zapytał Nagato.
- No całkiem, całkiem. Blond
włosy, brązowe oczy, niska i… jest w ciąży, więc nie wiem. Cycki ma fajne,
tyłek też.
- Hm, może Uchiha zechce wrócić
do Shee, to ja się nią zaopiekuję? – mruknął Hidan. Z jego pomocą otrzymałaby
dowody zdrady i byłby rozwód.
- Dzieckiem też byś musiał się
zaopiekować.
- Nie jestem pedofilem, Nagato –
stwierdził Hidan.
- No tak, zapomniałem, że dla
ciebie opieka jest synonimem łóżka – powiedział z sarkazmem i wykonał na sobie
facepalm’a.
- Może lepiej opowiedz jak twój
romans z uczennicą?
- Nie mam żadnego romansu! –
burknął nadąsany Nagato. Yumi… Co prawda widywał ją codziennie w szkole, ale
nie zachowywała się już tak nachalnie. To mądra dziewczyna, na pewno dała sobie
spokój. – Zresztą teraz są wakacje i w odróżnieniu od was mogę się teraz
obijać.
- Jak wygląda twoje obijanie?
Szykowanie materiałów naukowych na lekcje matematyki – odpowiedział sobie
Yahiko, przewracając oczami. – Biedni ci twoi uczniowie. Kutas na czole był
zwiastunem twojego przyszłorocznego oblicza.
- To był głupi żart…
- Ja tam bym się śmiał –
stwierdził Deidara. – Gdzie ten Saso?
- Tu jestem, kotku –
odpowiedział Sasori, uspokajając przyjaciela. – Przypilnujcie chwilę Naokiego,
bo muszę do kibla – powiedział niby do wszystkich, ale wcisnął dziecko Deidarze
i sobie poszedł.
Blondyn
się skrzywił i od razu przekazał gnojka w ręce kogoś innego. Zmiótł ze swoich
ubrań zarazki, które zapewne na nim osiadły. Przejebane być chorym w lecie, nie
zamierzał dopuścić do tego, aby ta mała bakteria go zaraziła. Zadzwonił dzwonek
do drzwi, także zdecydował się otworzyć. Niestety po zrobieniu tego przypomniał
sobie kto to prawdopodobnie mógł być. Zobaczył jednak, iż Uchiha nie jest sam,
a z małżonką.
- Och, Kana… Miło cię widzieć.-
Widzisz? – zwróciła się pretensjonalnie do Itachiego. – Dei nie ma nic
przeciwko, że przyszłam.
- Trochę mam. Po chuj
przyprowadzałaś tu męża?
Kana się zaśmiała. Od razu go
polubiła. Jedynie Uchiha nie był zadowolony z tej ich wzajemnej aprobaty.
- Sama bym tu nie trafiła, blondasku
– mruknęła logicznie i weszła do środka.
– Chciałam poznać kolegów Itachiego… I oczywiście ciebie, Dei.
- Fajnie usłyszeć takie wyróżnienie.
– Objął dziewczynę ramieniem i poprowadził do salonu.
Itachi założył ręce na klatce piersiowej i
szedł za nimi z oburzoną miną.
– Chłopaki! To jest właśnie Kana
– przedstawił ją, na co Itachi ponownie się fochnął. To chyba jemu powinien
przysługiwać ten zaszczyt.
- Wohoho! – Hidan przysunął się
do tej pięknej niewiasty. – Cóż za piękność! Jednak widzę, że masz jakieś
okropne uczulenie na ptaszka Itaśka. – Uśmiechnął się. – Ze mną nie groziłaby
ci taka opuchlizna.
- Hej, hej! – wtrącił Uchiha. –
Nie przystawiaj się do zajętych, dobra? –burknął i przyciągnął Kanę do siebie.
– Tych nienormalnych już znasz. A to są Nagato, Yahiko, Obito i…
- O jejku! Nie mówiłeś, że twój
znajomy ma dziecko! – Rozradowała się na widok chłopca, który był trzymany
przez Yahiko i leżał zmęczony w jego ramionach. – Strasznie mi przypomina
dziecko przyjaciółki. No, tej, o której ci opowiadałam… – Jak się nazywasz,
mały? Bo ja jestem Kana.
- Naoki – powiedział chłopiec,
lekko zawstydzony obecnością nowej osoby.
Kana po usłyszeniu imienia
zastygła na chwilę w bezruchu. Czy to możliwe, by był to zbieg okoliczności…?
- Dobra, jestem. Oddajcie mi
syna.
Nowa uczestniczka spotkania
odwróciła się w stronę taty dziecka i upewniła się co do autentyczności jej
domyśleń.
- Sasori! – Wskazała na niego
palcem, będąc zdziwiona tym, że go ujrzała. – Jaki ten świat mały!
- Kana…? Co ty… ?- Wtem ogarnął,
że Itachi również już przyszedł. – To ty jesteś żoną Itachiego?!
Nie tylko oni byli zaskoczeni. Reszta patrzyła
na nich w milczeniu i zastanawiała się skąd się ci dwoje znają.
- No ja! Powiedziałbyś?! – Uśmiechnęła
się szeroko. – Hej! Skoro ty tu mieszkasz, Naoki też tu jest… To Noriko pewnie
też, co nie?
Teraz dla chłopaków sytuacja
stała się jasna. No, prawie…
- Skąd wy się znacie? – zapytał
Itachi, bo choć trochę się domyślał, to chciał znać szczegóły.
- To jest przyjaciółka Noriko.
- Właściwie to chyba już nie.
Urwał nam się kontakt i nie wiem czemu... Gdzie ona jest? Niech mi się
wytłumaczy! – oburzyła się żartobliwie.
- Tutaj jej nie znajdziesz…
Nie
miał za bardzo czasu na tłumaczenie, bo chciał położyć Naokiego do łóżka. Kana
mogła wysłuchać tłumaczeń od chłopaków, ale wolała wszystko wiedzieć od
Sasoriego, dlatego poszła razem z nim do pokoju dziecka. Pierwsze co to musiała
uznać wygląd pokoju za zajebisty. Te wszystkie ryby, bąbelki, no wow, ona też
chciała taki dla swojego dziecka. Sasori położył do łóżka już śpiące dziecko i
szeptem zaczął jej wszystko tłumaczyć. Od początku do końca. Do momentu, gdy Naoki miał sześć miesięcy
miała jeszcze kontakt z przyjaciółką i znała wszystkie wyczyny Noriko do tej pory.
Cóż nie wszystko było takie jak się Akasunie wydawało, ale chwilowo go nie
poprawiała.
- Potem, jak Naoki miał jakieś dziewięć
miesięcy, przyszła do mnie i powiedziała, że nie chce go, że odda go do
adopcji. Mówiła, że chciała dokonać aborcji, ale było już za późno.
- Dlaczego go nie chciała? –
Kana uniosła brew do góry.
- Powiedziała, że znalazła
faceta i z nim wyjeżdża, a dziecko by jej przeszkadzało.
- Dziwne… Wiesz, przez pół roku,
moim zdaniem, Noriko była wspaniałą mamą dla Naosia. Sama bym chciała taką być
dla swojego potomka. – Pogłaskała się po brzuchu. – Nie sądzę, by mówiła
prawdę…
- Może. Jakiś rok temu
przyjechała tu, aby zabrać go z powrotem.
- Jak ją odwlokłeś od tego pomysłu?
Sasori zawsze czuł się głupio,
przyznając w jaki sposób się zachował.
- Powiedziałem, że nie ma go już
przy mnie…
- Że umarł?! – podniosła głos
szczerze zdziwiona.
- Nie, głupia! Że oddałem go do
adopcji – sprecyzował, a Kana odetchnęła z ulgą. – Jak mogłaś tak pomyśleć? – burknął.
Zawsze ją pamiętał jako zgrywającą tępą dziewczynę, ale sądził, że już z tego
wyrosła.
- Popraw więc dykcję, skoro
chcesz, aby ludzie cię lepiej rozumieli.
- Pyskata jak zawsze… -
stwierdził. – Nie wyobrażałem sobie ciebie z Itachim.
- Ja też. Jest całkowicie inny
od moich byłych. Ale mniejsza. Noriko chciała ci go odebrać? Nie wolała
wychowywać z tobą?
- Gdyby chciała, to pewnie by tu
była…
- Nadal ją kochasz, prawda? –
zapytała, a on już był gotów zaprzeczać, jednak nie pozwoliła mu na to. – Ona
cię kochała przez cały czas.
- Ona zerwała. Znalazła sobie
innego.
- Pewny jesteś?
Akurat
o tym kłamstwie wiedziała. Noriko zerwała, ale miała nadzieje, że Saso o nią
zawalczy, że do niej przyjdzie do mieszkania. Nie wymagała zmiany, pogodziłaby
się z tym stanem rzeczy, jaki był do tej pory, ale chciała zrozumienia. Nie raz
i nie dwa poddawała Saso próbom, które miały wzmocnić jego charakter i ich
związek. Czasem nawet sama chciała pójść do Saso. Powiedzieć o ciąży, czy nawet o samym już istnieniu
dziecka.
- Ciekawe. – Udał, że się
przejął. – Więc dlaczego mnie nie powiadomiła?
- Bo… No wiesz… - Zakłopotała
się. – Dan miał większą siłę słowa. – Nie rozumiała, dlaczego wolała słuchać
swojego byłego niż najlepszej przyjaciółki. Pewnie chodziło o to, że Dan był starszy.
- Dan…? Zajebiście. Dziwne, żeby
pchał ją w moje ramiona… Ech, chodźmy już do reszty.
Nie
chciał za długo rozmawiać o Noriko. To był temat na dłuższy czas, dlatego mogli
się umówić na kiedy indziej. Gdy Sasori otworzył drzwi usłyszeli tupoty kroków,
które zapewne właśnie spierdoliły spod drzwi i zaczęły niby to od dłuższej
chwili trwający temat. Sasori przewrócił oczami i wraz z Kaną poszedł do
towarzystwa. Na przełamanie lodów dziewczyna sprawdziła, czy zapamiętała imiona
wszystkich. Pamiętała. Sasori w sumie spodziewał się, że nie będą jej lubić, bo
kumplowała się z Noriko, a nawet wiele razy powtarzała, że wciąż ją kocha jak
przyjaciółkę i nie pozwalała złego słowa o niej powiedzieć.
- Nie miała w sobie krzty poczucia
humoru – wspomniał Hidan. – W dodatku strasznie się rządziła i traktowała nas
wszystkich z góry.
- Noriko ma dystans do siebie,
więc raczej byście się dogadali, gdybyście się tak nie wpierdalali w nią i
Saso. No i gdybyście nie traktowali go jak sługusa. – Kana wzruszyła ramionami.
Sasori milczał, stukając palcami
w swój kubek kawy. Źle się czuł, gdy o niej rozmawiali, uświadamiał sobie jak
bardzo był do dupy w związku na którym tak bardzo mu zależało.
- Skoro sobie pozwalał, to żal
nie skorzystać... Itachi też taki jest.
Dziewczyna spojrzała na męża.
Miła odmiana, bo jej byli nie stawiali się na jej zawołanie. Pakowała się w
związki w których nie miała zbyt wiele szacunku.
- Głupoty pierdolisz. W dodatku
po jednym piwie – burknął Itachi w obronie swojego honoru.
- Rozumiem twoją nienawiść do
Noriko, Hidan – powiedziała Kana.
- Serio?
- Mhmmm, nie lubisz jej, bo nie
zgodziła się pójść z tobą do łóżka.
- Co?! – stwierdzenie Kany
wybudziło Sasoriego z amoku. – Proponowałeś mojej dziewczynie seks?!
Deidara zauważył, że przyjaciel
się poważnie tym przejął. Czyżby nadal coś czuł do tej kretynki? Tłumaczenia
Kany ponownie zamydliły mu oczy?
- Oj tam, chciałem sprawdzić czy
cię nie zdradzi. – Hidan wzruszył ramionami. – Poza tym, ona cię sprawdzała, ty
też mogłeś. – Nie czuł się winny zaproponowanej oferty.
- Taa, a pamiętasz Saso jak
Noriko chciała nas zeswatać?
Na
to pytanie Kany wszyscy wbili w Saso spojrzenie. Czyli Saso mógł zmienić
dziewczynę przy aprobacie swojej byłej? I nie skorzystał z tego? Rany boskie, co
za koleś… Itachi jakoś tak skrzywił się na to wspomnienie, które Kana
wypowiedziała z dziwną dumą. Gospodarz jednak nadal pozostawał obojętny wobec
dziewczyny. Akurat dla niego owe swatanie nie było przyjemne.
- Wiecie co? – wtrącił Deidara.
– Zmieńmy temat. Zaplanujemy coś na wakacje?
Wczesnym
wieczorem Iseo zmierzał samochodem razem z Yosuke i jego synem do ich domu,
gdzie znajdowała się Miyuki. Lekarz zajmujący się ręką chłopaka orzekł
złamanie. To go poważnie przybiło. To oznaczało przynajmniej rok przerwy w
graniu, a on jako skrzypek zawsze musiał dbać o ręce. Yosuke go przeprosił, bo
to przez niego nie mógł przez długi czas robić tego co kochał. Sam, by się
załamał. Takeda oburzył się postępowaniem taty. Ciekawe co on by zrobił jakby
mama mu zakazała boksu, przez jakieś nieprawdziwe oskarżenie? Iseo pomyślał, ze
ma mądrzejszego syna od siebie samego, ale nie ryzykował z mówieniem tego na
głos.
- Powiedziałem już, że mi
przykro. Czego jeszcze chcecie?
- Niczego. Mam to gdzieś. Chcę
tylko, aby Miyuki oczyściła mnie z tego zarzutu.
Jej
kłamstwo miało po prostu zbyt duże konsekwencje. Chodził teraz z ręką
zesztywniałą od bólu, maści i grubej warstwy bandaży. Była temu nawet w
większej części winna, nie mogła od tak wykorzystywać go w swoich kłamstwach
bez żadnej konsultacji. Niepoważna była? W końcu dojechali pod dom Yosuke. Jak
się spodziewał, tak było. Miyuki była w domu na górze i bawiła się z Layą.
Polecił Takedzie zająć się siostrą w zastępstwie za ciocię. Iseo zdjął z ramion
swoją narzutę i zakrył nią swoją chorą rękę.
- Yosuke, Takeda mówił, że mnie
wo… - przerwała zdanie, gdy do jej oczu doszedł widok kolejnego gościa.
Zaniemówiła na widok Iseo, co on tu robił? – Nie miałeś dzisiaj występować w…
- Miyuki, możesz powiedzieć
bratu, że ze sobą nie spaliśmy? – przerwał jej, a Miyuki zagryzła wargi ze
złości.
- Yosuke, obiecałeś go nie
gnębić!
- Ne gnębiłem. Chciałem się
przekonać o jego zamiarach i nie były one zbytnio korzystne – stwierdził, lecz
to tłumaczenie nic nie dało. – O ile w ogóle z nim spałaś.
- Nie – wtrącił stanowczo Iseo.
Miyuki spojrzała na niego błagalnie, niech by się przyznał to brat dałby jej
spokój. Chłopak jednak był stanowczy. – Nie spaliśmy ze sobą. – Dziewczyna
westchnęła.
- Nie… Nie spałam z nim…
- Zatem z kim? – zapytał Yosuke.
Miyuki spuściła głowę mierzwiąc
sobie włosy, a jej domniemany kochanek zaczął otwierać usta, by oznajmić, że
już wyjdzie. Jednak wszystko wszystkim przerwała Yoko, wściekle schodząca ze
schodów.
- Yosuke! Debilu ty! – warknęła,
a bokser, nerwowo przełykając ślinę, cofnął się. – Jak śmiałeś bić się na
oczach Takedy?!
Miyuki mimowolnie spojrzała na
Iseo, nie wyglądał na pobitego.
- Biliście się? – dopytała.
- Nie, kochanie – Yoko zaczęła
spokojnie. – Mój mąż na oczach mojego dziecka ścisnął tak mocno dłoń tego chłopaka,
że złamał mu palce!
Miyuki wybałuszyła oczy i
zwróciła wzrok na Iseo. Podeszła do niego, ale on się cofnął. Jednak kroki
dziewczyny były o wiele szybsze. Zdjęła jego bluzę ze zranionej ręki.
- Czy to znaczy, że twój
występ…? – Było jej tak głupio i przykro, że nie mogła dokończyć zdania. Wyrwał
jej z ręki swoje odzienie.
- Nie było występu. Ze złamaną
ręką nie da się grać – syknął złowrogo. Nie chciał tak zabrzmieć, ale był
wkurwiony. – Teraz co najmniej na pół roku muszę odłożyć na bok swoją pasję.
Takie są konsekwencje kłamstwa. Szkoda tylko, że kłamstwo było twoje, a ja za
nie oberwałem.
- Mi też jest przykro. Naprawdę
cię przepraszam, Iseo… - Dotknęła jego ramienia, jednak ją odtrącił.
- Nic już nie mów, dobra? Nie
chcę cię na razie widzieć.
Gdy
to powiedział, pożegnał się z resztą skinieniem głowy i wyszedł. Miyuki cały
czas stała w jednym i tym samym miejscu, ogarnęło ją cholerne poczucie winy. W
momencie, gdy Yosuke wypowiedział jej imię, wybiegła z domu za przyjacielem.
Yoko natomiast zmroziła wzrokiem męża i stanowczo powiedziała, że nadal nie
skończyli rozmawiać. Nie było opcji, aby odłożyli to na później.
Na
zewnątrz Miyuki zaczęła szukać wzrokiem Iseo. Chodziła po okolicy, bo przecież
nie mógł się od tak rozpłynąć. I nie rozpłynął się. Znalazła go siedzącego na
przystanku autobusowym i patrzącego ze znudzeniem, a zarazem zdenerwowaniem na
swoje buty. Dziewczyna podeszła do niego niepewnie. Jego spojrzenie sprzed
chwili i ogólna irytacja nie działały na nią motywująco. W końcu jednak
ukucnęła naprzeciwko bruneta i oparła dłoń na jego kolanie. Wzdrygnął się i
natychmiast na nią spojrzał. Nie wydawał się być zadowolony.
- Zanim cokolwiek powiesz lub zrobisz, chcę
cię przeprosić Iseo! Bardzo, bardzo cię przepraszam! Nie sądziłam, że Yosuke
cię w ogóle znajdzie, ani posunie się do tego, by wyłamać ci palce! Przepraszam
cię…
- Miyuki, wolę zostać sam. – W
chwilach załamania wolał sam sobie z tym radzić. Dziewczyna przeniosła się na
miejsce obok niego.
- Nie zostawię cię samego, skoro
jestem winna temu nieszczęściu. Wybacz mi, proszę. Zrekompensuję ci to, pomogę
w rehabilitacji czy coś. Zrobię wszystko co zechcesz, Iseo.
- A więc cofnij czas.
Ta prośba ją tylko dobiła,
chociaż jej rozmówca na pewno czuł się gorzej. Choć według niej półroczna
przerwa nie była końcem świata, nie odważyła się powiedzieć tego na głos.
– Nie możesz tego zrobić, co? No
to zostaw mnie. Nie chcę się wyładowywać na tobie.
- Jak ci w ten sposób ulży to
zrób to.
- Kurwa mać, po prostu stąd idź.
Tak trudno to zrozumieć?!
W
chwili, gdy wykrzyczał ten nakaz nadjechał autobus. Nie jego, ale wsiadł.
Miyuki nie dołączyła. Tak bardzo chciał zostać sam, że aż podniósł na nią głos.
Kto wiedział co by było, gdyby nadal trwała w swojej upartości? Niemniej jednak
nie mogła tego tak zostawić. Przez nią zrobił się ten cały ambaras. Najpierw by
się w końcu przydało opieprzyć Yosuke za kolejny raz, kiedy wtrącał swój nochal
tam, gdzie nie trzeba. Weszła do ich domu i usłyszała już kawałek reprymendy Yoko.
- Przecież go nie zabiłem… Ale
masz racje, przepraszam – powiedział Yosuke głosem zbitego psiaka.
- Zwykłe przepraszam nie
wystarczy. Ile razy już to od ciebie słyszałam? Bij się w czasie pracy, a nie
na oczach dziecka. A jak tego nie potrafisz, to zakończ swoją bokserską karierę
– powiedziała, co nie spodobało się jej mężowi.
- Potrafię i nie będę się bił
poza pracą.
- Oby, bo ostrzegam. Dowiem się
o jeszcze jakiejś stoczonej poza pracą walce, a złożę pozew o rozwód. – Yosuke
słuchał żony z przejęciem, ale w ostatnie słowa widać było, że w nie wątpił. –
Nie żartuję, Yosuke. Moje dzieci nie będą patrzeć jak tatuś się z kimś bije
albo jak tatusia wyprowadza policja… Kocham cię, Yosuke…
- Ja ciebie też, Yoko.
- Jednak dzieci są dla mnie
ważniejsze – stwierdziła. – Przemyśl sobie wszystko.
W
tym momencie wyszła z salonu, w którym rozmawiała z mężem i w przedpokoju
niemal zderzyła się z Miyuki. Nie było sensu udawać, że niczego nie słyszała.
Yoko zostawiła ją jednak i ruszyła na górę do dzieci. Ona sama chyba nie
chciała już dobijać brata swoim opierniczem. To, jak kopanie leżącego. Siedział
posępnie na kanapie i uderzał swobodnie pięściami w siedzenie. Choć w takich
chwilach większą ochotę miał na rozpieprzenie czegokolwiek. Bronił jedynie
honoru swojej siostry. Nie spodziewał się żadnego „dziękuję”, ale też nie
spodziewał się takich skutków.
Do
dupy z takim czymś. Miyuki wyszła więc do domu i czuła potrzebę wygadania się
właśnie Sasoriemu. Chociaż nie powinna, bo prawdopodobnie jego spotkanie wciąż
trwa… no sorry, to była sytuacja awaryjna! Będąc w domu rzuciła czytającemu na
fotelu tacie, krótkie powitanie i poszła na górę do swojego pokoju, gdzie się
zamknęła i wyjęła z kieszeni telefon. Kolejny raz się chwilę zawahała i w
końcu, z ciężkim oddechem wybrała numer do Saso. Najbardziej chyba nie chciała,
aby to on na nią krzyczał. Odebrał dopiero po jakiś trzech sygnałach.
-
Słucham?
-
Cześć… przeszkadzam ci? – Straciła swoją pewność siebie. Chciała, aby
zaprzeczył jej podejrzeniom i pozwolił się wygadać. Chyba wystarczająco wielu
osobom sprawia problemy.
-
Trochę. – mruknął obojętnie. Fajnie. Sasoriemu przeszkadza, Iseo przez jej
kłamstwo musiał przymusowo zrezygnować z grania na skrzypcach, a jej brat przez
bronienie jej ma kłopoty rodzinne. Łzy napłynęły jej do oczu i zaszlochała
niechcący. – Hej, ty płaczesz?
-
Nie. – Podciągnęła pod nosem, a potem westchnęła ciężko. – Sasori, czuję się
jak jakiś okaz beznadziei, który jedynie komplikuje wszystkim życie.
-
Nie mów tak, ja tylko sprzątałem mieszkanie po gościach. – Wytłumaczył
się, bo nie wiedział w jaki sposób go
zrozumiała. – Nigdy mi nie przeszkadzasz – Dodał. Nastąpiła chwila ciszy,
słyszał jedynie jej ciężki oddech.
-
Nadal uważasz, że nasza noc była błędem? – zapytała, bo chyba, gdyby nie to, to
mogłaby uniknąć dzisiejszych nieporozumień i konfliktów. – Bo jeśli tak t…
-
Sądzę, że może nam się udać. Mogę być z tobą szczęśliwy, a ty ze mną.
-
Naprawdę? Jeszcze nie minął miesiąc. – Nie żeby kilka dni robiło jej różnice.
-
Miesiąc był założeniem. Wpadnij jutro. Naoki się ucieszy.
-
Jak się czuje?
Chwilowo
chłopcu się zbytnio nie poprawiło, bo nadal trzymał się go kaszel i gorączka.
Chorować w lecie to straszna rzecz. Jednak odstawił temat syna na dalszy tor,
teraz Miyuki potrzebowała uwagi. Chciał wiedzieć co wpędziło dziewczynę w stan
tego dołka. Opowiedziała mu zatem wszystko od początku. O wygadaniu się Yosuke
co do przespaniu się z kimś, powiedzenie, że to przyjaciel i dzisiejszej akcji,
może wszystko się uspokoi, a może nie. Ale obwinia się tym wszystkim. Nie mogła
inaczej.
-
Rozumiem. Jak Naoki wyzdrowieje to przyjadę i porozmawiam z twoim bratem i
tatą. Od początku powinienem był to zrobić. – Nie sądził jednak, że
nadopiekuńczość brata jest tak wielka.
-
Dzięki.
-
Co do tego twojego przyjaciela. nie przejmuj się, facet potrzebuje w trudnych
chwilach samotności. Przejdzie mu. Ale może na wszelki wypadek go odwiedź.
Chyba, że i tak ci tam lata jego sprawa.
-
Nie, bynajmniej. Ale… nie będziesz zazdrosny? – Upewniła się.
-
Nie, ja też mam przyjaciółki.
-
Czy są one singielkami? – Zajęte to nie to samo przecież.
-
Gdybym się postarał to by nimi były.
-
Wiesz co? Nie jesteś taki zabawny, jak myślisz. – Bąknęła naburmuszona. – W
ogóle, jak się udało spotkanie?
-
Chujowe jak zawsze.
Nie
kwapił się, aby powiedzieć jej, że Kana była najlepszą przyjaciółką jego eks.
Po ostatniej rozmowie z nią na temat Noriko wyczuł, że nie słucha go z zbytnim
zadowoleniem. Jednak może to i dobrze? I tak ten temat nie był dla niego zbyt
wygodny, a w dodatku Kana nie zaprzestanie mu nim zawracać dupy. Po chwili dał
jej do telefonu Naokiego, z nadzieją, że dzięki usłyszeniu głosu dziewczyny
stan zdrowia mu się poprawi.
W
domu rodzinnym Uchiha już od dziewiątej tętniło życie, jedynie Kana nie
potrafiła się dostosować do tej pory. Tutaj wszyscy chodzili, jak w zegarku
zamiast wyluzować. Wstała przed południem i przebrała się w łazience, nadal się
nie rozpakowała do szafek tylko wszystkie swoje rzeczy miała w torbie. Nie było
ich jakoś cholernie dużo, dlatego wybieranie nie trwało długo. Niemniej musi
pójść na zakupy, ale przedtem zdobyć pieniądze. Ubrana w kolejną ciążową
sukienkę do kolan i na nogach ubranych jedynie skarpetkach, zeszła na dół.
Umiała się o niebo lepiej ubierać, ale i tak z tym brzuchem czuła się nieatrakcyjnie,
po cholerę się starać? Zmierzając do kuchni w przedpokoju ktoś zapukał do
drzwi. Jako, że była blisko to je otworzyła. W progu stał blondyn, który
bacznie ją obserwował.
-
Chcesz autograf? – Warknęła stając już dużo za długo u drzwi.
Dzień
był troszkę chłodny.
-
Ty pewnie jesteś Kana! – zawołał wskazując na nią palcem. Uśmiech to miał
ogromny. – Sasuke mówił, że jesteś gruba, ale no. Szok. W ogóle jestem Naruto
U-zu-ma-ki! – zasylabował dumnie.
-
Zro-zu-mia-łam! – Przytaknęła. – Kana Mazushi – wyciągnęła do niego rękę. –
Nie! Uchiha! Kana Uchiha!
-
Twoje nazwisko brzmi lepiej. W ogóle wiesz, moja mama codziennie biega sobie po
okolicy, więc jakbyś chciała zrzucić parę kilo…
-
Ja jestem w ciąży, Naruto.
-
Ach… - wyjął z kieszeni jakiś bilecik. – No to oddam ci swój karnet na
siłownie. Wejściówki za pół ceny do końca roku. Możesz tam podnosić ciężary czy
coś ciężkiego robić, jak chcesz. – Kana patrzyła na chłopaka, jak na durnia.
-
Naruto? – odezwał się Sasuke. – Czemu nie wchodzisz? I czemu mnie nie
zawołałaś? To mój znajomy – Burknął w stronę Kany i zepchnął ją delikatnie na
bok. – Chodź do mojego pokoju.
-
Ale humorek. Zabawcie się porządnie – mruknęła do chłopaków, puszczając im
oczko.
-
Dzięki. – Odkrzyknął wyszczerzony Naruto.
Kana
z uśmiechem udała się do kuchni, gdzie nikogo nie zastała. Na stoliku leżała
karteczka powiadamiająca, że teściowie pojechali na zakupy, a pod spodem
telefony pierwszego kontaktu. Kto ich nie zna? Przewróciła oczami i ruszyła w
stronę lodówki. Patrzyła na zawartość, zastanawiając się na co ma ochotę.
Chciała coś zjeść, a nie wiedziała co. Głupie ciążowe hormony. Zresztą
wymyślają coś czego ona nawet nie umiała przygotować. Po chwili do domu weszli
teściowie, a do samej kuchni, w której dziewczyna się znadowała, weszła Mikoto,
ale nie z mężem tylko jakąś swoją koleżanką.
-
Kana zamknij lodówkę, skoro nic z niej nie zamierzasz wyciągnąć. – Poleciła
Mikoto.
-
Zamierzam. Nie jadłam śniadania i jesteśmy cholernie głodni… - Pogłaskała się wymownie po brzuchu.
-
Gdybyś wstała, jak normalny człowiek to
byś zjadła z nami. Wiesz jakie to denerwujące gotować wszystkim o różnej porze
dnia? Usiądź przy stole, podgrzeje ci to co zostało z rana.
-
Mam jeść resztki? – Wiadomo, że podgrzane jedzenie nie jest tak dobre, jak te
gotowe od razu. – Chyba sobie żartujesz…
-
Kana, nie karmię cię resztkami ze śmieci tylko tym co zostało ze śniadania. Z jakiś czterech godzin wcześniej, nie
wybrzydzaj. Możesz sobie coś sama przygotować, jak chcesz… albo poczekać do
obiadu. – Spojrzała znacząco na swoją przyjaciółkę, Kushine. Mówiła jej, że
synowa jest strasznie pyskata. Niemniej ta tylko uważnie się dziewczynie
przyglądała.
-
Moja obecność działa ci na nerwy czy dla wszystkich jesteś taka zmierzła? – Zapytała
swobodnie.
-
W tym domu panują zasady, dostosuj się proszę i nie utrudniaj życia innym. –
Może i Mikoto jest surowa, ale od zawsze działała według harmonogramu dnia i
wolała by tak pozostało.
-
No to może się wyprowadzę? Razem z ojcem mojego dziecka. – Dodała trafiając w
czuły punkt teściowej.
Oczywiście,
że syneczka, by nie puściła z domu. Przecież to takie dziecko, że nawet trzeba
mu napisać numery alarmowe.
-
Już wiem! – Wrzasnęła Kushina, zwracając na siebie uwagę kobiet. – Wiedziałam,
że skądś cię znam Kana. Jesteś aktorką teatralną, tak? – Mikoto się zdumiała.
Ona? Aktorką? – W zeszłym roku byłam wraz z mężem na spektaklu… nie pamiętam
tytułu, ale grałaś porzuconą dziewczynę głównego bohatera! Było mi cię tak
bardzo żal! Cudowni byliście na scenie! I ty i on!
-
Dzięki. Nie tylko na scenie był cudowny. – Uśmiechnęła się. Z tego komentarza
Mikoto nie była zadowolona, ale Kushina jak najbardziej.
-
Oj wierzę. W ogóle nazywam się Kushina Uzumaki,
mieszkam na przeciwko.
-
Naruto to twój syn? – Zapytała, choć potwierdzenie nie było jej potrzebne.
Widać po rysach twarzy. Ale Kushina jej przytaknęła. – Zajebiście! Mam pytanie,
czy poród boli? – Mikoto się trochę oburzyła tym pytaniem. Właściwie nie
chodziło o samo pytanie, ale dlaczego to nie jej go zadała?
-
Jak skurwysyn! – Odkrzyknęła, dostosowując się do dialogu rozmówczyni.
-
Kushina! Nie strasz jej.
Mimo
prośby przyjaciółki kontynuowała swój monolog. Twarz Kany zbladła, jak takie
coś można wytrzymać? Mikoto w końcu wtrąciła się w rozmowę i kazała Kanie iść
do salonu, a sama zaraz jej przyniesie coś świeżego do zjedzenia. Zrobiła tak,
jak powiedziała, głównie przez to, że nie chciała dłużej słuchać co przeżywała
ta biedna kobieta, a urodziła takie głupie dziecko. Usiadła na kanapie i
spojrzała na swój brzuch. Szkoda, że nigdy nie zapytała Noriko co się w takich
chwilach czuło, ale wtedy miała to gdzieś, w końcu urodziła takiego ślicznego
chłopczyka. Jest nawet do niej trochę podobny. Pogładziła się po brzuchu.
-
Ale ty mi nie będziesz sprawiał bólu, co? – Zapytała. – Nie chcę kochać
niewdzięcznika. Już ich za dużo we mnie było – Nadąsała się, wspominając swoich
byłych.
-
Ciekawą rozmowę prowadzisz z naszym dzieckiem. – Wtrącił Itachi, wnosząc do
pokoju kanapki dla niej.
-
I tak nie ma pojęcia o czym mówię. – Zabrała kanapkę z talerza i zaczęła ją
zajadać jęcząc błogo przy każdym kęsie. – Boże, zwykła kanapka mi jeszcze tak
bardzo nie smakowała.
-
Podziękuj mojej mamie. Ucieszy się.
-
Wątpię, ona mnie nienawidzi. – orzekła, kończąc pierwszą i biorąc się za drugą.
-
Nie, przesadzasz.
-
Tak z ciekawości. – Zaczęła po przełknięciu. – Znasz numery alarmowe?
-
Jestem policjantem, jeden znam na pewno. Dziewięć, dziewięć, dziewięć. – Kana
spojrzała na niego z niedowierzaniem, a on jedynie uśmiechnął. – To pogotowie,
ale widok twojej miny jest bezcenny.
-
No wiesz, przestraszyłeś nie tylko mnie, a i dziecko. Sądzisz, że było mu
przyjemnie z myślą „o nie, mój tata to kretyn”? – Zapytała poważnie, zabierając
kolejną kanapkę z talerza. – Wracając, skoro znasz numery to po chuj twoja
matka je spisuje na kartce? Ma was za jakiś imbecyli?
-
Nie…nie wiem dlaczego tak robi… - Nigdy się nad tym nawet nie zastanawiał. – To
pewnie z myślą o Sasuke. Zresztą, skoro bardzo chcesz wiedzieć to ją zapytaj.
Popatrzyła
na męża wzrokiem mówiącym „ta, już lecę”. Gdy Kana zajadała kanapkę, Itachiemu
po głowie chodziło pewne pytanie, które od wczoraj chciał jej zadać.
-
Teraz ja ci zadam pytanie… - Słuchała go obojętnie, ale nim szarpała
niepewność. - Podoba ci się Sasori?
-
Co? O matko, nie! – zaśmiała się. – Skąd taki pomysł?
-
Wczoraj bardzo dużo ze sobą gadaliście. Patrzyłaś na niego jak urzeczona. Nawet
Hidan stwierdził, że się do niego przystawiasz. – powiedział. Tak na serio to
Hidan tak nie mówił, ale chciał mieć oparcie swojej teorii.
-
Jesteś zazdrosny?
Nie!
zaprzeczył, ale tylko w myślach, przez usta to kłamstwo nie chciało wyjść. Kana
była JEGO żoną i nosiła JEGO dziecko, nikt inny nie miał prawa się do niej
zbliżać.
-
Ojej… serio? Przecież jest rudy! – Zaśmiała się. – A tak serio. Spokojnie,
przecież serduszko Saso jest zajęte.
-
Powiedział ci?
-
To widać. Ciągle ciepło się wypowiada o Noriko, gdy patrzy na syna widać jego
tęsknotę. Nie wiem dlaczego Noriko zrobiła, jak zrobiła, ale mam nadzieję, że
koniec końców, będą razem.
-
No to radzę jej się pospieszyć, bo ma rywalkę.
Ta
informacja ją zainteresowała. Niestety nie patrzyła obiektywnie na ten niedoszły
związek, co za Miyuki? Nie zna jej, ale w imię solidarnej przyjaźni, nie lubi
jej. Itachi zapytał jej czy nie chciałaby się wybrać na zakupy z jego
znajomymi? Poznałaby żeńską część ich paczki. Byłoby fajnie, ale nie miała
kasy.
-
Od czego masz męża? – odpowiedział pytaniem. – Dam ci swoją kartę. – Wystawiła
do niego dłoń po plakietkę, skrzywił się wobec tej zachłanności. – Karta potem,
a najpierw dziękuję.
-
No dziękuję – powtórzyła z uśmiechem. Niby wykonała polecenie, ale nie czuł się
usatysfakcjonowany.
-
Oczekiwałem… czegoś więcej… - Dziewczyna spojrzała na niego z uniesioną brwią.
– No wiesz… jesteśmy małżeństwem.
-
Chcesz się bzykać, wiem, ale ja nie mogę przez…
-
Nie, nie o to mi chodzi. – Westchnął ciężko. – Nie spieszmy się… mógłbym…
mógłbym cię pocałować?
No
zaniemówiła, pierwszy raz ktoś ją o to pyta. No cóż przytaknęła, bo w końcu
wypadałoby się od czasu do czasu całować, jako małżeństwu. Itachi nachylił się
ku niej i musnął delikatnie jej wargi, a dziewczyna oblizała sobie usta
zapraszając do dalszej pieszczoty. Nie odmówił i wpił się w nią. Kana posunęła
się rękoma wzdłuż jego klatki piersiowej i objęła mu szyję. Naparł na nią, tak,
że dobiła plecami na oparcie. Dał się ponieść i nie zważał już na swoje
„powoli”. Cudownie całowała i nie potrzebowała użyć języka, aby zrobić na nim
wrażenie. Itachi przesuwał stopniowo swoją dłoń z biodra żony na okrągły
brzuch, a potem na pierś…
W
tymże momencie został przez Kanę mocno odepchnięty i w dodatku spoliczkowany.
Złapał za swój piekący policzek i spojrzał na małżonkę zdezorientowany. Ona też
nie bardzo wiedziała dlaczego tak zrobiła, ale skoro już się stało to trzeba
zrobić dobrą minę do złej gry.
-
Uderzyłaś mnie! – Zawołał Itachi.
-
No… - Odchrząknęła. – Jak zgadłeś, Sherloku? – Zapytała z drobnym sarkazmem.
-
Za co?!
-
Jeszcze pytasz? Dotknąłeś mnie za pierś!
-
No i? Jestem twoim mężem! Wolno mi! – Oj, te słowa jej się nie spodobały. Co
ona? Jakiś towar?
-
Sam chciałeś, abyśmy się nie spieszyli, a ty już doszedłeś do drugiej bazy. –
Wypomniała z czym niestety, ale miała racje. – Z resztą sobie dochodź sam, Panie
Powoli – Wstała z kanapy i skierowała się na górę do pokoju. Była zbyt
oszołomiona tym, co zrobiła.
Kilka
dni później do swojego domu wprost od lekarza rodzinnego wracał Deidara. Ten
cholerny gówniarz go zaraził! Teraz musiał walczyć z tą nieznośną anginą ropną.
Jak on nie znosi tego gnojka, tylko zarazki by rozdawał! Wszedł do windy i
przycisnął guzik swojego piętra. Poczuł, łaskotanie w nosie obwieszczające chęć
kichnięcia, dlatego czym prędzej zaczął grzebać w kieszeni w poszukiwaniu
chusteczek. Dosłownie wystarczyła sekunda, aby nie zdążył wyjąć chusteczki i
zakichałby sobie dłoń, a byłoby to co najmniej obrzydliwe. Dodatkowy katar go
wykańczał w dodatku było mu tak zimno, a jest lato do cholery. Patrzył na
światło w windzie, które delikatnie mrugało. Nawet nie zauważył, że jest już na
swoim piętrze.
-
Deidara. – Odwrócił się na drzwi, skąd usłyszał swoje imię. Trochę go zdziwiła
obecność tam Tayuyi. –
Byłam u ciebie, ale nie otwierałeś. – Blondyn wyszedł z windy, pociągając ją,
aby drzwi jej nie przytrzasnęły.
-
Dziwne. Musiałem gdzieś wyjść. – Sarknął, po chwili kichając kolejny raz.
-
Och, Dei. Jak tak kicha to na kielicha – mruknęła Tayuya.
-
Albo oznacza to katar. – Stwierdził precyzyjnie. – Po co przyszłaś? Jak nie
zmieniłaś zdania co do posiadania dzieci to do ciebie nie wrócę.
-
Teraz już chyba za późno bym zmieniła zdanie. – Deidara spojrzał na nią z
niezrozumieniem, a ona się uśmiechnęła. – Faktycznie jesteś chory, bo jeszcze
nie wariujesz.
-
To może mi wytłumaczysz? – Naburmuszył się, a Tay złapała go za rękę. – Co robisz?
– Nakierowała jego dłoń na swój brzuch.
-
Wystarczająco wymownie? – O tak. W końcu zrozumiał. Złapał wdech.
-
Nie, nie. – Zaśmiał się nerwowo. – To niemożliwe…
-
Patrz. Chyba doświadczyliśmy cudu!
-
Zabezpieczaliśmy się…! – Nie zwracał uwagi na kąśliwe uwagi Tayuyi.
-
Widocznie pękło.
-
Co to znaczy, że pękło?! – Deidara był taki wstrząśnięty, że nie z wracał uwagi
na głupotę swoich pytań.
-
Może ujmę to w sposób szczegółowy i dosłowny jaki zrozumiesz, Słoneczko. Otóż,
wystrzeliłeś swoją rakietę, nastąpiło wielkie BUM, rozerwało blokadę i twoje
chłopaki rozpoczęły szturm na moją macice.
-
Nie, nie, nie! To się nie dzieję…!
W
chwili wykrzyknięcia tego zdania, na korytarzu pojawiła się sąsiadka Deidary.
Blondyn wolał nie kontynuować tej rozmowy na środku korytarza.
-
Chodź, pogadamy na dole w kawiarni.
-
Dlaczego nie pójdziemy do ciebie?
-
Bo nie.
Jeszcze
czego, żeby matka się dowiedziała o wszystkim? Najpierw sam musi na spokojnie
sobie to wszystko wyjaśnić. Głupia sąsiadka jeszcze wepchnęła się dupskiem do
windy z nimi. Całą rozmowę od początku do końca, będą musieli odbębnić kilka
razy, bo dzisiaj nie za bardzo wszystko do niego dociera.
DATA
9.02.2015
No HEJA!!!
OdpowiedzUsuńKońcówka! Końcówka mnie rozwaliła na łopatki! Dei ma dziecko z Tayuyą! BUM! Ale z drugiej strony coś tu śmierdzi... Może to nie jego dziecko? Albo sama Tay przekuwała prezerwatywy??? Hmm... Coś to podejrzane...
Ale chyba polubiłam Kanę... Znaczy trochę... Znaczy... Och... Ciągle jest dziwnie. I co się dzieje z Shee? Gdzie ona jest?
Miyuki... Cóż ona najlepszego zrobiła? Tak niewolno. A jak chciała jakoś kłamać, to tak żeby Yosuke nigdy się nie skapnął, że szuka gościa, który nawet nie istnieje. Ooo... Szkoda mi tego Iseo, jego marzenie właśnie poszło się kochać. No może nie do końca, ale zawsze to jakiś cios od losu. Nie no, to było STRASZNIE głupie z jej strony... Może na pocieszenie niech Iseo znajdzie jakąś ładną dziewczynę? No weź, nich ma coś z życia. to taka pozytywna postać i strasznie go lubię. Daj mu jakąś, prooooszę...
Tyle ode mnie
Pozdrawiam :)
P.S. Naruto to idiota...
Też jestem w szoku, że zrobiłam mu taką okropną rzecz xD Podejrzane? Serio? XD Oj tam nie liczy się sposób, a efekt :P
UsuńNo nie opisałam rozstania Shee i Itachiego... nie miałam jako tako pomysłu :P
Człowiek popełnia błędy, a potem musi za nie płacić - chociaż chyba bar dziej cierpi w tej intrydze Iseo... :<
Nie ma sprawy, dam mu jakąś <3 Mam już plan <333
Również pozdrawiam :D
P.S.Odp.: Wiadomo xD
Dobre, szczególnie końcówka :) biedny Deidara, jego sztuka wybuchu dotarła na nowy poziom. Notabene nie jest on najmądrzejszy nie sprawdzając szczelności prezerwatywy już po. Ale zapobiegawczy Dei to byłby oksymoron :P
OdpowiedzUsuńPrzecież to Dei xD
Usuńchłopak pewnie sądzi, że pod jego wpływem prezerwatywy boją się pękać XD
Patrz, patrz - komentuję :D
OdpowiedzUsuńNaszła mnie ochota, to co się będę... Soł, mogę od końca? Albo nie po kolei? Zresztą co się pytam xD
NO DEI, ŻEŚ SIĘ WJEBAŁ xD Wybuchowy chłopak, a co. Widzę, że idzie w ślady Itasia byle mu zmarszczki na ryjku nie wyskoczyły, tego nie przeboleję. Ja rozumiem, że jakieś alimenty będą byle się matka nie dowiedziała? Osobiście nie wyobrażam go sobie "biorąceg odpowiedzialność za dziecko" i hajtającego się z Tay... Nah, totalnie nie xD Raczej buliłby kasę byle by się odpierdoliła xD Idk co zrobisz, ale śmieszkuję tak czy siak.
Iseo :c ej ja go lubiłam... czasami, no ale jednak xD Tak mi go teraz żal :cc (czy tylko dla mnie brzmi to jakby co najmniej popełnił samobójstwo..? xD)
KONIECZNIE musi mieć laskę, niech ją pozna na rehabilitacji czy coś :D Nom, za ładny jest, marnuje się chłopak.
Teraz mi się coś przypomniało, ale nie będę pogrążać Ush na forum publicznym... Znaczy bardziej, niż zazwyczaj miałam w zwyczaju to robić xD Nevermind
No i skończyła mi się wena, soooł... ;/ Jezu jaka spierdolina ze mnie, nawet na komentarz mi nie starcza.
Smuteczek.
Ps. po czasie stwierdzam, że ubolewam nad brakiem spoilerów... to jednak był dobry pomysł, weź! chyba muszę zacząć żulić na gadu, bo jakoś tak... przyzwyczaiłam się do ogarniania mniej więcej co będzie dalej... xD
No przez chwilę sądziłam, że nadszedł czas abym sobie kupiła okulary xD
UsuńOch <3 Nie, nie możesz :P Widzisz jak mnie słuchasz? -.- :P
Hahaha, no Itaś będzie w szoku na wieść, że Dei go kopiuje xD Dobrze rozumiesz, wy się w ogóle rozumiecie bez słów :P
Bo ty to rozumujesz zbyt proso! Postaw się na jego miejscu: Twoja pasja to pisanie, a synonimem zmiażdżenia ręki będzie brak weny i ochoty, widzisz jakie wkurwiające? :P
Ok, dam mu jakąś laskę, ale niech trochę poczeka :P
Oj tam, ja ją będę usiała publicznie upokarzać pobytem na tym blogu xD
To nic, śliczny komentarz ♥
PS.Odp.: żeby był spoiler potrzebny jest napisany rozdział w przód :P
Hej, super piszesz, naprawdę! Oby tak dalej! Z przyjemnością czyta się twoje opowiadanie, masz talent no i głowę pełną pomysłów, nie zmarnuj tego! Jakbyś miała czas byłabym szczęśliwa jeśli odwiedzisz mojego amatorskiego bloga http://aikejiblog.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńNic w nim na razie ciekawego, dlatego szukam ludzi, którzy podsuną mi mnóstwo ciekawych pomysłów, które z chcęcią wykorzystam. Wydajesz mi się właśnie na taką osobę ;) Trzymaj się! Ciao!
~Aikeji
Cieszę się, że ci się podobało :D
UsuńA co dokładniej ci się podobało? :D
Hm, nie wiem czy potrafię komentować tego typu blogi co twój :<