29 mar 2014

ROZDZIAŁ 18.




Dzisiaj miał nastąpić mały krok dla ludzkości, ale wielki dla Yahiko. Otóż poznaje ojca Konan… matka zmarła przy narodzinach, ale kazała mu wsadzić sobie współczucie w dupę i przejmować tym co zrobi jej nieobliczalny tatuś. Nie może być źle, facet z facetem zawsze się dogada. Podobno jednak tego się najbardziej obawia. Nie rozumiał jej, kobiety są skomplikowane.
Zapukał do drzwi, w ręku trzymał butelkę dobrego wina, trzeba sobie czymś ułaskawić teścia za to, że staje się jego konkurencją dla jedynej córki. Nic tak nie łagodzi sporów, niż alkohol. Ubrał się na luzie, ale i przyzwoicie… nie miał sobie nic do zarzucenia – spodoba mu się, ale nie dosłownie.  Spojrzał na siebie, może jednak za bardzo się odstrzelił… chyba jednak się wycofa, bo wgląda jakby zdecydowanie za bardzo się starał, a powinien wyjść na bardziej niezależnego. Facet pomyśli, że ma go w garści.
Te przemyślenia przerwało otwieranie drzwi. W progu stanęła uśmiechnięta Konan, ubrana w zwykłe domowe ubrania, ale i tak ją to w żaden sposób nie szpeciło.
- Hej. Ślicznie wyglądasz – mruknął na powitanie, całując ją w usta. Gestem dłoni zaprosiła go do środka, odebrała od niego wino, ułatwiając mu rozebranie grubych części ubrań.
- Drogie wino wybrałeś – stwierdziła oglądając butelkę. – Płacisz za mnie jakiś haracz? – zaśmiała się.
- Zakładając, że płacę, to trochę nisko się cenisz – powiedział, a ona się zarumieniła. To było takie miłe słowa, wreszcie facet, który ją szanuje. – dorzucił bym jeszcze dwie świnie.
- Palant - burknęła i trzepnęła go w łeb. Nie wie jak się mają świnie w walucie, ale to nie  brzmi fajnie. Hej, masz ładną dziewczynę, ile kosztowała? Ach, wino i dwie świnie. Żenada!
- Żartowałem.
Uśmiechnęli się do siebie nawzajem, a potem Konan go oprowadziła po mieszkaniu. Nie było jakieś specjalnie wielkie, przedpokój, kuchnia salon, sypialnia ojca Konan i osobno jej no i łazienka plus osobny wc. Bardzo przytulne. Usiedli sobie w salonie i poprosił dziewczynę o powiedzeniu czegoś o swoim tacie, skoro chwilowo go nie ma. Powinien parę rzeczy wiedzieć, aby go do siebie nie zrazić. Informacje typu czym się zajmuję, jakiej kibicuje drużynie, jego hobby i takie tam.
- Nawet jak walniesz jakąś gafę na bank cię polubi – zapewniła chłopaka. – nie zdarzyło się, aby nie polubił jakiegokolwiek mojego znajomego.
- No tak, ale ja nie jestem jakimś tam znajomym tylko chłopakiem.
- Bez różnicy…
Westchnęła ciężko, Yahiko chciał jej coś powiedzieć, nakłaniać jednak do opowiedzenia o rodzicu, jednak w tej chwili zestrzelał zamek w drzwiach. Chłopak podniósł się nerwowo z siedzenia, jakby właśnie robił coś nieprzyzwoitego. Konan parsknęła pod nosem na tą reakcję.
- Wyluzuj Yahiko, nie zje cię… Tato! Jesteśmy w salonie nie w moim pokoju! – zawołała przeczuwając, gdzie właśnie udał się jej ojciec. Podsłuchiwać pod drzwiami.
- Och, rozumiem. Nie myślałem, że będziecie woleć tracić czas, czekając na mnie – mruknął pogodnie i wszedł do pomieszczenia, w którym się znajdowali. – witam, witam – wystawił rękę do Yahiko. – Jiraya – przedstawił się, a chłopak spojrzał chwilę na siedzącą na kanapie Konan, jakby chciał pozwolenia na uściśnięcie ręki. W końcu jednak to zrobił, bo głupio tak, kazać komuś czekać.
- Yahiko… chłopak pańskiej pięknej córki – ojcowie lubią, jak się dba o ich córeczki, a trzeba sobie zaplusować.
- Dobra, dobra. Nie podlizuj się – zaśmiał się mężczyzna. – klapnij sobie – mruknął i sam usiadł na swoim fotelu. Konan uśmiechnęła się do swojego chłopaka, to takie urocze, że się denerwuje. – No! Konan, jeszcze nie chodziłaś z nikim rudym.
- Tato!
Upomniała go, lecz nie zaprzestał się śmiać. Oczywiście najpierw przytoczył kilka historii o jej byłych facetach i też wypytał Yahiko o wykształcenie, o rodziców, o majątek jaki posiada, na co zareagowała ostro Konan. Lecz mimo to pytanie zostało powtórzone, a Yahiko musiał się rozwinąć na temat swojej przyszłości, pracy i w ogóle, a jego plan wielce imponował Jirayi.
- No wreszcie facet, który nie zakłada, że będziecie mieszkać w domu na kółkach – zaśmiał się do córki, która plasnęła się w czoło z zażenowania. Spotykała się z idiotami, nie musi tego roztrząsać.
- Muszę się napić – stwierdziła i wzięła butelkę wina do kuchni, gdzie były wszystkie przybory potrzebne do otwarcia.
- Pomóc ci?
- Nie trzeba – uśmiechnęła się do Yahiko i pozostawiła go sam na sam z tatą.
Doprowadziła do sytuacji, której się najbardziej obawiał, czuł na sobie spojrzenie pana Jirayi, ale zabrakło mu języka w gębie. Przez chwilę panowała niezręczna cisza, ale przerwał ją mężczyzna, przesiadając się z fotela na kanapę, obok spanikowanego chłopaka. Zaraz się pewnie posypią groźby i rozkazy odpierdolenia się od jego małej córeczki.
- Więc…
- Więc – powtórzył za nim głupio, no ale też chciał coś powiedzieć.
- Seks był? – Yahiko wytrzeszczył oczy, dobrze, że nic nie pił… chociaż mógłby. Wyplucie napoju to i tak mniejszy nietakt, niż to pytanie. Zastanawiał się czy się nie przesłyszał, ale czy jest jakieś słowo brzmiące niemal tak samo, co seks? Wątpliwe… więc to musi być pułapka!
- Nie! Skąd taki pomysł! – zaśmiał się nerwowo.
- Dlaczego? Moja córka ci się nie podoba?
- Nie, podoba…
- Nie podoba? Więc po co z nią jesteś?
- Nie! Nie, nie, nie. źle mnie pan zrozumiał… Konan mi się bardzo podoba, ale…
- Nie daje ci? – zgadywał mężczyzna. – Jeśli tak to z nią pogadam. Ściągnę pasek i…
- Nie! kurwa… - warknął cicho. Nie nadążał za tym gościem. Czy on chce, aby przeleciał mu córkę? Nie powinien, o co ma do niego pretensje…? – Nie jesteśmy gotowi po prostu…
- Konan nie gotowa? – zdziwił się.
- Jestem – zawołała Konan wnosząc do pokoju sześciopak puszek piwa i wino z dwoma kieliszkami. Jej ojciec takiego wykwintnego alkoholu nie pija, ale ona jak najbardziej. Było niesamowicie dobre, w kuchni wypiła już niemal cały kieliszek. – Na co nie jestem gotowa? – odpiła ostatni łyk wina z kieliszka.
- Podobno nie jesteś gotowa na seks ze swoim chłopakiem – burknął jej ojciec, jakby miał o to do niej pretensje, lecz tylko oni wiedzieli, że tak właśnie jest.
Spojrzała na Yahiko… o nie, pewnie już zaliczył standardową pogadankę… a potem na swojego ojca, czekającego na odpowiedź. Bez niej nie da im spokoju. Po chwili absolutnej ciszy westchnęła głośno i chwyciła za butelkę wina.
- Muszę się więcej napić… na trzeźwo tego tematu nie zniosę…
            Nalała sobie niemal cały kieliszek wina, czyli więcej niż wypada, a potem zaczęła wypróżniać kieliszek. Chłopak postanowił zmienić temat na codzienne zajęcia pana Jirayi. Okazało się, że jest wykładowcą na jednym z uniwersytetów, a jego hobby, jak i drugim zajęciem jest pisanie książek. Na pytanie jakich, Konan stęknęła męczeńsko i spuściła głowę. Jednak Jiraya bez krępacji opowiedział o swoich erotykach. Fabuła opowieści wydawała mu się jakaś znajoma…
- Znam te książkę! – zawołał błyskotliwie.
            Okazało się, że Hidan jest wielkim fanem twórczości Jirayi, facet jest jego guru. On sam też musiał to przeczytać… jak i pozostali z Akatsuki, bo ten im żyć nie dawał. Pierdolił i pierdolił o tym, że nie ma z kim pogadać o tej książce. No to każdy  się zobligował do przeczytania chociaż jednego tomu… ale jak to przystało na facetów na jednym się nie skończyło. Tak też znaleźli chociaż jeden wspólny temat, a Konan nawet nie musiała się wcinać w rozmowę. Spali mu te książki.
            Yahiko zdołał ominąć krępujący temat, ale sporo go to kosztowało, musiał więc dać mu znać, kiedy to już zrobią. Nie wyobraża sobie w ogóle przekazać takiej informacji, ale Konan kazała mu obiecać, aby dał im już święty spokój z tym tematem.
            Pod wieczór miał już wracać do domu. Chyba mieszanie wina z piwem to nie był najlepszy pomysł, ale nie chciał pokazać, że ma jakąś słabą głowę. Tak się kończy udawanie kogoś kim się nie jest. Twardziel na powitaniu, a mięczak przy pożegnaniu. Konan gdy widziała stan swojego chłopaka, chciała się śmiać. Pierwszy raz widziała go tak kompletnie zalanego. Na wzgląd na odwagę, która się w nim pobudzała, powinien częściej pić. Kompletnie się wyluzował.
- No to wychodzę. Do widzenia panu – wystawił rękę Jirayi, a ten wyszczerzony ją uścisnął.
- Jaki pan, mów mi tato!
- Tato…? Nie no, to po ślubie.
- Jak wolisz. Dobra spadaj już, bo się jeszcze jej oświadczysz – ostrzegł go Jiraya, a Konan wydymała usta. I co z tego jakby jej się oświadczył? – a ja nie chcę cię mieć na sumieniu – dodał równie wesoło.
- Miło, że się o niego martwisz, tato… pa Yahiko – podeszła do chłopaka i przymierzała się do czułego pożegnania, lecz czuła na sobie świdrujące spojrzenie, obejrzała się na swojego ojca. – Zostawisz nas samych?
- Konan, nie musisz się przede mną  krępować – oświadczył Jiraya. Dziewczyna ścisnęła mocno swoje zatoki, postanowiła sobie darować oczywistą odpowiedź i tylko cmoknęła Yahiko w policzek, zamykając potem za nim drzwi. Jej ojciec nie był zadowolony z tego faktu, a ona posłała mu przesłodzony uśmiech, po czym ruszyła do swojego pokoju. – Nie tak cię wychowałem.
            Trzasnęła lekko drzwiami. Co za ojciec… sądzi, że każdy facet wymaga od związku jedynie seks, a Yahiko taki nie jest. Pewnie jest jeszcze prawiczkiem, a ten fakt ją nawet w nim pociąga.

Wracali właśnie przez park, zakupy porobione, aby tyle przed tą sobotnią imprezą urodzinową. Jak ten czas szybko leci, wydaję się jakby wczoraj jego była wparowała do mieszkania i uświadomiła go, że mają wspólne dziecko, a już za dwa dni brzdąc kończy dwa latka. Spojrzał na uśmiechającego się i kroczącego obok niego za rączkę syna. Chociaż kroczył to złe słowo, nabierał lekkiego rozpędu i ślizgał się na zaśnieżonym lodzie. Dla utrudnienia, Sasori trzymał w drugiej ręce dwie torby z zakupami, dlatego ta szarpanina chłopca rujnowała jego poczucie równowagi.
- Tato! – zawołał Naoki, którego policzki były zarumienione od panującego klimatu. - Tam, tam! – wskazał na plac zabaw, rudowłosy spojrzał krzywo na ten pomysł.
- Nie Naoki, zimno jest. Wracajmy do domu – pociągnął go ku swojej decyzji, a wtedy brązowooki chłopczyk przytulił się od przodu w nogi ojca.
- Poszę, poszę, pooooszę! – wyjęczał rozkosznie, na co Sasori przewrócił oczami.
- Zgoda, ale tylko na chwilę.
Dwulatek wydał z siebie okrzyk radości i pobiegł do wyznaczonego celu. Sasori odprowadził go wzrokiem i podszedł bliżej. Na ławce położył reklamówki i usiadł na oparciu trochę wilgotnego siedzenia, wyjął z kieszeni telefon, by sprawdzić godzinę. Było już po osiemnastej, ciemność i opustoszenie panowała w takich miejscach jak te. Jedynie latarnie dawały trochę światła, plus światło z pokoi w niedalekich blokach mieszkalnych.
Zabrzmiały wibracje w telefonie, a mężczyzna tylko rzucił spojrzeniem na grzecznie bawiącego się śniegiem syna i oddał się ekranowi komórki. Czekała go wiadomość od siostry, nie był zbytnio przekonany co do jej prośby na jutrzejsze odwiedziny z Naokim u babci. Ta stara baba tylko go wkurwi swoimi nie śmiesznymi komentarzami, po co mu szargać własne nerwy…? Wtem rozległ się głośny ryk. Spojrzał w kierunku potomka, który oddalił się znacznie dalej do drabinkowych konstrukcji i teraz właśnie podnosił się do siadu z ziemi, wyjąc przy tym niemiłosiernie. Sasori zerwał się z miejsca do niego i ukucnął obok.
- Naoki, co się stało? – zapytał, przytulając go do siebie. Niestety zbyt mocno płakał, by mu odpowiedzieć. – Gdzie się uderzyłeś? Gdzie cię boli? – chłopak nadal płakał głośno, zwilgotniając swoimi łzami kurtkę taty.
- Ała, tatusiu, ała mam – zawołał cały się trzęsąc i płacząc.
- Tak, wiem. Ala masz – potwierdził, biorąc go na ręce. – a pokaż mi gdzie masz ała? – po kilku sekundach chłopiec, nadal z płaczem, wskazał na swoją główkę. Sasori ukucnął przed ławką, sadzając sobie dziecko na kolanach. Ostrożnie posprawdzał jego głowę, czy gdzieś nie polała się krew, na szczęście jednak nie.
Ponownie wziął go na ręce, a w dłonie reklamówki i ruszył do mieszkania. Całą drogę uspokajał i rozweselał wciąż płaczącego syna. Jemu samemu robiła się tak żal dziecka, a serce zaciskało się w jego ciele. Trudno, trochę popłacze i mu przejdzie, jak przy każdym urazie.
W mieszkaniu postawił chłopca na nogi, te ciągłe wycie musiało już zmęczyć jego gardło, ale cichy szloch nie ustępował. Po rozebraniu się z zimowych ubrań pomagał to samo uczynić synkowi. Przy okazji jeszcze posprawdzał mu główkę, tym razem w lepszym świetle.
- Boli cię jeszcze? – zapytał, na co mu przytaknął ruchem głowy. - Idź do łazienki, zaraz tam przyjdę – nakazał i wziął reklamówki do kuchni, po drodze chłopiec jeszcze potknął się o własną nogę i byłby wyrżnął o podłogę, gdyby ojciec go w porę nie szarpnął za ramię.
- Wow – skomentował Naoki beztrosko.
- Nie wow, tylko ostrożnie.
Odłożył na stół reklamówki z zakupami, potem rozpakuje. Najpierw przemyje mydłem bolące miejsce na głowie syna. Pewnie dopiero jutro ukażę się tam piękna śliwa. No to ładny prezent sobie skombinował na urodziny, chociaż… trochę mu w tym pomógł, mógł nie zajmować się tym jebanym telefonem tylko go pilnować… ale cóż, stało się. Dziecko bez siniaka jest, jak żołnierz bez karabinu. Nic mu się nie stało, a on sam pewnie dostanie piękny opierdol od Hidana za to, że jego ulubieńcowi się krzywda stała.
- Spadź – oznajmił, przecierając swoje czerwone od łez oczka.
- Najpierw zjesz kolacje – powiedział, prowadząc go do umywalki i odkręcając kurek z ciepłą wodą.
- Nie! – zawołał tupiąc nogą.
- Nie interesuje mnie twoje nie – odparł obojętnie. Nie chciał mu wpychać jedzenia na siłę, ale jednak zdecydowanie za mało dzisiaj zjadł, by mu odpuścić. – Chodź, umyjemy ręce – wziął jego rączki i namydlił płynem, by po chwili spłukać je w wodzie.
- Nie chcie jeć – bąknął obrażony, jakby to miało jakoś ruszyć Sasoriego. Nie ruszyło, władczym gestem nakazał mu iść do kuchni. Naburmuszył się i w progu zaliczył kolejną glebę.
- Dorób coś więcej – rzucił obojętnie do dwulatka, który z fochem wyszedł do kuchni. Rudowłosy przetarł ręce w ręcznik i mruknął do siebie cicho. – fuki sobie wsadź do dupy.
W pomieszczeniu przy stole siedział Naoki leżąc na podpartych na stole rękach. Miał przymknięte oczy, ale nadal czuwał, słyszał każdy najmniejszy czyn osoby obok, zerknął na uśmiechającego się lekko ojca.
- Jak ty to zrobiłeś, że spadłeś? – zapytał, przepoławiając w poprzek bułkę za pomocą noża. Chłopiec jedynie wzruszył ramionami. Był niesamowicie zmęczony. 
- Mogę ić śpać? – zapytał ponownie, a Sasori westchnął ciężko. Wyciągnął z torby serek danio i położył przed nim wraz z łyżeczką.
- Zjedz i możesz iść – oznajmił. Wiedział, że taka kolacja nie jest dla niego najlepsza, ale raz mu może odpuścić. Mały żywo zabrał się za zjedzenie ulubionej papki i już po kilku sekundach ruszył do pokoju kolejny raz się przewracając. – Naoki, przestań się wygłupiać – przewrócił oczami.
- Doblanoc!
Odkrzyknął mu wzajemną odpowiedzią i uśmiechnął się lekko do siebie. Przyrządził sobie kolację i korzystając z tej chwili samotności, postanowił pooglądać sobie coś w telewizji. Takie tam odmóżdżenie się, ostatnio praktycznie nie miał takiej okazji, a to nauka, a to praca, a to dziecko… w sumie nawet to mu nie wyszło, bo prędko, nawet nie wiedząc w którym momencie, zasnął na kanapie.
Po kilku godzinach, gdy za oknem było ciemno, a pokój rozświetlał jedynie ekran telewizora, na którym o takiej porze było emitowane bardzo ostre porno, rozległ się głośny płacz z pokoju Naokiego. Zerwał się z kanapy, ale jego mięśnie odmówiły posłuszeństwa i po prostu upadł na podłogę. Słysząc erotyczne jęki z telewizora mocno się zaczerwienił i nerwowo szukał pilota. Kurwa, co by było, jakby Naoki to zobaczył… no, pewnie miałby temat do rozmowy z Hidanem… nieważne! Wyłączył telewizor i pobiegł do pokoju chłopca.
Dwulatek pierwszy otworzył drzwi, ukazując się w opłakanym stanie. Łzy lały się z jego oczu strumieniami, przytulił się do nóg Sasoriego, który natychmiast przed nim ukucnął, chcąc dowiedzieć się co się stało.
- Tatusiu! – zawołał zrozpaczony, a Sasori się trochę cofnął, wszystko jasne… zwymiotował. - Tato!
No nie… nowa bluza… no dobra, trudno. Odprowadził małego do łazienki i umiejscowił przy muszli klozetowej. Stale go naciągało, co owocowało płaczem. Zdjął z siebie brudną bluzę i wrzucił do kosza z brudnymi ubraniami, to samo uczynił z bluzką dziecka. Rany, nawet go nie przebrał do piżamy, jak mógł zapomnieć… przyłożył rękę do jego czoła, trzymając w objęciu osłabione ciało dwulatka. Nie miał gorączki, przynajmniej jej nie wyczuwał.
- Ała, mam – stęknął płaczliwie. Dopiero teraz Sasori ujrzał paskudnego siniaka na czole dziecka.
- Siedź tutaj na chwilę. Pójdę po jakiś plaster i nałożymy opatrunek, dobrze? – potrząsnął lekko głową, w tym samym momencie wydalając wymioty do muszli.
Sasori musnął ustami jego czubek głowy i wyszedł do swojej sypialni po ów rzeczy. Ostatnio w szkole dostali takie duperele, nie sądził, że tak szybko ich użyje. Potem jeszcze zwiedził pokój syna po zmienne ubranie, szykuję się mu robota, zmiana pościeli łóżka i zmycie podłogi. Obrzydlistwo, może babcia mu pomoże… ma jutro wpaść, chociaż tak na serio to chyba zrezygnuje z jutrzejszych wykładów, nie chce zostawiać teraz Naokiego. Mało mu nieszczęść w życiu?
- Jestem – mruknął do dziecka, opierającego się słabo na desce od klozetu. – hej, nie śpij – potrząsnął nim lekko i zabrał się  do roboty. Co jakiś czas małego naciągało, czym doprowadzał ojca do mini zawału. Jego samego nawet to śmieszyło, choć był zbyt słaby na wybuch euforii. – spróbuj mnie porzygać, a ci wleje – zażartował, pomagając mu się przebrać.
- Pimy lazem…? – zapytał niepewnie. W końcu już od  kilku miesięcy mu na to nie pozwala, chcąc go wyuczyć spania w pojedynkę, w swoim łóżku i w swoim pokoju. Mruknął przytakująco, no a gdzie ma spać, jak dokonał takiego ambarasu w swoim pokoju.
Ułożył go na swoim łóżku i wytłumaczył, że wymioty ma zwracać do miski, którą zabrał z łazienki. Cały czas go naciągało, pewnie już nawet nie ma co wydalać. Zastanawiał się co ma zrobić… po chwili wyjął z szuflady termometr i strzepał z niej poprzedni wynik, wsadził małemu pod pachę i nakazał jej nie wyjmować. Po kilku minutach sprawdził wynik.
- Nie masz gorączki… - mruknął skołowany, niby to dobrze, ale co mu w takim razie jest? Ucząc się jako lekarz, nie lubi mieć z tej dziedziny jakichś niewiadomych, to chyba oczywiste. Skrzywił się lekko i wstał z łóżka, wtem został zatrzymany przez słabe pociągnięcia za koniec materiału bluzki.
- Nie ić – poprosił, lękał się zostać sam.
- Zaraz przyjdę, zrobię ci herbaty albo… - chłopiec kręcił przecząco głową.
- Nie!– zakazał, a w jego oczach produkowały się łzy. - Poszę…
Spojrzał na niego z troską, z oczu dziecka zaczęły spływać łzy. Nie miał wyboru, z powrotem dosiadł się do syna otulając go ramieniem. Postanowił poczekać, aż zaśnie, ale to nie nastąpiło szybko. Swoim ciałem dał mu oparcie, by choć na chwilę sobie przysnął, nie martwiąc się tym, że może się zadławić, leżąc. Po kilku minutach spokoju Naoki zasnął, rudowłosy ułożył go na boku i wyszedł pozałatwiać wszystkie drobnostki, jak usprzątanie pokoju syna. Zegarek wskazywał czwartą rano, udał się więc do kuchni, zaparzyć sobie kawy. Już nie może zasnąć, musi czuwać nad dzieckiem…
Chłopiec obudził się z kolejną dawką mdłości. Sasori nie zastanawiał się długo tylko pojechał razem z nim do szpitala. Na szczęście po drodze wszystko ustąpiło głębokiemu snu. Właściwie w dość brutalny sposób Chiyo mu zaproponowała szpital.
- Sasori, jesteś tylko STUDENTEM, takie sprawy zostaw LEKARZOM w szpitalu – wytoczyła mu ów słowa, które trochę go ogarnęły. W końcu nie jest najlepszy… jeszcze.
Wszystko działo się tak szybko, załatwienie formalności i oczekiwanie na lekarza, co było dziwne, ale takie plusy znajomości w szpitalu, choć nikogo się o to nie prosił. Mężczyzna, który go przyjął od razu przeszedł do rzeczy. Sasori też już miał wprawę w tego typu medycznych wywiadach i odpowiadał konkretami. Musiał wybudzić Naokiego, by mógł przejść rutynowe badania.
- Tato… iciemy do domu? – zapytał słabo, opierając się o ramię ojca.
- Zaraz – mruknął mierzwiąc mu lekko włosy.
- Co mu się stało w głowę?
- Wczoraj na chwilę pobawił się na placu zabaw i chyba spadł z konstrukcji – mimo wszystko, obawiał się powiedzieć prawdę. Jednak musi wziąć konsekwencje za swoje chwilowe zaniedbanie.
- Chyba?
- No… tak… odwróciłem na chwilę wzrok i stało się. Jak pytałem dokładniej co się stało odpowiadał, że nie wie. Albo inne wymijając odpowiedzi – oznajmił, poprawiając sobie, śpiącego w ramionach syna.
- Rozumiem… pod wpływem szoku może po prostu tego nie pamiętać – uświadomił go mężczyzna w fartuchu. – zrobimy mu tomografie… obawiam się, że tu z nami zostanie.
- Zostanie…? – powtórzył i zerknął z troską na syna. Nie takie urodziny mu planował. – To nie jakiś niewinny wirus? – dopytał, siedzącego naprzeciw mężczyzny.
- Szczerze mówiąc po objawach podejrzewam co innego – spojrzał na niego z wyczekiwaniem, znał mężczyznę, jest jego praktykantem. Rudowłosy bardzo mu imponuje swoją medyczną wiedzą i cieszy się, że szpital za kilka lat wzbogaci się o takiego lekarza. – Sasori, jeżeli mam być szczery to myślę, że to krwiak mózgu.
Brązowe oczy gwałtownie się poszerzyły, takiej diagnozy się nie spodziewał, on nawet nie pomyślał o takim poważnym skutku. Milczał, nie mógł już z siebie wydusić żadnych rozwiniętych odpowiedzi, tylko te zdawkowe. Tak jak mu nakazano, wędrował razem z dzieckiem po różnych piętrach, gdzie znajdowały się pomieszczenia do wybranych zabiegów. Wyniki były zgodne z przypuszczeniami poprzedniego lekarza. Tyle szczęścia, że uszczerbek nie był na tyle duży, aby była wymagana operacja, czy groziła chłopcu jakaś śpiączka.
Po kilkunastu godzinach chodzenia po szpitalu, w końcu przydzielili małemu pokój. Dzielił go z jakimiś dwoma chłopczykami w zbliżonym do Naokiego wieku. Musiał pozostać na obserwacji kilka tygodni, by krwiak się nie poszerzył. Sasori posadził dziecko na łóżku, niby się obudził, ale nadal zbytnio nie kontaktował z tym światem.
- Może się zdrzemniesz, co? – zapytał, ale ten go usilnie trzymał i przekręcił energicznie głową. Miał założony nowy bardziej szczelniejszy, bo obwinięty bandażem, opatrunek. – Kupić ci coś do jedzenia albo picia? – kolejny raz przekręcił głową. – Poczekaj tu na mnie.
- Nie! – zawołał w momencie się rozpłakując. – Nie zośtawiaj mnie! – jęknął, dociskając się do jego brzucha. – Ićmy do domu! Tutaj jest brzydko!
- Nie możemy… nie płacz, Naoki. Inne dzieci na ciebie patrzą, będą się z ciebie śmiać – wyszeptał mu, aby go uspokoić. Trochę pomogło, ale nadal nie chciał zostawać sam.
Musiał wyjść… choćby po to, aby zabrać mu kilka rzeczy z domu. Może Deidara mu pomoże… napisze mu sms’a. Oby nie oddzwonił, bo nie wypadałoby mu w takim miejscu przeklinać… no niestety jego telefon rozbrzmiał sygnałem połączenia, ale o dziwo dzwonił Hidan, o ludzie…
- Co jest? – oderwał telefon od ucha, gdyż rozmówca klął na niego siarczyście i głośno. – Weź wyluzuj… - rzekł obojętnie, a wtedy dowiedział się, iż jest z Deidarą i przeczytał szanownego sms’a. blondyn nie ma kasy i on oddzwonił, właśnie są w drodze do szpitala, a i jest chujowym ojcem, że to się aż w dupie nie mieści. – dobra, zrozumiałem… nie… bo nie… spier…spadaj… wkurzasz mnie…DOBRA! – wydarł się, strasząc tym wszystkich obecnych w pomieszczeniu. – Naoki, wujek Hidan chce z tobą pogadać – oznajmił i podał małemu komórkę.
- Halo? – zaczął swoim dziecięcym słodkim głosem.
Sasori nie przysłuchiwał się zbytnio rozmowie, no co Hidan może mu mówić… przecież mały mu nie powie, jakie tu są laski czy coś. Po chwili, gdy małemu już się osunęła ze zmęczenia główka, postanowił zabrać mu telefon. Bez uprzedzenia odrzucił połącznie i ściągnął dziecku buciki.
- Naoki, zdrzemnij się na chwilę chociaż.
- Nie – zawołał, nie wypuszczając go z objęć. Rudowłosy zignorował jego protest i wsadził pod kołdrę, mimo rozpaczliwych jęków.
- Połóż się, obiecuję, że będę tu cały czas – oznajmił i złapał go za rękę. – będę cię trzymał, żebyś czuł, że jestem, dobra? Prześpij się trochę – odgarnął jego grzywkę na bok.
To było trudne, ale w końcu mu się udało. Jednak nie zamierza zostawiać małego, przynajmniej na razie.

Po niespełna pół godzinie dwóch kumpli wkroczyło na teren szpitala. Rozglądnęli się wokół, no tak, już na wstępie nie wiedzieli, gdzie iść. Deidara spojrzał na towarzysza, znaczy nie spojrzał, bo go przy nim nie było, przyuważył go na recepcji, gdy pytał o Akasunę. Dureń, przecież rudy nie jest jedynym pacjentem szpitala i nie jest centrum zainteresowania wszystkich pracowników. Podszedł do niego, by wziąć telefon.
- Siódme piętro – zakomunikował Hidan. Więc może jednak jest centrum…
Nie no, przecież tu pracował, znali go, no i miał tu praktyki. Razem skierowali się do windy, była dość spora, pewnie to ze względu na możliwe wywożenie pacjentów na łóżkach szpitalnych. W milczeniu jechali na siódme piętro, towarzyszyła im jakaś kobieta z dzieckiem. Na oko siedmioletnią dziewczynką, która uważnie patrzyła na Deidarę. Wkurwiało go to, posłał jej zabójcze spojrzenie, przez które się zlękła. Nie czuł się z tym źle, nie lubił dzieci. Gdy byli na odpowiednim piętrze wyszli z kabiny.
Pierwszego spotkanego lekarza zapytali o drogę do kumpla i jego ojca. Weszli nieśmiało na salę, jakoś tak szpitale mają taki odpychający wygląd, chociaż te dziecięce oddziały starały się wyglądać bardziej przytulnie. Na jednym z łóżek siedział ubrany w dżinsy i czarną bluzę z zakasanymi rękawami Sasori. Przytrzymywał za rękę w dalszym ciągu śpiącego syna, przejeżdżał po jej wierzchu palcami, a z jego oczu, biła troska.
- Jesteśmy – powiadomił Deidara, podchodząc do niego wraz z Hidanem. – co się stało dokładnie?
- Coś mu chuju zrobił z głową? – warknął siwowłosy, widząc opatulonego bandażem dzieciaka.
- Zamknij mordę, to szpital – syknął czerwono-włosy.
- Martw się o dzieciaka, a nie budynek – warknął na nowo.
- Martwię się! Myślisz, że gdybym był obojętny to bym tu siedział? – odwarknął retorycznie.
Hidan nie lubił, jak ktokolwiek mówi do niego takim tonem, dlatego doszło do szarpaniny, którą zatrzymał Dei wykorzystując argument śpiącego chłopca. Zaczęli od nowa, Sasori opowiedział im wszystko od początku do końca. Jego głos z każdym słowem był coraz bardziej dobity, dłonie zaciskały się w pięści z podenerwowania. Wzmianka o krwiaku, tego, że wystarczyło pół centymetra, a wymagałby operacji, która przesądziłaby o jego życiu lub śmierci, albo o możliwej zapaści w śpiączkę, roztargała go emocjonalnie.
- Brawo Sasori, pokazałeś dobry przykład ojca – sarknął blondyn. – prawie zabiłeś własnego dzieciaka.
- Odpierdol się, dobra?! – warknął, wstając nerwowo z łóżka. – Nie pomyślałem, że to tak się skończy.
- Jesteś chujowym ojcem i tyle – oznajmił Hidan, wzruszając ramionami. – uczysz się tej medycyny, chcesz pomagać ludziom, a własnemu synowi nie potrafisz!
- Na pewno jestem lepszym od was dwóch razem wziętych, pierdolone imbecyle!
- To nie zmienia faktu, że Naoki jest tu tylko i wyłącznie z twojej winy! W dodatku jutro ma urodziny, no naprawdę kurwa pozazdrościć, jaki lokal mu wybrałeś na imprezę – gwizdnął Deidara, patrząc ironicznie na salę.
- Nie zrobiłem tego specjalnie, do chuja! – Hidan bez zbędnych słów, szarpnął do siebie rudego i przyładował mu pięścią w brzuch. Mężczyzna skurczył się, łapiąc za bolące miejsce. – Kurwa… - syknął.
- To tylko mały zalążek tego, co ci się należy – stwierdził. Sasori nic się nie odezwał, ma racje, zasłużył sobie. – idiota… następnym razem go pilnuj.
- Tatusiu… - zawołał ledwo słyszalnie mały chłopiec. Próbował usiąść, ale nie miał na to siły. Był osłabiony. Akasuna trochę obolały, usiadł za nim, by swoim ciałem dać mu podparcie.
- Jestem tutaj – mruknął do dziecka który w jego objęciach poczuł się bardziej bezpiecznie.
- Hej Naoki, jak leci? – przywitał się z nim Deidara.
- Naoki, jak się czujesz? – wtrącił Hidan, siadając przed nim.
- Ała mam – odpowiedział, a Sasori cmoknął małego w czoło, w jego brązowych tęczówkach czaił się smutek. Usilnie starał się, by słone krople nie wypłynęły z jego oczu. Chłopiec poprawił się na łóżku, niechcący uderzając łokciem w brzuch taty. Syknął głośno, Hidan tak mu przyjebał, że teraz najdelikatniejszy dotyk go boli. – Pasiam.
- Nie przejmuj się – objął go troskliwie ramieniem.
- Ała maś? – zapytał z przejęciem. Przytaknął z uśmiechem. – Ić do pana doktola – uśmiechnął się słodko. Sasori westchnął ciężko i odwrócił wzrok.
- Heh, syn bardziej dba o ojca – orzekł kąśliwie Hidan. Mimowolnie spiorunował go wzrokiem, wiedział, że ma racje i wstydzi się za to, ale mimo wszystko nie chciał tego usłyszeć. – żałosne. – wtem w brzuchu małego Akasuny rozbrzmiało burczenie.
- Naoki, jadłeś coś? – zapytał Deidara, przekręcił głową. – Kurwa, Sasori. Dochodzi czternasta, weź mu skombinuj żarcie, bo się zagłodzi.
- Wiem przecież. Nie chciał zostać sam to nie miałem, jak pójść do sklepu. Zostaniecie z nim? – dopytał, choć odpowiedź była wiadomo, a po co by tu mieli przyjść?
- Do domu, do domu, do domu... – oznajmił, a rudowłosy ponownie westchnął.
- Naoki, będziesz musiał trochę tutaj zostać… obawiam się, że kilka tygodni.
- Nieeee - wstrząsnął przecząco głową.
Po kilku minutach namowy o wypuszczeniu Sasoriego z pomieszczenia, udało się. Mężczyzna prócz odwiedzenia szpitalnego sklepiku, wstąpił do toalety. Ten ciągle towarzyszący ból brzucha, dawał mu odczucie wymiotów, ale to było jedynie pozorne uczucie. Wrócił na odpowiednie piętro i zajrzał przez uchylone drzwi do sali, gdzie leżał Naoki. Kumple zaczęli się wygłupiać, czy kłócić o byle pierdołę – a to rozbawiało małego.
Mimowolnie posmutniał, nie mógł sobie darować, że to przez niego jest teraz w szpitalu. Oparł się o zewnętrzną ścianę i odetchnął kilka razy, lecz to nie pomogło. Gromadząca się w oku łza mimo usilnych starań, spłynęła mu po policzku. Natychmiast otarł ten oznak słabości rękawem. Nie mógł się pokazać w tym stanie dziecku. Odszedł trochę dalej, gdzie znajdowały się ławki, usiadł na jednej i z opartymi na kolanach łokciami, zacisnął z irytacji dłonie we włosach. Oczy miał przymknięte, a w myślach wciąż się obwiniał.
- Tu jesteś  - zaczął Deidara, usadawiając się obok załamanego przyjaciela. Siedzieli tak w milczeniu, sama obecność wystarczyła, by przełamać pierwsze lody.
- Macie racje, jestem chujowym ojcem – odezwał się w końcu, głos był obojętny, przesiąknięty złością wycelowaną w samego siebie. Blondyn spojrzał na niego kątem oka.
- Nie jesteś – zaprzeczył, a ten zaśmiał się kpiąco.
- Fakt, to chyba zbyt łagodne słowo… szmaciany, kretyński, zjebany, popierdolony… - zaczął wyliczać, używając coraz to twardszych, surowszych określeń.
- Przestań – przerwał. – nic mu nie jest – stwierdził, odwracając się do niego, gdy oparł się na ławce.
- Ale mogłoby. Mógł umrzeć. Nigdy sobie tego nie wybaczę – z oczu ściekły mu łzy, już nie przecierał mokrych gałek. Po co, jak za chwilę znowu zwilgotnieją.
- Zrobiłeś wszystko co mogłeś.
- Nie… nieprawda. Zignorowałem wszystkie objawy zanik pamięci, senność, mdłości, problemy w poruszaniu. Mało tego, jeszcze go ojebałem za te „humorki” – stwierdził pogardliwie. – jaki ma być ze mnie lekarz…
- Jesteś dobrym ojcem, będziesz dobrym lekarzem. Moje wcześniejsze słowa były impulsem, gdybym był na twoim miejscu to pewnie bym mu jeszcze przylał. Nie mam cierpliwości do dzieci… małe wrzeszczące, śmierdzące i wiecznie-wszystko-żrące skurwysyny – burknął z nienawiścią, doprowadzając kumpla do lekkiego uśmiechu.
- Mimo wszystko, zjebałem na całej linii…
- Każdy czasem coś zjebie. Nic mu się nie stało, więc przestań beczeć – zakończył i spojrzał na niego karcąco. Pod tym wpływem, otarł łzy z policzków. Dopiero po chwili ciszy zabrał głos.
- Dzięki Dei.
- Spoko – klepnął go w plecy i wstał wyprostowując kości. – idź do kibla się ogarnij, bo wyglądasz ohydnie – nakazał uśmiechając się kpiąco, również się uśmiechnął, podciągnął pod nosem i wstał z siedzenia.
- Spaaadaj – mruknął.


DATA
05.04.14' <- publikacja może się trochę opóźnić. Zawaliłam trochę ten tydzień, najpierw się obijałam, a teraz zwyczajnie mam za dużo do roboty, więc mogę się trochę spóźnić z rozdziałem. W sensie o kilka dni, ale niekoniecznie :) Już was przepraszam :(

OD AUTORKI
Hehe, jak widzicie nie do końca smutny ten rozdział, miałam dodać tylko ten drugi fragment, ale na coś wesołego też mnie natchnęło i jest xD
Jestem zadowolona z rozdziału :D jest tak... no żal mi w nim Saso :< naprawdę, wzruszam się przy tym fragmencie :D Ostatni wątek, ten z opierdolem chłopaków i pocieszeniem Dei'a  to pomysł Tsu ;)
Teraz tak, BARDZO was przepraszam za zaleganie - nadrobię! - po prostu ostatnimi czasy jakoś takimi się nie chcę wchodzić na laptop... poważnie!
Dziękuję za czytanie, obserwowanie i komentowanie - jesteście naj! :*
See ya ;* ;)

22 mar 2014

ROZDZIAŁ 17.



Jesienny spacer to był całkiem dobry pomysł. Uwielbiał szum wiatru, który wprawiał w ruch liście na drzewach i pomagał im upaść na ziemię. Oczywiście towarzyszył mu Deidara i niesiony na własnych rękach syn. Nie pomyślałby, że tak się przywiąże do tego malucha. Wszakże już minął rok odkąd się nim zajmuję i raczej tego nie żałuje. Uśmiechnął się sam do siebie.
- Humor ci się poprawił…? – zapytał blondyn, wkładając ręce do kieszeni. W końcu przed chwilą był świadkiem kłótni, którą urządziła mu babcia. Sam nie wie, jak ma ją rozumieć, bo okej martwi się o wnuka, ciągle się zapożycza, nie wyrabia z opłatami, nauką i teraz ma zdawać poprawkę, ale no, trochę zrozumienia. Ma na głowie dzieciaka, którego zdecydował się wychować.
- Jak widać – mruknął pogodnie. – nie żałuję, że go zatrzymałem – dodał obcałowując syna w czoło. Usiadł z nim na ławce, blondyn na jej podparciu.
Pochłonęli się dość poważnej, jak na nich rozmowie dotyczącej najbliższego rozpoczęcia edukacji, jutro Sasori ma egzamin poprawkowy, bo zawalił przez opiekowanie się Naokim. Natomiast Deidara cieszył się, bo przed nim ostatnie pół roku studiów i wreszcie zdobędzie tytuł inżyniera. Magistra nie chce, bo po co mu to, nie będzie się jeszcze dokształcał półtora roku, jak to mu do szczęścia niepotrzebnie.
- Idą twoi wrodzy – mruknął Sasori do przyjaciela, wskazując podbródkiem na widok za nim. Obejrzał się za amię i na widok Uchihowskich mord stęknął żałośnie.
- Spadamy stąd? Ich towarzystwo odejmie nam zajebistości.
- Już nas zauważyli.
- To tym bardziej stąd chodźmy. Nie ma nic  lepszego od sprawienia im przykrości – namawiał Deidara, ale z każdym słowem jego kompan posyłał mu coraz to bardziej litościwe spojrzenie.
- Cześć wam – zawołał radośnie Obito.
- Za późno… - szepnął do siebie ociężale. Wtem z boku warknął groźnie na niego jakiś pies, chyba policyjny, wnioskując, że był na smyczy u Itachiego, a oni byli w policyjnych mundurach.
- No już, spokój Rocky – powiedział do psa, który w dalszym ciągu warczał na Deia. – widocznie zna się na ludziach – mruknął wymownie.
- Macie przewagę… pies z psem zawsze się dogada – odbił ten słowny atak. I w tym momencie pies warknął potężnie na blondyna. Odsunął się lekko z grymasem na twarzy.
- Co robicie? – zapytał Obito.
- Nic za co moglibyście nas wsadzić – uśmiechnął się zaczepnie Sasori.
- Nosz kurde – mruknął żartobliwie Itachi. Naoki obserwował z zaciekawieniem pieska, ale podejść się bał. Strasznie warczał i w sumie bez powodu, bo przecież wujek Dei jest fajny.
– Gryzie? – dopytał, widząc, jak dziecko nieśmiało patrzy na zwierzę.
- Taa, ale tylko na komendę.
Obito ukucnął przed psem i pogłaskał go po głowie i zachęcił do tego Naokiego. Chłopiec wciągnął ku niemu rękę, ale ten natarczywie cisnął nosem w jego dłoń, aby go obwąchać. Przy zetknięciu z mokrym noskiem, dziecko pisnęło i schowało się w ramiona taty.
- Nie boj się – mruknął Sasori i sam pogłaskał psa, aby dodać dziecku odwagi. – widzisz? Chcesz spróbować?
- Ymm... – przekręcił stanowczo głową. W tym momencie Sasori dostał sygnał sms’a w komórce. Wyjął telefon z kieszeni i odczytał. – Poka, poka!
- Kto napisał? Operator? – uśmiechnął się kpiąco Dei.
- Nie… co roku na medycynie jest organizowana impreza dla studentów. Na początku studiów, kiedy nie ma jeszcze zbyt dużo nauki na głowie – odpowiedział i dał swojemu synkowi do rąk telefon, ale i zachował ostrożność, by mu nie spadł czy coś. – i wysłano mi zaproszenie.
- Heh, serio? – mruknął z rozbawieniem Itachi. – Tylko jedna impreza na rok? To my, prawnicy mamy lepiej, też mamy w cholerę nauki,, a imprez sporo.
- Widać, że żadnej nie przepuszczasz – wtrącił Deidara. – zaspane oczy, ogólnie morda jakaś wczorajsza i robisz za psa, a nie prawnika – trzymany w ryzach Uchihy pies, warknął na blondyna tak nagle, że go wystraszył, ale też Naokiego. Saso poczuł, jak mały się wzdrygnął.
- Ej, weź ucisz tego psa, bo Naoki się przestraszył – upomniał.
- Dei chcesz go przytrzymać? – uśmiechnął się z triumfem Itachi, ale Dei odpowiedział jedynie demonstrując mu swój środkowy palec. W sumie chłopaki powinni go zamknąć za obrazę policjanta na służbie, ale no kolegują się. – To Saso, wybierasz się na te imprezę?
- Nie.
- Dlaczego? – dopytał Obito.
- Bo ma dziecko…? – odpowiedział za niego Deidara, swoim drwiącym, przeznaczonym dla Uchihów głosem. Przecież odpowiedź jest oczywista, a te głupole pytają.
- To nie problem, mogę się z Shee nim zająć – oznajmił Itachi, ale widział, że kumpel nadal się nie kwapił do wyjścia. – Byłeś w ogóle kiedyś na takich studenckich imprezach?
- No… byłem.
- Kiedy? – na to pytanie przygryzł lekko wargi i bardziej ścisnął w ramionach syna.
- Na pierwszym roku... z Noriko.
- O ludzie. No to wszystko jasne, masz złe wspomnienia – stwierdził Obito.
- Nie, fajnie nawet było… znaczy… owszem byłem pod stałą kontrolą Noriko, ale mimo wszystko dobrze to wspominam. I tak nie lubię ludzi z uniwerku – mruknął Akasuna.
- Bo ich nie znasz, cioto – bąknął pod nosem Deidara.
- Zaproś sobie kogoś innego. Zaproś jakąś lepszą dziewczyną – zaproponował mu Itachi.
- Może masz rację… Dei pójdziesz ze mną? – zapytał z złośliwym uśmiechem. No jak dziewczyna to dostosuje się do wymagań zewnętrznych. Zgromił go wzrokiem.
- Sasori…
- Słucham słoneczko? – zapytał niewinnie.
- Wiesz, że nie mam się w co ubrać – założył ręce na piersiach, przyjmując na siebie role kobiety, wraz z ich stereotypowymi problemami i fochami.
- Masz w szafie masę ubrań…
- Chyba znowu są w swoim małżeńskim świecie, a my zostaliśmy wykluczeni z rozmowy – rzekł Obito do swojego kuzyna, on tylko przytaknął.
Kiedy skończyli swoją zabawę w mamę i tatę kontynuowali rozmowę. Obito wziął psa na większy teren trochę za towarzystwem, a Naoki odważył się iść razem z wujkiem. Itachi zobligował się do pilnowania małego Akasuny na czas tej imprezy i ogólnie powrotu Sasoriego. Potem zagadnął Dei’a, bo dlaczego przy nim nie zachowuje takiego dystansu co przy Saso? Może wtedy by się bardziej zakumplowali? Podali sobie czasami dłonie przy powitaniu, albo coś. Jednak ten tylko westchnął i oznajmił, że idzie na stronę.
- Jak ty z nim wytrzymujesz?
- Mimo wszystko nie jest kobietą – odparł z jednostronnym uśmiechem. No gdyby był to by było ciężko… nie, nawet nie chciał sobie tego wyobrażać.
Naoki przełamał się z pomocą wujka do Rockiego, teraz go głaskał i w ogóle. Podobało mu się jak piesek wykonywał komendy typu daj łapę, przeturlaj się i tak dalej. Po chwili powrócił już do swoich towarzyszy.
- Gdzie Deidara?
- Poszedł się odlać – mruknął Sasori.
- … w miejscu publicznym – uśmiechnął się szatańsko. – idę go zgarnąć.
- Powodzenia – rzekł Itachi. Wymienili rozbawione spojrzenia z Akasuną, to będzie niezłe. Chwilowo jednak skupili swoją uwagę na maluchu, który pokazywał tacie, jak bardzo się lubią z pieskiem.
- Śad! – zawołał, ale pies nie zareagował na jego głos. Itachi postanowił zainterweniować, by dziecku nie było przykro. Uniósł płasko rękę na wysokość swojej klatki piersiowej i wolno ją obniżał na ten gest Rocky posłusznie reagował siadem. – O!
- Brawo Naoki – poczochrał synka po głowie.
- Lubisz zwierzątka co Naoki? – zapytał z uśmiechem Uchiha.
- Tak!
- Tobi, kurwa mać, rozkuj mnie, durniu! – krzyczał Deidara, idąc przed kumple z zakutymi za sobą rękami. – Mogłeś mi przynajmniej dać dokończyć!
- Dawałem…
- Nie mogłem, kiedy gapiłeś się mi na ręce! – warknął ponownie, co za głupek. Tak do kumpla się zachowuje. No wstyd! Sasori i Itachi śmiali się pod nosem z oburzenia, które manifestował Deidara. – Nienawidzę was…
- Dla mnie to żadna nowość – oznajmił długowłosy Uchiha.
- Rozkuj mnie, słyszysz! – warknął do Obito. – To już nie jest śmieszne.
- Polemizowałbym…
- Och zamknij się Uchiha.
- Mandat za sikanie w miejscu publicznym wynosi jakąś stówkę, masz tyle, aby zapłacić, czy zgarniamy cię do aresztu byś przemyślał swoje błędy? – Douhito przygryzł wargi, nie ma przy sobie forsy i nie sądził, że jego kumple są aż tak chamscy i w ogóle nie znosi ich!
- Sasori zapłaci.
- Chyba cię posrało… myślisz, że mi się przelewa w pieniądzach?
- Weź, bo z tobą nie pójdę na tą imprezę – zagroził, jakby był jedyną opcją by z kimś mógł iść. Chyba mu się coś pomyliło…!
- No to nie pójdę – Sasori wzruszył ramionami. Naoki patrzył na tą całą sytuacje z zaciekawieniem. Wujek jest zakuty w dodatku przejedzie się radiowozem policyjnym… farciarz. – Chyba, że cię w ten sposób kupie – uśmiechnął się złowieszczo. – będziesz robił co ci każę.
- Jesteś pojebany, jeśli sądzisz że się zgodzę – prychnął Deidara, wiadomo co to oznacza – upokorzenie.
- Może się zastanów – wtrącił Itachi do rozmowy. – chyba lepiej zostać kupionym przez przyjaciela za stówę, niż przez obcego za paczkę papierosów.
Taka delikatna porada, oczywiście takie rzeczy się dzieją w więzieniu, a nie w areszcie, ale Dei jest za głupi, aby to rozróżnić. Oczywiście po zastanowieniu się przytaknął na propozycje Saso, więc na pewno nie zastanawiał się czy to możliwe. Sasori wyjął z portfela pieniądze i zapłacił za przyjaciela, rzecz jasna droczył się z nim i tak by zapłacił, no ale skoro się zgodził…

Przez resztę miesiąca się uczył do egzaminów poprawkowych. Akurat czasy poprawkowe nie są złe, wypadają gdy odpowiedzialni kumple mają wolne od szkoły i chętnie pomogą w opiece nad Naokim. Także z ich pomocą zaliczył wszystkie egzaminy na mocną czwórkę. Na początku kolejnego miesiąca odbywała się impreza akademicka studiów medycznych. W dalszym ciągu nie był co do tego pomysłu przekonany. Czy to przestępstwo, że chce siedzieć w domu na okrągło i poświęcać się trzem bliskim sercu rzeczom? Opieka nad synem, nauka i praca. Nic więcej się dla niego nie liczy.
Te rozmyślania i ubolewania nad własnym nieszczęsnym losem, przerwał dzwonek do drzwi. Westchnął ciężko, tak dobrze mu się siedziało… oglądał telewizje wraz z wtulonym w jego ciało synkiem. Co on takiego w poprzednim życiu zrobił? Zwlókł się z kanapy i poszedł otworzyć drzwi.
- Kto to, kto to? – zawołał nauki, stając na kanapie i spierając się rączkami o oparcie, zaczął po niej lekko skakać. – Ktoto, ktoto, ktoto…!
- Naoki siadaj! Bo spadniesz – okrzyczał go, na co posłusznie ukucnął, a właściwie schował się ciałem za oparcie ze zbolałą miną. Tata wrzeszczy od rana… dobrze, że wychodzi. Spojrzał nieśmiało w stronę drzwi, gdy usłyszał odgłos otwieranych drzwi.
- No, no. Sasori, wreszcie wyglądasz, jak przystojny mężczyzna – mruknęła na powitanie Sheeiren. Posłał jej krzywy, nieszczery uśmiech.
- Kochanie…
- No co? To przecież trudne, szczególnie dla niego – prawie niezauważalnie wskazała na to o co jej chodziło od początku. Rudość włosów. – jednak gratuluje końcowego efektu – na serio wyglądał nieźle, jak chce to potrafi. Granatowe sztruksy, koszula z ciemno szarymi i czarnymi pionowymi paskami i na to czarna kamizelka, ach i koszula nie włożona do spodni. Fajny efekt.
- Dzięki… no to, Naoki ogląda bajkę. Bardzo lubi czytanie bajek, kolacje ma w lodówce, wystarczy odgrzać… jak by co dzwońcie w każdej chwili z każdą byle pierdołą… dotyczącą Naokiego oczywiście.
- Jasne, spokojna głowa. Będzie dobrze – powiedział Itachi. – wyślę ci sms’a, że wszystko u nas w porządku.
- Dobra… to pa Naoki, bądź grzeczny i słuchaj wujka i cioci, dobra?
- Pa – zacisnął kilka razy dłoń w geście pożegnania, a Sasori ucałował mu czoło, po czym wyszedł z mieszkania.
Nie przejął się za bardzo tym, że tata gdzieś wyszedł. Przyzwyczaił się do jego częstej nieobecności, czasami widzi go jedynie rankiem, bo do domu wraca, kiedy śpi. Więc nie robi mu różnicy to, że teraz idzie, a nawet się cieszy, bo ciągle na niego krzyczał.
- Naoś, co oglądasz? – zapytał Itachi siadając obok niego na kanapie.
- Śmoka! – zawołał rozczulająco. I rzeczywiście, trwała bajka „jak wytresować smoka?” nawet spoko, da się ją obejrzeć. – Nie lata – powiedział smutno, patrząc na Sheeiren.
- Nauczy się…
- Nie spojleruj – rzekł Itachi z uśmiechem.
Sasori jechał metrem pod odpowiednią stację, z której najbliżej do akademika. Deidara był razem z nim tak, jak się umawiali. Również wyglądał nieźle, ale nie jest kobietą by mu komplementy walić, ani nie jest jeszcze tak pijany… zresztą on też mu nic nie powiedział i widzi, że nie jest do tego skłonny. No to bez łaski! W przedziale zaczęli gawędzić na temat akademickich imprez. Dei był na nich wiele razy, ale tylko na tych z jego kierunku.
- Podobno, u was jak się za dużo wypiję to dają darmową kroplówkę – oznajmił, ale czuć było w tym też nutkę pytania, potwierdzenia tej informacji.
- Nie wiem, może…?
- Przecież byłeś na takiej imprezie z Noriko.
- Taa, jakieś cztery godziny… - Deidara wolał  nie komentować tego, bo w przyjacielu ostatnio obudziła się jakaś tarcza obronna dla swojej byłej. To przez to przebywanie swego czas u jej siostry, Sui. – Co?
- Nic – odpowiedział, lecz spojrzał na niego podejrzliwie. – nie będę komentować, bo ostatnio zacząłeś tą szmatę bronić – podsumował swoje myśli.
- Wcale nie…
- Proszę cię. Twoja jedyna impreza medyczna była chujowa, przez kogo? Przez nią.
- Nie, tłumaczyłem, że…
- To ty zawiniłeś, bo nie lubisz ludzi z uniwerku, których w sumie nawet nie mogłeś poznać, bo cię dziewczyna pilnowała. W dodatku zawitałeś tam na AŻ cztery godziny przez które pewnie w chuj się wybawiłeś i w ogóle jesteś taki zły, a Noriko to anioł – sarknął blondyn.
- O co ci chodzi?
- O co mi chodzi? O to, że zachowujesz się jakbyś miał jakiegoś alzheimera i był jakimś kurwa Jezusem – stwierdził gorzko. – zapominasz i wybaczasz.
- Nie ma sensu cały czas trwać w żalu i nienawiści…
- Och nie pierdol! – zmrużył oczy. – rzuciła cię, bo nie chciałeś tańczyć jak ci zagra. Zaszła z tobą w ciążę i nic ci nie powiedziała, a potem ci oddała dziecko, jak jakąś zabawkę, którą się znudziła. Jak to nie są powody do trwałej nienawiści to ja już nie wiem…
Nastała cisza, nie to, że się na siebie obrazili, po prostu Sasori nie miał co odpowiedzieć, może i racja, za szybko przebaczył… ale czy nie lepiej właśnie oszczędzić sobie jakiegokolwiek wewnętrznego zniszczenia i  właśnie nie chować urazy i zapomnieć?
- Dobra, nie mówmy już o tym. Sam zobaczysz, jak drętwo jest na medycznych imprezach, będziesz chciał wyjść jak najszybciej – stwierdził z lekkim uśmiechem.
- Więc ci pokaże, jak można się dobrze bawić na imprezach.
Trochę głupio ułożył tą odpowiedź, zabrzmiało jakby nie był rozrywkowy, a to oczywiście nie prawda. Jednak nie zamierzał się poprawić. Oburzające. Po kilku chwilach trwania w ciszy, nie niezręcznej a takiej męskiej, wyszli z metra i skierowali pod adres akademika. Na miejscu Sasori przywitał się z kilkoma osobami, ale żadnej głębszej rozmowy z nimi nie przeprowadzał. Zamierzał stać pod ścianą i pilnować by się nie zawaliła.
- Pij – nakazał Deidara, podając koledze kieliszek wódki. Bez zbędnego gadania ujął naczynie, upijając zawartość. Skrzywił się, kryjąc swój grymas na twarzy dłonią.
- Strasznie mocna – stwierdził, czuł, że wypita ciecz pali jego cały przełyk. Chętnie by czymś przepił…
- Piwo? – machnął mu butelką przed oczami.
-  Nie chcę zbytnio mieszać w żołądku, wiadomo jak to może się skończyć – stwierdził, nie chciał się upić, nie na takiej imprezie, przecież te studenckie sępy tylko czekają, aby ktoś puścił pawia, lub co gorsza, zasnął.
Pierwsze godziny spędzili na piciu i gadaniu o ludziach na imprezie, tak nieświadomie nabierali większej odwagi i dystansu. Tak też Sasori zyskał znajomości u kilku osób, nie okazali się snobami jak sądził i mieli coś ciekawego do powiedzenia, coś co nie obniżyło ich inteligencji. W czasie, kiedy Deidara zostawił przyjaciela na rzecz pójścia do toalety, on postanowił zagadać do jednej z stojącej przy szwedzkim stole dziewczyny. Była całkiem ładna, pulchna twarz, kręcone czarne włosy z granatowymi pasemkami.
- Cześć – zaczął.
- Cześć.
- Chyba cię nie widziałem na uczelni… czyżby pierwszy rocznik? – zaśmiała się uroczo na ten wywód.
- Nie, ja tutaj z kimś przyszłam. Ale dzięki, byłabym pewnie niezłą pielęgniarką – mruknęła, a on nie zaprzeczył, pobawił by się z nią w jakiegoś doktora, czemu nie. – Kaoru - wystawiła mu dłoń do uścisku.
- Sasori – ujął dłoń. – kim jest twój chłopak, z którym przyszłaś?
- Nie przyszłam z chłopakiem tylko z bratem – uśmiechnęła się. – koniecznie chciał iść z jakąś dziewczyną, ale z tego co widzę nie było to obowiązkowe.
- Ja przyszedłem z przyjacielem – oznajmił odpijając łyk piwa. – ale nie jestem gejem – wytłumaczył się szybko, zawsze tak jest, że jak na imprezę przychodzą dwie przyjaciółki to jest okej, ale jak dwóch kumpli no to w ogóle uaktywniły się jakieś homo-podejrzenia.
- Co za ulga – odetchnęła teatralnie. – spodobałeś mi się i byłoby szkoda – uśmiechnęli się do siebie. No, łatwo poszło, wszystko przez te boskie geny.
- Kaoru słuchaj, bo… och, Akasuna! – zawołał Hideo, wstrząśnięty widokiem tej brzydkiej twarzy. Na serio, niech zainwestuje w jakąś papierową torbę i włoży sobie na łeb.
- Tak… tak się nazywam – odparł kąśliwie. – nie przeszkadzaj.
- Jasna cholera, a przez ostatnie trzy lata było tak cudownie. Wiesz dlaczego? Bo ciebie nie było – burknął, lecz nie zwracał na niego zbytniej uwagi. Kaoru jako towarzyszka, zasługiwała na sto procent uwagi. – Kaoru nie gadaj z nim, bo się zarazisz, jakąś sepsą czy innym kurestwem.
- Uspokój się, braciszku. My tylko roz…
- Braciszku? – powtórzył. Kurwa, wiedział, że coś jest z tym fartem nie tak. Nie mogło mu się udać, poderwać jakiejś ślicznej dziewczyny bez chociażby jednej wady. Zniósłby wszystko, ale chyba nie pokrewieństwo z takim debilem…
- Tak! To moja siostra!
- Współczuję – rzekł do dziewczyny, ta spojrzała na Hideo i westchnięciem kiwnęła głową, przyjmując słowa Sasoriego.
- Idziemy Kaoru, nie będziesz rozmawiać z tym prostakiem – złapał swoją siostrę za rękę i próbował odciągnąć jak najdalej od znajomego. Wtedy do Sasoriego podszedł Deidara, ale nie wdał się w dyskusję pod tytułem kim oni byli, o co im chodziło… wystarczyła chwila, aby sam mu to powiedział.
- To jest Hideo, znajomy z pracy.
- Pamiętam, nie cierpisz go – przytaknął jego kwestii i wyjął z kieszeni telefon, odczytując sms’a z informacją, jak się ma Naoki. Uśmiechnął się do siebie na widok synka widniejącego na jego wyświetlaczu. – a ta laska? – dopytał, kiedy zakończył oględziny swojej komórki.
- To jego siostra… idziemy już? – marudził, a ten spojrzał na niego z politowaniem.
- Ile ty masz lat? Weź się zabaw…
Jak na zawołanie ktoś zaprosił wszystkich imprezowiczów do zabawy. Wszyscy goście otrzymali kieliszek wypełniony wódką i zabawa polegała na tym, że ktoś wygłasza jakieś prawdopodobne wydarzenie, które może się przytrafić w życiu, a ten kto naprawdę to przeżył piję na zdrowie. Najpierw zaczęło się od lekkich intryg typu byłem na konwencie z jakiś gier, kto się całował z dziewczyną, nawet kilka dziewczyn wypiło. No proszę, znaczy co się dziwić, niektórzy lubują eksperymentować.
- No to pije ten, kto całował się z chłopakiem! – nie było dziewczyny, która nie wypiła. Deidara spojrzał znacząco na Sasoriego, w sumie mogą pić, ale no… powinni się przyznać? Raz się żyje, chlapnęli sobie po razie, ale nie tylko oni mieli takie przeżycie. Ktoś jednak musiał zapoczątkować to przyznanie.
Impreza po tej zabawie znacznie się rozkręciła, każdy był już przynajmniej lekko wstawiony, a nikt nie zamierzał kończyć. Nawet Sasori przestał zrzędzić i cichaczem podbijał do Kaoru, gawędzili sobie swobodnie nikomu nie przeszkadzając. Znaczy jednak Hideo nie był zadowolony z towarzystwa jakie sobie jego siostrzyczka wybrała.
- Ej, Fuse. Poznam cię z kimś – mruknął Sasori, chcąc przerwać to jego świdrowanie wzrokiem u pleców. Także trochę go upokorzyć przed samym sobą. Jednak on nie myślał żeby się do niego pofatygować. Akasuna z westchnięciem zrobił to za niego. – pamiętasz może blondynkę, o którą mnie ciągle w pracy męczysz?
- Być może…?
- Siedzi tam na parapecie – wskazał na Deidarę. – przedstawić was sobie?
- Pff, sam się potrafię przedstawić. Lepiej idź się mizdrz dalej do mojej siostry – prychnął wyniośle Hideo.
- Chyba jednak wole to zobaczyć – szepnął do siebie i udał się w tym samym kierunku, co rozmówca. Kiedy ten stanął przed Douhito, który pisał jakieś smsy na komórce, odchrząknął znacząco.
- Cześć – zaczął sympatycznie, Deidara spojrzał kątem oka na Sasoriego, który oparł się ramieniem o ścianę i obserwował sytuacje. Co ten koleś od niego chce? – nazywam się Hideo, a ty? – zamrugał zdezorientowany, który facet zapoznaje się w taki grzeczny sposób z drugim facetem…?
- Dei… - odparł niepewnie, dziwnie się trochę czuł. Sasori zaczął chichotać pod nosem, ten idiota jest chyba przygłuchy, skoro po barwie głosu jeszcze go nie poznał… albo był zbyt najebany, aby rozróżnić płcie.
- Długo się znacie z Akasuną? – zadał kolejne pytanie.
Nie wiedział co ma myśleć o tym gościu, jawnie go olewa na rzecz telefonu, odpowiada na pytania zdawkowo, a ten nadal do niego mówi. Skandal… po kilkunastu minutach wreszcie jego telefon zawibrował, ale nadawcą tekstowej wiadomości był Sasori. Nerwowo zaczął szukać go wzrokiem, jak go tu zostawił to ma wpierdol. Na szczęście jednak stał pod ścianą razem z podrywaną wcześniej laską. Ze spokojem odczytał sms’a.
Koleś myśli, że jesteś babą i na ciebie leci.
Deidara spojrzał zdziwiony tą wiadomością, potem spojrzał na ciągle coś mu gadającemu Hideo, no chyba zaraz się wścieknie. Wszyscy ludzie na tym świecie są jacyś ślepi?
- Hideo czy jak ci tam było – przerwał rozmówcy wypowiedź. – radzę się odpierdolić i może zacząć podrywać kogoś bez chuja w kroczu – syknął do niego.
- O co ci chodzi? – nie rozumiał, n głupi jest, a na takich nie ma mocnych.
- Nie jestem gejem! – krzyknął n tyle głośno, że wszyscy skierowali ku nim oczy. – Poderwij sobie kogo innego! – wyminął skołowanego i zażenowanego pomyłką chłopaka. Po drodze spojrzał porozumiewawczo na przyjaciela. Lepiej wyjść nie mogło.
Hideo… taki wstyd, jednak sam się pisał na takie rozczarowanie. Jednak ma tyle szczęście, że ludzie na imprezie są zbyt pijani, aby takie rzeczy pamiętać na drugi dzień.

Miesiąc później Sasori zawitał w czasie przerwy między szkołą a pracą do biblioteki, musiał wypożyczyć kilka książek, które bardziej naprowadzą go na temat, jaki właśnie przerabiają na praktykach. Dopiero potem zawita do domu chociaż na chwile, przywitać się z synem. W ostatnim czasie poznał się trochę bliżej z Kaoru. Może i trochę szybko, ale spali już ze sobą, ich relacje są raczej… no ograniczone. Nie mają wobec siebie zobowiązań.
W sumie ostatnio oznajmiła mu, że wyjeżdża za granicę na dwa lata. Więc ich drogi się rozchodzą, on nie czuł żadnego żalu w tej kwestii. Nigdy nie traktował jej zbyt poważnie. Właściwie.. przypominała mu trochę Noriko, dlatego z nią był.
- Nosz kurwa… - szepnął do siebie. – dlaczego ciągle o tobie myślę? – burknął i akurat w tym momencie rozbrzmiały wibracje w jego telefonie. Spojrzał na wyświetlacz, by się dowiedzieć kto się do niego dobija. – Co się stało babciu? Coś z Naoki? – zapytał nerwowo, staruszka chciała się małym dzisiaj zająć w sumie nieraz się zajmowała, ale nigdy nie dzwoniła, więc się zmartwił.
- Miałeś przyjść w czasie przerwy od szkoły do pracy do mieszkania. Gdzie jesteś?
- W bibliotece – odrzekł zdawkowo, kierując się do bibliotekarki. – stało się coś?
- Tatu, tatu, tatusiuuuu – rozbrzmiał radosny głosik Naokiego. Lubił rozmawiać przez telefon. Taki  prawdziwy, a nie ten co ma w pokoju, wśród zabawek.
- Hej Naoki, co tam mistrzu? – mruknął pogodnie, ten chłopak wie jak można mu w sekundę poprawić humor. Zaczął mu opowiadać trochę niewyraźnymi słowami i weseląc się przy każdym słowie. – Zaraz będę w domu to tam mi wszystko opowiesz, zgoda?
- Mm! Kosiam cię, pa pa! – zawołał słodko, usłyszeć takie słówka od syna są bezcenne, a jednocześnie wiele warte dla Akasuny.
- Też cię kocham, pa – mruknął do telefonu i schował go do kieszeni.
- Chyba pan się spieszy do syna, proszę, zamieńmy się miejscami – zagadał go jakiś starszy mężczyzna w kolejce przed nim.
- Nie, nie trzeba…
- Nalegam. Moje dzieci już są wyrośnięte, nie czekają na powrót taty do domu – rzekł z uśmiechem, ustępując mu miejsca. Z niemałym zakłopotaniem, ale przejął miejsce.
- Dziękuję.
- Nie ma sprawy.
- Jak ręka? – zapytał. Nie pamiętał gościa z imienia i nazwiska, ale z twarzy rozpoznał tego, co mu kupił kiedyś czekoladę w chyba podzięce czy coś w ten deseń.
Wtedy z nim się trochę nagadał, bo okazało się, że jeszcze zmierzali do innych celów, ale w tym samym kierunku. Opowiadał mu o córce, głównym założeniem tematu miało być, aby się cieszył, że żadnej nie ma. Życie bez problemów, jednak on by nie miał nic do córeczki.



DATA
29.03.2014

OD AUTORKI
OMG... wybaczcie za zwłokę, przed chwilą (1:50) skończyłam pisać rozdział, także nie jest sprawdzany, ale mniejsza, możecie mi wytknąć błędy :) taki tam niejaki rozdział, ale jednak musiał być, jest w nim kilka istotnych rzeczy, dzięki którym w przyszłych rozdziałach, nie będzie stwierdzenia "za szybko" :P  Co do tego to wiem, pominęłam wakacje, lecz! Wakacje byłyby jednym wielkim zapychaczem, albo nawet kilkoma,a ja chcę pisać istotne rzeczy, a nie się męczyć xD
Rany, uwielbiam was, dzięki wielkie za wyświetlenia, komentarze i za to, że czytacie ;* ;) Jesteście najlepsi! :D
I dam wam spojler...  następna notka nie będzie za wesoła :< 
xD Pozdrawiam Kochani :* :D