29 gru 2014

ROZDZIAŁ 54.



Dzień zaczął się nadzwyczaj pogodnie, każdy chciał wstać na nogi i w pełni go wykorzystać, a szczególnie obozowicze, jako że był to ich ostatni dzień wolności w tej dziczy. Ci, którzy już powstawali, siedzieli wokół ogniska i zajadali podgrzane w ogniu kiełbaski oraz ziemniaczki. Naoki był zachwycony ich smakiem, chciał w domu też zrobić takie ognisko! Oczywiście tata potępił ten pomysł, ale obiecał spróbować zorganizować coś takiego u prababci Chiyo. Chłopaki rozmawiali też na inne tematy i tak od słowa do słowa powiedzieli, że mogą w sumie zostać jeszcze do rana. Nagato zaczynał pracę o dziewiątej, ale reszta miała cały tydzień wolny, więc no… gitara. Itachi odpił końcówkę wody mineralnej, a potem odebrał dzwoniący mu telefon od matki. Nie uniknął szydzenia kolegów, no bo dzwonienie matki w takim wieku to obciach.
- Itachi Uchiha! – krzyknęła Mikoto tak mocno, że wszyscy zebrani usłyszeli, a odbiorcy omal nie pękły bębenki w uszach. – Wracaj natychmiast do domu!
- Nie krzycz, mamo… Co się…
- Ja ci dam „nie krzycz”, gówniarzu! Za pięć minut widzę cię w domu i nie obchodzi mnie, jak to zrobisz! – Kobieta była naprawdę wściekła, przez co Itachi tym bardziej nie chciał wracać do domu. Wstał z pnia i wolał kontynuować oddalony od zgrai tych śmieszków.
- Powiedz mi o co chodzi i nie dramatyzuj…
Wyminął Deidarę, który w sumie nie zwrócił na niego uwagi, bo ubolewał nad stanem swojej ręki. Ból przez noc jedynie się wzmocnił… Sasori więc postanowił rzucić na to okiem. Odwinął mu bandaż z dłoni i odkrył, że ręka wcześniej była rozcięta, a teraz to wszystko zaschło, spuchło i jest dziwnie ciepłe.
- Fuj – skomentował Naoki, patrząc na dłoń wujka, na co ten się skrzywił.
- Deidara, odkażałeś to w ogóle? – zapytał Sasori.
- Masz mnie za durnia?
- Nie chcę ci na to pytanie odpowiadać, okej? – Widocznie nie mógł się powstrzymać od złośliwości. – Bardzo boli? – Wymowne syknięcia i odsuwanie ręki utwierdziły Akasunę w przekonaniu, że jednak tak. – Dei jedź z tym do szpitala… pewnie masz zapalenie, bo niewłaściwie odkażałeś. W dodatku chyba masz gorączkę – przyłożył mu dłoń do czoła. – Chyba na pewno.
- Amputują mu rękę? – zapytał z rozbawieniem Yahiko.
- Bardzo możliwe.
Sasori nawet nie zmienił mimiki twarzy. Cholera, nikt nie wiedział, czy mówił poważnie czy w żartach. Jedno tylko było pewne. Hidan parsknął głębokim śmiechem.
- Buahahaha! Jaki frajer! Ledwo zerwał z dziewczyną, a tu nawet ręką się nie będzie mógł zadowolić!
- Jebaj się, cwelu – warknął Deidara, bo jeśli była to prawda, to wcale nie śmieszna.
- Tato, a co to znacii? – zapytał Naoki, oglądając z zainteresowaniem własne ręce.
- Nic… Nie słuchaj wszystkich głupot, które mówi wujek…
Sasori spojrzał na Hidana z miną mówiącą „Tylko spróbuj!”, bo nie trudno było przewidzieć, że chciał mu wszystko wytłumaczyć. W tym czasie Deidara zapytał, czy go ktoś nie podwiezie do tego szpitala. Jednak każdy z nich pił… Znaczy, no, niewielką ilość, ale ten. Winą obarczyli więc Sasoriego, bo ten chciał zostać do rana i zaczęli pić. Nienawidził chwilami tych Brutusów. Wtedy do towarzystwa dołączył Itachi.
- Obito, zbieraj manatki. Mamy wracać do domu – powiedział poważnym tonem. – Sorry chłopaki, sprawy rodzinne.
Skinął na nich głową i ruszył składać namiot.
- Kto cię odwiezie? wszyscy piliśmy, a Dei ma poważne ała w rękę.
- Ja piłem tylko wodę – oznajmił chłopak i zerknął na Deidarę, który nawet wzrokiem go nie zaszczycał.
Sasori szturchnął go w ramię, aby ten poprosił o pomoc. Skrzywił się na to okrutnie.
- Uchiha…
- Odwiozę cię jedynie pod mój dom, bo się spieszę i nie mam czasu na postoje.
Deidarze nie spodobał się ten ton. Nie, nie miał prawa mu rozkazywać jakiś Uchiha! Spojrzał wymownie na Saso, ale ten po prostu kazał mu iść. Do wyjeżdżających dołączył też Kakuzu, bo potem w samochodzie Saso wszyscy by się nie zmieścili. Zresztą chciał wracać do swojej dziewczyny. Hidan mu dogryzał, czy przypadkiem nie chce sprawdzić wierności dziewczyny – dziwki. Dla niego ten związek był po prostu śmieszny.

                Po południu, w jeszcze nieznanym nam mieszkaniu na czwartym  piętrze, pewien nastolatek szykował właśnie pokój dla kilku jego przyjaciół. Trzeba było oblać, że udało mu się dożyć swoich siedemnastych urodzin, a przy jego licznych przygodach było to bardzo trudne. W międzyczasie rozmawiał też ze swoim najlepszym internetowym przyjacielem, na chacie. Znali się już kilka ładnych lat, a poznali w grze internetowej. Zjawił się on niczym rycerz w złotej zbroi, gdy Daisuke został zaatakowany przez bandę zbirów. Sam jeden nie dałby im rady, ale koleś był niesamowity, a ilość jego leveli… Był pod wrażeniem. Chciał, aby ten go uczył, ale nieznajomy kazał mu spierdalać. Cóż, Daisuke umiał być jednak napastliwy i… w końcu się zaprzyjaźnili. Chłopak zwał się Makio, ale mieszkał bardzo daleko od niego. Zdjęcia też mu nie podesłał nigdy, ale to Daisuke nie przeszkadzało. Mogli się tylko zachwycać jego zdjęciami, bo czemu nie?
Dzielny_Makio: Idziesz grać? ;d
Wspaniały_Daisuke: Dzisiaj nic z tego. :( Będę biesiadował! Wszakże urodziny ma się tylko raz w życiu. :D
Dzielny_Makio: W roku. Pało ;p
Wspaniały_Daisuke: Chodziło mi, że siedemnaste. :) :)
Wspaniały_Daisuke: Właśnie… nie złożyłeś mi życzeń, dupku. >.<
Wspaniały_Daisuke: Składaj natychmiast!
Dzielny_Makio: Ok. W sumie masz rację. Wstyd mi za siebie ;(
Wspaniały_Daisuke: Zatem na kolana!
Dzieln_Makio: Heh, jesteś taki śmieszny, jak moja rybka w akwarium xD
Dzielny_Makio: Niemniej, wszystkiego najlepszego :D :*
Wspaniały_Daisuke: :D
Dzielny_Makio: Żartowałem.
Dzielny_Makio: Umrzyj.
                Daisuke zaśmiał się przed monitorem. Co za gość… Uwielbiał go. Jego poczucie humoru i podejście do życia. W sprawie urodzin… Kiedyś zapytał go o datę, ale nie chciał powiedzieć. To dzień, jak co dzień i nie uważał, żeby to był powód do świętowania.  Daisuke nie wiedział, jak można tak myśleć, ale imponowało mu to. Też chciałby mieć takie zobojętniałe podejście, ale za bardzo lubił prezenty. Wyszedł do kuchni zabrać literatki i oranżadę, a po chwili po mieszkaniu rozniósł się dzwonek do drzwi.
- Otwieram, bo to  pewnie do mnie! – zawołał pewny swoich słów, lecz w progu nie zastał nikogo znajomego, tylko jakąś niezłą, czarnowłosą laskę. Szczęka mu opadła. – Błagam, powiedz, że jesteś moim prezentem urodzinowym! – Ukląkł i złożył dłonie, jak w pacierzu. – Ostatnio przy fontannie życzyłem sobie spędzić noc z taką ładną damą do towarzystwa, ale ranek też może być.
- Wypraszam sobie. Nie jestem damą do towarzystwa. – Zmrużyła oczy w urażeniu.
- Tak myślałem… Jesteś za ładnie ubrana na dziwkę.
- Daisuke! – wrzasnęła nagle za jego plecami jego rodzicielka. – Natychmiast przeproś mojego gościa! – Odepchnęła dziecko w tył, zapraszając do środka kobietę. – Naprawdę, wybacz za niego…
- To nic. Słyszałam gorsze wyzwiska.
Kobieta w ogóle nie przejmowała się tym incydentem. W przedpokoju zdjęła swoje szpilki i zaczęła szperać w swojej torebce.
- Przejdźmy do salonu – poprosiła mama Daisuke, patrząc surowo na syna.
Mowę mu odebrało, bo ta kobieta była widocznie pracownicą jego mamy. Narobił trochę wstydu, źle wyszło.
- Oczywiście – Wyjęła z torebki ładnie zapakowane pudełeczko i wręczyła chłopakowi. – proszę, wszystkiego najlepszego.
Teraz zrobiło mu się bardziej głupio, bo dostał prezent choć tak ją potraktował… Nawet bał się potem do niej odezwać. Tak jakoś, trochę się jej bał. Podzielił się tym wydarzeniem z Makio, a ten oczywiście się śmiał. Żadnej pomocy… Prosił o nią, ale akurat on musiał spadać. No to niech spada. Odpakował pudełeczko z prezentem. Było w nim bardzo eleganckie pióro w gablotce. Uwielbiał pióra, więc na pewno chciał go używać.
- Ładne pióro – stwierdziła Sakura, która akurat przechodziła obok jego pokoju. – Ale swoją głupotą to się nijak nie popisałeś. Wreszcie ktoś zauważył twoją naturę skończonego palanta – prychnęła dumnie. Widziała z pokoju całą tą żenującą akcję.
- Przynajmniej mnie zauważają. – Uśmiechnął się pogodnie. – Co u twojego chłopaka, tego w formie .jpg?
- Ten żart mógłby być zabawny… O ile sam byś kogoś miał – odgryzła się Sakura. – W ogóle, masz dzisiaj przejebane za nazwanie jej pracownicy dziwką – powiedziała i zaśmiała się z bratowego nieszczęścia.
- Idź wielbić swój ołtarzyk, dobra? – burknął.
Miał jej dość. Nie zamierzał odpuścić pomysłu dania jej nauczki. Napisał sms’a do Konohamaru. Dlaczego Bóg go pokarał taką głupią siostrą, no nie do wiary.
- Jesteś żałosny, wiesz?
- A ty jesteś gruba i masz brzydkie włosy – powiedział obojętnie.
- Nie jestem gruba! – wrzasnęła wściekle.
Była bardzo czuła na punkcie swojego wyglądu i łatwo popadała w kompleksy. Nawet zdanie takiego szczyla było dla niej istotne. Kiedyś nie jadła przez kilka dni, bo Daisuke powiedział, że wygląda jak gruszka. Duża dupa, niewidoczne cycki… Potem mu się oberwało od rodziców.
- Och! – Daisuke z przerażeniem zatkał swoje usta. – Przepraszam! Nie chciałem ci tego uświadamiać… Ja… Ja sądziłem, że o tym wiesz…
- Gnojek z ciebie, Daisuke!
- Możecie się uspokoić?! – krzyknęła ich rodzicielka, wychylając się z salonu.
- Mamo! Daisuke mówi, że jestem gruba!
Daisuke przewrócił oczami. No serio?
- Powiedziałem też, że ma brzydkie włosy! – dodał.
Kobieta westchnęła ciężko i kazała im się rozejść, bo ma gościa, a oni jej wstyd przynoszą. Zamknęła się z pracownicą w salonie, a wtem rozbrzmiał kolejny dzwonek do drzwi. Sakura ruszyła w tamtą stronę, ale Daisuke nie pozwolił jej zrobić sobie wstydu. Aby ją zatrzymać, ściągnął jej gwałtownym ruchem spodnie w dół. Dziewczyna pisnęła wkurwiona, a on zaśmiany otworzył drzwi, w progu których tym razem pojawiły się jego przyjaciółki.
- Sto lat, sto lat, moja ty kochana ciamajdo! – mruknęła na powitanie Hanabi i objęła jego szyję. – Póki Konohamaru nie ma… - dodała i wręczyła koledze buziaka.
- Ojej… Chyba mi stanął…
                Swoim komentarzem zniszczył chwilę i Hanabi od razu go od siebie odepchnęła. Okazało się, że żartował, nie był przecież taki jak Konohamaru. Zapytał o niego i okazało się, że skoczył jeszcze do sklepu. Zaprosił dziewczyny do swojego pokoju i przymknął drzwi. Dopiero tam Matsuri go wyściskała. Fajnie się czuł.
- Starzej się z godnością, Daisuke – mruknęła, ściskając go naprawdę mocno. – No, to może zacznę od swojego prezentu. – Daisuke zaczął klaskać ucieszony, a nawet kilka razy podskoczył w miejscu. Matsuri złapała go za ręce. – A więc, Daisuke. Jesteś najwspanialszą rozgwiazdą jaką znam i na serio chcę byśmy zawsze sobie byli tacy bliscy… - Słuchał jej z uwagą i tradycyjnym wyszczerzonym  uśmiechem. – A nawet bliżsi… Dlatego  ja jestem twoim prezentem.
Uśmiechnęła się słodko do chłopaka. Hanabi też była z takiego zwrotu akcji szczęśliwa. No a Daisuke…
- O rany, Mats… Wynajęłaś chociaż hotel? – zapytał, bo w domu nie było za bardzo miejsca.
Ta natomiast trzepnęła go w ramię z rozbawieniem. Wiedział, że ona nie mówiła poważnie.
- Nie głupku, mówię, że zostanę twoją dziewczyną! – krzyknęła radośnie.
- Och… Co…?
Zamrugał zdezorientowany sytuacją.
- No, dziewczyną, partnerką. Nie cieszysz się?
 Daisuke nie wiedział co powiedzieć. Z wrażenia usiadł na fotelu przy biurku. Matsuri spojrzała na Hanabi nie wiedząc co dalej robić.
– Kochanie…
- Czekaj, Mats! – powiedział, a Hanabi dyskretnie parsknęła śmiechem. – Mats… My nie… Nie, to zły pomysł... – powiedział zestresowany, mierzwiąc sobie włosy.
- Ale jak to…? Wiele razy sam mi to proponowałeś… Mówiłeś, że mnie lubisz…
- No tak, Mats. Lubię, a nawet kocham, ale nie w ten sposób…
W jednej chwili stracił cały dobry nastrój. Przecież takie coś wszystko zmieniało. Mogło już nigdy nie być między nimi tak samo.
– Matsuri przepraszam, zrobiłbym dla ciebie wszystko, ale… No kurwa.
- Daisuke – Matsuri w końcu nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. – To był żart, pierdoło! Gdy-Gdybyś widział swoją minę! Obraz nędzy i rozpaczy!
                Dziewczyny przybiły sobie piąteczkę, zrywając boki ze śmiechu. Daisuke ulżyło. Był zły, że go tak nabrała, ale serio odetchnął i docenił ich dowcip. Potem Mats dała mu prawdziwy prezent, którym były wszystkie tomy jego ulubionej książki. W pewnym momencie naprawdę chciał do niej wrócić, bo przecież taki prezent, to właśnie coś takiego, co koniecznie chciał dostać. Matsuri znała go tak dobrze. Błagał ją, by spróbowali jeszcze raz, ale nie zgodziła się. Od Hanabi dostał fajny zegarek z różnymi gadżetami. Na swoją przyjaźń to nie szczędzili sobie nigdy kasy. Prezent od każdej był warty blisko dwóch stów. Wtedy zapukała do drzwi kolejna osoba. Daisuke poszedł otworzyć, wpuszczając do środka swojego przyjaciela.
- Wszystkiego dobrego, przyjacielu – zawołał nowy gość, przytulając kumpla. – Jesteś zajebisty, więc ani waż się zmieniać!
- Wzruszyłem się – załkał Daisuke. – Daj mi prezent.
- Masz.
Chłopak wręczył mu reklamówkę z prezentem. Ciężkie było, co tylko wzmogło zadowolenie blondyna.
- Worek ziemniaków…? – Zauważył po otwarciu. – Konohamaru… Skąd wiedziałeś? – przesunął dłonią po oczach, udając, że zaraz się rozpłacze. – Zawsze o tym marzyłem!
- Wszystkiego najlepszego. – Klepnął go po ramieniu. – A tutaj jest to o co prosiłeś, ale po co ci…?
- Nieważne. Dziewczyny są w moim pokoju, zaraz do was dojdę.
                Najpierw poszedł zanieść worek ziemniaków do kuchni, a w tym czasie Konohamaru zamknął się z dziewczynami w pokoju. Daisuke wziął czekoladę z orzechami i ruszył do salonu, gdzie prawie wpadł na swoją mamę, która szła do kuchni zrobić kawy gościowi. Rzuciła synowi podejrzliwe spojrzenie, ale po chwili wyczuła, że ma zamiar przeprosić. Czarnowłosa kobieta siedziała tymczasem na kanapie i ze zmarszczonym czołem przeglądała papiery, nad którymi pracowała. Daisuke odchrząknął, zwracając na siebie jej uwagę.
- Chciałbym przeprosić za wcześniej… Czasem odstraszam w ten sposób akwizytorki.
- W porządku, nie gniewam się – odrzekła  swobodnie i wróciła do czytania.
Niby wybaczyła, jednak on nie czuł się usatysfakcjonowany. Ukucnął przy niej, a ona ponownie zwróciła ku niemu oczy.
- Jest pani bardzo ładna, miałbym szanse jedynie, gdyby ktoś pani zapłacił, stąd to głupie porównanie do prostytutki… W gruncie rzeczy to był komplement!
- Pozwolisz, że nie będę za niego dziękować?
- To przyjmie pani czekoladę? Głupio mi, bo dostałem prezent…
- Trzeba się czasem podlizać szefowej. – Puściła chłopakowi oczko i przyjęła czekoladę. – Dziękuję – powiedziała, bo choć miała uczulenie na orzechy, to postanowiła to przemilczeć. – I jeszcze raz wszystkiego najlepszego.
Dopiero wtedy mógł na spokojnie wrócić do zabawy. Mama w kuchni zapytała o ziemniaki i nieźle się zdziwiła, gdy okazało się, że to prezent od Konohamaru. To zawsze było dziwne dziecko. Daisuke wrócił do pokoju, a tam goście nastawili już muzykę, obsłużyli się w kwestii napoi i przekąsek, a nawet przełamali pierwsze lody w pogawędce. Wszyscy siedzieli na ziemi, a on postanowił się nie wyróżniać. Rozmawiali o szkole, bo choć nienawidzili tam chodzić, to był to całkiem dobry temat do rozmowy. Matsuri i Daisuke po chwili wgapiania się w Hanabi i Konohamaru zaczęli podejrzewać, że oni są razem, jednak ci byli nieugięci i zaprzeczali.
- Wiecie, że ja mam zakaz posiadania chłopaka dopóki nie wyprowadzę się z domu – burknęła Hanabi. – Więc jeśli Konohamaru byłby moim chłopakiem, to byłby też martwy.
- Ja tam wolę być sam przynajmniej do dwudziestego piątego roku życia – zapowiedział Konohamaru.
- A ja… Żałuję, że nie dałam numeru telefonu temu kolesiowi z centrum… - bąknęła Matsuri. – Był taki słodki…
- No, nieźle załatwił z tą podmianą pucharów – docenił Daisuke. – I w parę chwil nauczył Nao kilku trików z jojo – Matsuri zaśmiała się na samo wspomnienie.
- Przypomniało mi się, jak spróbowałeś własnych sił i się uderzyłeś. – Zakryła usta w śmiechu. – A potem krew ci leciała z nosa! Popłakałeś się!
- Ty też!
- Ale ja ze śmiechu!
- Dalej sądzę, że mimo wszystko bylibyście świetną parą – stwierdziła rozmarzona Hanabi. – Jak przekonałam Mats, by ci go wycięła, to miałam taką nadzieję, że się zgodzisz… Moi dwaj najlepsi przyjaciele razem… - mówiła przymulonym głosem, bawiąc się papierkiem z cukierków.
- A ja to co? – spytał Konohamaru, który poczuł się pominięty.
- Ty to nic… - Nie zmieniła swojego nastroju.
- Hanabi, nie pasujemy do siebie proszę cię. – Matsuri przewróciła oczami. – Gdyby nam nie wyszło, to byśmy już pewnie nie wrócili do takiej przyjaźni, jaka jest teraz
Daisuke zgodził się ze słowami przedmówczyni, a potem wstał z podłogi i powiedział, że już pora, aby zrobił siostrze kawał. Zebrani spojrzeli na niego zainteresowani, a on ich wtajemniczył. Konohamaru się śmiał, a dziewczyny powiedziały, że Sakura go zajebie, a one nie będą go ratować. Niemniej zdołał pozyskać pomoc Matsuri w tym sabotażu. Poszli do pokoju dziewczyny, na co ta już wstępni wściekle zareagowała, bo nie poszanowali jej prywatności. Matsuri zmyśliła bajeczkę, że niby chodziło jej tylko o porady w sposobie malowania. Sakura była zachwycona tym tematem, a Daisuke dyskretnie wyciągnął do niej kciuk w górę. Jego głupia siostra siedziała na skórzanym fotelu przy biurku… Wyciągnął zza pleców przypinkę z kosmykiem różowych włosów, podobnych do tych siostry, a potem dotknął jej prawdziwych pasm włosów, aby wpiąć podróbkę. A na koniec… przeciął nożyczkami powietrze blisko głowy Sakury.
- Co ty…?! – obejrzała się nerwowo do tyłu i zamarła, widząc w ręku zaśmianego Daisuke pukiel różowych włosów. – Daisuke, debilu! – wydarła się na niego. – Jesteś równo popierdolony! Mamo! – rozpłakała się, a Matsuri wcale nie dziwiła. Strata włosów to cios dla dziewczyny. – Mamo! – pobiegła do salonu naskarżyć, a Daisuke ruszył za nią wszystko sprostować.
                Mats chciała wrócić do pokoju i zdać relacje pozostałym, jednak po drodze omal się nie zderzyła z nagle otwierającymi się drzwiami od łazienki. Krzyknęła cicho, lekko przestraszona.
- Oj, przepraszam… - zwróciła się do niej kobieta.
Dziewczyna nie mogła nic z siebie wydusić, bo kobieta wydała jej się jakaś znajoma. Patrzyła na nią, jak w jakiś obrazek, a ona tylko się uśmiechnęła.
– Przestraszyłam cię, Matsuri? – zapytała, krzyżując swoje ramiona. – Nie poznajesz mnie, co?
- Czekaj… Przypomnę sobie…
Kobieta miała czarne włosy, granatowy kolor oczu, a ubrana była w jasnoniebieskie dżinsy, bluzkę z długimi rękawami w jasno błękitne paski, końce zakończone białym kołnierzem… Hhmmm.
- Może pomogę. – Uśmiechnęła się przyjaźnie. – Co u Sasoriego?
Od razu w głowie Mats wszystko stało się jasne.
- Noriko! – Jak mogła jej nie rozpoznać? – Trochę się zmieniłaś. Trochę bardzo.
- Ale na plus? Bo osobiście nie czuję fizycznej zmiany.
- Dlaczego rzuciłaś Saso i nie chciałaś zajmować się z nim Naokim?
 Te dwa pytania były tymi najważniejszymi, które chciała zadać. Nic więcej nie miało znaczenia.
- Za dużo nas z twoim bratem dzieliło, Matsuri…
- Z Naokim też cię dużo dzieliło? – spytała dziewczyna i zmrużyła oczy.
- Nie… To nie jest rozmowa na teraz…
- Po prostu odpowiedz.
- Naoki… Pojawił się w nie odpowiedniej chwili… Tak przynajmniej mi się wtedy zdawało. I  wiedz, że teraz bardzo tego żałuje, Matsuri. – Dziewczyna prychnęła. – Oczywiście, nie musisz mi wierzyć.
- I nie wierzę. Chyba dla wszystkich pozostaniesz beznadziejną matką. Porzuciłaś własne dziecko. – Tym razem Noriko zmrużyła oczy. – Nie wspomnę o tym, że chciałaś dokonać aborcji.
- Nie oceniaj mnie, jeśli nie wiesz wszystkiego… Porzuciłam, czego żałuję. Sądziłam, że twój brat sprosta w zadaniu, które mu egoistycznie narzuciłam… Ale niestety, sam też wybrał dom dziecka.
- Co?!
Do domu dziecka? Co ona znów wymyśliła?! Matsuri postanowiła zaraz jej nagadać. No, nagadałaby, ale niestety wejście Dai’a jej przerwało.
- Hej, czemu nie jesteś u mnie? W ogóle mama powiedziała, że kawał był całkiem śmieszny – skomentował radośnie.
                Matsuri mimo wszystko nie mogła się za wiele nagadać w tym temacie, bo jak widać dalej nie wiedziała wszystkiego. Drugą rzeczą, która ją zdenerwowała było to, że nie żywiła do Noriko jakiejś okropnej złości, którą sobie wpajała. Za dobrze ją pamiętała. Szarpnęła tylko Daisuke za rękaw i zaprowadziła do jego pokoju. Konohamaru i Hanabi czekali na zdanie relacji z dowcipu, a Daisuke pytał co jest Matsuri.
- Ta laska była niemiła?
Już się przygotowywał na aktywowanie swojej rycerskości.
- To jest była mojego brata i mamusia Naokiego.

                Około piętnastej Uchiha dopiero dojechał do swojego domu, bo po drodze wysadził Kakuzu i Obito, a Deidara jechał z nim do końca, bo od domu Itachiego było już tylko kilka przecznic do szpitala. W samochodzie była cisza tak nieznośna, ale gdyby ten drugi się odezwał, to byłoby jeszcze gorzej. Itachi wjechał na podjazd i wyłączył silnik, zostawiając Deidarę samemu sobie. Mógł ukraść samochód czy radio, czy cokolwiek, miał wolną rękę, ale po cholerę mu śmieci Uchihy? Wysiadł z samochodu i zarzucił torbę na ramię. Itachiego powitał durny uśmieszek Sasuke, który na dzień dobry powiedział, że ma przejebane.
- Daruj sobie, dobra? – warknął Itachi i ruszył w stronę domu.
Sasuke odprowadził go wzrokiem z szydzącym uśmiechem na twarzy. Cieszyło go jego nieszczęście tym bardziej, że przegrał sobie u niego tym napuszczeniem kolesiów, gdy uczył się do matury. Po chwili zauważył kierującego się do furtki Deidarę.
- Hej, hej blondynko! – Gwizdnął, jakby przywoływał psa, jednak Dei nie dał  się sprowokować. – Mam dobry dzień. Chcesz zobaczyć klęskę Itachiego? – Obejrzał się zaintrygowany propozycją. – Będzie śmiesznie.
- Nasze poczucia humoru się różnią. Nie chcę tracić czasu.
- Nie to nie…
                Przecież nie miał zamiaru go błagać, aby z nim poszedł, no litości. Deidara wraz z pierwszym krokiem zaczął się wahać, aż w końcu postanowił jebać ból ręki i ruszył za Sasuke. Gdy Itachi wszedł do domu kilka chwil wcześniej, nawet nie zaczął ściągać butów, tylko udał się do salonu, gdzie na kanapie siedziała kobieta w chyba szóstym miesiącu ciąży. Minę miała skazańca, bo nie chciała tutaj przychodzić, to było widać. Towarzyszyło jej dwóch groźnie wyglądających chłopaków. Tacy, co zaciągają w ciemny róg ulicy i spuszczają solidny wpierdol. Ojciec chłopaka, Fugaku, siedział w fotelu i przykładał do oka kawałek mięsa.
- Co ci się stało, tato?
 - Panowie wzięli mnie za ciebie.
Skrzywił się mężczyzna. Nigdy już miał nie zapomnieć tego zdarzenia… Jakiś czas wcześniej ktoś zapukał do drzwi, a Fugaku poszedł otworzyć. W progu zobaczył dwóch mężczyzn i ciężarną kobietę ze znudzoną miną. Mężczyźni od razu zaczęli mówić „To ten?!”, „Tak?”, „Temu jebnąć?!”, „Nie pytaj! Dawaj mu w mordę!”. No i zrobili tak, jak mówili, nie słuchając nawet głosu dziewczyny.
- Nie myśl teraz o ojcu – krzyknęła Mikoto. – Powiedz mi Itachi, coś ty zrobił?!
- Itachi?! To ten?! – zawołał jeden z mężczyzn.
- On cię dymał?! – dodał drugi.
- Taa... Ale wracajmy do domu. – Chciała wstać, ale jeden z nich ją z powrotem usadził brutalnym ruchem. – Ała! Uważaj do cholery! Jestem w ciąży!
- WHAAAT?! – zdziwił się Deidara, bo normalnie szczęka mu opadła. – Zaciążyłeś jakąś laskę?!
– Kurwa… - jęknął Itachi, bo nie sądził, że ten młodszy gnojek ma na niego taką perełkę.
- A  to kto? Twoja rywalka? – zapytał jeden z „pomocników”.
- Rywalka z penisem? – sarknęła. – Weź lecz oczy, bo na głowę już za późno – Wstała z fotela i podeszła do blondyna. – Ja cię skądś znam… Nie spotkaliśmy się wcześniej?
- Nie wydaje mi się – burknął, chociaż też jakaś znajoma ta twarz mu się zdawała.
- No to trzeba będzie to naprawić.
- Kana! – warknął jej kompan, odciągając ją od towarzystwa. – Nawet o tym nie myśl! – warknął w stronę Deidary, a on nie bardzo ogarniał sytuacji.
- Spoko, Deidara – wtrącił Sasuke. – Dziewczyna jest w takim stadium ciąży, że leci na byle kogo -  wyjaśnił, uśmiechając się wrednie.
- Jakoś na ciebie nawet nie spojrzała – odparował. – O twoim syfie już chyba wszyscy wiedzą.
                Itachi w końcu kazał się wszystkim uciszyć i po kolei wyjaśnić o co chodzi, bo zrobił się jakiś totalny Sajgon w pokoju. Deidara jak nigdy posłusznie zamienił się w słuch, Sasuke oddalił się, bo telefon mu dzwonił, a dziewczyna najpierw się przedstawiła, jako Kana Mazushi, a chłopaki, z którymi przybyła to najlepszy przyjaciel jej brata – Shota, i jej starzy brat – Dan, we własnej osobie, który od razu się wtrącił, że nie wyjdą z tego domu, póki ten pomarszczony goguś, czyli Itachi, nie weźmie odpowiedzialności za siostrę. Nie chodziło im o alimenty, tylko o to, aby się z nią ożenił!
- Chwila, chwila! Skąd wiecie, że to mój syn jest ojcem? Bez obrazy, ale może pani miała też inne przygody?
- Sugeruje pani, że się puszczam?! – warknęła.
Widać kolejna bojowa kobieta. Z deszczu pod rynnę.
– Wypraszam sobie, było lepiej wychować synów, aby trzymali swoje kutasy w gaciach!
Deidara potakiwał ruchem głowy. Dobrze prawiła, polać jej. Chociaż nie obarczałby winą Mikoto, męska płeć w tej rodzinie to po prostu pasożyty.
- Proszę trzymać język za zębami, jest pani w moim dom i nie zamierzam tolerować takiego zachowania, ani wysłuchiwać jakiś pierdół pyskatej panienki na temat mojej rodziny!
- Spokojnie mamo… - Itachi odciągnął kobietę. – Ja ją znam…
- Co?! – zawołała kobieta, a zawtórował jej Deidara.
No tego się w życiu nie spodziewał, aby Itachi sobie zrobił numerek na boku. Szok, szok, szok!
- Kilka miesięcy temu… Siedem.
Spojrzał na dziewczynę z niemym pytaniem, czy okres czasu się zgadzał. Skinęła głową i szepnęła, że napiłaby się wody. Jej brat nie był obojętny na tą prośbę i pogonił Fugaku do spełnienia tego życzenia. Nie będzie się stary pierdziel obijał. Nie chciał nic mówić, ale jego siostra chyba nadziała się na dobrą partię.
– Poszedłem do klubu, bo miałem bardzo zły dzień. Wtedy spotkałem Kanę i… Od słowa do słowa wylądowaliśmy razem w łóżku.
- Itachi… – Mikoto  była w szoku. – A Sheeiren? Przecież masz dziewczynę, nawet wtedy miałeś…! Nie masz poczucia godności, dziewczyno?! – warknęła do Kany.
- Hej! To nie był gwałt, ani nic, tylko bardzo przyjemny dla obu stron seks – odburknęła. Żadna z niej dziwka, traktowała to jako jednonocną przygodę, ale… Coś pękło no i zrobiło się małe zamieszanie. Potem Dan się wkurwiał, bo chciał znaleźć skurwysyna, a Kana mu nic nie chciała powiedzieć, ale w końcu go znalazł. – No  i on… No nie… Ten, no…
- Itachi – przypomniała ostro Mikoto. – No doprawdy! Nosisz dziecko mężczyzny, którego nawet imienia nie znasz?! – Dla kobiety było to skandaliczne, bo jak można w tym wypadku nie sądzić, że się nie puszczała?
- Oj no, przecież minęło pół roku. Kto by pamiętał? – Wzruszyła ramionami. – Jednak na pewno jest ojcem, bo… Bo mieści się w moim terminarzu – oznajmiła.
Dan chciał ją zabić za gadatliwość. Nie dziwota teraz, że będą mieli wątpliwości. Czemu jego siostra nie mogła być niema?
- To niczego nie dowodzi! Itachi, sam widzisz, że byli też inni, to niekoniecznie twoje dziecko!
- Ale ta babcia krzyczy, co nie? – powiedziała Kana do swojego brzucha. – Hej Itachi, chcesz poczuć, jak kopie? Chodź tutaj i dotknij brzucha.
Przywołała go gestem ręki. Podszedł, ale trochę niepewnie.
- Niech ci się tylko ręka nie osunie – powiedział groźnie Dan.
                Itachi ukucnął więc przy dziewczynie i wyciągnął drżącą rękę do jej brzucha. Kana była troszkę nerwowa. Nie lubiła, jak ktoś się wlekł, dlatego złapała go za nadgarstek i podłożyła na podbrzuszu. Mikoto nie była zadowolona z sytuacji. Na domiar złego została nazwana babcią, a nie chciała nią być! Fugaku przyniósł szklankę z wodą i wręczył Kanie. Podziękowała i zaczęła pić, a Itachi ciągle klęczał przed jej brzuchem i doświadczał naprawdę cudownego uczucia. Spojrzał na Kanę i znowu zobaczył w niej to, co wtedy go w niej ujęło. Mianowicie jej bardzo dziecinny urok. Taką osobą od razu chciało się opiekować i otaczać troską. Kana przetarła mokre usta o rękaw swojej tuniki. Włosy miała kręcone o złocistym kolorze.
- Dan, za pół godziy zamykają ratusz – wreszcie głos zabrał Shota.
- Fakt, zbierajmy się, weźmiecie ślub cywilny i moja rola zakończona – zapowiedział Dan, a Kana przewróciła oczami.
- Nie będą brali żadnego ślubu! Ślub to miłość, której między nimi nie ma, a obowiązki Itachi podejmie, jeżeli dziecko okaże się jego! – stwierdziła stanowczym głosem Mikoto.
Deidarze nagle się przypomniało, jak też tak mówił do Sasoriego, ale ten oczywiście go nie posłuchał.
- Słuchaj, kobieto – Zaczął Dan. – Ujmę to tak. Jak Itachi pójdzie i zrobi to co mówię to wszyscy będą zadowoleni, ale jeśli nie to mój przyjaciel, Shota – Wskazał na chłopaka. – pójdzie do mojego wozu po strzelbę. Pani synalek ożeni się z moją siostrą po dobroci albo siłą – powiedział poważnie.
- W porządku, wezmę odpowiedzialność za swoje czyny – powiedział Itachi.
Wszyscy znieruchomieli. No, oprócz Dana, który był zadowolony i Shoty, który miał wyjebane. Kana była jedynie zdziwiona.
- Będzie zabawnie – mruknęła.
- Nie macie świadków – stwierdziła Mikoto.
- Ja i kolega będziemy świadkować.
- Zajebisty pomysł – sarknęła Kana, wstając z fotela. – Zawsze chciałam, aby mój eks był świadkiem na moim ślubie. Nie zgadzam się, aby taki zaszczyt przysługiwał temu palantowi. – Obraziła się.
- Co to za różnica? Przestań pierdolić, głupia!
- Zasadnicza. Niech ten brat Itachiego świadkuje, ktokolwiek byle nie on. – Nadal miała uraz do byłego, ale w ogóle się tym nie przejmował. Sasuke… Okazało się, że się ulotnił, a rodzice nie będą, bo nie. – No, a ten gościu? – Wskazała na Deidarę. – Znacie się, no nie?
                To był najgorszy wybór, jakiego mogła dokonać… Dei nawet zaczął żałować… nie no w sumie, aż tak to nie. Najpierw stronił od tego i był asertywny, jednak po usłyszeniu kontrargumentów na swoje argumenty, przekonującym geście zakasywanych ramion Dana, które pokazywały groźne dziary oraz przesłodkich proszeniach Kany, uległ. Itachi miał gówno do powiedzenia, więc po prostu od razu pojechali razem do ratusza.

                Dnia następnego reszta obozowiczów wracała do domu. O dziwo ta podróż była przyjemniejsza. Hidan nie sprawiał kłopotów, a jak sprawiał to dostawał opiernicz od Yahiko, co o dziwo skutkowało. Mimo wszystko chłopak potrafił wzbudzić w sobie poszanowanie każdego z ich paczki. Jak on to robił? Siedzieli razem z Naokim z tyłu samochodu i grali w kółko i krzyżyk, Yahiko niby pomagał Naokiemu, ale wcale nie musiał, bo Hidan albo nie ogarniał gry, albo dawał dzieciakowi fory. Nagato siedział z przodu i odsypiał ostatni czas, nim podwiozą go do pracy. Wstali w końcu o piątej, aby zdążyć na dziewiątą. Sasori zadzwonił wczoraj do Miyuki pytając czy wpadnie dzisiaj do niego, towarzysko, a nie do pracy. Chciał się przekonać czy to prawda, iż chłopak ją bił. Oczywiście, że nie był pod tym względem obojętny. 
- Jesteśmy. – powiadomił Sasori kolegę obok.
Wszyscy zgodnie stwierdzili, że zasnął jak kamień. Sasori zaśmiał się pod nosem i ostrożnie wyjął z schowka czarny marker.
– No to się zabawimy.
- Napisz mu na czole MATHS SUCKS, czy coś takiego – zaproponował Yahiko.
- Nie każ lekarzowi pisać, nienormalny jesteś? – zbeształ go Hidan. – Narysuj mu penisa!
Chłopaki spojrzeli po sobie z politowaniem. Dziecinny pomysł. A liczyli na coś bardziej konstruktywnego.
- Okej – powiedział w końcu Sasori i wzruszył ramionami, bo i tak nikt nie miał lepszego pomysłu.
                Zaczął więc malowanie. Musiał to robić ostrożnie, aby kumpel się nie obudził, a chłopaki mu utrudniali, bo jakby Saso został przyłapany, to też byłoby śmiesznie. Prawie skończył, jeszcze tylko włosy na jajach i gites. W samą porę, bo Naoki kichnął, przez co obudził Nagato. Szybko schował mazak pod dupę i starał zachowywać się normalnie.
- Już jesteśmy? – spytał Nagato i ziewnął.
- Tak, właśnie przyjechaliśmy. – Sasori starał się na niego nie patrzeć, bo wiedział, że nie wytrzyma i parsknie śmiechem. – Wynoś się już i ten… Wywołaj moją siostrę do odpowiedzi. – Będzie zabawnie, bo będzie musiała cały czas na niego patrzeć. – Powiedziała, że się przez weekend uczyła.
- Jasne – Uśmiechnął się i otworzył drzwi.
- Nagato! – zawołali Hidan i Yahiko tylko po to, aby ten obejrzał się na nich i aby zobaczyli jego dziarę.
Gdy to zrobił, to usilnie starali się stłumić śmiech. Naoki nie wiedział co wujek ma na czole, ale tata dawał mu znaki, aby nic nie mówił.
– Powodzenia w pracy!
                Nagato przewrócił oczami, dziwni byli ci jego kumple. Wyszedł z samochodu i skierował swoje kroki do placówki. W chwili wejścia do budynku rozbrzmiał dzwonek na lekcje, więc się pospieszył wziąć dziennik drugiej klasy z pokoju nauczycielskiego. W drodze przez korytarz wszyscy na jego widok się uśmiechali. Cóż jeszcze takiej reakcji nie miał. Nie wiedział o co chodzi uczniom, dlatego oddawał uczniom uśmiech. W pokoju nauczycielskim nie było już nikogo, więc zabrał dziennik i ruszył prosto do klasy. Uczniowie mimo wczesnej pory byli zaspani, jednak w klasie jakoś widok nauczyciela poprawił ich humor. Nie zdradzili się jednak z tym, co ich tak bawiło.
- Udał się wyjazd…? Czy może był chujowy? – zapytał Hiroya, a klasa parsknęła śmiechem rozumiejąc o co chodzi.
- Hiroya, wstań! – zawołał Nagato, oburzony wulgaryzmem.
Klasa tłumiła w sobie śmiech w tym czasie.
– Jak ty się wyrażasz? Stań prosto - nakazał, więc Hiroya przestał się opierać, wypinając swój tyłek. – Może wyjmiesz ręce z kieszeni i podciągniesz spodnie?
- Spokojnie, nie wyleci ani nie odbije się na czole – mruknął chłopak zaczepnie, a klasa się zaśmiała.
- Oby. Usiądź i żeby to się nie powtórzyło, bo dostaniesz uwagę.
Starał się jednak nie karać za wyrażanie się uczniów, bo sam to robił. Niemniej musieli się nauczyć, że w niektórych miejscach po prostu nie wypadało. Całą lekcję po klasie roznosiły się chichoty, a nawet niektórzy starali się zrobić profesorowi zdjęcie. Oczywiście z ukrycia. Nagato tłumaczył im sposoby obliczania wielomianów. Jedynego tematu, który większość w miarę ogarniała. Po lekcji zaczął się szykować na lekcję ze swoimi wychowankami, którzy po dostarczeniu informacji od Hiroyi, również nie mogła się tego doczekać. W pokoju nauczycielskim także wszyscy się dziwnie patrzyli albo po kryjomu chichotali. Podszedł do Iruki, który siedział sam i popijał kawę.
- Ale dziwny dzień… - zagadał, chcąc od niego wyciągnąć przyczynę wesołego nastroju. – Wydaje mi się, że wszyscy się ze mnie śmieją… - dodał ze smutkiem. Serio robiło mu się już z tego powodu przykro.
- Może tak jest…?
- Dlaczego mieliby się ze mnie śmiać?
Iruka zerknął na czoło kolegi, a potem na powrót wbił wzrok w kubek.
- Pojęcia nie mam – powiedział, a wtedy zadzwonił dzwonek na lekcję. – Na razie.
                Nagato westchnął ciężko, co za chujowy dzień. Podszedł do szafki i wyciągnął z niej dziennik swoich wychowanków. Gdzieś z boku chichotały dwie nauczycielki, posyłając mu ukradkowe spojrzenia. Tymczasem pod klasą gadało trio, nie mogące się doczekać lekcji matematyki. Czekali na Hanabi, która miała w ogóle nie iść do szkoły przez dentystę, ale tak błagała ojca, by po wizycie u stomatologa jechać do szkoły. W końcu dobiegła do nich przed nauczycielem i pierwsze co, to przywitała się buziakiem z Konohamaru. Daisuke i Mats spojrzeli na siebie wymownie, mówili! Wtedy Hanabi ogarnęła sytuację.
- To nie tak!
- Daruj sobie – przystopowała ją Matsuri. – Przecież nie będziemy was hejcić za związek.
- Ale za sam byt to i owszem – dorzucił Daisuke.
- Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz Dai… - mruknęła z nikłym uśmiechem.
Zdjęła z siebie bluzę pod którą miała jakby czarny top tylko rękawy były długie, zszyte jakby na wzór siatki.
– Konohamaru, jak ci się podoba moja nowa bluzka?
- Hmm… Wyglądasz, jak szyneczka – stwierdził, a pozostali się zaśmiali.
- Wesoło wam, jak widzę – mruknął Nagato otwierając klasę.
Hanabi się odwróciła i w momencie parsknęła śmiechem. Nawet nie wiedziała, że to ma Daisuke na myśli pisząc o kolesiu z chujem na czole.
- Co się panu stało? – zapytała, ciągle się śmiejąc.
- Co? O co chodzi?
Chciała mu odpowiedzieć, ale Konohamaru ją powstrzymał pocałunkiem.
- To znieczulenie od dentysty tak na nią działa.
- Dobra, dajcie spokój – wtrąciła Mats. – Włosy profesorowi stoją.
- To z tego wszyscy się śmiali… - stęknął Nagato.
Mats z uśmiechem przytaknęła, poprawiając mu włosy, aby utwierdzić go w tym przekonaniu.
- Nie tak… Czekaj, ja poprawię – zgłosił się Daisuke, oblizując sobie dłoń.
- Uch! Nie trzeba. Wejdźcie już do klasy.
Zagonił uczniów do pomieszczenia, a potem usadowił się przy biurku, chcąc sprawdzić obecność. Uczniowie uśmiechali się głupio, szeptali między sobą albo posyłali liściki. Nagato sprawdzał obecność i zatrzymał się przy Hanabi, bo miała nieobecność na trzech pierwszych lekcjach, pokazała więc usprawiedliwienie, starając się stłumić w sobie śmiech. Nagato wkurzały te podśmiechujki, więc doszukiwał się sensu.
- To przez to znieczulenie. – Starała się na niego nie patrzeć, bo… bo inaczej nie mogła. – Chce mi się śmiać. Może opowie profesor jakiś dowcip?
- Właściwi to znam taki jeden. Bardzo fajny.
- Proszę mówić! – zachęcili go uczniowie.
- Przychodzi jedynka do lekarza, a lekarz mówi: pani nie jest pierwsza.
                Daisuke zapoczątkował moment, w którym cała klasa mogła parsknąć śmiechem. Nie chodziło o zrozumienie żartu, a sam pretekst do śmiania się, wyrzucenia rozbawienia, które wiązało się z rysunkiem na czole profesora. Nagato był jednak dumny z siebie, że udało mu się rozbawić klasę. Potem w końcu przeszedł do lekcji i pierwsze co, to zdjął uśmieszek z ust Matsuri, wzywając ją do odpowiedzi. Dziewczyna z krzywą miną podała zeszyt profesorowi, a on jej oznajmił, że Sasori powiedział, iż uczyła się cały weekend. Przeklęty Pinokio! Nagato dał jej jeden przykład do wykonania, nad którym musiała się porządnie rozpisywać. Gdzieś na boku zapisała sobie ułamek sześćdziesiąt cztery szesnaste i osobno musiała tu sobie wyciągnąć całość. Hm, gdyby to sześć w sześćdziesięciu czterech skrócić z szóstką w szesnastu to byłoby cztery pierwsze czyli cztery całe. Jaka ona mądra!
- Matsuri… Co to jest? – wtrącił Nagato.
Matsuri spojrzała na niego i się zaśmiała. Nie da się pracować z takim wzorem na czole. Po chwili odchrząknęła.
- Ale co?
- Co ty zrobiłaś w tym działaniu? – wskazał na nieszczęsny ułamek.
- No wyciągnęłam całość – powiedziała logicznie. – Źle jest?
- No… Niby nie – powiedział powoli, bo faktycznie sześćdziesiąt cztery na szesnaście to cztery, niemniej jednak…
- No to o co chodzi?
- Chodzi o zapis, Matsuri…
- Co z nim nie tak? Jest dobrze – stwierdziła pewna swego. – Chodzi o skracanie? Każdy głupek umie skracać!
- Mats, ale masz skracać całą liczbę! – zawołał Daisuke, uderzając się dłonią w twarz.
                Matsuri nadal nie rozumiała i była pewna tego, że wykonała działanie dobrze, nawet przeliczyła na kalkulatorze w telefonie i było dobrze. Nagato próbował jej wytłumaczyć na spokojnie, ale Daisuke go wyręczył gwałtowniejszym tłumaczeniem. Skraca się liczby, a nie części dziesiętne przez pojedyncze. Gdy w końcu zrozumiała chciała spłonąć ze wstydu. Jaka z niej debilka. Wiedziała przecież, że tak się nie robi, a jednak to zrobiła. Czasem gdy na wierzch wychodziła jej głupota to chciało jej się przez to rozpłakać. Nagato kazał się uspokoić klasie, a Matsuri wrócić na miejsce. Udawał nawet, że nie pamięta, iż była odpytywana. Jedynka byłaby tylko kopniakiem dla leżącego. Gdy zajęcia się skończyły, uczniowie wyszli z klasy. Nagato miał okienko, więc się nie spieszył i sprawdzał oceny Matsuri na koniec.
- Dzień dobry, profesorze. – Podarł głowę do góry, zauważając tam Yuki, która zaśmiała się. – Słyszałam o dzisiejszym znaku rozpoznawczym profesora, – Usiadła sobie pupą na biurku.
- Stojących włosach? Już powróciły do normy.
- Nie. – Zachichotała i poszukała w torbie lusterka, podała profesorowi. – Mówię o rysunku na czole.
Nagato uniósł brew w górę i skorzystał z lusterka.
- Kurwa… - syknął i od razu zmazał palcami rysunek. – Zajebię ich.
- Pomogę – mruknęła i znowu zaczęła szukać czegoś w torbie.
- Nie, muszę to zrobić sam. Tylko wtedy to mi przyniesie radość.
- Mówię o pozbyciu się rysunku.
Zaśmiała się, wyciągając chusteczki do demakijażu. Były mokre, więc o wiele lepiej się nimi przecierało ślady różnych substancji. Wysunęła rękę do czoła profesora, ale od razu zareagował.
- Nie, sam to zrobię. – Zadzwonił dzwonek na lekcje. – Wracaj już na lekcję, dziękuję.
- Żaden problem.

                Sasori był w domu, a Naoki u sąsiada. Starszy pan zaciekawił go wspomnieniami z czasów jego walki na froncie, a jeszcze bardzie tym, że trzymał w domu broń. Chłopiec chciał go odwiedzić. Sasori nie chciał się zgodzić, ale Naoki tak prosił. Chciał usłyszeć historie pana dziadka, jak leciał helikopterem, strzelał i walczył z armią wrogich sił. Oczywiście fajnie, że tata zaprosił Miyuki, ale Miyuki nie latała helikopterem… Na pewno by go zrozumiała! Tata mógł się z nią teraz pobawić, a on potem dołączyłby do nich. Pozwolił mu nawet pożyczyć jego klocki. Nie powinni się więc nudzić. Wobec tego argumentu Sasori pozostał bezsilny. Zgodził się. Teraz siedział na kanapie i oglądał telewizję czekając na… na kogokolwiek.             W końcu rozległo się pukanie do drzwi. Zgasił więc telewizor i ruszył do drzwi. W nich stała Miyuki, którą bardzo ucieszyło owe zaproszenie ze strony Sasoriego.
- Pierwszy raz przyszłam tu jako gość, a nie pracownik. – Zaśmiała się, zdejmując buty. – Dziękuję za zaproszenie. – Ukłoniła się, niczym dama. – A gdzie Naoki?
- Przykro mi, ale wolał słuchać wojennych opowieści sąsiada – odrzekł, lustrując ją dokładnie wzrokiem. – Musisz się chwilowo zadowolić moim towarzystwem.
- Nie mam nic przeciwko…
- Miyuki…
- Tak? – zapytała, ciągle będąc w bardzo małej odległości od Sasoriego.
Czekała… Właściwie to czekała na jego krok.
- Czy wszystko u ciebie w porządku?
To pytanie trochę wyrwało Miyuki ze świata fantazji.
- Co…? To znaczy tak, ale no… Dlaczego pytasz?
 Zamiast odpowiedzieć na pytanie, to bez krępacji dotknął jej twarzy. Przejechał kciukiem po jej kości policzkowej, wykrywając lekko siny kolor. Sądziła, że to wszystko znikło już na tyle, aby nie musiała zakrywać się tapetą. Nie myślała, że Sasori będzie na tyle blisko.
 – Ach to… Um, uderzyłam się.
Nie potrafiła zbytnio kłamać. Sasori nie wydawał się być przejęty jej tłumaczeniem. Odgarnął jej grzywkę w tył i zobaczył na czole po lewej stronie rozdarcie skóry.
- A to jak wytłumaczysz? – sarknął.
Miyuki strąciła z siebie jego rękę. Nie chciała, aby ją sprawdzał.
- Nic nie poradzę, że taka ze mnie oferma. - Nadąsała się.
- Chłopak cię bije, prawda? – Zaprzeczyła ruchem głowy. – Nie kłam, Hidan mi powiedział.
- Nie mam już chłopaka.
                Właściwie to powiedziała to z dumą. Sasoriego zdumiało to zdanie. Co się stało kiedy go nie było? Miyuki opowiedziała mu po krótce, że zerwała z Keichiro z pomocą przyjaciela. Zdziwił się, że Mi nie powiedziała o tym bratu, ale wytłumaczyła, że bała się jego reakcji. W końcu Yosuke to narwaniec. Sasori  powiedział, że powinna zrobić sobie obdukcję i donieść na niego na policję. Skoro oszczędziła mu wpierniczu od brata, to chociaż powinna donieść na policję. W końcu teraz mógł traktować w ten sam sposób inną dziewczynę. Miyuki jednak nie chciała tego robić, zamknęła ten rozdział. Nie chciała w ogóle opowiadać o tym, co ją spotkało. Wyminęła Sasoriego, nie chcąc by wciąż ją przekonywał, ale nie ustąpił. Złapał ją za ramię, aby zatrzymać, a ona jęknęła z bólu i w jednej chwili straciła grunt pod nogami. Sasori natychmiast, gdy jęknęła, puścił jej ramię, nie użył przecież takiej siły…
- Wszystko dobrze, Miyuki? – zapytał, kucając przy niej.
Zauważył, że dziewczyna płakała. Chciał spuścić bluzę z jej ramienia, ale mu to uniemożliwiła, ściskając materiał.
– Miyuki, pozwól mi obejrzeć.
- Nie. – Pokręciła głową. – Nie chcę byś to widział.
- Gdzie ten gnój cię jeszcze uderzył?
                Nie potrafiła nic z siebie wydusić z wyjątkiem płaczu. Sasori objął ją ramieniem i troskliwie pocałował w czoło. Po chwili oznajmił jej, że pojedzie z nią do szpitala, a gdy kręciła głową zarzekał się, że będzie cały czas przy niej. Dopiero wtedy się zgodziła. Na klatce schodowej Sasori spotkał Hiroyę i powiedział, aby przekazał dziadkowi, że musi coś pilnego załatwić i dopiero wieczorem odbierze Naokiego.
                Podwiózł Miyuki pod szpital i zgodnie z obietnicą był cały czas przy niej. Wahała się poruszać po szpitalu, więc Sasori dodał jej pewności trzymając za rękę. Był zawsze obok, a przy nim znikało w niej  uczucie strachu czy wstydu. Lekarz zrobił jej obdukcje siniaków i zadrapań na ciele.
- Zgwałcono panią? – zapytał lekarz.
W końcu pod tym względem też mogli to sprawdzić, ale lepiej było spytać. Sasori drgnął na to pytanie i spojrzał z przestrachem na Miyuki. Zacisnęła pięści na swoich udach.
- Nie – zaprzeczyła, przekręcając głową. Sasori złapał ją za rękę.
- Miyuki, nie bój się mówić prawdy…
- Nie zgwałcił mnie – powtórzyła. – Na szczęście.
Po wyjściu ze szpitala wstąpili na komisariat i Miyuki złożyła zeznania. Sasori był ciągle przy niej i wysłuchiwał jej każdego słowa. Naprawdę był zdziwiony, że jej rodzina niczego nie zauważała. No i również przez niego doszło do jednego incydentu. Wszystko przez pieprzone kłamstwa Kaoru. Czuł się za to odpowiedzialny. Pod wieczór wrócili do mieszkania Akasuny. Była dziewiętnasta, więc jeszcze mogli sobie odbić towarzyskie spotkanie. Sasori udał się jeszcze po pociechę do sąsiada. Starzy pan siedział na fotelu i opowiadał historię o wojnach, a Naoki słuchał z zainteresowaniem. Hiroya wyglądał, jakby się obudził z drzemki. Cóż, strzał w dziesiątkę. On tego słuchał miliony razy. Przy pożegnaniu Naoki powiedział, że przyjdzie jutro, a Sasori się cieszył, że zapytał go o zdanie.
                Będąc z Miyuki Naoki ciągle opowiadał o biwaku… To, że spał w namiocie, powtórzył z pięć razy. No i widział zasrańca… Jakoś to słabo mu się utrwaliło, no i ptaszki, wiewiórki, sowy, a nawet ryby, wujek Hidan mu pokazywał, a wujek Dei nauczył rozpalać ogień zapałką. O tym to Sasori nie miał zielonego pojęcia! No a potem oglądali jakąś bajkę, na której zasnął wtulony w bok taty.
- Ja już się będę zbierać… - powiadomiła Miyuki.
Sasori skinął głową i w czasie, gdy ona się szykowała do wyjścia, poszedł położyć Naokiego do łóżka. Potem do niej wrócił.
 – To… Dzięki za dzisiaj.
- To ja ci dziękuję…
                Stali tak naprzeciwko siebie jeszcze chwilę. Patrzyli na siebie w ciszy i odrobinę zapomnieli o czasie. Miyuki pomyślała, że to by była bardzo stosowna chwila, aby coś się między nimi wydarzyło. Lecz Sasori wciąż nic nie zrobił. Uśmiechnęła się do siebie myśląc „Co za mięczak”. Przejęła pałeczkę i zbliżyła się do mężczyzny swoimi ustami, a on swoje… oddalił.



OD AUTORKI
Witajcie Kochani ;) Jak Wam minęły święta, co dostaliście? I co daliście komuś? :)
Ja dostałam książki, CZTERY tomy Assasin's Creed *__* (gra była zajebista, a więc trzeba było jeszcze się w książki zaopatrzyć xD) Tyko teraz mi jeszcze trudniej się wziąć za nadrabianie blogów... ale trzeba to w końcu zrobić~! Postanowienie noworoczne :D A co do dania czegoś, kupiłam rodzinie prezenty o sporej wartości, więc tego :P 
Co by tu jeszcze? Chciałam zrobić sobie fanpage na fejsbuku, byście byli na świeżo powiadamiani czy coś, ale nie mogę się przekonać x) zresztą nie chcę by tylko Ahiru to polubiła (tak, ty musisz to polubić! xD) No i ten, bardzo dziękuję, że czytacie, obserwujecie, komentujecie i ujawniacie się w coraz szerszym gronie, ja wiem, wstyd mnie czytać xD
Co do opowiadania, to mielibyście coś przeciwko gdyby Naoki miał cztery, a nie trzy latka? Bo po raz, chciałabym, aby był starszy, a po dwa mam kilka zabawnych pomysłów, które bym opisała w takim długim specialu "Roczek Naosia" opisałabym po krótce cały rok, czyli te początki, jak to Saao był nowicjuszem jako tatuś :P ale to czy się zgadzacie zależy od  was :)
I jeszcze mam do was jedną prośbę, bo chcę z deka zmienić wygląd bloga. Nie umiem robić szablonów, a nawet nie chcę się uczyć :P Zależy mi na prostocie i aby nie było jakiś wielu dekoracji,a więc znalazłam trzy wolne szablony, które mi odpowiadają,  ale będę wdzięczna za Wasze porady... w końcu Wy czytacie. Zatem wybierzcie na czym chcecie czytać!
A na koniec: Życzę Wam hucznego nowego roku~! Oby rok 2015 był da Was jeszcze lepszy, niż 2014! :)

SPOILER

- Miyuki – zaczął swoim delikatnym głosem. Słuchała jego słów z uwagą. ­­- Jeżeli nie chcesz to powiedz. Możemy się jeszcze z tego wycofać.
- Sasori – Dotknęła jego ramienia. – Tak długo na to czekałam… na jakikolwiek ruch z twojej strony. – Przeniosła dłoń na jego policzek. – Chcę byś był moim pierwszym. – Przejechała mu kciukiem po ustach. – Ostatnim… I jedynym – Po tej wypowiedzi podniosła głowę, by móc go pocałować.


DATA
5.01.2015