Dzisiaj miał nastąpić mały krok
dla ludzkości, ale wielki dla Yahiko. Otóż poznaje ojca Konan… matka zmarła
przy narodzinach, ale kazała mu wsadzić sobie współczucie w dupę i przejmować
tym co zrobi jej nieobliczalny tatuś. Nie może być źle, facet z facetem zawsze
się dogada. Podobno jednak tego się najbardziej obawia. Nie rozumiał jej,
kobiety są skomplikowane.
Zapukał do drzwi, w ręku trzymał
butelkę dobrego wina, trzeba sobie czymś ułaskawić teścia za to, że staje się
jego konkurencją dla jedynej córki. Nic tak nie łagodzi sporów, niż alkohol.
Ubrał się na luzie, ale i przyzwoicie… nie miał sobie nic do zarzucenia –
spodoba mu się, ale nie dosłownie.
Spojrzał na siebie, może jednak za bardzo się odstrzelił… chyba jednak
się wycofa, bo wgląda jakby zdecydowanie za bardzo się starał, a powinien wyjść
na bardziej niezależnego. Facet pomyśli, że ma go w garści.
Te przemyślenia przerwało
otwieranie drzwi. W progu stanęła uśmiechnięta Konan, ubrana w zwykłe domowe
ubrania, ale i tak ją to w żaden sposób nie szpeciło.
- Hej. Ślicznie wyglądasz – mruknął na powitanie, całując ją
w usta. Gestem dłoni zaprosiła go do środka, odebrała od niego wino, ułatwiając
mu rozebranie grubych części ubrań.
- Drogie wino wybrałeś – stwierdziła oglądając butelkę. –
Płacisz za mnie jakiś haracz? – zaśmiała się.
- Zakładając, że płacę, to trochę nisko się cenisz –
powiedział, a ona się zarumieniła. To było takie miłe słowa, wreszcie facet,
który ją szanuje. – dorzucił bym jeszcze dwie świnie.
- Palant - burknęła i trzepnęła go w łeb. Nie wie jak się
mają świnie w walucie, ale to nie brzmi
fajnie. Hej, masz ładną dziewczynę, ile kosztowała? Ach, wino i dwie świnie.
Żenada!
- Żartowałem.
Uśmiechnęli się do siebie
nawzajem, a potem Konan go oprowadziła po mieszkaniu. Nie było jakieś
specjalnie wielkie, przedpokój, kuchnia salon, sypialnia ojca Konan i osobno
jej no i łazienka plus osobny wc. Bardzo przytulne. Usiedli sobie w salonie i
poprosił dziewczynę o powiedzeniu czegoś o swoim tacie, skoro chwilowo go nie ma.
Powinien parę rzeczy wiedzieć, aby go do siebie nie zrazić. Informacje typu
czym się zajmuję, jakiej kibicuje drużynie, jego hobby i takie tam.
- Nawet jak walniesz jakąś gafę na bank cię polubi –
zapewniła chłopaka. – nie zdarzyło się, aby nie polubił jakiegokolwiek mojego
znajomego.
- No tak, ale ja nie jestem jakimś tam znajomym tylko
chłopakiem.
- Bez różnicy…
Westchnęła ciężko, Yahiko chciał
jej coś powiedzieć, nakłaniać jednak do opowiedzenia o rodzicu, jednak w tej
chwili zestrzelał zamek w drzwiach. Chłopak podniósł się nerwowo z siedzenia,
jakby właśnie robił coś nieprzyzwoitego. Konan parsknęła pod nosem na tą
reakcję.
- Wyluzuj Yahiko, nie zje cię… Tato! Jesteśmy w salonie nie
w moim pokoju! – zawołała przeczuwając, gdzie właśnie udał się jej ojciec.
Podsłuchiwać pod drzwiami.
- Och, rozumiem. Nie myślałem, że będziecie woleć tracić
czas, czekając na mnie – mruknął pogodnie i wszedł do pomieszczenia, w którym
się znajdowali. – witam, witam – wystawił rękę do Yahiko. – Jiraya –
przedstawił się, a chłopak spojrzał chwilę na siedzącą na kanapie Konan, jakby
chciał pozwolenia na uściśnięcie ręki. W końcu jednak to zrobił, bo głupio tak,
kazać komuś czekać.
- Yahiko… chłopak pańskiej pięknej córki – ojcowie lubią,
jak się dba o ich córeczki, a trzeba sobie zaplusować.
- Dobra, dobra. Nie podlizuj się – zaśmiał się mężczyzna. –
klapnij sobie – mruknął i sam usiadł na swoim fotelu. Konan uśmiechnęła się do
swojego chłopaka, to takie urocze, że się denerwuje. – No! Konan, jeszcze nie
chodziłaś z nikim rudym.
- Tato!
Upomniała go, lecz nie zaprzestał
się śmiać. Oczywiście najpierw przytoczył kilka historii o jej byłych facetach
i też wypytał Yahiko o wykształcenie, o rodziców, o majątek jaki posiada, na co
zareagowała ostro Konan. Lecz mimo to pytanie zostało powtórzone, a Yahiko
musiał się rozwinąć na temat swojej przyszłości, pracy i w ogóle, a jego plan
wielce imponował Jirayi.
- No wreszcie facet, który nie zakłada, że będziecie
mieszkać w domu na kółkach – zaśmiał się do córki, która plasnęła się w czoło z
zażenowania. Spotykała się z idiotami, nie musi tego roztrząsać.
- Muszę się napić – stwierdziła i wzięła butelkę wina do
kuchni, gdzie były wszystkie przybory potrzebne do otwarcia.
- Pomóc ci?
- Nie trzeba – uśmiechnęła się do Yahiko i pozostawiła go sam
na sam z tatą.
Doprowadziła do sytuacji, której
się najbardziej obawiał, czuł na sobie spojrzenie pana Jirayi, ale zabrakło mu
języka w gębie. Przez chwilę panowała niezręczna cisza, ale przerwał ją
mężczyzna, przesiadając się z fotela na kanapę, obok spanikowanego chłopaka.
Zaraz się pewnie posypią groźby i rozkazy odpierdolenia się od jego małej
córeczki.
- Więc…
- Więc – powtórzył za nim głupio, no ale też chciał coś
powiedzieć.
- Seks był? – Yahiko wytrzeszczył oczy, dobrze, że nic nie
pił… chociaż mógłby. Wyplucie napoju to i tak mniejszy nietakt, niż to pytanie.
Zastanawiał się czy się nie przesłyszał, ale czy jest jakieś słowo brzmiące
niemal tak samo, co seks? Wątpliwe… więc to musi być pułapka!
- Nie! Skąd taki pomysł! – zaśmiał się nerwowo.
- Dlaczego? Moja córka ci się nie podoba?
- Nie, podoba…
- Nie podoba? Więc po co z nią jesteś?
- Nie! Nie, nie, nie. źle mnie pan zrozumiał… Konan mi się
bardzo podoba, ale…
- Nie daje ci? – zgadywał mężczyzna. – Jeśli tak to z nią
pogadam. Ściągnę pasek i…
- Nie! kurwa… - warknął cicho. Nie nadążał za tym gościem.
Czy on chce, aby przeleciał mu córkę? Nie powinien, o co ma do niego
pretensje…? – Nie jesteśmy gotowi po prostu…
- Konan nie gotowa? – zdziwił się.
- Jestem – zawołała Konan wnosząc do pokoju sześciopak
puszek piwa i wino z dwoma kieliszkami. Jej ojciec takiego wykwintnego alkoholu
nie pija, ale ona jak najbardziej. Było niesamowicie dobre, w kuchni wypiła już
niemal cały kieliszek. – Na co nie jestem gotowa? – odpiła ostatni łyk wina z
kieliszka.
- Podobno nie jesteś gotowa na seks ze swoim chłopakiem –
burknął jej ojciec, jakby miał o to do niej pretensje, lecz tylko oni
wiedzieli, że tak właśnie jest.
Spojrzała na Yahiko… o nie,
pewnie już zaliczył standardową pogadankę… a potem na swojego ojca, czekającego
na odpowiedź. Bez niej nie da im spokoju. Po chwili absolutnej ciszy westchnęła
głośno i chwyciła za butelkę wina.
- Muszę się więcej napić… na trzeźwo tego tematu nie zniosę…
Nalała
sobie niemal cały kieliszek wina, czyli więcej niż wypada, a potem zaczęła
wypróżniać kieliszek. Chłopak postanowił zmienić temat na codzienne zajęcia
pana Jirayi. Okazało się, że jest wykładowcą na jednym z uniwersytetów, a jego
hobby, jak i drugim zajęciem jest pisanie książek. Na pytanie jakich, Konan
stęknęła męczeńsko i spuściła głowę. Jednak Jiraya bez krępacji opowiedział o
swoich erotykach. Fabuła opowieści wydawała mu się jakaś znajoma…
- Znam te książkę! – zawołał błyskotliwie.
Okazało
się, że Hidan jest wielkim fanem twórczości Jirayi, facet jest jego guru. On sam
też musiał to przeczytać… jak i pozostali z Akatsuki, bo ten im żyć nie dawał.
Pierdolił i pierdolił o tym, że nie ma z kim pogadać o tej książce. No to
każdy się zobligował do przeczytania
chociaż jednego tomu… ale jak to przystało na facetów na jednym się nie
skończyło. Tak też znaleźli chociaż jeden wspólny temat, a Konan nawet nie
musiała się wcinać w rozmowę. Spali mu te książki.
Yahiko
zdołał ominąć krępujący temat, ale sporo go to kosztowało, musiał więc dać mu
znać, kiedy to już zrobią. Nie wyobraża sobie w ogóle przekazać takiej
informacji, ale Konan kazała mu obiecać, aby dał im już święty spokój z tym
tematem.
Pod wieczór
miał już wracać do domu. Chyba mieszanie wina z piwem to nie był najlepszy
pomysł, ale nie chciał pokazać, że ma jakąś słabą głowę. Tak się kończy
udawanie kogoś kim się nie jest. Twardziel na powitaniu, a mięczak przy
pożegnaniu. Konan gdy widziała stan swojego chłopaka, chciała się śmiać.
Pierwszy raz widziała go tak kompletnie zalanego. Na wzgląd na odwagę, która
się w nim pobudzała, powinien częściej pić. Kompletnie się wyluzował.
- No to wychodzę. Do widzenia panu – wystawił rękę Jirayi, a
ten wyszczerzony ją uścisnął.
- Jaki pan, mów mi tato!
- Tato…? Nie no, to po ślubie.
- Jak wolisz. Dobra spadaj już, bo się jeszcze jej
oświadczysz – ostrzegł go Jiraya, a Konan wydymała usta. I co z tego jakby jej
się oświadczył? – a ja nie chcę cię mieć na sumieniu – dodał równie wesoło.
- Miło, że się o niego martwisz, tato… pa Yahiko – podeszła
do chłopaka i przymierzała się do czułego pożegnania, lecz czuła na sobie
świdrujące spojrzenie, obejrzała się na swojego ojca. – Zostawisz nas samych?
- Konan, nie musisz się przede mną krępować – oświadczył Jiraya. Dziewczyna
ścisnęła mocno swoje zatoki, postanowiła sobie darować oczywistą odpowiedź i
tylko cmoknęła Yahiko w policzek, zamykając potem za nim drzwi. Jej ojciec nie
był zadowolony z tego faktu, a ona posłała mu przesłodzony uśmiech, po czym
ruszyła do swojego pokoju. – Nie tak cię wychowałem.
Trzasnęła
lekko drzwiami. Co za ojciec… sądzi, że każdy facet wymaga od związku jedynie
seks, a Yahiko taki nie jest. Pewnie jest jeszcze prawiczkiem, a ten fakt ją
nawet w nim pociąga.
Wracali właśnie przez
park, zakupy porobione, aby tyle przed tą sobotnią imprezą urodzinową. Jak ten
czas szybko leci, wydaję się jakby wczoraj jego była wparowała do mieszkania i
uświadomiła go, że mają wspólne dziecko, a już za dwa dni brzdąc kończy dwa
latka. Spojrzał na uśmiechającego się i kroczącego obok niego za rączkę syna.
Chociaż kroczył to złe słowo, nabierał lekkiego rozpędu i ślizgał się na
zaśnieżonym lodzie. Dla utrudnienia, Sasori trzymał w drugiej ręce dwie torby z
zakupami, dlatego ta szarpanina chłopca rujnowała jego poczucie równowagi.
- Tato! – zawołał Naoki, którego policzki
były zarumienione od panującego klimatu. - Tam, tam! – wskazał na plac zabaw,
rudowłosy spojrzał krzywo na ten pomysł.
- Nie Naoki, zimno jest. Wracajmy do domu
– pociągnął go ku swojej decyzji, a wtedy brązowooki chłopczyk przytulił się od
przodu w nogi ojca.
- Poszę, poszę, pooooszę! – wyjęczał
rozkosznie, na co Sasori przewrócił oczami.
- Zgoda, ale tylko na chwilę.
Dwulatek wydał z siebie
okrzyk radości i pobiegł do wyznaczonego celu. Sasori odprowadził go wzrokiem i
podszedł bliżej. Na ławce położył reklamówki i usiadł na oparciu trochę
wilgotnego siedzenia, wyjął z kieszeni telefon, by sprawdzić godzinę. Było już
po osiemnastej, ciemność i opustoszenie panowała w takich miejscach jak te.
Jedynie latarnie dawały trochę światła, plus światło z pokoi w niedalekich
blokach mieszkalnych.
Zabrzmiały wibracje w
telefonie, a mężczyzna tylko rzucił spojrzeniem na grzecznie bawiącego się
śniegiem syna i oddał się ekranowi komórki. Czekała go wiadomość od siostry,
nie był zbytnio przekonany co do jej prośby na jutrzejsze odwiedziny z Naokim u
babci. Ta stara baba tylko go wkurwi swoimi nie śmiesznymi komentarzami, po co
mu szargać własne nerwy…? Wtem rozległ się głośny ryk. Spojrzał w kierunku
potomka, który oddalił się znacznie dalej do drabinkowych konstrukcji i teraz właśnie
podnosił się do siadu z ziemi, wyjąc przy tym niemiłosiernie. Sasori zerwał się
z miejsca do niego i ukucnął obok.
- Naoki, co się stało? – zapytał,
przytulając go do siebie. Niestety zbyt mocno płakał, by mu odpowiedzieć. –
Gdzie się uderzyłeś? Gdzie cię boli? – chłopak nadal płakał głośno,
zwilgotniając swoimi łzami kurtkę taty.
- Ała, tatusiu, ała mam – zawołał cały się
trzęsąc i płacząc.
- Tak, wiem. Ala masz – potwierdził,
biorąc go na ręce. – a pokaż mi gdzie masz ała? – po kilku sekundach chłopiec,
nadal z płaczem, wskazał na swoją główkę. Sasori ukucnął przed ławką, sadzając
sobie dziecko na kolanach. Ostrożnie posprawdzał jego głowę, czy gdzieś nie
polała się krew, na szczęście jednak nie.
Ponownie wziął go na
ręce, a w dłonie reklamówki i ruszył do mieszkania. Całą drogę uspokajał i
rozweselał wciąż płaczącego syna. Jemu samemu robiła się tak żal dziecka, a
serce zaciskało się w jego ciele. Trudno, trochę popłacze i mu przejdzie, jak
przy każdym urazie.
W mieszkaniu postawił
chłopca na nogi, te ciągłe wycie musiało już zmęczyć jego gardło, ale cichy
szloch nie ustępował. Po rozebraniu się z zimowych ubrań pomagał to samo
uczynić synkowi. Przy okazji jeszcze posprawdzał mu główkę, tym razem w lepszym
świetle.
- Boli cię jeszcze? – zapytał, na co mu
przytaknął ruchem głowy. - Idź do łazienki, zaraz tam przyjdę – nakazał i wziął
reklamówki do kuchni, po drodze chłopiec jeszcze potknął się o własną nogę i
byłby wyrżnął o podłogę, gdyby ojciec go w porę nie szarpnął za ramię.
- Wow – skomentował Naoki beztrosko.
- Nie wow, tylko ostrożnie.
Odłożył na stół
reklamówki z zakupami, potem rozpakuje. Najpierw przemyje mydłem bolące miejsce
na głowie syna. Pewnie dopiero jutro ukażę się tam piękna śliwa. No to ładny
prezent sobie skombinował na urodziny, chociaż… trochę mu w tym pomógł, mógł
nie zajmować się tym jebanym telefonem tylko go pilnować… ale cóż, stało się.
Dziecko bez siniaka jest, jak żołnierz bez karabinu. Nic mu się nie stało, a on
sam pewnie dostanie piękny opierdol od Hidana za to, że jego ulubieńcowi się
krzywda stała.
- Spadź – oznajmił,
przecierając swoje czerwone od łez oczka.
- Najpierw zjesz kolacje – powiedział,
prowadząc go do umywalki i odkręcając kurek z ciepłą wodą.
- Nie! – zawołał tupiąc nogą.
- Nie interesuje mnie twoje nie – odparł
obojętnie. Nie chciał mu wpychać jedzenia na siłę, ale jednak zdecydowanie za
mało dzisiaj zjadł, by mu odpuścić. – Chodź, umyjemy ręce – wziął jego rączki i
namydlił płynem, by po chwili spłukać je w wodzie.
- Nie chcie jeć – bąknął obrażony, jakby
to miało jakoś ruszyć Sasoriego. Nie ruszyło, władczym gestem nakazał mu iść do
kuchni. Naburmuszył się i w progu zaliczył kolejną glebę.
- Dorób coś więcej – rzucił obojętnie do
dwulatka, który z fochem wyszedł do kuchni. Rudowłosy przetarł ręce w ręcznik i
mruknął do siebie cicho. – fuki sobie wsadź do dupy.
W pomieszczeniu przy
stole siedział Naoki leżąc na podpartych na stole rękach. Miał przymknięte
oczy, ale nadal czuwał, słyszał każdy najmniejszy czyn osoby obok, zerknął na
uśmiechającego się lekko ojca.
- Jak ty to zrobiłeś, że spadłeś? –
zapytał, przepoławiając w poprzek bułkę za pomocą noża. Chłopiec jedynie wzruszył ramionami. Był
niesamowicie zmęczony.
- Mogę ić śpać? – zapytał ponownie, a Sasori westchnął ciężko. Wyciągnął z torby serek danio i położył przed nim wraz z łyżeczką.
- Mogę ić śpać? – zapytał ponownie, a Sasori westchnął ciężko. Wyciągnął z torby serek danio i położył przed nim wraz z łyżeczką.
- Zjedz i możesz iść – oznajmił. Wiedział,
że taka kolacja nie jest dla niego najlepsza, ale raz mu może odpuścić. Mały
żywo zabrał się za zjedzenie ulubionej papki i już po kilku sekundach ruszył do
pokoju kolejny raz się przewracając. – Naoki, przestań się wygłupiać –
przewrócił oczami.
- Doblanoc!
- Doblanoc!
Odkrzyknął mu wzajemną
odpowiedzią i uśmiechnął się lekko do siebie. Przyrządził sobie kolację i
korzystając z tej chwili samotności, postanowił pooglądać sobie coś w
telewizji. Takie tam odmóżdżenie się, ostatnio praktycznie nie miał takiej
okazji, a to nauka, a to praca, a to dziecko… w sumie nawet to mu nie wyszło,
bo prędko, nawet nie wiedząc w którym momencie, zasnął na kanapie.
Po kilku godzinach, gdy
za oknem było ciemno, a pokój rozświetlał jedynie ekran telewizora, na którym o
takiej porze było emitowane bardzo ostre porno, rozległ się głośny płacz z
pokoju Naokiego. Zerwał się z kanapy, ale jego mięśnie odmówiły posłuszeństwa i
po prostu upadł na podłogę. Słysząc erotyczne jęki z telewizora mocno się
zaczerwienił i nerwowo szukał pilota. Kurwa, co by było, jakby Naoki to
zobaczył… no, pewnie miałby temat do rozmowy z Hidanem… nieważne! Wyłączył
telewizor i pobiegł do pokoju chłopca.
Dwulatek pierwszy otworzył
drzwi, ukazując się w opłakanym stanie. Łzy lały się z jego oczu strumieniami,
przytulił się do nóg Sasoriego, który natychmiast przed nim ukucnął, chcąc
dowiedzieć się co się stało.
- Tatusiu! – zawołał zrozpaczony, a Sasori
się trochę cofnął, wszystko jasne… zwymiotował. - Tato!
No nie… nowa bluza… no
dobra, trudno. Odprowadził małego do łazienki i umiejscowił przy muszli
klozetowej. Stale go naciągało, co owocowało płaczem. Zdjął z siebie brudną
bluzę i wrzucił do kosza z brudnymi ubraniami, to samo uczynił z bluzką
dziecka. Rany, nawet go nie przebrał do piżamy, jak mógł zapomnieć… przyłożył rękę do
jego czoła, trzymając w objęciu osłabione ciało dwulatka. Nie miał gorączki,
przynajmniej jej nie wyczuwał.
- Ała, mam – stęknął płaczliwie. Dopiero
teraz Sasori ujrzał paskudnego siniaka na czole dziecka.
- Siedź tutaj na chwilę. Pójdę po jakiś
plaster i nałożymy opatrunek, dobrze? – potrząsnął lekko głową, w tym samym
momencie wydalając wymioty do muszli.
Sasori musnął ustami jego
czubek głowy i wyszedł do swojej sypialni po ów rzeczy. Ostatnio w szkole
dostali takie duperele, nie sądził, że tak szybko ich użyje. Potem jeszcze
zwiedził pokój syna po zmienne ubranie, szykuję się mu robota, zmiana pościeli
łóżka i zmycie podłogi. Obrzydlistwo, może babcia mu pomoże… ma jutro wpaść,
chociaż tak na serio to chyba zrezygnuje z jutrzejszych wykładów, nie chce
zostawiać teraz Naokiego. Mało mu nieszczęść w życiu?
- Jestem – mruknął do dziecka,
opierającego się słabo na desce od klozetu. – hej, nie śpij – potrząsnął nim
lekko i zabrał się do roboty. Co jakiś
czas małego naciągało, czym doprowadzał ojca do mini zawału. Jego samego nawet
to śmieszyło, choć był zbyt słaby na wybuch euforii. – spróbuj mnie porzygać, a
ci wleje – zażartował, pomagając mu się przebrać.
- Pimy lazem…? – zapytał niepewnie.
W końcu już od kilku miesięcy mu na to
nie pozwala, chcąc go wyuczyć spania w pojedynkę, w swoim łóżku i w swoim
pokoju. Mruknął przytakująco, no a gdzie ma spać, jak dokonał takiego ambarasu
w swoim pokoju.
Ułożył go na swoim łóżku
i wytłumaczył, że wymioty ma zwracać do miski, którą zabrał z łazienki. Cały
czas go naciągało, pewnie już nawet nie ma co wydalać. Zastanawiał się co ma
zrobić… po chwili wyjął z szuflady termometr i strzepał z niej poprzedni wynik,
wsadził małemu pod pachę i nakazał jej nie wyjmować. Po kilku minutach
sprawdził wynik.
- Nie masz gorączki… - mruknął skołowany,
niby to dobrze, ale co mu w takim razie jest? Ucząc się jako lekarz, nie lubi
mieć z tej dziedziny jakichś niewiadomych, to chyba oczywiste. Skrzywił się
lekko i wstał z łóżka, wtem został zatrzymany przez słabe pociągnięcia za
koniec materiału bluzki.
- Nie ić – poprosił, lękał się zostać sam.
- Zaraz przyjdę, zrobię ci herbaty albo…
- chłopiec kręcił przecząco głową.
- Nie!– zakazał, a w jego oczach
produkowały się łzy. - Poszę…
Spojrzał na niego z
troską, z oczu dziecka zaczęły spływać łzy. Nie miał wyboru, z powrotem dosiadł
się do syna otulając go ramieniem. Postanowił poczekać, aż zaśnie, ale to nie
nastąpiło szybko. Swoim ciałem dał mu oparcie, by choć na chwilę sobie
przysnął, nie martwiąc się tym, że może się zadławić, leżąc. Po kilku minutach
spokoju Naoki zasnął, rudowłosy ułożył go na boku i wyszedł pozałatwiać
wszystkie drobnostki, jak usprzątanie pokoju syna. Zegarek wskazywał czwartą
rano, udał się więc do kuchni, zaparzyć sobie kawy. Już nie może zasnąć, musi
czuwać nad dzieckiem…
Chłopiec obudził się z
kolejną dawką mdłości. Sasori nie zastanawiał się długo tylko pojechał razem z
nim do szpitala. Na szczęście po drodze wszystko ustąpiło głębokiemu snu.
Właściwie w dość brutalny sposób Chiyo mu zaproponowała szpital.
- Sasori, jesteś tylko STUDENTEM, takie
sprawy zostaw LEKARZOM w szpitalu – wytoczyła mu ów słowa, które trochę go
ogarnęły. W końcu nie jest najlepszy… jeszcze.
Wszystko działo się tak
szybko, załatwienie formalności i oczekiwanie na lekarza, co było dziwne, ale
takie plusy znajomości w szpitalu, choć nikogo się o to nie prosił. Mężczyzna,
który go przyjął od razu przeszedł do rzeczy. Sasori też już miał wprawę w tego
typu medycznych wywiadach i odpowiadał konkretami. Musiał wybudzić Naokiego, by
mógł przejść rutynowe badania.
- Tato… iciemy do domu? – zapytał słabo,
opierając się o ramię ojca.
- Zaraz – mruknął mierzwiąc mu lekko
włosy.
- Co mu się stało w głowę?
- Wczoraj na chwilę pobawił się na placu
zabaw i chyba spadł z konstrukcji – mimo wszystko, obawiał się powiedzieć
prawdę. Jednak musi wziąć konsekwencje za swoje chwilowe zaniedbanie.
- Chyba?
- No… tak… odwróciłem na chwilę wzrok i
stało się. Jak pytałem dokładniej co się stało odpowiadał, że nie wie. Albo
inne wymijając odpowiedzi – oznajmił, poprawiając sobie, śpiącego w ramionach
syna.
- Rozumiem… pod wpływem szoku może po
prostu tego nie pamiętać – uświadomił go mężczyzna w fartuchu. – zrobimy mu
tomografie… obawiam się, że tu z nami zostanie.
- Zostanie…? – powtórzył i zerknął z
troską na syna. Nie takie urodziny mu planował. – To nie jakiś niewinny wirus?
– dopytał, siedzącego naprzeciw mężczyzny.
- Szczerze mówiąc po objawach podejrzewam
co innego – spojrzał na niego z wyczekiwaniem, znał mężczyznę, jest jego
praktykantem. Rudowłosy bardzo mu imponuje swoją medyczną wiedzą i cieszy się,
że szpital za kilka lat wzbogaci się o takiego lekarza. – Sasori, jeżeli mam
być szczery to myślę, że to krwiak mózgu.
Brązowe oczy gwałtownie
się poszerzyły, takiej diagnozy się nie spodziewał, on nawet nie pomyślał o
takim poważnym skutku. Milczał, nie mógł już z siebie wydusić żadnych
rozwiniętych odpowiedzi, tylko te zdawkowe. Tak jak mu nakazano, wędrował razem
z dzieckiem po różnych piętrach, gdzie znajdowały się pomieszczenia do
wybranych zabiegów. Wyniki były zgodne z przypuszczeniami poprzedniego lekarza.
Tyle szczęścia, że uszczerbek nie był na tyle duży, aby była wymagana operacja,
czy groziła chłopcu jakaś śpiączka.
Po kilkunastu godzinach
chodzenia po szpitalu, w końcu przydzielili małemu pokój. Dzielił go z jakimiś
dwoma chłopczykami w zbliżonym do Naokiego wieku. Musiał pozostać na obserwacji
kilka tygodni, by krwiak się nie poszerzył. Sasori posadził dziecko na łóżku,
niby się obudził, ale nadal zbytnio nie kontaktował z tym światem.
- Może się zdrzemniesz, co? – zapytał, ale
ten go usilnie trzymał i przekręcił energicznie głową. Miał założony nowy
bardziej szczelniejszy, bo obwinięty bandażem, opatrunek. – Kupić ci coś do
jedzenia albo picia? – kolejny raz przekręcił głową. – Poczekaj tu na mnie.
- Nie! – zawołał w momencie się
rozpłakując. – Nie zośtawiaj mnie! – jęknął, dociskając się do jego brzucha. –
Ićmy do domu! Tutaj jest brzydko!
- Nie możemy… nie płacz, Naoki. Inne
dzieci na ciebie patrzą, będą się z ciebie śmiać – wyszeptał mu, aby go
uspokoić. Trochę pomogło, ale nadal nie chciał zostawać sam.
Musiał wyjść… choćby po
to, aby zabrać mu kilka rzeczy z domu. Może Deidara mu pomoże… napisze mu
sms’a. Oby nie oddzwonił, bo nie wypadałoby mu w takim miejscu przeklinać… no
niestety jego telefon rozbrzmiał sygnałem połączenia, ale o dziwo dzwonił
Hidan, o ludzie…
- Co jest? – oderwał telefon od ucha, gdyż
rozmówca klął na niego siarczyście i głośno. – Weź wyluzuj… - rzekł obojętnie,
a wtedy dowiedział się, iż jest z Deidarą i przeczytał szanownego sms’a.
blondyn nie ma kasy i on oddzwonił, właśnie są w drodze do szpitala, a i jest
chujowym ojcem, że to się aż w dupie nie mieści. – dobra, zrozumiałem… nie… bo
nie… spier…spadaj… wkurzasz mnie…DOBRA! – wydarł się, strasząc tym wszystkich
obecnych w pomieszczeniu. – Naoki, wujek Hidan chce z tobą pogadać – oznajmił i
podał małemu komórkę.
- Halo? – zaczął swoim dziecięcym słodkim
głosem.
Sasori nie przysłuchiwał
się zbytnio rozmowie, no co Hidan może mu mówić… przecież mały mu nie powie,
jakie tu są laski czy coś. Po chwili, gdy małemu już się osunęła ze zmęczenia
główka, postanowił zabrać mu telefon. Bez uprzedzenia odrzucił połącznie i
ściągnął dziecku buciki.
- Naoki, zdrzemnij się na chwilę chociaż.
- Nie – zawołał, nie wypuszczając go z
objęć. Rudowłosy zignorował jego protest i wsadził pod kołdrę, mimo
rozpaczliwych jęków.
- Połóż się, obiecuję, że będę tu cały
czas – oznajmił i złapał go za rękę. – będę cię trzymał, żebyś czuł, że jestem,
dobra? Prześpij się trochę – odgarnął jego grzywkę na bok.
To było trudne, ale w
końcu mu się udało. Jednak nie zamierza zostawiać małego, przynajmniej na
razie.
Po niespełna pół godzinie
dwóch kumpli wkroczyło na teren szpitala. Rozglądnęli się wokół, no tak, już na
wstępie nie wiedzieli, gdzie iść. Deidara spojrzał na towarzysza, znaczy nie
spojrzał, bo go przy nim nie było, przyuważył go na recepcji, gdy pytał o
Akasunę. Dureń, przecież rudy nie jest jedynym pacjentem szpitala i nie jest
centrum zainteresowania wszystkich pracowników. Podszedł do niego, by wziąć
telefon.
- Siódme piętro – zakomunikował Hidan.
Więc może jednak jest centrum…
Nie no, przecież tu
pracował, znali go, no i miał tu praktyki. Razem skierowali się do windy, była
dość spora, pewnie to ze względu na możliwe wywożenie pacjentów na łóżkach
szpitalnych. W milczeniu jechali na siódme piętro, towarzyszyła im jakaś
kobieta z dzieckiem. Na oko siedmioletnią dziewczynką, która uważnie patrzyła
na Deidarę. Wkurwiało go to, posłał jej zabójcze spojrzenie, przez które się
zlękła. Nie czuł się z tym źle, nie lubił dzieci. Gdy byli na odpowiednim
piętrze wyszli z kabiny.
Pierwszego spotkanego
lekarza zapytali o drogę do kumpla i jego ojca. Weszli nieśmiało na salę, jakoś
tak szpitale mają taki odpychający wygląd, chociaż te dziecięce oddziały
starały się wyglądać bardziej przytulnie. Na jednym z łóżek siedział ubrany w
dżinsy i czarną bluzę z zakasanymi rękawami Sasori. Przytrzymywał za rękę w
dalszym ciągu śpiącego syna, przejeżdżał po jej wierzchu palcami, a z jego
oczu, biła troska.
- Jesteśmy – powiadomił Deidara,
podchodząc do niego wraz z Hidanem. – co się stało dokładnie?
- Coś mu chuju zrobił z głową? – warknął
siwowłosy, widząc opatulonego bandażem dzieciaka.
- Zamknij mordę, to szpital – syknął
czerwono-włosy.
- Martw się o dzieciaka, a nie budynek –
warknął na nowo.
- Martwię się! Myślisz, że gdybym był
obojętny to bym tu siedział? – odwarknął retorycznie.
Hidan nie lubił, jak
ktokolwiek mówi do niego takim tonem, dlatego doszło do szarpaniny, którą
zatrzymał Dei wykorzystując argument śpiącego chłopca. Zaczęli od nowa, Sasori
opowiedział im wszystko od początku do końca. Jego głos z każdym słowem był
coraz bardziej dobity, dłonie zaciskały się w pięści z podenerwowania. Wzmianka
o krwiaku, tego, że wystarczyło pół centymetra, a wymagałby operacji, która
przesądziłaby o jego życiu lub śmierci, albo o możliwej zapaści w śpiączkę,
roztargała go emocjonalnie.
- Brawo Sasori, pokazałeś dobry przykład
ojca – sarknął blondyn. – prawie zabiłeś własnego dzieciaka.
- Odpierdol się, dobra?! – warknął,
wstając nerwowo z łóżka. – Nie pomyślałem, że to tak się skończy.
- Jesteś chujowym ojcem i tyle – oznajmił
Hidan, wzruszając ramionami. – uczysz się tej medycyny, chcesz pomagać ludziom,
a własnemu synowi nie potrafisz!
- Na pewno jestem lepszym od was dwóch
razem wziętych, pierdolone imbecyle!
- To nie zmienia faktu, że Naoki jest tu
tylko i wyłącznie z twojej winy! W dodatku jutro ma urodziny, no naprawdę kurwa
pozazdrościć, jaki lokal mu wybrałeś na imprezę – gwizdnął Deidara, patrząc
ironicznie na salę.
- Nie zrobiłem tego specjalnie, do chuja!
– Hidan bez zbędnych słów, szarpnął do siebie rudego i przyładował mu pięścią w
brzuch. Mężczyzna skurczył się, łapiąc za bolące miejsce. – Kurwa… - syknął.
- To tylko mały zalążek tego, co ci się
należy – stwierdził. Sasori nic się nie odezwał, ma racje, zasłużył sobie. –
idiota… następnym razem go pilnuj.
- Tatusiu… - zawołał ledwo słyszalnie mały
chłopiec. Próbował usiąść, ale nie miał na to siły. Był osłabiony. Akasuna
trochę obolały, usiadł za nim, by swoim ciałem dać mu podparcie.
- Jestem tutaj – mruknął do dziecka który
w jego objęciach poczuł się bardziej bezpiecznie.
- Hej Naoki, jak leci? – przywitał się z
nim Deidara.
- Naoki, jak się czujesz? – wtrącił Hidan,
siadając przed nim.
- Ała mam – odpowiedział, a Sasori
cmoknął małego w czoło, w jego brązowych tęczówkach czaił się smutek. Usilnie
starał się, by słone krople nie wypłynęły z jego oczu. Chłopiec poprawił się na
łóżku, niechcący uderzając łokciem w brzuch taty. Syknął głośno, Hidan tak mu
przyjebał, że teraz najdelikatniejszy dotyk go boli. – Pasiam.
- Nie przejmuj się – objął go troskliwie
ramieniem.
- Ała maś? – zapytał z przejęciem.
Przytaknął z uśmiechem. – Ić do pana doktola – uśmiechnął się słodko. Sasori
westchnął ciężko i odwrócił wzrok.
- Heh, syn bardziej dba o ojca – orzekł
kąśliwie Hidan. Mimowolnie spiorunował go wzrokiem, wiedział, że ma racje i
wstydzi się za to, ale mimo wszystko nie chciał tego usłyszeć. – żałosne. –
wtem w brzuchu małego Akasuny rozbrzmiało burczenie.
- Naoki, jadłeś coś? – zapytał Deidara,
przekręcił głową. – Kurwa, Sasori. Dochodzi czternasta, weź mu skombinuj
żarcie, bo się zagłodzi.
- Wiem przecież. Nie chciał zostać sam to
nie miałem, jak pójść do sklepu. Zostaniecie z nim? – dopytał, choć odpowiedź
była wiadomo, a po co by tu mieli przyjść?
- Do domu, do domu, do domu... – oznajmił, a rudowłosy ponownie westchnął.
- Naoki, będziesz musiał trochę tutaj
zostać… obawiam się, że kilka tygodni.
- Nieeee - wstrząsnął przecząco
głową.
Po kilku minutach namowy
o wypuszczeniu Sasoriego z pomieszczenia, udało się. Mężczyzna prócz
odwiedzenia szpitalnego sklepiku, wstąpił do toalety. Ten ciągle towarzyszący
ból brzucha, dawał mu odczucie wymiotów, ale to było jedynie pozorne uczucie.
Wrócił na odpowiednie piętro i zajrzał przez uchylone drzwi do sali, gdzie leżał
Naoki. Kumple zaczęli się wygłupiać, czy kłócić o byle pierdołę – a to
rozbawiało małego.
Mimowolnie posmutniał,
nie mógł sobie darować, że to przez niego jest teraz w szpitalu. Oparł się o
zewnętrzną ścianę i odetchnął kilka razy, lecz to nie pomogło. Gromadząca się w
oku łza mimo usilnych starań, spłynęła mu po policzku. Natychmiast otarł ten
oznak słabości rękawem. Nie mógł się pokazać w tym stanie dziecku. Odszedł
trochę dalej, gdzie znajdowały się ławki, usiadł na jednej i z opartymi na
kolanach łokciami, zacisnął z irytacji dłonie we włosach. Oczy miał
przymknięte, a w myślach wciąż się obwiniał.
- Tu jesteś - zaczął Deidara, usadawiając się obok
załamanego przyjaciela. Siedzieli tak w milczeniu, sama obecność wystarczyła,
by przełamać pierwsze lody.
- Macie racje, jestem chujowym ojcem –
odezwał się w końcu, głos był obojętny, przesiąknięty złością wycelowaną w
samego siebie. Blondyn spojrzał na niego kątem oka.
- Nie jesteś – zaprzeczył, a ten zaśmiał
się kpiąco.
- Fakt, to chyba zbyt łagodne słowo…
szmaciany, kretyński, zjebany, popierdolony… - zaczął wyliczać, używając coraz
to twardszych, surowszych określeń.
- Przestań – przerwał. – nic mu nie jest –
stwierdził, odwracając się do niego, gdy oparł się na ławce.
- Ale mogłoby. Mógł umrzeć. Nigdy sobie
tego nie wybaczę – z oczu ściekły mu łzy, już nie przecierał mokrych gałek. Po
co, jak za chwilę znowu zwilgotnieją.
- Zrobiłeś wszystko co mogłeś.
- Nie… nieprawda. Zignorowałem wszystkie
objawy zanik pamięci, senność, mdłości, problemy w poruszaniu. Mało tego,
jeszcze go ojebałem za te „humorki” – stwierdził pogardliwie. – jaki ma być ze
mnie lekarz…
- Jesteś dobrym ojcem, będziesz dobrym
lekarzem. Moje wcześniejsze słowa były impulsem, gdybym był na twoim miejscu to
pewnie bym mu jeszcze przylał. Nie mam cierpliwości do dzieci… małe
wrzeszczące, śmierdzące i wiecznie-wszystko-żrące skurwysyny – burknął z
nienawiścią, doprowadzając kumpla do lekkiego uśmiechu.
- Mimo wszystko, zjebałem na całej linii…
- Każdy czasem coś zjebie. Nic mu się nie
stało, więc przestań beczeć – zakończył i spojrzał na niego karcąco. Pod tym
wpływem, otarł łzy z policzków. Dopiero po chwili ciszy zabrał głos.
- Dzięki Dei.
- Spoko – klepnął go w plecy i wstał
wyprostowując kości. – idź do kibla się ogarnij, bo wyglądasz ohydnie – nakazał
uśmiechając się kpiąco, również się uśmiechnął, podciągnął pod nosem i wstał z
siedzenia.
- Spaaadaj – mruknął.
DATA
05.04.14' <- publikacja może się trochę opóźnić. Zawaliłam trochę ten tydzień, najpierw się obijałam, a teraz zwyczajnie mam za dużo do roboty, więc mogę się trochę spóźnić z rozdziałem. W sensie o kilka dni, ale niekoniecznie :) Już was przepraszam :(
OD AUTORKI
Hehe, jak widzicie nie do końca smutny ten rozdział, miałam dodać tylko ten drugi fragment, ale na coś wesołego też mnie natchnęło i jest xD
Jestem zadowolona z rozdziału :D jest tak... no żal mi w nim Saso :< naprawdę, wzruszam się przy tym fragmencie :D Ostatni wątek, ten z opierdolem chłopaków i pocieszeniem Dei'a to pomysł Tsu ;)
Teraz tak, BARDZO was przepraszam za zaleganie - nadrobię! - po prostu ostatnimi czasy jakoś takimi się nie chcę wchodzić na laptop... poważnie!
Dziękuję za czytanie, obserwowanie i komentowanie - jesteście naj! :*
See ya ;* ;)