25 sty 2014

ROZDZIAŁ 10.


Czas mijał jak z bicza strzelił. Już był kwiecień, wszystko przeleciało w mgnieniu oka, ale nie wydarzyło się nic spektakularnego, imprezy, jak to u nich bywa odbywały się raz w miesiącu, ale tylko w pełnej grupie, pomiędzy sobą robili tylko mniejsze spotkania, ale na takich to się bardziej nawalili. W ten czas było późno, godzina dwudziesta druga, a Hidan szwendał się po mieście, oczywiście nie sam. Gdzieżby. Towarzyszyła mu Anayanna, która przyjechała do miasta w odwiedziny do Amane, ale skoro Hidan i tak nie ma planów to dlaczego miałby nie dołączyć?
Szarowłosy zabrał swoje kumpele do klubu, gdzie całe trio zaszalało. Postanowili wypróbować każdego drinka z menu, ale po trzech zaniechali temu planowi, bo w głowach natychmiast zaczynało wirować. Kto to widział tak mieszać… no, ale jak się to mówi jest ryzyko, jest zabawa. Zresztą, od początku byli świadomi posiadania mocnego kaca następnego dnia. W znakomitych humorach wyszli z klubu około drugiej nad ranem i przechadzali się  ciemnymi uliczkami stolicy. Trzeźwieli, a przynajmniej  starali się ogarnąć. W pewnej chwili minęli się z jedną czarnowłosą kobietą, idącą z inną laską. Hidan przyhamował kroku i odwrócił się do mijających kobiet. Jedna z nich także na niego spojrzała, ale bynajmniej nie podobał jej się zastany widok tej szpetnej mordy.
- No proszę, jaki ten świat mały, prawda Noriko to znaczy Pani Szmato – poprawił się Hidan, zagadując do brunetki. Jego towarzyszki przyglądały się tej konwersacji z zainteresowaniem.
- Mały? Przecież wiesz, że mieszkam w tym mieście, durniu – nie szczędziła mu obelg, skoro on też nie ma krzty szacunku do niej. jej koleżanka również się nie wtrącała w rozmowę.
- Co to za Pani Szmata? I dlaczego Pani? – dopytała Amane, krzywo się uśmiechając do kobiety. Samym wyglądem nie sprawiała dobrego wrażenia.
- Była Saso – odpowiedział Hidan.  – widzę, że orientację zmieniłaś, że też jakaś lesba cię chce – skrzywił się taksując ją wzrokiem. – przytyłaś, zbladłaś, zmarniałaś. Na twój widok pewnie nawet wibratory nie działają – zaśmiał się wrednie.
- To moja siostra, debilu – odparła, zakładając ręce na piersiach. – co do wibratorów to nie wiem, nie korzystam, jak ty. Najwyraźniej tobie się taka przykra rzecz przytrafiła, skoro ruszyłeś dupsko z domu i wyrwałeś jakieś dwie pijane niunie – stwierdziła z pogardą, patrząc na jego towarzyszki.
- Wypierdalaj od nas – prychnęła Ana.
- Niech on wypierdoli ode mnie – odrzekła, przerzucając w tył włosy.
- Masz jakiś problem? – przystawiła się do niej.
- Mnóstwo, ale to nie twój biznes – oznajmiła srogo. – skąd wziąłeś te panienki, z burdelu?
- Noriko… - upomniała szeptem jej siostra.
- Nie byliśmy u ciebie w domu – oznajmiła Anayanna.
- To ju koniec? Mam zacząć bić oklaski? – zakpiła, a ta się zaśmiała delikatnie.
- Wiesz, chętnie stoczyłabym z tobą intelektualny pojedynek, ale widzę, że jesteś bez broni.
- Auć – zadrwiła.
- Przykre, nawet wyglądem nie masz szans tego nadrobić… - Noriko podeszła do niej twardym krokiem, najwyraźniej uderzyła w czuły punkt. Zaczęła się przystawiać, a Ana już, już miała jej przyjebać, ale Hidan ją przytrzymał. – Puść, dawno jej chyba nikt nie wpierdolił, a ja chętnie to zrobię.
- Wyluzuj. Zazdrości po prostu – mruknął.
- Wypraszam sobie, mnóstwo facetów chce się ze mną umówić – prychnęła Watabe.
- Oczywiście, niskie ceny przyciągają mnóstwo klientów – zaszydziła Ana.
- Masz mnie za dziwkę?! – warknęła rozgniewana, nie lubiła doklejania do niej takiej etykietki.
- No na dziewice to ty nie wyglądasz – wzruszyła ramionami. Jej, gniewać się o taką pierdołę, jakoby była nieskalana seksem.
- I nią nie jest. Sasori to dymał – oznajmił Hidan. – na szczęście się rozstali.
- To ja z nim zerwałam, więc mnie nie wkurwiaj, bo zrobię ci na złość i go odzyskam – powiedziała pewna siebie. Szarowłosy się skrzywił, zrobiłaby to. Nie liczyłyby się uczucia Akasuny, byle mu dopiec.
- Szmata – syknął chłopak. Trochę jakby przystawiła go do muru tą wypowiedzią.
Postanowił zakończyć dyskusję z tą osobą, zerknął na jej siostrę. Nawet nie wiedział, że jakąś ma… i to w przeciwieństwie do niej ładną. Z taką Saso mógłby sę jebać, a nie…. chociaż, dobra, skumał, obrączka na serdecznym palcu. Okej, ciężko by mu było poderwać mężatkę – Saso, oczywiście, bo na Hidana każda przecież poleci.
- Przestań się tak na nią gapić – warknęła Noriko.
- Spoko, pewnie miałaś kompleksy, bo twoja siostrzyczka jest fajniejsza, niż ty… ale jednak ta sama rodzinka, więc nie skorzystam – mruknął uspokajająco.
- Noriko, wracajmy już. Naoki czeka – stwierdziła kobieta, nie zważając na wypowiedź Hidana. Znaczy było jej miło usłyszeć, że jest fajniejsza, ale to nie czas na zachwycanie się sobą.
- Dobra, chodźmy. Mam dość twojego marudzenia i ich towarzystwa…
- Chwila – wtrąciła Amane – Lubię Sasoriego i zrobię coś dla niego – oznajmiła i postąpiła kilka kroków w stronę Noriko. Brunetka uniosła brew w zapytaniu, a co tej lasce może chodzić? W jednej chwili, Amane wzięła zamach w ręce i strzeliła ją w twarz, aż się cofnęła.  – Och, kurwa, aż mnie dłoń zapiekła… znaczy, ekhm, lepiej już nie igraj z Akasuną, suko.
- Ty pieprzona lafiryndo – warknęła z zamiarem kontrataku, jednak siostra pociągnęła ją mocno w tył.
- Zostaw, wracamy do domu – rozkazała, mimo nastających protestów ze strony siostry. – zasłużyłaś sobie.
Odprowadzili wzrokiem, dwie kobiety, które właśnie chyba zaczęły jakąś sprzeczkę, ale nie wiele ich to interesowała. Amane zrobiła to, co chciała zrobić i była z tego cholernie dumna. Potem już kontynuowali swój spacerek, którego celem było odprowadzenie, przez Hidana, dziewczyn bezpiecznie do domu.

Było już późno, na dworze szalała burza, jednak to nie przeszkadzało pewnemu blondwłosemu, mieszkającym w jednym z wieżowców stolicy, osobnikowi, który siedział sobie przed komputerem i nakurwiał w klawisze klawiatury, by dokończyć zadaną pracę na studiach inżynierskich. Co prawda, dopiero mu ją zadano, termin jest na za tydzień, ale co z tego, będzie miał święty spokój i więcej czasu na spotkania z kumplami.
Dobrze, że jeszcze tylko te trzy miesiące do końca roku, bo już ma dość. Jak on mógł narzekać na liceum? W porównaniu do tego co się teraz musi uczyć to pikuś. Jakby się wrócił, to byłby wręcz prymusem – zdecydowanie! Ale wtedy mu się nie chciało… wszystkim się nie chciało… teraz taka matura, to forma kolokwium na uczelniach. Z tą różnicą, że kolokwia mają dość często. Wróciłby się do szkoły średniej, by przypomnieć sobie te luzy, które wtedy mógł zaznać. Eh, człowiek docenia wszystko stanowczo za późno.
Wraz z wybiciem godziny dwudziestej drugiej zero osiem, prąd zgasł, zapadła ciemność. Deidara wpatrywał się zdezorientowany w czarny monitor swojego komputera. Co się stało…? Jak do tego doszło…? Jak mogło…?
- Nie zapisałem! – wydarł się rozpaczliwie i przyłożył głową w blat biurka. Podła złośliwość losu. – Kurwa… - stęknął, podciągając pod nosem. – dlaczego…? Już nigdy nie zrobię czegoś od razu! Wszystko będę zostawiał na ostatnią chwilę, kumasz? – krzyczał do swojej książki, która pomagała w pojmowaniu projektowania różnych konstrukcji budowlanych, na wypadek trzęsień ziemi. – Bo sztuka to chwila! Nigdy już nie odstąpię od tej zasady! Nigdy, nigdy, nigdy – odrzucił książkę na biurko, wtedy drzwi jego pokoju się otworzyły.
- Deidara, uspokój się – skarciła go matka. Olał jej wywód, ona nie rozumie…
Przewróciła oczami i z powrotem zamknęła drzwi, pozostawiając syna z leniwą, a jednocześnie wkurwioną pozycją na obrotowym fotelu przy biurku. Oddychał miarowo, próbując się trochę uspokoić, może w telewizji poleci coś fajnego to się odstresuje.
- Argh! Prąd… mózgu. What. The. Fuck? – skarcił sam siebie. W dzisiejszych czasach życie bez tych wszystkich elektronicznych sprzętów jest takie trudne. Oparł się czołem o szybę w oknie, obserwując kapiący z nieba deszcz, któremu od czasu do czasu towarzyszyły błyski.
Położył się na łóżku, a właściwie opadł na nie znudzony. Oby word zapisał sam jego pracę, tak się przecież starał no… eh, wyjął z kieszeni swoją komórkę, na szczęście ten mechanizm go nie zawiedzie. Trochę późno… dzisiaj poniedziałek, idealnie. Przecież Sasori ma jutro wolne w szkole, ale… jaką on ma zmianę w pracy, hmm. No chuj, najwyżej go opierdoli, że dzwoni w czasie roboty. Pierwszy sygnał, drugi sygnał…
- Siema Słońce, co tam? – mruknął rozmówca, och czyli już po pracy, humorek dopisuje, aby jeden szczęśliwy, chociaż to on powinien taki być. Życie jest nie fair.
- Cześć Misiek. Prądu nie mam… - stęknął blondyn.
- Lipa – odrzekł chłopak beznamiętnie, no kurwa, postaraj się czopie. Nie dzwoni byś go dołował.
- Żebyś wiedział. Pisałem pracę na studia i nagle PYK zapadła ciemność… jakaś kurwa egipska, trafiła we mnie jakaś plaga. Miałem piętnaście stron tych jebanych literek, piętnaście kumasz… czcionką dziesięć na arialu…
- Straszne – odparł, ale chyba śmiał się pod nosem. – mówiłem ci byś sobie kupił laptop, bateria by cię jeszcze ratowała – stwierdził, a Dei jedynie mruknął coś niewyraźnie. – mogę ci sprzedać mój.
- Ten co Hidan ci ostatnio oblał wódką? – zapytał śmiejąc się na wspomnienie tej sytuacji.
- Taa „ochrzcił go” jak to powiedział – zacytował również się śmiejąc. No był wkurwiony, naturalnie, ale no… wytłumaczenie z chrztem było śmieszne. Tak bardzo, że przelało szale goryczy.
- To wiesz, nie chce. Mój ateizm mi zabrania – stwierdził pogodnie, no przecież by nie kupił zepsutej rzeczy. Sasori jednak nie odpuszczał i proponował zniżki, raty i inne duperele. – za kogo ty mnie masz? Jestem blondynem, ale nie idiotą – warknął, na co ten parsknął śmiechem. A w dupie go ma… - co robisz?
- Szykuje się do wzięcia prysznica – oznajmił kuszącym głosem. Heh prowokujesz do wydurniania Akasuna? Przyjmuje wyzwanie, w końcu po zerwaniu z Noriko wracasz do formy. – więc będę już kończył…
- Nie! – zatrzymał go Deidara. – Szykuj się i mów mi co robisz… ze szczegółami – powiedział chytrze, a co! Taki seks telefon. No nudzi mu się to co ma robić. Rozmówca parsknął śmiechem.
- O rany, serio Dei? – zapytał swobodnie. Blondyn potwierdzał swoje zdanie i rozkazał mu zaczynać. Jego kąciki ust drżały od śmiechu, to będzie piękne. – Dobra, zaczy… - przerwał przez nagłe parsknięcie, blondyn mu zawtórował. Są jebnięci. – przepraszam.
- Spoko – mruknął, no przecież mu się nie dziwi. Sam się teraz szczerzy już nawet nie kontrolowanie.
- No to, jestem w łazience, opieram się o zlew i patrzę w swoje odbicie w lustrze. Ustawiam telefon na głośno-mówiący – zaczął ciut sztywno, chciał się rozluźnić, by rozmowa była fajniejsza. – prawą ręką sięgam do zamka bluzy, rozpinam powoli – przyłożył telefon do tej czynności, by mógł usłyszeć znacznie bardziej ten kuszący odgłos.
- Uuuaaa – wymruczał blondyn, robiąc sobie pociesznego facepalm’a.
- Zdejmuję czarny materiał z ramion, który bezwiednie ląduje na niebieskich, chłodnych kafelkach podłogowych. Teraz przymierzam się do bluzki, czarnej z białym napisem „sztuka to wieczne piękno”.
- A-Akasuna! Niszczysz cały efekt tą gównianą wypowiedzią – warknął, no kurwa jak o tym będzie pierdolił to on tu zaśnie! Te koszule trzeba mu spalić, oddać w ofierze.
- Dobra, Słońce. Wyluzuj – wymruczał do niego, śmiejąc się pod nosem. On się tak śmiesznie wścieka. – słuchaj… krzyżuję ręce na końcach bluzki i pociągam ją do góry…
- Mmm…
- … eksponuje swoje mięśnie brzucha, a potem całą klatę, zdejmując bluzkę przez głowę. Naprężam swoje mięśnie ramion, zataczając nimi do tyłu, przez co znacznie się prostuję i uwydatniam swoje łopatki.
- Och… już ściągam spodnie – oznajmił Deidara, oczywiście dla jaj. Zaśmiali się razem.
- Za resztę musiałbyś zapłacić. Narka Słoneczko – stwierdził brutalnie i posłał mu buziaczka, rozłączając się z rozmowy.
- C-Co? Saso, serio? – wołał zszokowany. – Jak mogłeś… rude jest kurwa wredne - warknął do słuchawki, choć połączenie było już zakończone.
Odłożył komórkę na półkę i wraz z tą chwilą powrócił prąd. Od razu dobił do komputera, sprawdzając swoją pracę. Włączył worda i…i… „czy chcesz odzyskać ostatni dokument?” TAK, KURWA TAK! Świat stał się piękny, taki bardzo piękny! Ja pierdole! Fuck yeah! Epic win! I tak, kurwa dalej.

Końcem wakacji dla większości zwykłych uczniów szkół średnich, wiele rodzin zaczynało wracać z kilkutygodniowych wczasów, bądź po prostu z jakiejś wcześniejszej wycieczki. Tak też jechał Itachi wraz z Sasuke, musiał go podwieźć do księgarni, by nakupował sobie i przy okazji swojemu koledze, podręczniki
do szkoły. Niby się nie zgadzał by wyręczać przyjaciela, ale… Naruto i biblioteka, dwa nijak pasujące do siebie słowa. Itachi stał w korku, a potem zwykle na czerwonych światłach, które jakby zmówiły się, by świecić, kiedy on jedzie, gdy już wracali do domu, tracił cenne minuty swojego życia, a wszystko przez mamę. Gdyby się nie wtrąciła, Sasuke pojechałby godnym jakimś godnym jego osoby środkiem transportu… chociaż nie, autobusy to i tak dla niego za dużo.
Westchnął ciężko i załączył własną płytę w radiu. Dzisiaj w typowych stacjach nie puszczają czegoś fajnego, a coś fajnego nie jest na topie. Żałosne, tylko jakieś Biebery, 1D i inne takie. Spojrzał na brata, ciągle ślącego, gdzieś smsy.
- Kupiłeś coś poza podręcznikami? – zagadał. Musiał, nudziło mu się.
- Nie.
I znowu nastała cisza, zagłuszana jedynie piosenkami klasycznego rocka. Nie wszyscy takowego lubią, na przykład Sasuke. Strasznie w nim zamulają. Takie piosenki to do spania się nadają.
- Nie masz żadnych mocniejszych kawałków? – zapytał w końcu. – Czegoś na czasie.
- Te kawałki nigdy nie umierają – odparł dumnie.
- Nie filozofuj, puść coś z tych czasów… Green Day na przykład – bąknął Sasuke. Starszy z braci westchnął męczeńsko, rock z tych czasów też jest niezły, ale… - a nie, takie coś.
- COŚ?! – warknął oburzony, nie no, kurwa, przesadził. Odblokował zamki z drzwi. – Wypad z samochody ty impertynencie!
- Zwariowałeś…?
- Nie. Nie będę woził nikogo, kto nie szanuje takich gwiazd, jak Pin Floyd, Led Zeppelin, AC/DC, Queen, The Beatles czy Nirvana…!
- Nirvana i Beatlesi są akurat spoko – przerwał wywód brata.
- Chwała Bogu, że chociaż tyle – złapał się teatralnie za serce, wypuszczając z siebie powietrze. – ale kara musi być, wracasz pieszo do do…
Dalszą wypowiedź przerwało nagłe zderzenie samochodu do Uchihów. Jakiś granatowy samochód dobił do tylnego boku od strony kierowcy. Nie narobił jakiejś wielkiej szkody, ale samo nagłe szarpnięcie pasażerów wiele dało. Poduszki powietrzne zadziałały, a oni sami nie stracili przytomności. Itachi jęknął zszokowany, drzwi z jego strony się otworzy od zewnętrznej strony. Przechodnie, którzy byli także świadkami wypadku od razu rzucili się w pomoc. Wezwali już policję i karetkę, o której nawet nie pomyślał. Taki szok. Podszedł do niego Sasuke, trzymając przy głowie chusteczkę higieniczną. Okazało się, że przypierniczył głową w szybę, lekko ją stłuczając.
Nakazał bratu usiąść w samochodzie, kto wie co może z tego wyniknąć. Podszedł do sprawcy wypadku, który już był zastraszany odpowiedzialnością przez ludzi. Był to jakiś młody chłopak, pewnie świeżo po otrzymaniu prawa jazdy. Co za głupie społeczeństwo…
- Przepraszam pana, sądziłem, że się zdążę zatrzymać…
- Panie, jechał pan jak wariat i dopiero cztery metry przed nimi hamował – zawołał jeden ze świadków z oburzeniem.
- Gdyby pan zaczął skręcać na bok to pewnie, by tego uniknął – wtrącił jeszcze jeden, zwracając się do Itachiego. Jednak nie z zamiarem zwalenia winy na niego, a z uświadomieniem możliwości.
- Niestety nic nie widziałem. Brat mnie trochę zagadał… - tłumaczył Uchiha.
- Brat? Myślałam, że to pana syn – oznajmiła kobieta. Że co?! No na pewno! Jego dzieci będą szanować jego zdanie… i będą ładniejsze! O wiele!
- Ale to na szczęście tylko brat – odrzekł.
- To… - zaczął winowajca tego wszystkiego. – wymieniamy się polisami? – Itachi zmarszczył czoło. No co to ma być? Koleś doprowadza do wypadku, trochę skasował mu tył, jego tam nic nie boli, ale Sasuke jest jakoś tam ranny, oczywiście bardziej martwi się jednak o samochód.
- Pan sobie jaja robi? Jest pan świadom co się stało?
- No… zdarza się przecież… - zarówno Itachi, jak i świadkowie wypadku byli zszokowani tą obojętnością. Doprawdy, chyba nie za bardzo wiedział, co zrobił źle. – wymieniamy?
- Panie, sp… spadaj pan – poprawił się, mimo sytuacji, chyba lepiej powstrzymać się teraz od obelg.
Wrócił do swojego samochodu i czekał na przyjazd karetki i policji. Dwóch mężczyzn zostało wraz z nimi, by o wszystkim zaświadczyć. Oparł się o otwarte drzwi samochodu, na jego siedzeniu był Sasuke.
- Ręka mnie jeszcze napierdala…
- Ej, zamknij się. Jak klniesz, to wina zawsze spada na mnie. Poczekaj sobie z tym do pełnoletności – bąknął Itachi, całkowicie ignorując jego uwagę.
- Dobrze, a więc jeszcze mnie boli ręka.
- Taka kara za niedocenienie klasyki – uśmiechnął się krzywo. Czego on oczekiwał? Że go pocieszy…? Chyba go cycki swędzą. No i nie jest lekarzem, aby mu pomóc.
Po kilku minutach na miejsce dotarła karetka i policja. Zajęli się najpierw przesłuchiwaniem świadków, więc mogli się udać wpierw do ratowników. Akurat jednym z tych ratowników był Sasori, no to oczywiście podeszli do niego. Nie ma to, jak znajomości.
- Hej Akasuna – przywitał się Itachi, czerwono włosy obejrzał się przez ramię w kierunku znajomego głosu.
- Uchiha? Ty jesteś tym poszkodowanym? – zapytał szczerze zaskoczony.
- Ano… ale mnie tam nic nie boli tylko jego – wskazał na młodszego brata.
- I tak, obu was muszę obejrzeć.
Na pierwszy ogień poszedł Sasuke, nakazał mu usiąść na kozetce w karetce i zaczął mu opatrywać głowę. Od razu mógł stwierdzić, że pojedzie do szpitala. Muszą mu zrobić dokładniejszą tomografię głowy i no… na bank tam z tydzień poleży. Na rękach miał ubrane sterylne rękawiczki i przykładał mu, szczypiącą go, gazę do rany.
- Ała! Boli! – warknął Sasuke, cofając głowę.
- Ma boleć – powiedział beznamiętnie i zaczął dociskać to ciut mocniej. Nie będzie gówniarz na niego wrzeszczał, niech docenia, że ktoś mu w ogóle pomaga.
- Ała – syknął kolejny raz.
- Beksa lala – prychnął Itachi na widok żałości swojego brata. I oni są rodzeństwem… co za wstyd.
- Zamknij ryj! – warknął Sasuke.
Żeby nie doprowadzić do większej kłótni rodzeństwa Uchiha, Sasori zmienił temat, pytając, jak do tego wszystkiego doszło. Nakładał młodemu opatrunek i wysłuchiwał przekleństw na temat tego kretyna, samem trudno było uwierzyć, że koleś nic sobie z tego nie zrobił i chciał wymienić się polisami, czyli bez wzywania policji, karetki i w ogóle bez poniesienia żadnej odpowiedzialności.
- Ręka też mnie boli… jakbyś chciał wiedzieć - fuknął Sasuke, gdy ten zakładał Itachiemu kołnierz ortopedyczny.
- Zaraz – odrzekł krótko i obojętnie, ale taki nie był. Po prostu miał złożyć zeznania, a nie wypuści go z pojazdu bez chwilowego zabezpieczenia. – dobra, możesz iść.
- Dzięki, to ja zadzwonię do rodziców i spotkamy się w szpitalu, Sasuke.
- Spoko – mruknął brunet, zostając sam na sam z Sasorim. – sprawdzisz mi rękę?
- Która? – zapytał, siadając naprzeciwko niego.
Pogotowie jechało z powrotem do szpitala, nie na sygnale, bo nikt nie umierał. Uchiha wystawił do niego prawą rękę z cichym jęknięciem, pochwycił ją zaczynając sprawdzać czuciowo czy jakaś kość się nie wybiła. To na szczęście nie to. Spuścił mu kończynę w dół, gdzie czuł najmniejszy ból. Zaczął podnosić mu ją wolno do góry, a gdzieś w połowie jęknął głośno. Chwycił ramienia, zaciskając mocno oczy.
- Boli? – dopytał Akasuna.
- Jeszcze pytasz, durniu?! – warknął, robi mu ciota na złość…
- Wydzierasz się, jakby cię ze skóry obdzierano, to tylko kontrolne badanie.
- Poskarżę się twojemu szefowi – zagroził mu.
- W porządku – wzruszył ramionami. Sasuke zamilkł, sądził, że ta groźba nauczy go pokory i odnoszenia się do niego z większym współczuciem, ale na Pana-Mam-Wyjebane nic nie działa. – Masz zdaję się, pękniętą kość, ale dokładniej dowiesz się na prześwietleniu.
Skinął lekko głową na znak, że rozumie. Sasori obwiązał mu bandaż wokół kończyny i szyi, by nic większego nie dorobił. Wypytał jeszcze o głowę, ale nic go nie bolało, czuł jedynie zmęczenie. Po kilku minutach dostarczyli go na oddział, gdzie się nim zajmą. Zostawił go samemu sobie i ruszył z powrotem do kantorku przeznaczonym dla ratowników.
Rodzice Sasuke, a właściwie tylko jego mama, po usłyszeniu wiadomości od Itachiego, natychmiast pojechali do swojego dziecka. Mikoto, widząc te wszystkie opatrunki na ciele syna o mało co nie zemdlała. Natychmiast wypytała syna o szczegóły, gdyż Itach nie mógł rozgadywać się przez telefon.
- I co się potem stało?
- Mamo… nic. Przewieźli mnie do szpitala, zrobili prześwietlenie ręki i teraz czekam – oznajmił Sasuke, miał jej już dość. Kobiety to wszystko muszą wiedzieć. Irytujące.
- Ręka? Boli cię? – ścisnęła z troską kończynę syna.
- Fak… - syknął. – tak boli, weź nie dotykaj…
- Z szacunkiem do matki gówniarzu – mruknęła wyniośle. Martwi się, a ten nią jeszcze chcę rozporządzać, za dużo sobie pozwala. – Co ci jest?
- Nie wiem! Kur…de, nie wiem! Kumpel Itachiego powiedział, że mam pękniętą kość, ale czekam na wyniki! Powtarzam ci to już piąty raz! – warczał na matkę, po co tu przyjeżdżała? Nie dość, że sama się denerwuje to jeszcze i jego, a to on powinien. Sam.
- Nie tym tonem, młody człowieku – skarciła go matka, a on się skrzywił. Nie lubł gdy mówiła do niego, jak do smarkacza. Ma już szesnaście lat. – Przyjaciel Itachiego czyli Sasori?
- Nie, Pinokio… no przecież, że Sasori. On tutaj pracuję – wytłumaczył zniecierpliwiony.
- Jeszcze jedna taka uwaga i będzie z tobą krucho – ostrzegła go, unosząc palec wskazujący. – wyprostuj się, lekarz idzie.
Uśmiechnęła się do zbliżającego się mężczyzny i od razu przeszła do szczegółowych pytań o syna. Wspomniała, że przechodzi okres dojrzewania, niedawno miał mutacje głosu i teraz się buntuje. Objęła go ramieniem, a on westchnął ciężko. Niech jeszcze opowie lekarzowi, na co chorował w dzieciństwie, na co był szczepiony… na szczęście, aż tak rozgadana nie była. Lekarz wytłumaczył, że jeszcze mu zrrobią tomografie głowy na wszelki wypadek, a co do ręki… przewinął kilka kartek w ręce.
- Masz pękniętą kość, chłopczyku.
- Chłopczyku?!
- Pęknięta? To tak, jak powiedział Sasori. Żeby tak bez żadnych badań trafić w dziesiątkę, jaki on mądry – pochwaliła go Mikoto.
- Mówi pani o Sasorim Akasunie? – dopytał lekarz.
- Tak! Powinniście dać mu podwyżkę – oświadczyła z uśmiechem.
- Zastanowimy się.
- Ekhm! Chyba była mowa o mnie – przypomniał Sasuke, no przecież jego istnienie jest bardzo ważne, tym bardziej, jako pacjenta w szpitalu. Powinien być tam oczkiem w głowie.
Mikoto spojrzała krzywo na syna, zachowuję się jak jakiś pępek świata. Jednak dorośli dostosowali się do wymogów chłopaka i zajęli się jego stanem zdrowia.

Koniec tygodnia, koniec porannej zmiany i koniec pracy, weekend! Boże, jak on go teraz pragnął, za czasów szkoły nie był za tym taki stęskniony. W wakacje chciałby wakacje, a musi jeszcze zapierdalać do roboty. Zmienił swoje ubranie z roboczego na codzienne i wyszedł z szatni, niechcący zderzając się ze swoim kolegą. Pseudo kolegą. Na szczęście nie uraczyli się żadnymi miłymi i nie, powitaniami. W ogóle nic do siebie nie powiedzieli, dzięki temu, dzień stał się lepszy.
- Hej… ty tam – zawołał czerwonowłosego, mężczyzna w białym kitlu. Kurna, jego szef, no to trzeba się zachować i nie zrobić sobie siary. – zawołaj mi do gabinetu Sasoriego Akasunę – nakazał, a on zdębiał. Jak się przyzna, że to on to zrobi z niego głupka, ale jak nic nie zrobi też go wkurwi.
- To chyba ja – odrzekł i ugryzł się w język, po cholerę dodał to sarkastyczne chyba… - to znaczy, na pewno – poprawił się, ale to też brzmiało idiotycznie… powinien urodzić się niemy.
- Jak nie jesteś pewny to sprawdź w dowodzie – odgryzł się ironicznie. – jak nim jesteś to zapraszam do siebie, a jak nie to znajdź go i do mnie przyprowadź – rzucił do niego i udał się do prywatnego pomieszczenia.
Bez zastanowienia, ruszył za mężczyzną. No głupio wyszło, taka gadka o tożsamości na przełamanie lodów… oby miał dystans i się o taką pierdołę nie obrażał. Usiadł sobie na krześle przed jego biurkiem, jak nakazał gestem ręki. Denerwował się, w końcu nie codziennie jest się wzywanym przez samego pracodawcę. W końcu zabrał głos i wspominał wszystkie jego pomyślne akcje ratownicze, wzorowy kontakt z pacjentami i ogólne dobre sprawowanie w zawodzie.
- … a teraz do rzeczy – przeszedł z sztywnego tonu na bardziej swobodny.- chciałbym cię awansować na pielęgniarza w szpitalu. Dużo ludzi cię chwali i myślę, że dobrze ci zrobi, rozwijanie umiejętności. Przyjmujesz tą ofertę?
- Dostaję awans? – dopytał dla pewności.
- To na razie propozycja, musisz się zgodzić – mruknął doktor, układają jakiś plik kartek na inny stos. – możesz sobie to jeszcze przemyśleć, a za tydzień dasz mi odpowiedź.
- Nie. Oczywiście, że się zgadzam – odrzekł Sasori.
- Świetnie.
Pracodawca Akasuny, wytłumaczył mu po krótce, na czym polegać będzie jego praca. Już wiedział, że nie będzie łatwo. Trzeba mieć mnóstwo cierpliwości, miłego usposobienia i cóż, będzie o wiele więcej ruchu. Praca nie będzie zależna od przyjęcia telefonicznego wezwania. Ale miesięczne wynagrodzenie go zmotywuje.
- Ale moje studia raczej nie będą kompatybilne z godzinami pracy – przypomniał o szkole. Ona właśnie mu przeszkadza w poszerzaniu wiedzy w praktyce.
- Twoja nowa szefowa wszystko z tobą ustali.
- Szefowa? – kobieta? Przejebane… może można się jeszcze wycofać…?
- Tak, jakiś problem? – zapytał, uśmiechając się przenikliwie.
- Żaden…
Zakończył i za pozwoleniem opuścił gabinet. Po drodze znowu natknął się na Hideo. Jedno dobre, że nie będzie musiał oglądać jego mordy. Dostał awans… no to trzeba to oblać, ale może w najbliższym gronie…? Wyciągnął telefon i zadzwonił do blondwłosego przyjaciela.

Zaczął się pierwszy września, ptaki za oknem wesoło ćwierkały pod wpływem jasnego słońca i przejrzystego nieba. Jedynie kilka obłoków przesuwało się ospale po niebie, Sasori siedział sobie leniwie na kanapie z laptopem przy stole i już zaczynał pisać różne wypracowania, które mogą przydać się na studiach. Choć do października daleko, potem mógł sobie pozwolić na więcej luzu, a wobec pracy to jednak nie łatwe. Teraz jednak ma odrobine lżej, gdy jest singlem. Ile to już minęło od ostatniego związku, jakieś piętnaście miesięcy, przyzna, że jakoś mu z tym dobrze. Wszyscy są teraz zadowoleni. Rozbrzmiał dzwonek do drzwi, kątem oka spojrzał na prawy dolny róg ekranu swojego telefonu, gdzie widniała godzina. Dziewiąta dwanaście, nikogo się nie spodziewał, wątpił czy ktokolwiek z jego znajomych wstał tak wcześnie z łóżka.
Wstał z kanapy i przeszedł przez jej oparcie, nie miał butów, więc nie obawiał się, że ją pobrudzi czy coś. Poprawił swoją koszule, by jakoś wyglądać i odblokował górny zamek w drzwiach. Jakieś dwa kroki od nich ujrzał osobę, na której widok oniemiał. Nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy. Watabe Noriko… nie zmieniła się nadto, czarne i proste włosy, teraz spięte na spince, więc nie mógł ocenić długości, nabrała wagi, która dodała jej kształtów w jak najkorzystniejszych miejscach, rozpoznanie jej nie było jakoś specjalnie trudne.
- Cześć Sasori – przywitała się swoim spokojnym i delikatnym głosem, takim jaki kochał. Zdjęła swoje okulary przeciwsłoneczne i ułożyła na swoich idealnie zaczesanych, miękkich włosach. – możemy porozmawiać?
- Tak… jasne, wejdź – zaprosił dziewczynę do środka i nie patrząc na nią, wszedł do salonu. Dobrze, że posprzątał… znaczy się, mózgu co ty odpierdalasz? Skarcił się w myślach za te uwagę. Jednak prawda była taka, że zależało mu na tym, co myśli, mimo że usilnie to od siebie odpierał. – Co ty tu… - zaczął lecz gdy się do niej odwrócił, zamarł. Brunetka trzymała w ręku siodełko, na którym grzecznie spało jakieś niemowlę.
Położyła go na podłodze, posyłając dziecku beznamiętne spojrzenie, następnie przeniosła wzrok na Akasunę. Jego myśli się jakby rozdwoiły, przyznał przed sobą, że sądził iż chce do niego wrócić i był z tego dziwnie zadowolony, bo… chyba jednak też tego chciał, choć niedawno był kompletnie innej myśli, ale teraz… widząc to dziecko, poczuł się źle. Noriko ma dziecko, założyła rodzinę, w której jest pewnie szczęśliwa… sęk w tym, że on nie jest jej częścią.
- Przyszłam tu, bo… - zaczęła chcąc odpowiedzieć na niedokończone pytanie, które potrafiła odgadnąć.
- Masz dziecko? – zapytał, wypalił, ta odpowiedź liczyła się dla niego bardziej. W głowie tłamsiły się różnorakie myśli, że to jakiś siostrzeniec, dzieciak, którym się zajmuje. Wszystko, byleby nie jej potomek.
- Raczej mamy – poprawiła, co lekko nie ogarniał. Widząc jego zdezorientowaną minę, wyjęła z kieszeni swojej długiej czarnej narzuty jakiś dokument. – to nasz syn.



DATA
01.02.2014

OD AUTORKI
Od razu mówię - miałam lenia, nie chciało mi się tego sprawdzać xD
No Amane, jeśli to czytasz to wepchnęłam cię do opo i sprawiłam, że pizdłaś Noriko :3 tak, jak sobie tego życzyłaś XD No to, jak widać, Naoś wkracza i rozpocznie się chaos xD mam nadzieję utrzymać humor w opowiadaniu, ale ju mówię, że powagi też nie zabraknie ;) skoro do tej pory się podobało to wytrzymacie jeszcze z 50 rozdziałów :P Dziękuję wam za czytanie, obserwowanie, komentowanie, a nawet wyświetlanie bloga, jesteście THE BEST :D
A co do zaległości, zacznę wszystko nadrabiać. Obiecuję, ogarnę się! ;*
 i przeczytam tam, gdzie jeszcze mnie nie ma, a powinnam być xD ;*
See Ya ;* Podrawiam ;)

18 sty 2014

ROZDZIAŁ 9.


W święta każdy z Akatsuki spędzał czas tak, jak tego najbardziej chciał, a w większości było to w gronie najukochańszych osób. Rodziny czy swoich drugich połówek. Albo i tak i tak. Sasori jak co roku święta spędzał w swoim starym domu. Babcia przyrządzała w kuchni swoje tradycyjne wypieki, a rodzeństwo choć raz na rok zabrało się wspólnie za sprzątanie. Pobyt psiaka, któremu Matsuri nadała imię Maou, bynajmniej nie pomagał w porządkach tylko dodawał im roboty.

- O północy sobie pogadamy! – zagroził Sasori, a jego siostra spojrzała na niego z politowaniem.

- Chyba nie wierzysz w to, że przemówi ludzkim głosem…

- Lepiej by nie gadał, bo ja nie zapomniałem o obszczaniu mi samochodu – warknął do psa, trzymając za jego mordkę. Szczeknął głośno, wyrywając się z uścisku i natychmiast doskoczył do pana, liżąc go po twarzy. Skrzywił się nieznacznie i wycofał psa z zasięgu, powracając do sprzątania.

W innych domostwach także byli zagonieni. Nagato spędzał święta u kuzyna, który przyjaźnił się z bratem Itachiego, więc miał jakby towarzysza i towarzyszkę, bo Shee była z nim nieustannie. Jednego wieczoru wybrali się razem na zakupy, całą trójką. We doje też by się dobrze bawili, ale skoro czerwono włosy uparł się dołączyć to trudno. Aby było wesoło.

- Rany, ile tego już jest… - jęknął Itachi, patrząc na zapełniony wózek. – ciekawe czy się wypłacę…

- Wszystko razem będzie kosztować sto da złote i siedemdziesiąt groszy – oznajmił Nagato, autorka się nie zna na japońskiej walucie, więc będzie polska. Proszę o wyrozumiałość. – za warzywa i owoce dałeś trzydzieści cztery i dziesięć groszy. Mięso i inne, jakieś dwadzieścia trzy pięćdziesiąt. Słodycze, czterdzieści dwa złote, dziewięćdziesiąt. To już sto złotych i pięćdziesiąt groszy, a dwa dwadzieścia wydałeś na gumy.

- A-aha… dobra to już wszystko wiem, dobrze mieć matematyka na zakupach – uśmiechnął się, drapiąc w tył głowy.

- Kochanie, kupiłeś tutaj gumki? Wiesz, że w hipermarketach je mogą dziurawić? – obruszyła się Sheeiren, patrząc na niego karcąco.

- Nie gumki tylko gumy, skarbie. Do żucia – wyjął opakowanie z kieszeni i ją poczęstował. Były już zapłacone, więc nie ma co się krępować. Poczęstował także Nagato, ale nie chciał.

- Wiecie, że prawdopodobieństwo zadławienia się zwykłą gumą wynosi…

- Zamknij się – mruknęli razem, Shee i Itachi. Posłali sobie znaczące uśmiechy i skierowali się do kasy. Uzumaki długo się nie obrażał, właściwie wcale, był zbyt przyzwyczajony do takich reakcji wśród znajomych. Ale on wszczepi miłość do tego przedmiotu w swoich przyszłych uczniach, o tak!

U reszty było normalnie, nudno. Yahiko jedyne o czym myślał to o spotkaniu się z Konan, zatopieniu się w jej karmelowych oczach i w końcu zakończyć ich relacje przyjaciel-przyjaciółka, a pognać do przodu. Kisame spędzał święta u rodziny swojej dziewczyny, w którą nikt prócz Uchihy nie wierzył. Hoshigaki i dziewczyna? No chyba wymyślona albo dmuchana. Zetsu spędzał ten radosny czas pracując w warsztacie samochodowych. Święta? Miał na to już wyjebane, to są dni jak każde inne, magia tego czasu już dawno się skończyła, wyrósł z tego. Już nie dostaje prezentów. Kakuzu nie obchodził jakiś gównianych świąt, zabiera to zbyt dużo czasu i pieniędzy. No i Obito, on odpuścił dziewczynę, by spędzić czas z rodziną.

Hidan i Deidara natomiast włóczyli się po mieście do zmroku. Jak Dei miał matkę na miejscu to Hidan gdzieś za granicą tak, jak i resztę rodziny. Nie pojechał do nich. Po co? Przecież ma kasę w banku.

- Ej, Hidan – zatrzymał kolegę, blondwłosy, ale ten wpadł na niego. – nosz kurwa – syknął, lądując na zaśnieżonym chodniku. Szarowłosy parsknął śmiechem, ale POMÓGŁ mu wstać. Taki tam, dobry uczynek.

- Czego? – mruknął.

- Spójrz w prawo, a się dowiesz – otrzepywał kurtkę z zalęgającego białego puchu. – w to drugie prawo – czyli to prawdziwe. Jednak on dalej nie rozumiał. – No kurwa, w środku jest Ana, nie widzisz.

- O, ej faktycznie – zawołał radośnie, zaczął do niej machać, ale była zajęta rozmową z jakimś kolesiem.

- Nie wiedziałeś, że przyjechała…?!

- Wiedziałem – odrzekł spokojnie. Co za głupek, wydziera tą mordę, zwracając na nich uwagę przechodniów. Oczywiście machanie przez okno do osoby, która siedzi prawie tyłem do ciebie i będąc obserwowanym przez ludzi w pomieszczeniu jest normalniejsze.

- To po cholerę mnie wyciągałeś z domu na ten ziąb?! – warknął, on tu marznie, zamiast siedzieć w domu i grać na kompie w jakąś gierkę.

- Oj no, wiedziałem, ale zapomniałem – powiedział swobodnie  i złapał Deidarę za kurtkę. – Chodź, przywitamy się.

Nie słuchał protestów, no chyba wie co robi. Weszli do środka pomieszczenia i skierowali swoje kroki do znajomej im osóbki. Hidan po drodze zabrał jakieś wolne krzesło ze stolika i dosiadł się do punktu docelowego. Brunetka spojrzał na początku zdezorientowana przybyszami.

- Cześć Księżniczko – wyszczerzył się szeroko.

- Hidan, słońce moje – objęła go na powitanie. – co tu robisz?

- Matka Dei’a zapłaciła mi za wyrwanie go z domu -  stwierdził, wskazując na kompana z tyłu, machnęła do niego ręką, co oddał tym samym gestem.

- Co, kurwa? – warknął Deidara. – Co ty pieprzysz? – wszystko co się rusza… ale załóżmy, że Hidan nie skumał dwuznaczności.

- No wyciągnąłem cię z chaty. Nie wiem może chcę ci schować prezent pod choinkę…?

- Hidan… - warknął groźnie, powoli już tracąc cierpliwość.

- Ekhm! – odchrząknął nieznajomy chłopak, który pierwotnie miał tu z dziewczyną spotkanie. Olali go, co im tu chrząkać będzie.

- Nie odebrałeś ode mnie telefonu – zarzuciła Anayanna z pretensją. – chciałam się z wami spotkać, a ugrzęzłam tu z tym cwelem – wskazała podbródkiem na chłopaczka.

- Nie martw się, skarbie. Jashin nad tobą czuwa i wysłał mnie do ciebie na ratunek – powiedział ucieszony.

- Ehe… nawet jej nie zauważyłeś – wtrącił Deidara, postępując z jednej nogi na drugą. Fioletowooki zmierzył go spojrzeniem, nie  musiał tego mówić. Najwidoczniej chce wpierniczu, ale to potem.

- Dlatego zesłał mi także parobka – wskazał na blondyna, na co wydymał usta. – dobra… Ana, każ temu cwelowi spierdalać, bo Dei nie ma gdzie usiąść – taa, bo on się nim przejmuje…

- Nie pozwalaj sobie gościu – warknął chłopak.

- Hej, hej – zwróciła się do niego. – nie słyszałeś? Spierdalaj – rzekła swobodnie. No chyba nie myślał, że dla niego zrezygnuje z towarzystwa dwóch akasi. Bądźmy poważni.

Koleś sobie wyszedł, wielce oburzony. Nie płakali z nim, Dei usiadł sobie wygodnie na zagrzanym miejscu i za sprawą Hiidana, który w ogóle nie pozwalał mu się wtrącać w prowadzone konwersacje z Aną, czuł się jak piąte koło u wozu. Jednak nie wyszedł i nie dał głupszemu koledze satysfakcji. Zamówił sobie coś do żarcia, no bo skoro nie pozwala mu gadać to chociaż sobie coś zje.



Tak im mijały świąteczne dni, na rodzinnej i przyjacielskiej w mniejszym lub większym stopniu, atmosferze. Spotkali się dopiero w sylwestra w mieszkaniu lidera – Yahiko, no i jego współlokatora, Nagato. Oprócz Akatsuki, było jeszcze kilka dziewczyn – Konan, Rin, Shee i Ana. Z dziewczynami było fajnie, bardzo fajnie. Jednak wolą się spotykać w męskim gronie i nigdy tego nie zmienią. Muzyka była głośna, ale nie na tyle, by zagłuszała rozmowy gości. Yahiko wyszedł sobie na balkon, odpalić papierosa. Niektórzy nie mogli się doczekać północy i już wypuszczali fajerwerki, ale gdy widziały je jedynie pojedyncze osoby nie były one zjawiskowe. Ich grono miało własny arsenał tych akcesoriów, za godzinę ruszą na dach i zaczną odpalać. Kolejny rok za nimi, wszyscy mieli już dwadzieścia jeden lat, nadal byli dziecinni i nadal trzymali się ze sobą. Po chwili na balkon weszła również Konan, uśmiechając się do kompana.

- Strasznie głośni – stwierdziła rozbawiona. – ale to chyba działa na ich korzyść. Jak ci minął ten rok?

- Nie najgorzej – odpowiedział, patrząc na nią. No spotkał ją, więc wspaniały ten rok. No może jeszcze czegoś brakuje do eskalacji szczęścia. – a tobie jak?

- Ujdzie, spotkałam nowych, zajebistych ludzi – wskazała na ludzi za balkonowymi drzwiami. A on nie jest zajebisty? Jest ich liderem! Czy nikogo to nie obchodzi? Westchnął ciężko.

- A przyszłaś tu, bo…? – jeszcze jest nadzieja.

- Chcę trochę otrzeźwieć – mruknęła, a rudowłosy załamał się troszkę bardziej. Wypuścił z ust, zaciągnięty dym papierosowy.

- Och, tu jesteście, gołąbki. Potem się umówicie na randkę – zaszydził Hidan, na co dziewczyna się uśmiechnęła, a Yahiko jej skontrastował zagniewanym spojrzeniem. – Chodź siostro, bo przez ciebie śmierdzi gumą – pociągnął Konan do środka.

No gdyby wiedział, że będzie musiał ich wszystkich pilnować to nie zgodziłby się na picie z jednego kieliszka, upicie się z piwa jest dla leszczy, ale przy ich piciu to nie ma szans, by z wódki się uchlać. Podał dziewczynie kieliszek i nakazał pić.

- No to zdrowie – tak, tak co tam formalności, pij kobieto. Konan odchyliła kieliszek do ust, ale okazał się on pusty. – No ej…

- Kurwa, kto pił przed chwilą? – warknął Hidan.

- No ja – zgłosił się Obito, a wtedy został zrugany przez wszystkich wzrokiem. - …co zrobiłem?

- Wiesz Uchiha… nie świnia kto wypije tylko ten, kto nie poleje – skomentowała Anayanna. Naprawdę ten czyn był tak… niekulturalnym objawem.

Natychmiast się zrehabilitował i chwycił za flaszkę, napełniając dziewczynie kieliszek, ale nie zapomną mu tego. W kolejnych minutach coraz to mocniejsze teksty zaczęli w siebie rzucać, chłopaki uwielbiali się nawzajem upokarzać i w sumie zawsze rezultaty były zrównane. Wszakże wszyscy mieli na koncie kilka zawstydzających historii. Wtedy ktoś zaczął dzwonić do drzwi, Nagato poszedł otworzyć w nadziei, że to nie jego wścibska sąsiadka.

- Możecie ściszyć te wycie i się uspokoić?! – warknęła na powitanie. Deidara podszedł do kolegi, by się dowiedzieć o co tej babie z papilotami na głowie chodzi.

- Nie. Nie możemy – bąknął Uzumaki.

- Niby dlaczego?!

- Bo jest sylwester – oznajmił jak gdyby nigdy nic. Bo w sumie nic się nie stało, każdy szalał, a ona się tylko ich czepia, mają innych sąsiadów. Niech się dopierdala do innych.

- Zadzwonię na policję – zagroziła, wymachując pięścią. Nagato stłumił parsknięcie, i co powie? Że dzwoni, bo sąsiedzi zachowują się głośno, robiąc imprezę w sylwestra. Plus inni mieszkańcy nie mają nic do tego.

- Po chuj? Mamy już dwóch – stwierdził Deidara, wskazując na Uchihów. - chyba, że ich stąd zabiorą, to nie mam nic przeciwko – odpił sobie łyk piwa.

- To skandal! – wykrzyknęła i zaczęła jakiś monolog nieusŁuchliwej młodzieży, nie mającej szacunku do czegoś tam, wiecznie tylko sprawiającej kłopoty i tak dalej. Nie ma nic gorszego od ludzi wypowiadających się o ogóle, a swoje wnioski wysuwając na jednym felernym doświadczeniu, bądź stereotypach.

- Weź idź wkurwiaj innych ludzi – powiedział Dei i zatrzasnął jej drzwi przed nosem.

Kilka minut przed północą wyszli na dwór, zamierzali wypuszczać wszystko na dachu, ale klapa otwierająca przejście była zablokowana, a po drugie niemal każdy w jakimś tam stopniu się zataczał i jeszcze byłby spadł z budynku. Ale tylko pierwszy powód im na to nie pozwalał. Ustawili się na plac, gdzie niejeden osobnik przyszedł ze swoją wybuchową zabawką. Deidara emanował radością. Wybuch i chwila – dwa aspekty opisujące jego sztukę.

- Akasuna! Za kilka minut zobaczysz coś, na co czekasz cały dzień – wskazał na niego palcem w triumfalnym geście.

- Łóżko? – mruknął, tylko na to czekał. Gdyby nie był dziś w pracy, odsypiał by sobie całe niewyspanie swojego życia.

- Nie, Łosiu. Prawdziwą sztukę! Wybuch! – Deidara wczuł się w wypowiedź, ale wszyscy tylko przekręcili oczami. Ile razy można tego słuchać? Jak nie Saso o wiecznym pięknie, to Hidan o boskim Jashinie albo Dei o ulotnej chwili… czerwono włosy teatralnie ziewnął. – Zaraz ci jebnę.

- Sztuka jest wiecznym pięknem, durniu. Coś co trwa wieki jest piękne, stąd galerie sztuki.

- No to czaj ile ludzi jest tutaj by ujrzeć ten widok, a ile jest w tej twojej galerii.

Kłótni tych artystów, jest. No to można powiedzieć, że ten rok był dobry. Zdecydowanie. Jakieś pięć minut przed akcją, otworzyli szampana i wlali go do zabranych także z domu, kieliszków. Chórem odliczali dziesięć końcowych sekund starego roku, a potem, wypijając szybko jednym duszkiem napój pełen bąbelków, zabrali  się do wystrzeliwania petard.

Nie obyło się bez gaf, na przykład Hidan odpalił fajerwerk, ale ten przewrócił się na ziemię celując wprost na Itachiego. Wystraszony natychmiast się odsunął z zasięgu, a Hidan poprawił do pionu rzecz, sznurek nasączony naftą i tak wolno się palił.

- Byś uważał, debilu! – warknął Uchiha, szturchając go w bark.

- No kurwa, przewróciło się, stało się coś? – zapytał beznamiętnie.

- Mogłoby! Pomyśl zanim się czegoś dotkniesz! – to nie było zabawne, a gdyby petarda w niego wybuchła? Blizny na ciele do końca życia, co najmniej blizny.

- Zyskałbyś trochę więcej ode mnie szacunku – wtrącił drwiąco Deidara. – byłbyś muśnięty sztuką – zaśmiał się pod nosem. Wtedy został brutalnie pociągnięty za ucho przez Shee.

- Te, te, te, Douhito. Uspokój się z tymi pociskami na Itasia, bo zostaniesz muśnięty moją arcyzajebistą figurą – syknęła, podrzucając w ręku śnieżną kulkę.

- Ogarnął mną strach – zakpił sobie.

- No ja myślę! – rzekła dumnie i zmiażdżyła w dłoni śnieżkę.

Wzdrygnął się lekko, jej lepiej nie denerwować. Kobieta o męskim imieniu… jak jakimś cudem napiszą o niej biografię, tak powinni ją zatytułować. Wycofał się do Sasoriego, który rozmawiał sobie spokojnie z Aną, dlaczego taka fajna dziewczyna leci na Hidana… dlaczego wszystkie fajne dziewczyny lecą na kogoś innego. Sasori Akasuna nie, bo co? Bo wygląda jak ćpun…? Bo jest rudy…? Niesprawiedliwe.

- I co, Saso, zbieramy się? – zapytał ­podchodzący blondyn, opierając się podbródkiem o ramię przyjaciela. było już po pierwszej, na cholerę mieli jeszcze marznąć.

- Zaraz…

- O kurwa, wy coś tam tego, razem? Hidan mi nic nie powiedział – bąknęła oburzona.

- Nie jesteśmy razem – zaprzeczyli zgodnie.

- Nasz orientacja nam na to nie pozwala – dodał Akasuna, zrzucając z ramienia zbędny balast w postaci głowy Douhito. Spojrzał na niego pretensjonalnie.

- Szkoda… ale macie moje jashinosławieństwo – mruknęła z uśmiechem.

- Witajcie panienki, o czym gadacie? – zarzucił ręce na ramionach kumpli i taksował pełnym pożądania wzrokiem, Anayanne.

Gdy dowiedział się, że te geje już się zbierają i dodatkowo nocują u siebie także zapytał czy aby na pewno nie są razem. Oczywiście nie byli albo się nie przyznają! Razem z Aną postanowili ich odprowadzić, przy okazji też się pozbierali do domu. Hidan zaproponował chłopakom, że może ich pilnować przy ich wzajemnym kuszeniu się, a gdyby poległ to wtedy pałeczkę przejmie Ana.

Do autobusu wsiedli od tyłu, gdyby kierowca wyczuł od nich alkohol to by było niemiło. No bo w takim czasie, zamiast oblewać nowy rok, musiał pracować. Na bank był wkurwiony. Rozmawiali między sobą, chyba ciut za głośno, no ale musieli siebie słyszeć.

- Rudy, to może nas też u siebie przenocujesz? – powiedział w końcu, no ile on mu aluzji posłał, to się tego nie da zliczyć. – Daleko mieszkam.

- Ale to ja go przenocuje u siebie – wytłumaczył Deidara.

- Twoja mama się zgadza? - dopytała zaciekawiona, przytaknął. – Wow, cóż za zmiana. Dziewczyny spraszać podobno nie mogłeś – zaśmiała się znacząco.

- No ja się jego mamie nie dziwie – wtrącił Sasori. – kto normalny zgodziłby się na nocowanie Tsuki? W ogóle mieszkanie z nią pewnie byłoby koszmarem.

- Taa – rzekł Deidara.

- Mniejsza, Saso użycz nam swojego mieszkania – nakazał Hidan, wskazując na siebie i Anę.

- Po co?

- No wiesz… - zaczął wymownie.

Saso zmrużył oczy, a potem gwałtownie je poszerzył, ogarniając co on miałby w planach tam robić. Oczywiście nie zgodził się, na co szarowłosy wielce się fochnął i oburzył. No naprawdę mu nie jest przykro, jego mieszkanie to nie burdel.



Szedł sobie długimi korytarzami szpitala, nie miał jakiegoś konkretnego miejsca docelowego. Najwidoczniej nie pamięta po co w ogóle tu jest. Sasori potrząsnął swoją głową dla ogarnięcia i poszedł w stronę recepcji, by zyskać jakieś przypomnienie. Ogarnęła go jakaś niezdolność do skupienia, a te mijane, irytująco migające światełka, tylko to pogarszały. Czekając za jakimś chłopakiem w kolejce, zastanawiał się, jak zadać pytanie „hej, zapomniałem gdzie i po co idę, weź mi przypomnij”, brzmi idiotycznie. No cóż, raz się żyje, teraz jego kolej.

- Hej…

- Co ty tu do cholery robisz?! – warknęła kobieta w białym fartuszku. Akasuna się speszył, skoro tak wściekle reaguje to chyba lepiej zamknąć gębę. Kobiety. – Jazda na porodówkę, durniu!

Tak warknęła, że aż się cofnął i natychmiast pobiegł w tamtym kierunku. Jakie te baby są straszne, szczególnie te starsze… dużo starsze. Po drodze zastanawiał się, dlaczego jest wzywany na porodówkę…? Przed jakby poczekalnią, gdzie siedziało kilka facetów z minami pełnymi niepokoju, zatrzymał się, obleciał go paraliż. Chyba nie każą mu odbierać porodu! Zaczął się lekko wycofywać.

- Nareszcie pan jest! – zawołała jakaś kobieta z tyłu, nakładając mu jakiś niebieski, szpitalny sterylny farrtuszek. – Ona już rodzi, ale zdąży pan zobaczyć dziecko od razu po porodzie!

- A-Ale…! – kobieta założyła mu ochronny czepek na głowę.

- Nie ma, ale! Kobieta bardziej cierpi w czasie porodu, pana zadaniem jest ją wspierać! – uśmiechnęła się kobieta i założywszy m na usta maseczkę, pociągnęła na salę.

- Ja nie chcę! – jęknął rozpaczliwie. Nie chciał za jakiegoś faceta, użerać się z jego żoną.

- No chodź, damy panu odciąć pępowinę – mruknęła kusicielsko, jakby mówiła chodź ze mną, dam ci cukierka. Jednak jedno trzeba było przyznać, ścisk miała potężny.

Wepchnęła go za drzwi porodówki, i już nie było odwrotu, podszedł w głąb sali, przy drącej się w niebogłosy kobiecie, stała chmara lekarzy. Sasori podszedł bliżej i rozpoznał właścicielkę ów wrzasków. Czarne włosy w ten czas mokre od potu i poklejone do twarzy i granatowe oczy, co jakiś czas przymrużane z bólu i nieustannego parcia. Noriko. Przepchnął się przez otaczających ludzi i złapał ją za rękę. Nie zwróciła uwagi, jeden człowiek mniej czy więcej, bez różnicy. Ściągnął maskę i ten głupi czepek z głowy i zwrócił na siebie jej uwagę.

- Cześć – mruknęła jakoś dziwnie zadowolona.

- Cześć…? – idealna chwila na pogawędkę. Może powinien skoczyć po cole i pop corn…

- Przyszedłeś zobaczyć jak rodzę ci dziecko? – jej głos był taki czuły, delikatnie oparła głowę o ramię Sasoriego. Zmrużył oczy w akcie zdezorientowania.

- Mi? To moje?

- Pewnie, że tak – przytaknęła, a on zaniemówił. Przenosił spojrzenia z jej twarzy na przykryte paragonem miejsce, gdzie wydobędzie się dziecko. – Chcesz go? – zapytała spokojnie, nadal nie mógł z siebie wykrztusić ani słowa przytaknął jedynie głową. – To sobie zabierz tego pierdolonego gnoja! – warknęła głośno i wydała z siebie wrzask bólu.

- Mamy go! – krzyknął radośnie lekarz. – Ale chwila ktoś jeszcze się nam pcha na ten świat! – oznajmił wesoło. Sasoriego zamurowało, bliźniaki… - Och, widzę kolejna główka się wylęga!

- Hehe-he-he… ŻE CO?! – wydarł się, ogarnąwszy że już trójka jest na tym świecie.

- CZWARTY… znaczy czwarta!

- I co Sasori – zaczęła Noriko. – dorosłeś już, by ktoś był dla ciebie ważniejszy niż koledzy? – spojrzał na nią, będąc nadal pod wpływem szoku zaistniałej sytuacji.

- Piąte w drodze!

- Nie, kurwa, stop! – wykrzyknął chłopak i wstał z łóżka, chcąc podejść do lekarza i mu przyjebać. – wepchnij je tam z powrotem! – to był głupi, desperacki nakaz, ale trzeba było tego zaniechać.

- Się nie da – odpowiedział, jak gdyby nigdy nic. Jemu się rodzi jakaś armia a ten nic! Postąpił krok do przodu, ale wtedy o coś zahaczył nogą i się wypierdolił na podłogę.

- Ała, kurwa…- stęknął, łapiąc za swój podbródek. Bolał. Rozejrzał się po pomieszczeniu, był w swoim mieszkaniu, w swoim pokoju i ze swoich ustaleń wywnioskował, że spadł z łóżka. – UF! To był tylko sen, TYLKO sen…! – westchnął z ulgą.

Podniósł się z podłogi i spojrzał na zegarek, dochodziła dziewiąta. Zaspał na wykład z biologii… i tak mu się nie chciało iść, ale o jedenastej mają spotkanie z jednym z lekarzy odnośnie neurologii. To trudny temat, więc już pójdzie. Wstał i pościelił swoje łóżko i udał się do łazienki, w lustrze zauważył, że nieźle przywalił podbródkiem, bo aż mu się on rozciął. Od razu przemył sobie ranę i nałożył opatrunek.

Po wykonaniu wszystkich porannych czynności był już gotowy do wyjścia.

Będąc jedną uliczkę od uczelni, zatrzymał się na światłach. Zawsze do szkoły szedł pieszo, miał do niej bliżej, niźli do pracy. Przed oczami śmignął mu napis na autobusie, reklamujący wystawę klocków LEGO od szóstego stycznia do końca marca. Znaczy od dzisiaj, lubił te klocki… szkoda, że nikt nie ma dziecka lub młodszego rodzeństwa, poszedłby, a samemu to trochę wstyd. Chociaż ten nocny koszmar go na serio przeraził. Nie podołałby jako ojciec, może za kilka lat.

- Mamo, mamo, mamo! Ja nie chcę do przedszkola – jęczał rozpaczliwie jakiś chłopiec, zatrzymując się obok niego z kobietą. – ja tam nikogo nie lubię.

- Shin, przestań marudzić.

- Głupia szkoła… głupia, głupia, głupia – mówił nadąsany. Sasori uśmiechnął się do siebie, tak, walka z edukacją, bo „nie chcę mi się”, zna to. – śmieje się pan ze mnie?

- Nie – odparł krótko, czuł na sobie świdrujący wzrok chłopca. Cholera, nie gap się!

- No. Masz szczęście, bo bym cię skrzywdził – powiedział groźnie, jednak Akasunie chciało się śmiać.

- Shin. Bo ten pan cię zabierze – zagroziła mu kobieta, no aż się rwie. Chłopiec jednak się uspokoił, no bo trochę wygląda jak jakiś psychopata.

Przeszedł przez pasy i wszedł na teren kampusu, zimowy pejzaż i świecące słońce doskonale nadawały efektu ów szkole. Pod salą był wcześnie, teraźniejsze zajęcia jeszcze się nie skończyły, więc wyglądał przez okno. Akurat widok wskazywał na przedszkole, dzieci ubrane w zimowe kurtki bawiły się na dworze. Coś go dzisiaj prześladują dzieci. I jakoś nie jest mu z tym dobrze, cały czas ma przed oczami ten koszmar… jednak… ta wizja stworzenia rodziny z Noriko była dla niego czymś miłym. Ale ona to przeszłość, definitywna. Żył z tłumionymi do niej uczuciami, czekając na kogoś wartego jego uwagi.

Spojrzał w bok, pod klasą zaczęli zbierać się uczniowie z każdego roku, którzy byli chętni na wykłady. Prowadzący miał całkiem niezłe zainteresowanie, skoro tyle osób okazało się chętnych. W klasie zajął zaciszne miejsce oddalone od reszty uczniów czyli jakoś tak w przodzie. Trzeba było się poświęcić.

Doktor od początku prowadził dyskusje na luzie, śmiało zbaczał z głównego tematu pracy mózgu, by zwieńczyć to aluzją do tejże tematyki. Bardzo dużo rozmawiał ze studentami, aż naszedł temat depresji, a potem jakby rodzaju tego – depresji poporodowej.

- Nawet tutaj – jęknął cicho Sasori. Nie ma to jak z przejść z zajęć o neurologii na jakąś, kurwa, psychiatrię. Ludzie, litości.

- Wiecie… ostatnio w naszym kraju (np. w Polsce xP) dochodzi do wielu zabójstw na niemowlętach, przyczyną może być właśnie taka depresja. Dotyka ona około dwudziestu procent kobiet i trwa mniej więcej od dwóch do sześciu miesięcy. Wtedy matka, może mieć problemy natury emocjonalnej czyli płakać z niczego, albo coś jak brat apetytu, senność… jednak także może mieć myśli lub pragnienia zrobienia dziecku krzywdy, zabicia go.

- Dlatego po porodzie dziecko jest odbierane matce – wypowiedziała się jedna z uczennic.

- Otóż to – przytaknął jej i powrócił do pogadanek na właściwy temat.

Obok twarzy Sasoriego wydłużyło się ramię koleżanki z zajęć, w dłoni trzymała kartkę papieru, którą pochwycił dyskretnie. Jak on nienawidził takich liścików. Nie może się przez to skoncentrować. Powinien wyrzucić ten papierek, ale no… otrzymał go od najładniejszej studentki, którą nawet Hidan mu zazdrościł, bo jemu nie chciała dać tylko wypytywała o jego kumpla. Heh, peszek. Otworzył trzyczęściową rozkładaną kartkę i odczytał wiadomość.

„Hej, słyszałam, że znowu jesteś wolny :) Może potrzebujesz pocieszenia?

Takie tam, igraszki bez zobowiązań ;>

Po zajęciach w kantorku woźnego? Jeśli tak, schowaj kartkę do kieszeni… ;*”

W sumie, wczas się o ty dowiedziała, bo minęło już pól roku. Propozycja bardzo kusząca, wcześniej był zajęty i obojętny na jej kokieterię, a teraz… teraz nie ma innych planów. No i jest tylko facetem. Nie może cały czas jechać na ręce, skoro jest okazja. Schował kartkę do spodni, nawet na moment nie zmieniając swojej apatycznej mimiki twarzy i wyrazu spojrzenia.



W dniu Walentego, Yahiko siedział sobie w domu i gapił się w ściskany przez siebie telefon. Miał już wybrane połączenie do Konan, ale nie potrafił się przełamać i zadzwonić. Bardzo chciał się z nią umówić, ale nie był dobry w podrywach. Co jej powie? „Hej, umówisz się ze mną?” to takie proste i nudne. Mogłaby sama zadzwonić, przecież kobiety chcą równouprawnienie…! Nie no, Konan woli jak jest… pytanie, dlaczego? Trochę feminizmu by się jej przydało, może by nie miał takiego stracha, gdyby nie była taka idealna… zaczął podrzucać lekko telefonem dla swobody. Nagato jest w szkole, a mógłby mu kurde pomóc, chociaż… no, jak mogłoby wyglądać podrywanie według matematyka…? No właśnie, a on by nie zapamiętał tych z dupy wziętych nazw teorii.

Westchnął ciężko, nie da rady… on chyba powinien być kobietą i nie robić pierwszych kroków. Dlaczego chłopakami potrafi rozporządzać, a przy dziewczynach jest jak cipa? Jego myślowe wywody przerwał dzwonek telefonu, tłumiony także wibracjami. Spojrzał natychmiast na wyświetlacz… Hidan. Skrzywił się, czego ten palant znowu chce…? Odebrał i przystawił słuchawkę do ucha.

- Siema Rudy – przywitał się wesoło. – zbieraj dupę, idziemy na laski! Dei też idzie, znaczy się, dopiero po niego idę – dodał i nagle głos w słuchawce stał się mniej przytłumiony. Pewnie wszedł do budynku.

- Hidan, nigdzie z wami nie idę – odpowiedział stanowczo. – sami wyrywa…

- Lider? – przerwał mu pytaniem.

- No, a kto inny, głąbie? – warknął.

- Ach, sorry. Myślałem, że gadam z Akasuną… cholera, pomyliłem numery. Sorki, ciebie bym nigdy nie zaprosił, naprawdę – zarzekł, jakby właśnie zrobił jakąś bardzo niestosowną rzecz. – zacznę was podpisywać imie… pochwalony, jest Deidara?

- Hidan, rozłączam się – zapowiedział Yahiko i zrobił to.

Już współczuł chłopakom, o ile wie byli świeżo po egzaminach sesyjnych i nocnych zmianach w pracy, a przy Hidanie nie ma słowa nie. Na szczęście jego tak nie targa. Akatsuki dzieli się na dwie grupy, na tych normalnych, spokojnych i cichych oraz na tych popierdolonych. Jedynie Sasori jest zmuszany do bycia w tej drugiej grupy, choć dzielnie walczy.

Podniósł się z siedzenia i ruszył do kuchni zrobić sobie kawy. Załączył ekspres, wsłuchując się w dźwięki, które z siebie wydawał. Po chwili po mieszkaniu rozniosło się ostre walenie do drzwi. Hm, chyba Nagato coś nie poszło w szkole… nie no, on się tak nie zachowuje. To taka chodząca oaza spokoju. Zerknął przez wizjer, doszukując się osobnika. Nie widział, ale kolejne uderzenie w drzwi świadczyło, że ktoś za nimi jest. Otworzył, a stała tam oparta o przy prostopadłą ścianę do drzwi, dziewczyna o niebieskich włosach, miodowych oczach i och, dużo by mógł wymieniać.

- Hej Konan… ty tutaj…?

- No, ta świnia poszła sobie do jakiejś knajpy z nową panienką. Do niebyle jakiej knajpy – wprosiła mu się do mieszkania, a ten z dezorientacją w sytuacji je zamknął. – do naszej knajpy! Miałam ochotę mu przyjebać, ale kobiece zemsty są bardziej wyszukane.

- Hej… o kim ty mówisz…?

- O moim eks! Patrz jak się z tej wściekłości trzęsę! – zmarszczyła brwi, wyciągając dłoń przed siebie.

- Miałaś chłopaka…? – kurwa, jak dobrze, że nie dzwonił. Tylko obciachu by sobie narobił.

- No… zerwaliśmy zaledwie dwa lata temu, a on już ma nową! – załkała, zakrywając sobie w twarz dłonie. Yahiko przyglądał jej się, jak idiotce… to mało?

- Nie martw się… nie był ciebie wart – pocieszył ją słownie.

- Jedli z jednego talerza…! – zaszlochała i wpadła w jego ramiona.

- Może był za skąpy, by zamówić dwa posiłki? – nie wie, co powiedzieć w takich sytuacjach.

- Też tak myślałam, przy mnie nigdy nie miał pieniędzy. Nie tyle, by mógł mi coś postawić, zawsze płaciliśmy za siebie. Ale… ale to było spaghetti…! Takie romantyczne danie!

- A to drań! – stwierdził, poklepując ją lekko w plecy.

- Yahiko, zrobisz coś dla mnie? – odsunęła się, przecierając sobie oczy.

- Co…?

- Zabierz mnie do kina czy coś. Potrzebuję pocieszenia – poprosiła go, ale się zawahał… zaszlochała mocniej. – proszę cię…!

- O-okej. Poczekaj tu. Ty-Tylko się przebiorę – powiedział i gdy skinęła głową, pobiegł do swojego pokoju.

Niebieskowłosa zostając sama uniosła głowę do sufitu, a potem uśmiechnęła się do siebie triumfalnie. Że też dał się nabrać na bajeczkę jakiejś zidiociałej histeryczki, którą przecież nie jest. No cóż, trzeba było coś wymyślić, bo by do niej w ogóle nie zadzwonił. Nie zamierzała spędzać walentynek sama i tak już złamała swoje zasady i pomogła mu się z nią umówić.

- To co, idziemy? – zapytał idąc do przedpokoju i zakładając kurtkę oraz buty. W buzi żuł gumę, Konan uśmiechnęła się, będą się całować.



DATA
25.01.2014

OD AUTORKI
Nie rozpiszę się dzisiaj, jest mi wstyd za moje zaległości u was, jakoś ostatnio się wyłączam ze świata bloggera... NIEMNIEJ JEDNAK nadrobię, słowo! :)
Notki nie sprawdzałam, nie chciało mi się :P Jak jakieś błędy to wypomnijcie ;D
No i w przyszłej notce już się pojawi Naoki xDD zmieściłam w sumie cały rok w dwóch notkach xD No ale cóż, tak być musi :>
Pozdrawiam gorąco;**