Czas mijał jak z bicza strzelił. Już był kwiecień, wszystko przeleciało w mgnieniu oka, ale nie wydarzyło się nic spektakularnego, imprezy, jak to u nich bywa odbywały się raz w miesiącu, ale tylko w pełnej grupie, pomiędzy sobą robili tylko mniejsze spotkania, ale na takich to się bardziej nawalili. W ten czas było późno, godzina dwudziesta druga, a Hidan szwendał się po mieście, oczywiście nie sam. Gdzieżby. Towarzyszyła mu Anayanna, która przyjechała do miasta w odwiedziny do Amane, ale skoro Hidan i tak nie ma planów to dlaczego miałby nie dołączyć?
Szarowłosy zabrał swoje kumpele do klubu, gdzie całe trio
zaszalało. Postanowili wypróbować każdego drinka z menu, ale po trzech
zaniechali temu planowi, bo w głowach natychmiast zaczynało wirować. Kto to
widział tak mieszać… no, ale jak się to mówi jest ryzyko, jest zabawa. Zresztą,
od początku byli świadomi posiadania mocnego kaca następnego dnia. W
znakomitych humorach wyszli z klubu około drugiej nad ranem i przechadzali
się ciemnymi uliczkami stolicy.
Trzeźwieli, a przynajmniej starali się
ogarnąć. W pewnej chwili minęli się z jedną czarnowłosą kobietą, idącą z inną
laską. Hidan przyhamował kroku i odwrócił się do mijających kobiet. Jedna z
nich także na niego spojrzała, ale bynajmniej nie podobał jej się zastany widok
tej szpetnej mordy.
- No proszę, jaki ten świat mały, prawda Noriko to znaczy
Pani Szmato – poprawił się Hidan, zagadując do brunetki. Jego towarzyszki
przyglądały się tej konwersacji z zainteresowaniem.
- Mały? Przecież wiesz, że mieszkam w tym mieście, durniu
– nie szczędziła mu obelg, skoro on też nie ma krzty szacunku do niej. jej koleżanka
również się nie wtrącała w rozmowę.
- Co to za Pani Szmata? I dlaczego Pani? – dopytała
Amane, krzywo się uśmiechając do kobiety. Samym wyglądem nie sprawiała dobrego
wrażenia.
- Była Saso – odpowiedział Hidan. – widzę, że orientację zmieniłaś, że też
jakaś lesba cię chce – skrzywił się taksując ją wzrokiem. – przytyłaś,
zbladłaś, zmarniałaś. Na twój widok pewnie nawet wibratory nie działają –
zaśmiał się wrednie.
- To moja siostra, debilu – odparła, zakładając ręce na
piersiach. – co do wibratorów to nie wiem, nie korzystam, jak ty. Najwyraźniej
tobie się taka przykra rzecz przytrafiła, skoro ruszyłeś dupsko z domu i
wyrwałeś jakieś dwie pijane niunie – stwierdziła z pogardą, patrząc na jego
towarzyszki.
- Wypierdalaj od nas – prychnęła Ana.
- Niech on wypierdoli ode mnie – odrzekła, przerzucając w
tył włosy.
- Masz jakiś problem? – przystawiła się do niej.
- Mnóstwo, ale to nie twój biznes – oznajmiła srogo. –
skąd wziąłeś te panienki, z burdelu?
- Noriko… - upomniała szeptem jej siostra.
- Nie byliśmy u ciebie w domu – oznajmiła Anayanna.
- To ju koniec? Mam zacząć bić oklaski? – zakpiła, a ta się
zaśmiała delikatnie.
- Wiesz, chętnie stoczyłabym z tobą intelektualny
pojedynek, ale widzę, że jesteś bez broni.
- Auć – zadrwiła.
- Przykre, nawet wyglądem nie masz szans tego nadrobić… -
Noriko podeszła do niej twardym krokiem, najwyraźniej uderzyła w czuły punkt. Zaczęła
się przystawiać, a Ana już, już miała jej przyjebać, ale Hidan ją przytrzymał.
– Puść, dawno jej chyba nikt nie wpierdolił, a ja chętnie to zrobię.
- Wyluzuj. Zazdrości po prostu – mruknął.
- Wypraszam sobie, mnóstwo facetów chce się ze mną umówić
– prychnęła Watabe.
- Oczywiście, niskie ceny przyciągają mnóstwo klientów –
zaszydziła Ana.
- Masz mnie za dziwkę?! – warknęła rozgniewana, nie
lubiła doklejania do niej takiej etykietki.
- No na dziewice to ty nie wyglądasz – wzruszyła
ramionami. Jej, gniewać się o taką pierdołę, jakoby była nieskalana seksem.
- I nią nie jest. Sasori to dymał – oznajmił Hidan. – na
szczęście się rozstali.
- To ja z nim zerwałam, więc mnie nie wkurwiaj, bo zrobię
ci na złość i go odzyskam – powiedziała pewna siebie. Szarowłosy się skrzywił,
zrobiłaby to. Nie liczyłyby się uczucia Akasuny, byle mu dopiec.
- Szmata – syknął chłopak. Trochę jakby przystawiła go do
muru tą wypowiedzią.
Postanowił zakończyć dyskusję z tą osobą, zerknął na jej
siostrę. Nawet nie wiedział, że jakąś ma… i to w przeciwieństwie do niej ładną.
Z taką Saso mógłby sę jebać, a nie…. chociaż, dobra, skumał, obrączka na
serdecznym palcu. Okej, ciężko by mu było poderwać mężatkę – Saso, oczywiście,
bo na Hidana każda przecież poleci.
- Przestań się tak na nią gapić – warknęła Noriko.
- Spoko, pewnie miałaś kompleksy, bo twoja siostrzyczka
jest fajniejsza, niż ty… ale jednak ta sama rodzinka, więc nie skorzystam –
mruknął uspokajająco.
- Noriko, wracajmy już. Naoki czeka – stwierdziła kobieta,
nie zważając na wypowiedź Hidana. Znaczy było jej miło usłyszeć, że jest
fajniejsza, ale to nie czas na zachwycanie się sobą.
- Dobra, chodźmy. Mam dość twojego marudzenia i ich
towarzystwa…
- Chwila – wtrąciła Amane – Lubię Sasoriego i zrobię coś
dla niego – oznajmiła i postąpiła kilka kroków w stronę Noriko. Brunetka
uniosła brew w zapytaniu, a co tej lasce może chodzić? W jednej chwili, Amane
wzięła zamach w ręce i strzeliła ją w twarz, aż się cofnęła. – Och, kurwa, aż mnie dłoń zapiekła… znaczy,
ekhm, lepiej już nie igraj z Akasuną, suko.
- Ty pieprzona lafiryndo – warknęła z zamiarem
kontrataku, jednak siostra pociągnęła ją mocno w tył.
- Zostaw, wracamy do domu – rozkazała, mimo nastających
protestów ze strony siostry. – zasłużyłaś sobie.
Odprowadzili wzrokiem, dwie kobiety, które właśnie chyba
zaczęły jakąś sprzeczkę, ale nie wiele ich to interesowała. Amane zrobiła to,
co chciała zrobić i była z tego cholernie dumna. Potem już kontynuowali swój
spacerek, którego celem było odprowadzenie, przez Hidana, dziewczyn bezpiecznie
do domu.
Było już późno, na dworze szalała burza, jednak to nie
przeszkadzało pewnemu blondwłosemu, mieszkającym w jednym z wieżowców stolicy,
osobnikowi, który siedział sobie przed komputerem i nakurwiał w klawisze
klawiatury, by dokończyć zadaną pracę na studiach inżynierskich. Co prawda,
dopiero mu ją zadano, termin jest na za tydzień, ale co z tego, będzie miał
święty spokój i więcej czasu na spotkania z kumplami.
Dobrze, że jeszcze tylko te trzy miesiące do końca roku,
bo już ma dość. Jak on mógł narzekać na liceum? W porównaniu do tego co się
teraz musi uczyć to pikuś. Jakby się wrócił, to byłby wręcz prymusem –
zdecydowanie! Ale wtedy mu się nie chciało… wszystkim się nie chciało… teraz
taka matura, to forma kolokwium na uczelniach. Z tą różnicą, że kolokwia mają
dość często. Wróciłby się do szkoły średniej, by przypomnieć sobie te luzy,
które wtedy mógł zaznać. Eh, człowiek docenia wszystko stanowczo za późno.
Wraz z wybiciem godziny dwudziestej drugiej zero osiem,
prąd zgasł, zapadła ciemność. Deidara wpatrywał się zdezorientowany w czarny
monitor swojego komputera. Co się stało…? Jak do tego doszło…? Jak mogło…?
- Nie zapisałem! – wydarł się rozpaczliwie i przyłożył
głową w blat biurka. Podła złośliwość losu. – Kurwa… - stęknął, podciągając pod
nosem. – dlaczego…? Już nigdy nie zrobię czegoś od razu! Wszystko będę
zostawiał na ostatnią chwilę, kumasz? – krzyczał do swojej książki, która
pomagała w pojmowaniu projektowania różnych konstrukcji budowlanych, na wypadek
trzęsień ziemi. – Bo sztuka to chwila! Nigdy już nie odstąpię od tej zasady!
Nigdy, nigdy, nigdy – odrzucił książkę na biurko, wtedy drzwi jego pokoju się
otworzyły.
- Deidara, uspokój się – skarciła go matka. Olał jej
wywód, ona nie rozumie…
Przewróciła oczami i z powrotem zamknęła drzwi,
pozostawiając syna z leniwą, a jednocześnie wkurwioną pozycją na obrotowym
fotelu przy biurku. Oddychał miarowo, próbując się trochę uspokoić, może w
telewizji poleci coś fajnego to się odstresuje.
- Argh!
Prąd… mózgu. What. The. Fuck? – skarcił sam siebie. W dzisiejszych
czasach życie bez tych wszystkich elektronicznych sprzętów jest takie trudne.
Oparł się czołem o szybę w oknie, obserwując kapiący z nieba deszcz, któremu od
czasu do czasu towarzyszyły błyski.
Położył się na łóżku, a właściwie opadł na nie znudzony.
Oby word zapisał sam jego pracę, tak się przecież starał no… eh, wyjął z
kieszeni swoją komórkę, na szczęście ten mechanizm go nie zawiedzie. Trochę
późno… dzisiaj poniedziałek, idealnie. Przecież Sasori ma jutro wolne w szkole,
ale… jaką on ma zmianę w pracy, hmm. No chuj, najwyżej go opierdoli, że dzwoni
w czasie roboty. Pierwszy sygnał, drugi sygnał…
- Siema Słońce, co tam? – mruknął rozmówca, och czyli już
po pracy, humorek dopisuje, aby jeden szczęśliwy, chociaż to on powinien taki
być. Życie jest nie fair.
- Cześć Misiek. Prądu nie mam… - stęknął blondyn.
- Lipa – odrzekł chłopak beznamiętnie, no kurwa, postaraj
się czopie. Nie dzwoni byś go dołował.
- Żebyś wiedział. Pisałem pracę na studia i nagle PYK
zapadła ciemność… jakaś kurwa egipska, trafiła we mnie jakaś plaga. Miałem
piętnaście stron tych jebanych literek, piętnaście kumasz… czcionką dziesięć na
arialu…
- Straszne – odparł, ale chyba śmiał się pod nosem. –
mówiłem ci byś sobie kupił laptop, bateria by cię jeszcze ratowała –
stwierdził, a Dei jedynie mruknął coś niewyraźnie. – mogę ci sprzedać mój.
- Ten co Hidan ci ostatnio oblał wódką? – zapytał śmiejąc
się na wspomnienie tej sytuacji.
- Taa „ochrzcił go” jak to powiedział – zacytował również
się śmiejąc. No był wkurwiony, naturalnie, ale no… wytłumaczenie z chrztem było
śmieszne. Tak bardzo, że przelało szale goryczy.
- To wiesz, nie chce. Mój ateizm mi zabrania – stwierdził
pogodnie, no przecież by nie kupił zepsutej rzeczy. Sasori jednak nie
odpuszczał i proponował zniżki, raty i inne duperele. – za kogo ty mnie masz?
Jestem blondynem, ale nie idiotą – warknął, na co ten parsknął śmiechem. A w
dupie go ma… - co robisz?
- Szykuje się do wzięcia prysznica – oznajmił kuszącym
głosem. Heh prowokujesz do wydurniania Akasuna? Przyjmuje wyzwanie, w końcu po
zerwaniu z Noriko wracasz do formy. – więc będę już kończył…
- Nie! – zatrzymał go Deidara. – Szykuj się i mów mi co
robisz… ze szczegółami – powiedział chytrze, a co! Taki seks telefon. No nudzi
mu się to co ma robić. Rozmówca parsknął śmiechem.
- O rany, serio Dei? – zapytał swobodnie. Blondyn
potwierdzał swoje zdanie i rozkazał mu zaczynać. Jego kąciki ust drżały od
śmiechu, to będzie piękne. – Dobra, zaczy… - przerwał przez nagłe parsknięcie,
blondyn mu zawtórował. Są jebnięci. – przepraszam.
- Spoko – mruknął, no przecież mu się nie dziwi. Sam się
teraz szczerzy już nawet nie kontrolowanie.
- No to, jestem w łazience, opieram się o zlew i patrzę w
swoje odbicie w lustrze. Ustawiam telefon na głośno-mówiący – zaczął ciut
sztywno, chciał się rozluźnić, by rozmowa była fajniejsza. – prawą ręką sięgam
do zamka bluzy, rozpinam powoli – przyłożył telefon do tej czynności, by mógł
usłyszeć znacznie bardziej ten kuszący odgłos.
- Uuuaaa – wymruczał blondyn, robiąc sobie pociesznego
facepalm’a.
- Zdejmuję czarny materiał z ramion, który bezwiednie
ląduje na niebieskich, chłodnych kafelkach podłogowych. Teraz przymierzam się
do bluzki, czarnej z białym napisem „sztuka to wieczne piękno”.
- A-Akasuna! Niszczysz cały efekt tą gównianą wypowiedzią
– warknął, no kurwa jak o tym będzie pierdolił to on tu zaśnie! Te koszule
trzeba mu spalić, oddać w ofierze.
- Dobra, Słońce. Wyluzuj – wymruczał do niego, śmiejąc
się pod nosem. On się tak śmiesznie wścieka. – słuchaj… krzyżuję ręce na
końcach bluzki i pociągam ją do góry…
- Mmm…
- … eksponuje swoje mięśnie brzucha, a potem całą klatę,
zdejmując bluzkę przez głowę. Naprężam swoje mięśnie ramion, zataczając nimi do
tyłu, przez co znacznie się prostuję i uwydatniam swoje łopatki.
- Och… już ściągam spodnie – oznajmił Deidara, oczywiście
dla jaj. Zaśmiali się razem.
- Za resztę musiałbyś zapłacić. Narka Słoneczko –
stwierdził brutalnie i posłał mu buziaczka, rozłączając się z rozmowy.
- C-Co? Saso, serio? – wołał zszokowany. – Jak mogłeś…
rude jest kurwa wredne - warknął do słuchawki, choć połączenie było już
zakończone.
Odłożył komórkę na półkę i wraz z tą chwilą powrócił
prąd. Od razu dobił do komputera, sprawdzając swoją pracę. Włączył worda i…i…
„czy chcesz odzyskać ostatni dokument?” TAK, KURWA TAK! Świat stał się piękny,
taki bardzo piękny! Ja pierdole! Fuck yeah! Epic win! I tak, kurwa dalej.
Końcem wakacji dla większości zwykłych uczniów szkół
średnich, wiele rodzin zaczynało wracać z kilkutygodniowych wczasów, bądź po
prostu z jakiejś wcześniejszej wycieczki. Tak też jechał Itachi wraz z Sasuke,
musiał go podwieźć do księgarni, by nakupował sobie i przy okazji swojemu
koledze, podręczniki
do szkoły. Niby się nie zgadzał by wyręczać przyjaciela,
ale… Naruto i biblioteka, dwa nijak pasujące do siebie słowa. Itachi stał w
korku, a potem zwykle na czerwonych światłach, które jakby zmówiły się, by
świecić, kiedy on jedzie, gdy już wracali do domu, tracił cenne minuty swojego
życia, a wszystko przez mamę. Gdyby się nie wtrąciła, Sasuke pojechałby godnym jakimś
godnym jego osoby środkiem transportu… chociaż nie, autobusy to i tak dla niego
za dużo.
Westchnął ciężko i załączył własną płytę w radiu. Dzisiaj
w typowych stacjach nie puszczają czegoś fajnego, a coś fajnego nie jest na topie.
Żałosne, tylko jakieś Biebery, 1D i inne takie. Spojrzał na brata, ciągle
ślącego, gdzieś smsy.
- Kupiłeś coś poza podręcznikami? – zagadał. Musiał,
nudziło mu się.
- Nie.
I znowu nastała cisza, zagłuszana jedynie piosenkami
klasycznego rocka. Nie wszyscy takowego lubią, na przykład Sasuke. Strasznie w
nim zamulają. Takie piosenki to do spania się nadają.
- Nie masz żadnych mocniejszych kawałków? – zapytał w
końcu. – Czegoś na czasie.
- Te kawałki nigdy nie umierają – odparł dumnie.
- Nie filozofuj, puść coś z tych czasów… Green Day na
przykład – bąknął Sasuke. Starszy z braci westchnął męczeńsko, rock z tych
czasów też jest niezły, ale… - a nie, takie coś.
- COŚ?! – warknął oburzony, nie no, kurwa, przesadził.
Odblokował zamki z drzwi. – Wypad z samochody ty impertynencie!
- Zwariowałeś…?
- Nie. Nie będę woził nikogo, kto nie szanuje takich
gwiazd, jak Pin Floyd, Led Zeppelin, AC/DC, Queen, The Beatles czy Nirvana…!
- Nirvana i Beatlesi są akurat spoko – przerwał wywód
brata.
- Chwała Bogu, że chociaż tyle – złapał się teatralnie za
serce, wypuszczając z siebie powietrze. – ale kara musi być, wracasz pieszo do
do…
Dalszą wypowiedź przerwało nagłe zderzenie samochodu do
Uchihów. Jakiś granatowy samochód dobił do tylnego boku od strony kierowcy. Nie
narobił jakiejś wielkiej szkody, ale samo nagłe szarpnięcie pasażerów wiele
dało. Poduszki powietrzne zadziałały, a oni sami nie stracili przytomności.
Itachi jęknął zszokowany, drzwi z jego strony się otworzy od zewnętrznej
strony. Przechodnie, którzy byli także świadkami wypadku od razu rzucili się w
pomoc. Wezwali już policję i karetkę, o której nawet nie pomyślał. Taki szok.
Podszedł do niego Sasuke, trzymając przy głowie chusteczkę higieniczną. Okazało
się, że przypierniczył głową w szybę, lekko ją stłuczając.
Nakazał bratu usiąść w samochodzie, kto wie co może z
tego wyniknąć. Podszedł do sprawcy wypadku, który już był zastraszany
odpowiedzialnością przez ludzi. Był to jakiś młody chłopak, pewnie świeżo po
otrzymaniu prawa jazdy. Co za głupie społeczeństwo…
- Przepraszam pana, sądziłem, że się zdążę zatrzymać…
- Panie, jechał pan jak wariat i dopiero cztery metry
przed nimi hamował – zawołał jeden ze świadków z oburzeniem.
- Gdyby pan zaczął skręcać na bok to pewnie, by tego
uniknął – wtrącił jeszcze jeden, zwracając się do Itachiego. Jednak nie z
zamiarem zwalenia winy na niego, a z uświadomieniem możliwości.
- Niestety nic nie widziałem. Brat mnie trochę zagadał… -
tłumaczył Uchiha.
- Brat? Myślałam, że to pana syn – oznajmiła kobieta. Że
co?! No na pewno! Jego dzieci będą szanować jego zdanie… i będą ładniejsze! O
wiele!
- Ale to na szczęście tylko brat – odrzekł.
- To… - zaczął winowajca tego wszystkiego. – wymieniamy
się polisami? – Itachi zmarszczył czoło. No co to ma być? Koleś doprowadza do
wypadku, trochę skasował mu tył, jego tam nic nie boli, ale Sasuke jest jakoś
tam ranny, oczywiście bardziej martwi się jednak o samochód.
- Pan sobie jaja robi? Jest pan świadom co się stało?
- No… zdarza się przecież… - zarówno Itachi, jak i
świadkowie wypadku byli zszokowani tą obojętnością. Doprawdy, chyba nie za
bardzo wiedział, co zrobił źle. – wymieniamy?
- Panie, sp… spadaj pan – poprawił się, mimo sytuacji,
chyba lepiej powstrzymać się teraz od obelg.
Wrócił do swojego samochodu i czekał na przyjazd karetki
i policji. Dwóch mężczyzn zostało wraz z nimi, by o wszystkim zaświadczyć. Oparł
się o otwarte drzwi samochodu, na jego siedzeniu był Sasuke.
- Ręka mnie jeszcze napierdala…
- Ej, zamknij się. Jak klniesz, to wina zawsze spada na
mnie. Poczekaj sobie z tym do pełnoletności – bąknął Itachi, całkowicie
ignorując jego uwagę.
- Dobrze, a więc jeszcze mnie boli ręka.
- Taka kara za niedocenienie klasyki – uśmiechnął się
krzywo. Czego on oczekiwał? Że go pocieszy…? Chyba go cycki swędzą. No i nie
jest lekarzem, aby mu pomóc.
Po kilku minutach na miejsce dotarła karetka i policja.
Zajęli się najpierw przesłuchiwaniem świadków, więc mogli się udać wpierw do
ratowników. Akurat jednym z tych ratowników był Sasori, no to oczywiście
podeszli do niego. Nie ma to, jak znajomości.
- Hej Akasuna – przywitał się Itachi, czerwono włosy
obejrzał się przez ramię w kierunku znajomego głosu.
- Uchiha? Ty jesteś tym poszkodowanym? – zapytał szczerze
zaskoczony.
- Ano… ale mnie tam nic nie boli tylko jego – wskazał na
młodszego brata.
- I tak, obu was muszę obejrzeć.
Na pierwszy ogień poszedł Sasuke, nakazał mu usiąść na
kozetce w karetce i zaczął mu opatrywać głowę. Od razu mógł stwierdzić, że
pojedzie do szpitala. Muszą mu zrobić dokładniejszą tomografię głowy i no… na
bank tam z tydzień poleży. Na rękach miał ubrane sterylne rękawiczki i
przykładał mu, szczypiącą go, gazę do rany.
- Ała! Boli! – warknął Sasuke, cofając głowę.
- Ma boleć – powiedział beznamiętnie i zaczął dociskać to
ciut mocniej. Nie będzie gówniarz na niego wrzeszczał, niech docenia, że ktoś
mu w ogóle pomaga.
- Ała – syknął kolejny raz.
- Beksa lala – prychnął Itachi na widok żałości swojego
brata. I oni są rodzeństwem… co za wstyd.
- Zamknij ryj! – warknął Sasuke.
Żeby nie doprowadzić do większej kłótni rodzeństwa
Uchiha, Sasori zmienił temat, pytając, jak do tego wszystkiego doszło. Nakładał
młodemu opatrunek i wysłuchiwał przekleństw na temat tego kretyna, samem trudno
było uwierzyć, że koleś nic sobie z tego nie zrobił i chciał wymienić się
polisami, czyli bez wzywania policji, karetki i w ogóle bez poniesienia żadnej
odpowiedzialności.
- Ręka też mnie boli… jakbyś chciał wiedzieć - fuknął
Sasuke, gdy ten zakładał Itachiemu kołnierz ortopedyczny.
- Zaraz – odrzekł krótko i obojętnie, ale taki nie był.
Po prostu miał złożyć zeznania, a nie wypuści go z pojazdu bez chwilowego
zabezpieczenia. – dobra, możesz iść.
- Dzięki, to ja zadzwonię do rodziców i spotkamy się w
szpitalu, Sasuke.
- Spoko – mruknął brunet, zostając sam na sam z Sasorim.
– sprawdzisz mi rękę?
- Która? – zapytał, siadając naprzeciwko niego.
Pogotowie jechało z powrotem do szpitala, nie na sygnale,
bo nikt nie umierał. Uchiha wystawił do niego prawą rękę z cichym jęknięciem,
pochwycił ją zaczynając sprawdzać czuciowo czy jakaś kość się nie wybiła. To na
szczęście nie to. Spuścił mu kończynę w dół, gdzie czuł najmniejszy ból. Zaczął
podnosić mu ją wolno do góry, a gdzieś w połowie jęknął głośno. Chwycił
ramienia, zaciskając mocno oczy.
- Boli? – dopytał Akasuna.
- Jeszcze pytasz, durniu?! – warknął, robi mu ciota na
złość…
- Wydzierasz się, jakby cię ze skóry obdzierano, to tylko
kontrolne badanie.
- Poskarżę się twojemu szefowi – zagroził mu.
- W porządku – wzruszył ramionami. Sasuke zamilkł,
sądził, że ta groźba nauczy go pokory i odnoszenia się do niego z większym
współczuciem, ale na Pana-Mam-Wyjebane nic nie działa. – Masz zdaję się,
pękniętą kość, ale dokładniej dowiesz się na prześwietleniu.
Skinął lekko głową na znak, że rozumie. Sasori obwiązał
mu bandaż wokół kończyny i szyi, by nic większego nie dorobił. Wypytał jeszcze
o głowę, ale nic go nie bolało, czuł jedynie zmęczenie. Po kilku minutach
dostarczyli go na oddział, gdzie się nim zajmą. Zostawił go samemu sobie i
ruszył z powrotem do kantorku przeznaczonym dla ratowników.
Rodzice Sasuke, a właściwie tylko jego mama, po
usłyszeniu wiadomości od Itachiego, natychmiast pojechali do swojego dziecka.
Mikoto, widząc te wszystkie opatrunki na ciele syna o mało co nie zemdlała. Natychmiast
wypytała syna o szczegóły, gdyż Itach nie mógł rozgadywać się przez telefon.
- I co się potem stało?
- Mamo… nic. Przewieźli mnie do szpitala, zrobili
prześwietlenie ręki i teraz czekam – oznajmił Sasuke, miał jej już dość.
Kobiety to wszystko muszą wiedzieć. Irytujące.
- Ręka? Boli cię? – ścisnęła z troską kończynę syna.
- Fak… - syknął. – tak boli, weź nie dotykaj…
- Z szacunkiem do matki gówniarzu – mruknęła wyniośle.
Martwi się, a ten nią jeszcze chcę rozporządzać, za dużo sobie pozwala. – Co ci
jest?
- Nie wiem! Kur…de, nie wiem! Kumpel Itachiego powiedział,
że mam pękniętą kość, ale czekam na wyniki! Powtarzam ci to już piąty raz! –
warczał na matkę, po co tu przyjeżdżała? Nie dość, że sama się denerwuje to
jeszcze i jego, a to on powinien. Sam.
- Nie tym tonem, młody człowieku – skarciła go matka, a
on się skrzywił. Nie lubł gdy mówiła do niego, jak do smarkacza. Ma już
szesnaście lat. – Przyjaciel Itachiego czyli Sasori?
- Nie, Pinokio… no przecież, że Sasori. On tutaj pracuję
– wytłumaczył zniecierpliwiony.
- Jeszcze jedna taka uwaga i będzie z tobą krucho –
ostrzegła go, unosząc palec wskazujący. – wyprostuj się, lekarz idzie.
Uśmiechnęła się do zbliżającego się mężczyzny i od razu
przeszła do szczegółowych pytań o syna. Wspomniała, że przechodzi okres
dojrzewania, niedawno miał mutacje głosu i teraz się buntuje. Objęła go
ramieniem, a on westchnął ciężko. Niech jeszcze opowie lekarzowi, na co
chorował w dzieciństwie, na co był szczepiony… na szczęście, aż tak rozgadana
nie była. Lekarz wytłumaczył, że jeszcze mu zrrobią tomografie głowy na wszelki
wypadek, a co do ręki… przewinął kilka kartek w ręce.
- Masz pękniętą kość, chłopczyku.
- Chłopczyku?!
- Pęknięta? To tak, jak powiedział Sasori. Żeby tak bez
żadnych badań trafić w dziesiątkę, jaki on mądry – pochwaliła go Mikoto.
- Mówi pani o Sasorim Akasunie? – dopytał lekarz.
- Tak! Powinniście dać mu podwyżkę – oświadczyła z
uśmiechem.
- Zastanowimy się.
- Ekhm! Chyba była mowa o mnie – przypomniał Sasuke, no
przecież jego istnienie jest bardzo ważne, tym bardziej, jako pacjenta w
szpitalu. Powinien być tam oczkiem w głowie.
Mikoto spojrzała krzywo na syna, zachowuję się jak jakiś
pępek świata. Jednak dorośli dostosowali się do wymogów chłopaka i zajęli się
jego stanem zdrowia.
Koniec tygodnia, koniec porannej zmiany i koniec pracy,
weekend! Boże, jak on go teraz pragnął, za czasów szkoły nie był za tym taki
stęskniony. W wakacje chciałby wakacje, a musi jeszcze zapierdalać do roboty.
Zmienił swoje ubranie z roboczego na codzienne i wyszedł z szatni, niechcący
zderzając się ze swoim kolegą. Pseudo kolegą. Na szczęście nie uraczyli się
żadnymi miłymi i nie, powitaniami. W ogóle nic do siebie nie powiedzieli,
dzięki temu, dzień stał się lepszy.
- Hej… ty tam – zawołał czerwonowłosego, mężczyzna w
białym kitlu. Kurna, jego szef, no to trzeba się zachować i nie zrobić sobie
siary. – zawołaj mi do gabinetu Sasoriego Akasunę – nakazał, a on zdębiał. Jak
się przyzna, że to on to zrobi z niego głupka, ale jak nic nie zrobi też go
wkurwi.
- To chyba ja – odrzekł i ugryzł się w język, po cholerę
dodał to sarkastyczne chyba… - to znaczy, na pewno – poprawił się, ale to też
brzmiało idiotycznie… powinien urodzić się niemy.
- Jak nie jesteś pewny to sprawdź w dowodzie – odgryzł
się ironicznie. – jak nim jesteś to zapraszam do siebie, a jak nie to znajdź go
i do mnie przyprowadź – rzucił do niego i udał się do prywatnego pomieszczenia.
Bez zastanowienia, ruszył za mężczyzną. No głupio wyszło,
taka gadka o tożsamości na przełamanie lodów… oby miał dystans i się o taką
pierdołę nie obrażał. Usiadł sobie na krześle przed jego biurkiem, jak nakazał
gestem ręki. Denerwował się, w końcu nie codziennie jest się wzywanym przez
samego pracodawcę. W końcu zabrał głos i wspominał wszystkie jego pomyślne
akcje ratownicze, wzorowy kontakt z pacjentami i ogólne dobre sprawowanie w zawodzie.
- … a teraz do rzeczy – przeszedł z sztywnego tonu na
bardziej swobodny.- chciałbym cię awansować na pielęgniarza w szpitalu. Dużo
ludzi cię chwali i myślę, że dobrze ci zrobi, rozwijanie umiejętności.
Przyjmujesz tą ofertę?
- Dostaję awans? – dopytał dla pewności.
- To na razie propozycja, musisz się zgodzić – mruknął
doktor, układają jakiś plik kartek na inny stos. – możesz sobie to jeszcze
przemyśleć, a za tydzień dasz mi odpowiedź.
- Nie. Oczywiście, że się zgadzam – odrzekł Sasori.
- Nie. Oczywiście, że się zgadzam – odrzekł Sasori.
- Świetnie.
Pracodawca Akasuny, wytłumaczył mu po krótce, na czym
polegać będzie jego praca. Już wiedział, że nie będzie łatwo. Trzeba mieć
mnóstwo cierpliwości, miłego usposobienia i cóż, będzie o wiele więcej ruchu.
Praca nie będzie zależna od przyjęcia telefonicznego wezwania. Ale miesięczne
wynagrodzenie go zmotywuje.
- Ale moje studia raczej nie będą kompatybilne z
godzinami pracy – przypomniał o szkole. Ona właśnie mu przeszkadza w
poszerzaniu wiedzy w praktyce.
- Twoja nowa szefowa wszystko z tobą ustali.
- Szefowa? – kobieta? Przejebane… może można się jeszcze
wycofać…?
- Tak, jakiś problem? – zapytał, uśmiechając się
przenikliwie.
- Żaden…
Zakończył i za pozwoleniem opuścił gabinet. Po drodze
znowu natknął się na Hideo. Jedno dobre, że nie będzie musiał oglądać jego
mordy. Dostał awans… no to trzeba to oblać, ale może w najbliższym gronie…?
Wyciągnął telefon i zadzwonił do blondwłosego przyjaciela.
Zaczął się pierwszy
września, ptaki za oknem wesoło ćwierkały pod wpływem jasnego słońca i
przejrzystego nieba. Jedynie kilka obłoków przesuwało się ospale po niebie,
Sasori siedział sobie leniwie na kanapie z laptopem przy stole i już zaczynał
pisać różne wypracowania, które mogą przydać się na studiach. Choć do
października daleko, potem mógł sobie pozwolić na więcej luzu, a wobec pracy to
jednak nie łatwe. Teraz jednak ma odrobine lżej, gdy jest singlem. Ile to już
minęło od ostatniego związku, jakieś piętnaście miesięcy, przyzna, że jakoś mu
z tym dobrze. Wszyscy są teraz zadowoleni. Rozbrzmiał dzwonek do drzwi, kątem
oka spojrzał na prawy dolny róg ekranu swojego telefonu, gdzie widniała
godzina. Dziewiąta dwanaście, nikogo się nie spodziewał, wątpił czy ktokolwiek
z jego znajomych wstał tak wcześnie z łóżka.
Wstał z kanapy i
przeszedł przez jej oparcie, nie miał butów, więc nie obawiał się, że ją
pobrudzi czy coś. Poprawił swoją koszule, by jakoś wyglądać i odblokował górny
zamek w drzwiach. Jakieś dwa kroki od nich ujrzał osobę, na której widok
oniemiał. Nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy. Watabe
Noriko… nie zmieniła się nadto, czarne i proste włosy, teraz spięte na spince,
więc nie mógł ocenić długości, nabrała wagi, która dodała jej kształtów w jak
najkorzystniejszych miejscach, rozpoznanie jej nie było jakoś specjalnie
trudne.
- Cześć Sasori – przywitała
się swoim spokojnym i delikatnym głosem, takim jaki kochał. Zdjęła swoje
okulary przeciwsłoneczne i ułożyła na swoich idealnie zaczesanych, miękkich
włosach. – możemy porozmawiać?
- Tak… jasne, wejdź
– zaprosił dziewczynę do środka i nie patrząc na nią, wszedł do salonu. Dobrze,
że posprzątał… znaczy się, mózgu co ty odpierdalasz? Skarcił się w myślach za
te uwagę. Jednak prawda była taka, że zależało mu na tym, co myśli, mimo że
usilnie to od siebie odpierał. – Co ty tu… - zaczął lecz gdy się do niej
odwrócił, zamarł. Brunetka trzymała w ręku siodełko, na którym grzecznie spało
jakieś niemowlę.
Położyła go na
podłodze, posyłając dziecku beznamiętne spojrzenie, następnie przeniosła wzrok
na Akasunę. Jego myśli się jakby rozdwoiły, przyznał przed sobą, że sądził iż
chce do niego wrócić i był z tego dziwnie zadowolony, bo… chyba jednak też tego
chciał, choć niedawno był kompletnie innej myśli, ale teraz… widząc to dziecko,
poczuł się źle. Noriko ma dziecko, założyła rodzinę, w której jest pewnie szczęśliwa…
sęk w tym, że on nie jest jej częścią.
- Przyszłam tu, bo…
- zaczęła chcąc odpowiedzieć na niedokończone pytanie, które potrafiła
odgadnąć.
- Masz dziecko? –
zapytał, wypalił, ta odpowiedź liczyła się dla niego bardziej. W głowie
tłamsiły się różnorakie myśli, że to jakiś siostrzeniec, dzieciak, którym się
zajmuje. Wszystko, byleby nie jej potomek.
- Raczej mamy –
poprawiła, co lekko nie ogarniał. Widząc jego zdezorientowaną minę, wyjęła z
kieszeni swojej długiej czarnej narzuty jakiś dokument. – to nasz syn.
DATA
01.02.2014
OD AUTORKI
Od razu mówię - miałam lenia, nie chciało mi się tego sprawdzać xD
No Amane, jeśli to czytasz to wepchnęłam cię do opo i sprawiłam, że pizdłaś Noriko :3 tak, jak sobie tego życzyłaś XD No to, jak widać, Naoś wkracza i rozpocznie się chaos xD mam nadzieję utrzymać humor w opowiadaniu, ale ju mówię, że powagi też nie zabraknie ;) skoro do tej pory się podobało to wytrzymacie jeszcze z 50 rozdziałów :P Dziękuję wam za czytanie, obserwowanie, komentowanie, a nawet wyświetlanie bloga, jesteście THE BEST :D
A co do zaległości, zacznę wszystko nadrabiać. Obiecuję, ogarnę się! ;*
i przeczytam tam, gdzie jeszcze mnie nie ma, a powinnam być xD ;*
See Ya ;* Podrawiam ;)