27 maj 2015

ROZDZIAŁ 66.


            Od dwóch godzin Sasori wyciskał z siebie siódme poty na siłowni. Ćwiczył wraz z Hidanem, Yoshim i Yosuke, ale tak naprawdę tylko dla tego ostatniego tu przyszedł. Starał się dobrze wypaść przed bratem Miyuki, dlatego pewnie czekała go śmierć przez zakwasy. Jedyne ćwiczenie, w którym sobie doskonale radził, był bieg na bieżni. Dlatego Yosuke w tej dyscyplinie z nim nie rywalizował. Przegrałby, a taka rzecz była niedopuszczalna. Jako bokser więcej czasu spędzał na ćwiczeniu uderzeń oraz mięśni rąk, a małą uwagę zwracał na nogi, dlatego w bieganiu był zdecydowanie gorszy.
- Dziewięćdziesiąt siedem, dziewięćdziesiąt osiem, dziewięćdziesiąt dziewięć, sto – odliczał Yosuke, robiąc wraz z Sasorim brzuszki przy drabinkach.
Saso wolał nie liczyć na głos, bo… bo nie.
– Zaraz wracam muszę się odlać.
- Okej. – Chwała Bogu, pomyślał z ulgą Akasuna i padł plecami na materac, by oddać się zasłużonemu odpoczynkowi.
            Yosuke to chyba jakaś maszyna… Zrobił sto, a Saso niecałe siedemdziesiąt. W dodatku już czuł, że jeszcze jedna taka seria i mógł zacząć żegnać się ze światem. Chwilę później poczuł czyjeś kroki na materacu. Przybysz usiadł naprzeciwko niego pod drabinkami. Sasori otworzył przymknięte oczy i ujrzał Yoshiego. Mężczyzna nie podszedł do niego bez powodu. Od ostatniego spotkania pomiędzy nimi panowało drobne napięcie, a choć Sasoriemu już dawno przeszła złość, to dalej nie wyciągnął ręki na zgodę.
- Wody? – Wysunął w jego stronę butelkę, którą ten z wdzięcznością przejął. – Skończcie na dzisiaj, bo nastąpi zgon.
- Yosuke chyba nic nie zabije… - odparł niechętnie.
- Oboje wiemy kogo tak naprawdę miałem na myśli. – Uśmiechnął się cwanie. – Ale całkiem nieźle ci idzie. Ćwiczysz jakoś?
- Naoki jest bardzo energicznym dzieckiem… - Dla rodzica to żadna zaleta. – W jednej sekundzie patrzysz na niego i grzecznie się bawi, a w drugiej skacze po meblach bo podłoga to lawa…
- Pewnie sam się w to bawiłeś.
- Nie przeczę. Teraz rozumiem ten ból dupy moich rodziców.
- Maki za to lubi się bawić w chowanego – mruknął Yoshi. – Raz Sui wieszała pranie na balkonie, a ta łobuziara wpakowała się do pralki. Ostatnio za to otworzyła sobie piekarnik i chciała tam wejść.
- Mały Hitler. – Podsumował Sasori. – No, to macie wesoło.
- Padam. Na. Ryj. – Dołączył do nich Hidan i padł na Sasoriego,  o mały włos nie miażdżąc go swoim cielskiem.
- Ja pieprzę…! Hidan, spierdalaj – warknął. Już i tak wszystko go bolało.
- Dobra no… Chwila! Ty masz picie! Daj łyka.
- Nie. Odpieprz się!
- No weź. Nie bądź pizda!
            Walka skończyła się bardzo szybko. Sasori nie miał wystarczająco siły, by przyjmować ciosy Hidana. Oddał mu wodę z nadzieją, że mówił prawdę i zrobi tylko łyka…
- Kłamliwa szuja… - burknął, otrzymując pustą butelkę.
- To mi przypomina moje walki z bratem… - stwierdził Yoshi. – Taa, już wiem dlaczego rodzice zawsze patrzyli na nas z politowaniem.
- Jakbym miał brata, to bym go nie bił – powiedział Sasori.
- Więc sam byłbyś bity. – Hidan wzruszył ramionami. – Ja się ze swoim bije na okrągło. Tak mnie wkurwia, że hej.
- Masz brata? – zapytał Yoshi
            Hidan chyba nikomu się nie chwalił posiadaniem brata. Choć w jego mniemaniu po prostu nie było się czym chwalić... Mężczyźni wysłuchali jego powodów do awantur z bratem… A to pilot, a to ustawienia klimatyzacji w domu, a to bułki w chlebaku, a to bałagan. Yagura – książki czy inne papiery porozpierdalane na kanapie i stoliku w salonie. Hidan – porozrzucane po podłodze, meblach czasem i na lampie ubrania swoje oraz jakiejś przydrożnej dupy. Chwilami naprawdę nie dało się tam żyć.
- Poplotkowałyście już sobie, panienki? – zapytał Yosuke, podchodząc do towarzystwa.
- Robimy sobie przerwę. Patrzcie, tam to dopiero idą panienki… - szepnął Hidan. – Maskotki siłowni. Co sądzicie?
Zamilkli, czekając aż dziewczyny ich wyminą i niepostrzeżenie rzucili na nie okiem.
- Ta czarna ma niezły tył0ek – stwierdził Yoshi. – Chciałbym, aby Sui sobie taki wyrobiła, ale jakbym niby miał jej to powiedzieć? – zapytał retorycznie.
- Zaproś ją na siłownie.
- Wtedy usłyszę „Uważasz, że jestem gruba?”. Odpowiem, że okej, jak jej się nie chce, to nie i usłyszę „Uważasz, że jestem leniwa?”. Jebnę tym i powiem, że teraz nie chcę już, by ze mną szła, no to zapyta „Dlaczego nie chcesz? Zdradzasz mnie?”. Kobiety to skomplikowana płeć.
- Ta co właśnie przeszła jest fajna, nie Sasori? – spytał Yosuke.
- No, całkiem niezła.
- Co?! – Warknął nagle, łapiąc za koszulkę Saso i przyciągając ostro do siebie. – Śmiesz się gapić na inne?! Moja siostra ci już nie wystarcza?!
- Yosuke, przestań… - wtrącił Yoshi.
- Nie porównuję jej do Miyuki. To chyba jasne, że do pięt jej nie dorasta – burknął, odrywając od siebie przewrażliwionego brata dziewczyny.
- W takich chwilach mi cię żal, Saso - westchnął Hidan. – Ze strachu musisz gwałcić swoje poczucie piękna.
- Nic nie gwałcę.
- Akurat.
            Nie chciał się z nim dłużej kłócić, więc sam zaproponował dalsze ćwiczenia. Rzecz jasna wybrał bieg na bieżni. Hidan nawet tam mu nie dawał spokoju i dokuczał swoim towarzystwem. Yoshi również zaczął biegać, w końcu kiedyś bardzo często wspólnie biegali. Gdyby nie brak czasu, Sasori dalej by biegał. Yosuke oparł się o bieżnie i chwilę obserwował chłopaków, zbierając myśli, by sprecyzować pytanie, które od dłuższego czasu chodziło mu po głowie.
- Co się stało z matką twojego syna? – walnął prosto z mostu, a co się będzie pierdolił?
Sasori na to pytanie, aż się potknął o własne nogi i wykręcił lekko kostkę. W ostatniej chwili udało mu się zatrzymać maszynę.
- Jasna cholera… - zaklął siarczyście.
- Ty to wiesz, kiedy zdawać niewygodne pytania. Mógł się zabić! – zawołał Hidan, a po chwili poklepał Yosuke po plecach. – Postaraj się bardziej.
- Pieprz się, Hidan – syknął Sasori, starając się pomału rozruszać obolałą stopę.
- No dobra. Udam się na stronę – powiedział, wychodząc do kibla.
- Sądziłem, że Yoshi ci powiedział o Noriko.
- Nic mu nie mówiłem – wtrącił Yoshi. – Nie pytał.
- Szkoda, zaoszczędziłbyś mi kontuzji – burknął w odpowiedzi Sasori.
- Chwila, chwila! Dlaczego ty masz o tym wiedzieć?
- No, bo Noriko jest moją szwagierką – wytłumaczył Yoshi.
Ta wieść szczerze zaskoczyła Yosuke. Ze zdziwieniem przeniósł wzrok na Sasoriego, który śmiało sam przed sobą przyznawał, że nie znosił opowiadać tej historii i rozdrapywać starych ran, poruszając wszystkie uporczywe kwestie. Choć w pewnym sensie nie dziwił się Yosuke, że o to pytał. W końcu dbał o siostrę, chyba nawet bardziej niż ojciec.
Mężczyzna po usłyszeniu skróconej retrospekcji kumpla miał pewne obawy, które zaraz uspokoił Yoshi, wspominając o małżeństwie Noriko, a także Sasori, któremu chyba się wyrwało miłosne wyznanie Miyuki. Niby nic, ale trochę to wstydliwe, tak się chwalić tym w męskim towarzystwie. W dodatku na siłowni, gdzie byli sami twardziele. Po chwili wyszli już wszyscy do szatni, aby zbierać się do wyjścia. Yoshi poszukiwał jeszcze Hidana, ale ten był zbyt zajęty lataniem za maskotkami siłowni. Dlatego tylko we trójkę ruszyli do mieszkania Saso. Yosuke miał zabrać od niego Miyuki do domu, a Yoshi chciał skorzystać z okazji i odwiedzić Naokiego. Sasori chyba jeszcze nigdy nie czuł się tak bezpiecznie, przechodząc późnym wieczorem po swojej okolicy, w dodatku pieszo. Nie żeby się bał, ale… nieważne.
- Nie boisz się wychowywać dziecko w takiej okolicy? – zapytał Yosuke, rzucając groźnym spojrzeniem na stojącą pod blokiem młodzież z piwskiem w ręku.
- Za dnia jest tu przyjemniej…
- Niedaleko jest pa… a… A!  - wtrącił się Yoshi i wtedy zaliczył mocny upadek na ziemię. Jego buty nie były dostosowane do lodu, którego tutaj było pod dostatkiem. – Park… Cholera…
- Przestań się wydurniać, bo cię tu zostawimy.
- Próbuje zwrócić na siebie uwagę. – Sasori zaśmiał się, łaskawie podając mu rękę.
- Środkowe dzieci tak mają – stwierdził, otrzepując się ze śniegu.
            Nie dość, że w rodzeństwie był środkowy, to i towarzystwo się zjednało wiekiem, ustawiając go pośrodku. Będąc już pod blokiem Sasoriego, Yosuke dopiero stwierdził, że miejscówka nie jest taka zła. Weszli do budynku i udali na drugie piętro. Po otwarciu drzwi od mieszkania, zostali zaproszeni do środka. Panowie zdjęli buty i udali się do salonu, skąd na dzień dobry usłyszeli wołanie.
- Miyuki, tej nie złapiesz! – krzynął Naoki.
- Jesteśmy… - powiadomił Saso i zobaczył zmierzającą w jego kierunku piłkę bejsbolową. Można powiedzieć, że w ostatniej chwili zdążył ukucnąć, by nie zostać trafionym, ale ktoś musiał… Tuż za Sasorim stał Yosuke, którego piłka trafiła prosto w oko, nabijając mu bolesną śliwę i przy okazji nokautując.
- Yosuke! – zawołała z przerażeniem Miyuki, widząc jak jej brat padł nieprzytomny na ziemię. – Braciszku! Nic i nie jest? – Próbowała go ocucić kilkoma klepnięciami w policzek.
- Przepraszam… - wtrącił Naoki trochę zagubionym i przerażonym głosem.
- Nic się nie s… To moja piłka?! – zdenerwował się Sasori. Dostał ją od Miyuki na urodziny, ale była z autografem, nie wolno nią grać! – Graliście moja piłką?! – zapytał pretensjonalnie.
- Przestań krzyczeć – burknęła Miyuki, wybudzając brata.
- Nie! To nie jest zabawka, tylko przedmiot kolekcjonerski!
- Co mnie obchodzi jakaś głupia piłka?!
- ACH?! Wypluj te słowa kobieto! – Głupia piłka? Nie dość, że to podarunek od niej to jeszcze z autografem zajebistego baseballisty! Nazywać ten prezent głupią piłką to zbrodnia!
- Sasori! Nie widzisz, że mój brat jest nieprzytomny?!
- Zasłużył sobie… Pobrudził mi piłkę krwią… - burknął, a Miyuki wyrwała mu ją z dłoni i odrzuciła w bok mieszkania.
            Yoshi, który obserwował te dwójkę nie mógł nie parsknąć śmiechem. Naoki nadal był trochę przestraszony całym biegiem zdarzeń. Zabił wujka Yosuke. W dodatku Miyuki i tata się przez niego pokłócili. Co on narobił…? Chciał się głośno rozpłakać, ale wtedy Yoshi położył dłoń na jego ramieniu, kucając przy chłopcu.
- No, Nao, bądź z siebie dumny. Znokautowałeś mistrza! Przybij piątkę! – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, lecz chłopczyk nie odwzajemniał radości. – Co jest?
- Ja zabiłem wujka… - wyżalił się zrozpaczony.
- Ta, gdyby to było takie łatwe – mruknął, mierzwiąc chłopcu włosy, ale to i tak mu nie poprawiło humoru. – Patrz – powiedział, biorąc do ręki wazon z komody. Wyjął z niego kwiatki i chlusnął w nieprzytomnego Yosuke, doprowadzając do jego natychmiastowego zmartwychwstania.
            Oczywiście nie był głupi. Pusty wazon oddał szybko w ręce Sasoriego.

            To znowu się stało. Znowu musiał zostać dłużej w pracy, więc nie było opcji, by zdążył przyjść na czas do przedszkola po Naokiego. Za kilka minut miał przeprowadzić w roli asysty operację, ale dano mu trochę czasu na zadzwonienie po kogoś. Patrzył na kontakty w telefonie, ale nie miał czasu przeanalizować wszystkich ludzi. Wiedział z góry, że Miyuki nie dałaby rady, bo miała pojechać z Yosuke na zawody. Yahiko lub Konan w podróży poślubnej, Nagato pewnie w szkole, doskonale pamiętał też, że Itachi strasznie narzekał na długość pracy, odkąd został adwokatem, więc zapewne też odpadał. Siostra w szkole, babcia, Bóg jeden wie gdzie - jej życie towarzyskie było chyba bogatsze niż jego. Na Yoshiego był totalnie wkurwiony za ostatni wyskok, także tego. Nie. Hidana nawet nie wziął pod uwagę, nie po ostatnim. Tak więc jego wybór padł na najlepszego przyjaciela.
- Siema skarbie. Co tam? – mruknął od razu, co znaczyło, że miał dobry humor.
- Dei, ratuj… - jęknął Akasuna do telefonu. – Nagła sytuacja.
- Ok. Już do ciebie jadę.
- Zrobię dla ciebie cokolwiek sobie zażyczysz, ale odbierz Nao z przedszkola i zajmij się nim póki nie wrócę, zgoda? Muszę zostać dłużej w pracy i… - W słuchawce usłyszał jedynie przerywany sygnał. – Dei? – Zerknął na wyświetlacz. Rozłączył się, dziad jeden. Sasori nie dał jednak za wygraną i zadzwonił jeszcze raz. – Deidara!
- Nie!
- Kilka lat temu, gdy Naoki dopiero do mnie trafił, obiecałeś mi, że w razie czego będziesz mi pomagał! – wypomniał przyjacielowi. Starał się nigdy nie prosić go o pomoc, ale czasami blondyn bywał jego ostatnią deską ratunku. – Dlatego, Deidara Douhito, dopomóż mi.
- DOBRA! – warknął zdenerwowany. – Pomogę ci, ale masz u mnie dług!
- Dzięki. To do zobaczenia.
            Deidara nawet się nie pożegnał, tylko z zaciśniętymi ustami rozłączył się i włożył telefon do kieszeni. On kiedyś zdecydowanie powinien dać sobie obciąć ten język. Był zdecydowanie za długi, a pamięć Sasoriego zbyt dobra. Blondyn westchnął ciężko i złapał za bluzę, udając się do przedpokoju.
- Deidara, wychodzisz? – zapytała kobieta, zauważając syna ubierającego się w przedpokoju. – Zaszedłbyś do sklepu po cukier? Kończy się.
- Nie mogę, to nie jest po drodze.
- A gdzie się wybierasz?
- Odebrać smarka Saso z przedszkola – wyjaśnił krótko.
- Och. A może przyprowadź go tutaj? - zaproponowała radośnie. – Przyda się jakiś maluch, który wniesie w nasze progi trochę radości – rozmarzyła się kobieta. – Kiedy mi sprawisz wnuki?
Na to pytanie Deidara wywrócił oczami.
- Spadam – burknął i wyszedł.
            W drodze do przedszkola zastanowił się nad późniejszym pobytem Nao. Lepiej byłoby nie sprowadzać go do domu, bo matka by się jeszcze przypadkiem napaliła na wnuki i kto wie, co by zrobiła? Z drugiej strony, nie miał zamiaru się z nim tłuc po jakiś miejscach publicznych. Jeszcze by go ktoś z bachorem zobaczył… Z budynku przedszkolnego dzieci zaczęły wychodzić z rodzicami, a to znaczyło, że zajęcia właśnie się skończyły. Ok, postanowił na niego zaczekać na zewnątrz. Z nieba sypał śnieg, wiatr był bardzo mroźny i ogólnie było cholernie zimno, dlatego po dziesięciu minutach wszedł do budynku. Na portierni dopiero jakaś pracownica go uświadomiła, że po dziecko należy się osobiście zgłosić. Jezu, gdyby wiedział, że tyle z tym roboty, to by się bardziej od tego wybraniał, a nie. W klasie było jeszcze dużo dzieci i nie mógł odnaleźć wzrokiem Nao… Ci gówniarze za szybko się poruszali.
- Tesshu! Zostaw to, jasne?! – warknęła mocno zniecierpliwiona już przedszkolanka. Chyba zaczęła tracić nerwy. – Od teraz  masz całkowity zakaz używania nożyczek!
- To czym mam wycinać? – zapytał oburzony chłopiec.
- Trzeba było pomyśleć wcześniej! – odpowiedziała, dość nieporadnie. Jak mogła takich rzeczy wymagać od przedszkolaka?
- Wiem! Będę zjadał wycięty papier! – zawołał, niesamowicie dumny ze swojego pomysłu.
- Nie! – zawołała kobieta, po czym przetarła twarz w geście bezsilności. – Zresztą… Rób co chcesz… - Machnęła ręką i odwróciła się, napotykając tuż przed sobą Deidarę. Wystraszyła się, bo jak ona się w jego obecności zachowała. – Ja nie…
- Przyszedłem do Naokiego Akasuny.
- Aha… – Patrzyła chwilę na niego, ale pogonił ją wzrokiem. – Tak, tak, Naoś! Naoś! – wołała, ale w tej klasie nikt chyba na nią nie zwracał uwagi. – Naoki Akasuna, do mnie! Ale już! – krzyknęła potężnie, a wtedy w sali wszyscy się na nią obejrzeli.
- Kiepski dzień?
- Nie. Dzień jak co dzień – odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem.
- Cześć, wujku! – przywitał się, ale bez przytulania. Wujek tego nie lubił. – Co tu robisz?
- Twój ojciec prosił, bym cię odebrał.
- Odebrał? – Dopytała zaskoczona dziewczyna. – Ale zajęcia się kończą za półtorej godziny…
            W pierwszej chwili myślał, że laska sobie z niego jaja robiła, ale jej poważna mina temu wyraźnie zaprzeczyła. To po cholerę ten dureń do niego dzwonił?! Co za… Ale miał ochotę spuścić mu lanie. Cóż, zdecydował po prostu zwolnić gnojka z reszty zajęć, bo nie miał zamiaru po niego dwa razy latać. Nakazał Naokiemu samemu iść się ubrać do szatni, a sam na niego czekał przy wyjściu. Przedszkolanka towarzyszyła mu na korytarzu, pod pretekstem rozmowy o Naokim, ale Dei nie był tymi informacjami zainteresowany.
- Mogę być z panem szczera? – zapytała, choć nawet nie czekała na odpowiedź. – Chciałam po prostu na chwilę stamtąd wyjść. Dzieci wypompowują ze mnie energię i nadrywają cierpliwość.
- Śmiały tekst jak na przedszkolankę.
- Wiem… Wszystko przez znajomą. Ona miała dzieci i gdy się nimi zajmowałam, to było super. One były takie grzeczne, że postawiłam na ten zawód, a teraz… Patrząc na te dzieci, zdecydowanie ich nie chcę mieć… - Westchnęła ciężko i spojrzała na Deidarę. – Ale oczywiście Naoś to aniołek!
- Powątpiewam.
- Wujku… Zawiążesz mi buty? – wtrącił Naoki, podchodząc do dorosłych.
- Sam nie umiesz?
- Mam cztery lata!
- No to chyba najwyższa pora, nie?
            Chłopiec się nadąsał, dlatego Deidara z męczeńską miną ukucnął przed nim i zawiązał mu obuwie. Potem przedszkolanka się wtrąciła, bo czapka i rękawiczki nie ubrane, kurtka nie zapięta szalik nie owinięty dokładnie… Pomogła we wszystkim, a następnie mężczyźni wyszli z budynku. Po chwili Naoki zaczął skamleć, że jest głodny. Deidara mu odparował, że wytrzyma, że w przedszkolu by głodował jeszcze półtorej godziny, że nic mu nie będzie. Okazało się, że nie miał racji, bo chłopiec miał mieć za niedługo obiad. Ech, same z nim problemy.
- Chodźmy tam, do sklepu, wujku! – Wskazał palcem na piekarnię. Tata go tam często zabierał dla udobruchania za swoje spóźnienia. – Wujku, no proszę. Jestem głodny, wujku…!
- Ja pierdolę… Jak pójdziemy to się zamkniesz? – Nao przytaknął głową. – Okej. – Zgodził się i rozejrzał po ulicy. Było pusto, dlatego zaczął przechodzić. Po kilku krokach obejrzał się na dzieciaka, który ciągle stał w miejscu. – Co tak stoisz? Chodź no.
- Dasz mi rączkę…? – zapytał nieśmiało, wyciągając w jego stron rękę.
- Nie. Przestań jojczeć i chodź.
- Nie wolno mi przechodzić samemu przez ulicę.
- Jezuuu – warknął zirytowany do granic możliwości Deidara.
            Podszedł do dziecka i wyjął z kieszeni rękę, by mu ją podać. Nie był tym zbyt zachwycony, ale pomysł od początku był chujowy, delikatnie mówiąc. Naoki z uśmiechem kroczył za rękę u boku Deidary, aż do wejścia do piekarni. Wtedy Dei pierwsze co zrobił, to uwolnił się z uścisku.
- Dobra jesteśmy w tej głupiej piekarni – burknął do dzieciaka. – Rozejrzyj się, co ci mam kupić, bo nie mam czasu na twoje myślenie.
- Ale ja wiem, co chcę, wujku! – zapewnił Naoki.
- Och… No to czekaj na swoją kolej…
            Deidara cieszył się, że Naoki nie był jednym z tych niezdecydowanych dzieci. Nie owijał w bawełnę, tylko mówił konkretnie. Jednak to o niczym nie świadczyło. Nadal go denerwował. Zaciągnął go do tej gównianej piekarni zamiast iść prosto do ciepłego mieszkania. Po chwili jednak nadeszła ich kolej. Dei spojrzał wymownie na Nao.
- No mów, co tam chcesz, bo nie mam całego dnia.
Chłopczyk kiwnął głową.
- Dzień dobry – przywitał się z ekspedientką.
- Dzień dobry – odpowiedziała dziecku z uśmiechem.
Deidara westchnął żałośnie. Tracił czas na te zwroty grzecznościowe zamiast przejść do rzeczy!
– Czego sobie pan życzy?
- Bo tata mi zawsze kupuje rogaliki z nasieniem! – zawołał dumnie.
- Co…? – bąknęła zmieszana kobieta, a i Deidarze było z tego powodu wstyd. Natychmiast ukucnął przed Naokim i zwrócił go ku sobie.
- Co ty pieprzysz, dzieciaku?! Jakim nasieniem?
- Z takim czekoladowym! – odpowiedział spokojnie, a Deidara uniósł wzrok do sufitu.
- Chodzi o nadzienie! – poprawił chłopca, wstając na równe nogi. – Rogal z nadzieniem czekoladowym – powiedział do ekspedientki. Po chwili milczenia spojrzał na Nao, a on na wujka. – Z nasieniem… - powtórzył z wyższością w głosie i lekkim rozbawieniem. – Ale ty głupi jesteś, słowo daję.
            Po zakupieniu Naokiemu specjału, wyszli ze sklepu. Deidara pomimo wyjaśnieniu tej pomyłki zdecydował się tam nigdy nie wrócić. Ciekawe czy Saso znał choć jedno miejsce, do którego mógł wrócić bez względu na zachowanie Naokiego…? Nie no, na pewno miał. Oczywiście dzieciak znowu zrzędził, bo nie umie jeść jak cały czas chodzą albo go nogi bolą… Deidarę o mały włos krew nie zalała. Zdecydował, że dalszą drogę pokonają autobusem, dlatego skierował się do przystanku. W połowie drogi przez ulicę został upomniany, bo znów zapomniał mu podać rękę.
- Hmm… - Deidara czytał listę przystanków i się nad czymś zastanawiał. Naoki w tym czasie siedział grzecznie na ławce i zajadał swojego rogalika. – Ej, Nao. Zmiana planów, nie jedziemy do mnie.
- A gdzie?
- Do Tsuki – odpowiedział krótko.
            Autobus do niej miał przyjechać o wiele szybciej, niż ten do niego. Wynik był przesądzony.

- Nie jedź do mnie, bo nas tam nie ma – powiedział Deidara do telefonu. Sasori skończył pracę i od razu zadzwonił do przyjaciela. – No normalnie… - Dochodziła już dziewiętnasta, a on nie zamierzał siedzieć w domu. Co się dziwił, że go tam nie było? – U Tsu jesteśmy… No u Tsuki – powtórzył.
- Saso i ból dupy za trzy, dwa, jeden… - odliczała dziewczyna, wchodząc do pokoju. Idealnie wyliczyła, bo wtedy Deidara został zmuszony do odsunięcia słuchawki od ucha.
- Saso, wyślę ci adres sms’em – powiadomił i się rozłączył.
- Przewrażliwiony z niego tatuś – stwierdziła, siadając na kanapie.
- Taa… Przyzwyczaiłem się, że wszyscy prócz mnie, to jacyś seryjni mordercy dzieci…
- Z wiekiem dziwaczeje… Dobra, to kiedy się do mnie wprowadzasz? – zapytała, gdy Deidara chował swój telefon do kieszeni spodni. Jeszcze w sumie nie dał jej odpowiedzi, ale ile można czekać? – Ostatni raz pytam, nie będę już ciebie prosić, no bez przesady.
- No to może za dwa tygodnie –odparł w końcu.
            Od kilku dni już się zabierał do ogłoszenia swojej decyzji mamie, ale nie mógł tego zrobić. Nie miał odwagi, jego mama od początku nie cierpiała Tsuki, a to się nasiliło, gdy byli parą, więc tak po prostu miał jej teraz oznajmić, że będzie z nią mieszkać? Zawału by dostała na miejscu. Jednak chciał to zrobić, tyle argumentów przemawiało za tą decyzją... Tsuki zaproponowała mu pomoc w przenoszeniu rzeczy, ale podziękował. Cóż, podziękować to mógł jak skończy, bo nie zamierzała nie zobaczyć miny matki Dei’a, gdy zobaczy, kto będzie jego współlokatorką. Po jeszcze chwili rozmowy, rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Jeden sygnał, ale solidny, bo Sasori, jak się wszyscy domyślali, nie spuszczał dłoni z dzwonka dopóki mu nie otworzono.
- Co tak długo?! – burknął, wpraszając się do środka.
- Czy to cię zdenerwowało? – zapytała retorycznie Tsuki.
- Tak!
- No, to dlatego. – Uśmiechnęła się wrednie i zamknęła za nim drzwi.
Sasori jeszcze bardziej się wkurzył na ten argument, ale to szybko minęło, bo zaczął jej się uważnie przyglądać.
- Ty nosisz okulary? – Zdziwił się, bo nigdy nie widział jej w okularach. – Chcesz się poczuć mądra?
- Do tego nie są mi potrzebne okulary. Na co dzień noszę soczewki, bo zniszczyłam sobie wzrok przez nocne czytanie.
- Ściemniasz, aby zwabić do siebie Dei’a. To ci się nie uda – rzekł pewny siebie.
- Już mi się udało – odpowiedziała całkowicie obojętnym tonem. – Lepiej sobie zapamiętaj ten adres, jeśli chcesz odwiedzać kumpla.
- Odwiedzać… To już brzmi jak więzienie. Dei, powodzenia – mruknął do przyjaciela. – Gdzie Naoki?
- Rysuje sobie w pokoju Tsu – wyjaśnienił Deidara. – Przestań wszystkich traktować, jakby ci chcieli dzieciaka zajebać. I tak większość gówno on obchodzi.
- Dobra, sorry. I dzięki za opiekę…
- Luz.
- Naoki! Chodź już, wracamy do domu – zawołał chłopca, a ten po jakichś pięciu minutach wyszedł dopiero z pokoju z kartką w ręce. – Co rysowałeś?
            Naoki pokazał tacie rysunek bałwanka, którego niedawno ulepili razem na dworze. W czasie, gdy Sasori wiązał mu buty, czterolatek zapytał, czy może sobie zabrać ten rysunek. Tsuki wzruszyła ramionami. Skoro chciał. I tak w innym przypadku by to wyrzuciła. Deidara też postanowił się już zbierać, póki mógł wykorzystać przyjaciela, aby ten podrzucił go do domu. Tsuki ich nie zatrzymywała, musiała jeszcze przeglądnąć kupę dokumentów. Wizyta Deidary była wystarczająco długą przerwą. Chłopaki po wyjściu z budynku skierowali się do samochodu. Dei zajął miejsce z przodu i obojętnie patrzył do lusterka, w którego odbiciu Sasori zapinał Naokiego w foteliku.
- Hej… - Obejrzał się do tyłu. – Co Nao ma na odwrocie tej bazgroły? – Sasori zerknął w tył kartki, a potem przejął ja na moment od syna.
- To chyba coś z kancelarii prawnej… - stwierdził, widząc zamieszczoną na tym pieczątkę. – Wniesienie wniosku o przesłuchanie kolejnego świadka na rozprawę sądową dnia dwudziestego siódmego stycznia o godzinie drugiej po południu… - przeczytał i spojrzał na Deidarę.
- To za dwa dni.
- I raczej jest jej to potrzebne…
- Taa… - przytaknął. – Lepiej spierdalajmy.
- Masz rację.
            Sasori nawet nie chciał słyszeć tego, jak znajoma by się wkurzyła. Całe szczęście, że w porę ulotnili się z mieszkania. Naoki chyba nie tylko tę kartkę pobazgrolił, ale przecież Tsuki sama mu pozwoliła sobie porysować.

            Yagura godzinę wcześniej dostał telefon od Daisuke, że zamierza wbić do niego z całą grupą, z którą mają robić wspólnie prezentację na angielski. Nie był zbytnio zadowolony, że miejscem spotkania była jego miejscówka. Co prawda to wina syfu, który panował w mieszkaniu. Nie był to jakiś przesadny burdel, bo dało się żyć, ale przydałoby się zetrzeć z mebli kurze, poodkurzać, pomyć podłogi, okna… Yagura nie był pedantem, ale wstyd pokazać ludziom w jakich warunkach się żyje. Po chwili do domu wrócił Hidan, odłożył kluczyki samochodu do miseczki na półce i spojrzał dziwacznie na brata.
- Co ty znowu odpierdalasz?
- Sprzątam. Za jakieś dziesięć minut przyjdą do mnie koledzy robić projekt… Mogą, nie? – zapytał, choć i tak niezgoda nie wchodziła w rachubę.
- Okej. – Wzruszył ramiona i usiadł ociężale na fotelu. – To po co sprzątasz?
- Bo jest syf? – odpowiedział podenerwowany. Gdy patrzył na mieszkanie okiem czyściocha to z bezsilności chciał się popłakać.
- Będziecie robić projekt czy zwiedzać dom? Przestań wszystko układać, wtedy nic nie mogę znaleźć.
- Lepiej się pracuje, gdy jest czysto.
- No to idź se sprzątaj do swojego pokoju.
- Sobie – poprawił go, nie zwracając jednak na brata większej uwagi.
- Co sobie? – Nie rozumiał. Co to za odpowiedź do cholery? – Nie będziecie robić tego projektów w salonie, ocipiałeś?
- Dlaczego nie?
- Bo. Chcę. Obejrzeć. Film. Kapujesz?
- Nie zdążę w parę minut posprzątać pokoju! – odpowiedział dramatycznie.
- Przykre. Wiesz, gdyby tatuś mnie nie odciął od kasy, to dalej mielibyśmy sprzątaczkę – stwierdził Hidan, ruszając do kuchni po jakiś napój. – A tak, to nic ci na to nie poradzę.
- Człowieku, zlituj się!
            Yagura nie zamierzał przestawać błagać brata o wyjście z domu, ale ten nie chciał iść. Ciągle śledzi go ta głupia Synthia i przeszkadza mu w podrywach. Nie miał teraz szans u fajnych dup, niedługo przez nią zyska opinię zajętego. W dodatku kasa mu się kończyła i chyba nie miał innego wyjścia, jak tylko zatrudnić się do jakiejś roboty. Po chwili dom przeszedł dźwięk dzwonka. Yagura z miną przegranego poszedł otworzyć drzwi i zaprosił do środka Daisuke, Konohamaru, Hanabi, Hiroyę i Matsuri – z tą ostatnią jedynie się zmieszał po kontakcie wzrokowym. Cały czas czuli wobec siebie skrępowanie od ostatniego spaceru w szpitalu, kiedy to Mats uwolniła przy nim swoje gazy.
- Cześć Mats… - przywitał się, bo chciał być grzeczny.
- Nie mów do mnie – bąknęła.
Yagura miał o tyle lepiej w tej sytuacji, że to nie on się spierdział.
- Wyczuwam między wami jakieś napięcie – zwrócił się do nich Daisuke.
- To źle się naciągasz…
- Ale ja też to czuję – wtrąciła Hanabi.
- No, coś tu śmierdzi – orzekł Konohamaru, a na ten tekst Hiroya nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Matsuri zagryzła w złości wargi, a potem spojrzała groźnie na Yagurę.
            Hiroya przeprowadził towarzystwo do salonu. Yagura też chciał tam czmychnąć, jednak nie było mu to dane. Matsuri złapała go za rękaw koszuli i pociągnęła do siebie.
- Powiedziałeś to Hiroyi? – szepnęła zezłoszczona.
- Zmusił mnie…
- Doprawdy? Przykładał ci nóż do gardła? – warknęła.
- Nie… Ale nie chciałem mu mówić.
- Yagura, wychodzę. Wiesz gdzie – mruknął Hidan, ubierając się w przedpokoju.
- Do Sasoriego?
- Nie, do Naokiego, kretynie – burknął. – Przynieś mi kluczyki do samochodu – nakazał, a Yagura posłusznie udał się po brzęczący przedmiot. Matsuri też po ściągnięciu kurtki i butów skierowała się do salonu, ale przedtem pamiętała o swojej grzeczności.
- Cześć, Hidan – przywitała się, ale ten nie odpowiedział. Tkwił w szoku, że się z nim przywitała i pamiętała jego imię. On jej ni chuja nie pamiętał, tylko wodził wzrokiem po jej posturze, ale nic. Jest na to tylko jedno wytłumaczenie.
- Masz…
- Chodź tu – pociągnął brata na stronę. – Spałem z jedną z twoich kumpelek.
Yagura zmrużył podejrzliwie oczy.
- Ćpałeś coś?
- Mówię poważnie, sieroto.
- Z którą? Z Hanabi?
- Nie wiem jak się wabi. Ma krótkie brązowe włosy, czarne oczy, ale małe cycki… Ile ja musiałem wypić? – zadał sobie pytanie i nawet już chciał sobie postanowić zaprzestać pić. Yagura spojrzał na niego jak na debila, którym tak czy owak był. Niemożliwe by Matsuri się z nim puściła.
- Chyba nadal cię trzyma. – Wywrócił oczami.
- Kurwa, serio mówię!
- Po czym wniosek, że z nią spałeś?
- Powiedziała „Cześć, Hidan” – wytłumaczył z powagą. Yagura czekał nawet na kontynuacje, ale ta chwila żałosnej ciszy trwała wystarczająco długo.
- I tyle?
- AŻ tyle! Zna moje imię i mnie, a ja jej nie pamiętam!
- Nie spałeś z nią. Pewnie cię zna, bo kumplujesz się z jej bratem – oznajmił, ale widząc jego spojrzenie musiał dodać. – Z Sasorim. – Wtedy do Hidana dotarło, no jasne, przecież Saso miał kiedyś siostrę. I widać, dalej ma. – Nie każda laska zna cię z łóżka, aleś ty ograniczony… Mózgu nie masz…
- Ach tak? Twój za to zaczyna gnić i dlatego ci śmierdzi z gęby.
            Tym miłym akcentem Hidan opuścił własny dom. Yagurę wcale nie dotknęły słowa b1rata, ale tak na wszelki wypadek sprawdził swój oddech. Nie było tragedii, ale miętówka by się przydała. Grupa rozsiadła się na podłodze w salonie, musieli zrobić gazetkę na bristolu, prezentację komputerową i własne wypowiedzi – oczywiście w języku angielskim. Sporo roboty, ale czego się nie robi dla szóstki na koniec półrocza.
- Hej rozmawiałem niedawno z chłopakiem Mats. Gaarą. – Zaczął Daisuke, ale nie dane mu było skończyć.
- Co?! Jak to z nim rozmawiałeś?
- No przez telefon.
- Co?! – Kolejny raz się zezłościła. – Masz jego numer?!
- No mam… A co? Ty nie? – spytał Daisuke, bo kto wie, mógł skrywać go przed dziewczyną, a on go wydał.
- Jasne, że mam! Ale dlaczego ty go masz?!
- Uspokój się, Mats. Daj mu dokończyć – upomniał Konohamaru.
- Dziękuję.  – Ukłonił się i odchrząknął. – Dostaliśmy od niego zaproszenie na weekend do akademika. – Ucieszył się, ale Matsuri pierwszy raz słyszała o tym pomyśle. Zapewne przyjaciel chamsko się wprosił.
- „My” czyli konkretnie kto?
            No i tu już się zaczęły schody. Wcale nie chodziło o to, kto pojedzie. Daisuke po prostu chciał skorzystać na Yagurze, bo on jako jedyny miał prawko i samochód. To nic, że nie jego. Gotów był pomóc mu sprawić, aby brat mu je pożyczył. Druga rzecz to termin. Konohamaru i Hiroya mieli już inne plany.
- Widzisz, Yagura? Nasi najlepsi przyjaciele jak zawsze mają nas w dupie. Powinniśmy się zaprzyjaźnić, na złość im!
- Nie chcę. Zamiast zostawać wykorzystywanym wolę, by Hiroya miał mnie w dupie. – Po tym wyznaniu nastąpiła chwila ciszy, w której każdy sobie posyłał rozbawione uśmieszki.
- Jakie gejowskie wyznanie, Yagura – stwierdziła Hanabi.
- Może ja nie chcę mieć ciebie w dupie? – zapytał z rozbawieniem Hiroya. – Nigdy nie pytasz mnie o zdanie.
- Czyli to Yagura jest seme... No, no. A taki niepozorny – mruknęła Matsuri.
            Chłopak oburzył się tym przekręceniem jego słów. No czy to ego wina, że oni byli TACY? Wszyscy mieli go za geja. Brat, ojciec, a teraz i koledzy. Chociaż może powinien nim zostać, skoro miał ich akceptację? Nie, głupi pomysł. Wyszedł do kuchni, aby przynieść wszystkim napoje, a tam po kilku chwilach dołączył do niego Daisuke, pomagając mu, gawędząc wesoło, aż w końcu przeszedł do sedna.
- Hiroya znalazł mi adres do Makio.
- Kim jest Makio?
- Skleroza nie boli. – Westchnął. – To mój internetowy przyjaciel.
- Aha. Okej. Co mnie to obchodzi? – Założył ręce na piersiach, a Daisuke spojrzał na niego błagalnie, a w następnej chwili przy nim ukląkł. – Co ty…?!
- Proszę, pójdź tam ze mną!
- Posrało cię do reszty czy co? Wstawaj!
- Najpierw się zgódź.
- Czemu sam nie pójdziesz?
- Wstydzę się…
- Większym wstydem dla ciebie jest iść spotkać się za kumplem, niż uklęknąć przed kimś i wyglądać żałośnie? – Szarpnął nim do góry. – Ok, pójdę z tobą.
- Dzięki! – zawołał ściskając go z radości, ale potem szybko się od niego odsunął. – Dobra, koniec, bo się jeszcze we mnie zakochasz!
- Bez obaw… Nie ma takiej opcji.
- To żałuj, bo byłbym wspaniałym chłopakiem! Kupowałbym ci kwiaty, chodził na zakupy i takie tam.
            Daisuke mówił i mówił swoje scenariusze o ich związku, ale najgorsze jest to, że mówił strasznie głośno i nie krępował się o tym mówić w towarzystwie… Ale to Yagura jest uważany za homo.

            Za namową Kany oraz nieśmiałych propozycji Matsuri, Noriko zdecydowała się na odwiedzenie Sasoriego. Nie była co do tego pomysłu przekonana, miała wrażenie, że nie jest i nie będzie mile widziana. Jednak przez całą drogę rozmawiała przez telefon z Kaną, która motywowała ją w poczynaniu dalszych kroków. Była połowa stycznia, a śnieg padał z poszarzałego nieba. Wiatr pizgał uporczywie, co utrudniało prowadzenie dalszej rozmowy, ale Kana dopiero po upewnieniu się, że przyjaciółka jest w bloku Akasuny, pozwoliła jej się rozłączyć.
- Jak one mnie do tego przekonały… - Dziewczyna westchnęła ciężko i zaczęła wchodzić po schodach.
            Z przeciwległej strony właśnie schodził jakiś nastoletni chłopak. Odpisywał obojętnie na sms’a i rzucił krótkie spojrzenie na przechodzącą czarnowłosą kobietę. Śliczna była.
- Cześć. – Hiroya zdecydował się zagadać, ale Noriko tylko rzuciła mu krótkie spojrzenie i ruszyła dalej. – To ty jesteś tą nową sąsiadką z czwartego piętra?
- Nie. Ja tylko kogoś odwiedzam.
- Och, jaka jest szansa, że chodzi o Hiroyę Dayeru?
- Marna.
- Heh, szkoda – mruknął, mimo wszystko trochę zawiedziony. Noriko zamierzała go w końcu wyminąć, ale jeszcze nie dał za wygraną. – Wiesz, jestem całkiem dobry w informatyce… Wiem, że to lamerski patent, ale jak będziesz miała  problem z komputerem czy coś, to chętnie ci pomogę.
- Jasne…
- Dam ci swój numer.
- Nie mam teraz czasu.
            Tym razem udało jej się go naprawdę ominąć, a Hiroya dłużej jej nie zatrzymywał. No spróbował, ale przecież nie będzie uganiał się za jakąś laską, z która by był tylko jedną noc. Miał jeszcze swoją godność.
            Noriko, będąc już przed drzwiami mieszkania, zastanawiała się jeszcze chwilę nad tym, co właśnie zamierzała zrobić. W momencie poczuła ogarniającą nostalgię, w końcu tyle miała tu wspomnień. Westchnęła głośno i zapukała do drzwi. Trochę sobie poczekała nim zostały otworzone, w dodatku przez jakiegoś starszego pana. Noriko zmrużyła oczy i nawet nie wiedziała co ma powiedzieć.
- Słucham? W czym mogę pomóc? – zapytał twardym głosem.
- Yyy… Ja do Sasoriego Akasuny… Czy on już tu nie mieszka?
- Mieszka, ale tam obok. – Wskazał na sąsiednie mieszkanie, a Noriko się zarumieniła. Tak się pomylić, no co za wstyd.
- Dziękuję i przepraszam. – Ukłoniła się grzecznie i nie podniosła głowy, dopóki mężczyzna nie zamknął za sobą drzwi. – Boże, jaki wstyd. Noriko, skup się dziewczyno…!
            Po upomnieniu samej siebie zapukała do prawidłowych drzwi. Ta pomyłka wyszła jej nawet na dobre, bo teraz prawie nie czuła stresu. Ze wstydu zrobiło jej się gorąco, więc odpięła swój płaszcz. Po chwili usłyszała przekręcenie zamka w drzwiach, lecz gdy same drzwi się otworzyły również minęło kilkanaście dobrych sekund. Przeczesała szybko palcami grube kaskady włosów, aby opadały na ramiona, jednak nikogo nie zobaczyła na wysokości swoich oczu. Dopiero, gdy spojrzała w dół natrafiła wzrokiem na małego chłopca o czarnych włosach i brązowych oczach. Nie ruszyła się nawet o centymetr, jedynie bacznie się mu przyglądając.
- Dzień dobry – przywitał się grzecznie, patrząc ciekawie na nieznajomą panią.
            Noriko w momencie zaszkliły się oczy, ale zamrugała kilka razy, by doprowadzić się do porządku. To niemożliwe przecież, aby jej domysły były słuszne. Sasori oddał ich syna. Tak, to niemożliwe. Uśmiechnęła się ciepło i ukucnęła naprzeciwko chłopca.
- Cześć, a ty kim jesteś, przystojniaku?
- Nazywam się Naoki Akasuna – przedstawił się, a serce Noriko od razu zaczęło szybciej bić. Przyłożyła sobie dłoń do lewej piersi.
- Naoki, tak…? A ile masz latek, Naoki?
- Tyle! – Pokazał kobiecie pięć palców. Noriko złapała wdech, ale dalsze oddychanie w momencie stało się trudniejsze. Wszystko się zgadzało – wiek, imię, wygląd… To był Naoki, jej Naoki. – Dlaczego jest pani smutna?
- Nie jestem smutna – odrzekła z uśmiechem. – Twój widok mnie ucieszył, Naoki. A jest tatuś w domu?
- Naoś z kim rozmawiasz…? Rany boskie, Naoki! Mówiłam ci, że tobie nie wolno otwierać drzwi mieszkania! – upomniała malucha Miyuki.
Noriko z uśmiechem podniosła się do góry. Dobrze było wiedzieć, że dziewczyna, z którą mieszkał Sasori, przynajmniej dbała o ich syna.
– A pani to…?
- Przyszłam do Sasoriego.
- Och, niestety go nie ma…
- Jest w pracy. Wiesz, że mój tata jest lekarzem? – zagadał chłopiec.
- Wiem, że zostanie nim było jego marzeniem. A ty, Naoki, kim chcesz zostać, jak dorośniesz? – Rozmowa z synem sprawiała jej wiele radości. Skoro znalazła syna, chciała spędzić z nim cały dzień.
- Nie wiem… - Zamyślił się na chwilę.
- To się zastanów. Powiesz mi, jak się znowu zobaczymy, dobrze?
- A przyjdziesz jeszcze do mnie?
- Bez obaw. – Pogłaskała mu delikatnie główkę. Miyuki patrzyła na kobietę z ciekawością, nigdy jej nie widziała, a i Sasori chyba nigdy nie wspominał o takiej ładnej znajomej. – W którym szpitalu pracuje Sasori?
- Kończy za niedługo pracę i wraca do domu. Może na niego zaczekasz?
- To nie jest najlepszy pomysł…
- Tak, zostań. Mam fajne zabawki! – przekonywał ją Naoki. Gd zobaczył tą panią, czuł, że chce z nią spędzać dużo czasu.
- Nie mam teraz czasu. Za półtorej godziny odlatuję samolotem. Następnym razem się pobawimy, zgoda? – Uśmiechnęła się z żalem. Nawet nie wiedział, jak bardzo chciałaby zostać.
            Miyuki wskazała Noriko miejsce pracy, a dopiero po zamknięciu drzwi pomyślała, że mogła się zapytać o tożsamość nieznajomej. Trudno, postanowiła dowiedzieć się o niej później od Sasoriego.
            Noriko ruszyła niezwłocznie do szpitala. Musiała porozmawiać ze swoim byłym. Teraz ta chęć się wzmocniła jeszcze bardziej. Po drodze zaczęła rozumieć aluzje, które posyłały jej Kana z Matsuri. Och, jak mogła być taka niedomyślna. A tak właściwie… Ciekawe, czy Sui i Yoshi o wszystkim wiedzieli? I o niczym jej nie powiedzieli?! Yoshiego rozumiała, w końcu faceci i cała ta ich solidarność plemników, ale Sui?! Własna siostra?! Miała zagwarantowany wpierdol, już ona ją popamięta! Z zamyślenia wyrwał ją taksówkarz, prosząc o zapłatę. Dała mu pieniądze, możliwe, że nawet za dużo, i ruszyła do budynku. Dopiero w środku pomyślała, że mogła zapytać Miyuki o oddział, na jakim pracował Saso. Mogłaby polegać na wiedzy jako kto zawsze chciał pracować, ale nie pamiętała.
- Przepraszam. Gdzie znajdę Sasoriego Akasunę? On tu pracuje… gdzieś – uściśliła, pytając w recepcji.
- Niestety, nie wiem o kogo pani chodzi. Jestem tu nowa…
- Czerwone włosy, brązowe oczy, mojego wzrostu. Wygląda jakby był znudzony życiem.
- Nie jestem pewna, ale może chodzi o mężczyznę z dyżurki? – zapytała samą siebie.
- Gdzie to jest?
            Nie miała gwarancji, że tam go znajdzie, ale wolała szukać, niż stać w miejscu. Ruszyła wskazaną drogą i po chwili znalazła się we właściwym miejscu. Nie wolno było jej tu być, ale miała wolną chwilę na rozeznanie się wśród pracowników. Po chwili go znalazła. A właściwie to ktoś jej w tym pomógł.
- Akasuna, do mnie! – zawołał jakiś starszy mężczyzna w fartuchu.
Noriko zorientowała się, że ten znajduje się tuż za nią.
- Już… - burknął mężczyzna stojący za Noriko.
Obejrzała się więc, a ich spojrzenia się spotkały, gdy ją wymijał. Wtem po prostu musiał się zatrzymać.
– Co tu robisz? Coś ci się stało?
- Akasuna! – zawołał go jeszcze raz szef, tym razem bardziej stanowczo, na co Sasori skrzywił się, starając się go zignorować.
- Musimy pogadać – odparła stanowczo, więc od razu stracił zapał do olewania obowiązków.
- Teraz nie mam czasu, później – powiedział i posłusznie odszedł do szefa.
- Wbij się w pacjenta i nałóż mu kroplówkę – rozkazał mężczyzna, po czym przeglądnął kartę pacjenta.
Noriko obserwowała Saso, jak przygotowywał wszystko do wykonania polecenia.
- To ważne. Pogadajmy teraz.
- Teraz pracuję – wytłumaczył spokojnie. – Jak skończę, to możemy porozmawiać.
- Nie mogę tyle czekać, spieszę się na lotnisko.
- Pani wybaczy, ale jest pani z rodziny? – zapytał przełożony Sasoriego, na co Noriko nic nie odpowiedziała. – Osobom nieupoważnionym nie wolno tutaj przebywać. Proszę wyjść.
- Mogę na chwilkę zamienić słowo z Sasorim? – poprosiła, on sam zaś nie był zadowolony z tej prośby.
- Załóż pacjentowi kroplówkę i wyjdź z nią – nakazał oschle mężczyzna i się oddalił.
- O czym chcesz gadać? – bąknął Sasori, podpinając rurki do woreczka i wenflonu nieprzytomnego mężczyzny na leżance.
- Byłam u ciebie. – Przeszła od razu do rzeczy, a Sasori zastygł. – Zgadnij kogo zobaczyłam? – Zapytała niby słodko, niby pogardliwie. Sasori patrzył na nią i doszedł do wniosku, że dalsze kłamanie nic by nie dało.
- Naokiego…
            Przez chwilę się uśmiechnęła i w odpowiedzi zadała chłopakowi mocne uderzenie w policzek. Głowa mu się lekko obróciła, a na policzku został czerwony ślad, który w obecnej chwili piekł niemiłosiernie. Wszyscy ludzie w pobliżu przyglądali im się z zaciekawieniem.
- Ja…
- Okłamałeś mnie… - syknęła przez zaciśnięte zęby. Przez to kłamstwo czuła emocjonalny kontrast, bo była wściekła za milczenie i jednocześnie szczęśliwa, że to się okazało kłamstwem.
- Wyjdźmy…


OD AUTORKI
Hejoo :D
No to macie sprawdzony rozdział ;) Niestety musiałam zrezygnować z takiego ułatwienia, jak korektorka :< Po raz nie chcę za bardzo ją zajmować moimi nieszczęsnymi błędami, a po dwa to w większej mierze moja wina, bo jednak zależy mi na krótszym odstępie czasu w dodawaniu rozdziałów, bo zamierzam go w tym roku skończyć ;)
Dobra, teraz tak, bo mam sprawę  straciłam orientacje w blogach, więc piszcie co mam czytać, gdzie zalegam i takie tam :P Dziękuję za czytanie, za śmianie się i za to, że wspomagacie mnie komentarzem, wyświetleniem czy subskrypcją :D
Pozdrawiam gorąco :D :*

W ogóle tak przypadkiem zobaczyłam, że jest  coś takie jak "blog miesiąca" i między innymi znajduję się tam mój blog... ale siara ^^" ja wśród takich dzieł...
W każdym razie jeśli macie ochotę to możecie na mnie, bądź innych zaglosować ;)
http://swiat-blogow-narutomania.blogspot.co.uk/