Po południu Sasori pozwolił Naokiemu ten jeden jedyny raz nie iść
do szkoły, a w zamian wybrać się z nimi do domu rodzinnego Shizu. Kobieta miała
ogromny dom, większy, ładniejszy i ciekawszy niż szkoła, do której chodził chłopiec. Był bardzo podekscytowany na pobyt tam choć na
kilka godzin. Sasori nie podzielał tych emocji, można powiedzieć, że nie miał
zbyt dobrych relacji z rodzicami Shizu. Nie wtrącali się w ich związek, ale
przy ostatnim spotkaniu powiedzieli prosto z mostu co o nim myślą. W sensie o
związku. Nie była to dobra rzecz.
Shizu nie była tego świadoma za to znała zdanie swoich rodziców o Sasorim i starała się je zmienić bez wspominania o nim
mężczyźnie. Zadzwonili do drzwi, czekając aż w końcu lokaj im otworzy. Gdy to
zrobił, Naoki od razu przylgnął do jego brzucha na powitanie. Ostatnio
wspaniale się razem bawili.
- Naoki,
przestań. - Burknął Sasori.
- Co? Co
zrobił?
- Panienka
Shizu! Miło panienkę widzieć! I panicza też. Naoki. - mruknął lokaj, zapraszając
go do środka.
- Świetnie,
jestem niewidzialny... - Bąknął cicho Sasori.
-
Powiedziałabym, że ja cię widzę, ale... Nie widzę. - Shizu wzruszyła ramionami,
chichocząc lekko. Ścisnęła czulej dłoń ukochanego i zwróciła się do lokaja. - Gdzie moi rodzice?
- Państwo
pojechali na obiad do znajomych, powinni niedługo przyjechać.
- W
porządku... No to co robimy, chłopaki? - Dopytała Shizu.
- Ja chcę
postrzelać z łuku, jak ostatnio! - Krzyknął chłopiec.
-
Strzelałeś z łuku? - Zdziwił się Sasori.
- W
ogrodzie mamy taką atrakcję. - odparła Shizu z uśmiechem. - Tylko, że na dworze
jest chłodno, Naoki... Może zejdziemy do piwnicy? Jest tam kręgielnia.
- Łaaaa...!
Prawdziwa?
- A jakże!
Sasori starał się by jego szczeka za bardzo nie opadła z wrażenia.
Nigdy nie sądził., że zwiąże się z piękną bogaczką. Właściwie to nawet, kiedy
po raz pierwszy spotkał Shizu, nie podejrzewał jej o posiadanie jakiegokolwiek
majątku. Po chwili w drzwiach pojawili się rodzice Shizu od razu obejmując córkę.
- To ja
może pójdę z paniczem
Naokim. - mruknął lokaj, oddalając się z chłopcem. Bardzo mu się podobało, jak
go nazywał, Maribel się wścieknie z zazdrości, kiedy jej to powie.
- Nie
spodziewaliśmy się odwiedzin, córuś. - Uśmiechnęła się starsza kobieta. - Byliśmy u Tadashich.
- Tak podejrzliwałam.
A wiecie, że Sasori przyjaźni się z ich synem?
- O,
naprawdę?
- Z którym? - Dopytał ojciec Shizu tonem, jakby znał charakter siwego.
-
No... Przyjaźń to nieodpowiednie
słowo... Ale znam obu.
- Och, no
tak, bo twoja siostra i Yagura... Zapomniałam. - Dodała Shizu uderzając się w
czoło.
- Może
usiądziemy w salonie? Służba zrobi nam kawę. - powiedziała pani domu, wydając
komunikat napataczającej się służącej. - Co was sprowadza? - Dopytała kobieta w
drodze do salonu.
- Kochanie, mówisz tak, jakby
nasza córka nie mogła nas odwiedzić bez okazji... Usiądź tam na fotelu -
ojciec Shizu, wskazał Sasoriemu miejsce. - Chciałbym usiąść koło córki.
- Jasne...
- Zaczekaj.
- mruknęła Shizu, nie pozwalając wyrwać mu się z uścisku. - Chcemy wam najpierw
coś ogłosić.
- O mój Boże! Shizu ty chyba... - Zaczęła jej mama, a potem zaprzeczyła
ruchem głowy. - No tak., zaręczyliście się! - Wskazała na pierścionek na palcu
córki.
- CO?! - Zawołał starszy mężczyzna i zmierzył
wzrokiem Sasoriego. - Bez mojego błogosławieństwa...?!
- Moja
kochana córeczko! Gratulacje! - Zawołała w tym samym czasie matka..
.- Nie,
nie! Jeszcze nie. - Wyjaśniła Shizu. - To na razie tylko obietnica. Sasori ma
zamiar mi się oświadczyć, kiedy odzyskam wzrok.
- Ach tak?
- Spojrzał na niego pytająco ojciec dziewczyny?
- Dzisiaj
wieczorem zawiozę Shizu do kliniki mojego znajomego, specjalisty, który podejmie się operowania. Shizu na pewno odzyska wzrok.
- To pewne?
- Jest
jakiś procent szans niepowodzenie, ale bardzo mały. Nie przejmowałbym się.
- To
bezpieczne? - Dopytał tata Shizu.
- Gdyby nie
było, nie narażałbym pana córki. Tak jak pan kocham ją nad życie.
- Mam
nadzieje. Przejdźmy porozmawiać do gabinetu. - Polecił idąc do pomieszczenia.
Sasoriego przeszły dreszcze, ale matka Shizu posłała mu uspokajające
spojrzenie.
Udał się więc za mężczyzną, choć czuł, że rozmowa nie będzie
należała do najprzyjemniejszych. Kiedy zniknęli z zasięgu wzroku i słuchu matka
Shizu się do niej przybliżyła.
-
Słoneczko, ja się w pierwszej chwili obawiałam, że jesteś w ciąży! - Zaśmiała
się, a wraz z nią córka.
- Niech to
zostanie między nami, ale podejrzewam siebie o to. - Uśmiech z ust starszej
kobiety nagle zniknął. - Potrzebuje twojej pomocy by to potwierdzić.
- Shizu,
znacie się ledwo cztery miesiące... Czyli tak naprawdę prawie w ogóle.
- Nie
przesadzaj mamo.
- No tak,
zrobił ci dziecko, by cię przy sobie zatrzymać nawet jeśli odzyskasz wzrok.
- Nie
miałabym mu tego za złe, bo i tak nie zamierzam od niego odejść.
- A nie
pomyślałaś, że specjalnie wszystko przyspiesza, by dobrać się do twoich
pieniędzy?
- Mamo, on
jest lekarzem. Dobrze zarabia i nie potrzebuje moich pieniędzy, a nawet jeśli
to już nie twoja sprawa.
- Jesteś
naiwna, a ja się martwię.
- To
przestań. Jestem dorosła, więc uszanuj moje wybory. Bo nie boję się sparzyć.
- Nie
podoba mi się to.
Skrzywiła się kobieta, a ta pogadanka nie podobała się Shizu.
Cokolwiek Sasori zrobi lub nie zrobi będzie im nie pasować. Westchnęła ciężko
tracąc ochotę na rozmowę czy proszenie matki o pomoc. Wyczekiwała powrotu Sasoriego.
Tymczasem
on znajdował się w gabinecie ojca ukochanej i usiadł po przeciwnej do niego
stronie biurka. Starszy mężczyzna wyciągnął z szuflady książeczkę i sięgnął po
długopis.
- Ile
będzie kosztować operacją?
- Um,
nieważne. Niech się pan tym nie przejmuje.
- Chodzi o
moją córkę. Dlatego
żadna kwota mi nie straszna.
- W
porządku. Zapamiętam na przyszłość, w chwili obecnej mi ten wydatek nie
zaszkodził.
- Jeśli
odzyska wzrok, to nie chcę by trzymała ją przy tobie jedynie wdzięczność. Nie
będzie ci nic winna, więc podaj kwotę.
- To
bezinteresowna darowizna. Zapewniam pana. - powiedział Sasori. - Nie pozwolę
jej tak łatwo od siebie odejść, ale nie będę jej zatrzymywał z takiego powodu.
- Wiesz...
Nie lubię cię. - Przyznał ojciec Shizu.
-
Domyślałem się...
- Nie
podoba mi się, że kierujecie swój związek na coraz poważniejsze tory.
Jak już ci mówiłem, nie
jesteś dla Shizu kimś odpowiednim.
- Miłość
nie wybiera proszę pana.
- Po części
to prawda, jednak niektóre osoby powinny sama dobierać partnerów. Zwłaszcza tak majętne, jak Shizu. - odpowiedział mężczyzna,
Sasori zmrużył oczy.
- Myśli
pan, że lecę na kasę?
- Nie do
końca o to mi chodzi. Sugeruję się tym, że o bogatych ludzie często piszą w
gazetach i nie chcę by z tego powodu natrafiała na nieprzyjemności.
- Ja też
tego nie chcę.
- Więc
rozumiesz o co mi chodzi.
- Właściwie
to nie widzę związku. Nie przyniosę jej wstydu.
- Czyżby? A
twój tryb życia? Dziecko z nieślubną kobietą, która w dodatku
żyje i macie stały kontakt.
- To
znaczy, że skreśla mnie pan, bo mam dziecko z inną.
- Otóż to. - skinął głową
mężczyzna. - Nie mam nic do waszego zwyczajnego spotykania się, ale to się robi
zbyt poważne.
-
Rozumiem... To jednak nic nie zmienia. Nie z panem się chcę ożenić tylko z pana
córką.
Chciałbym., aby pan dał mi błogosławieństwo, ale nie będę na nie czekał.
- Może
zmienisz zdanie za czek na pół miliona? - Zaproponował, zrywając podpisany
czek.
- Jest pan
śmieszny. - Burknął Sasori, wychodząc twardo z pokoju.
Czuł się niesamowicie wkurwiony tym wszystkim, ale nie zamierzał
uzewnętrzniać emocji. Szedł powoli oddychając wolno. W salonie zastał nie tylko
Shizu, ale też Naokiego. Posłał im uśmiech.
- Masz taki
fajny dom, Shizu. - mruknął Naoki. - Wprowadzimy się tu, jak wyjdziesz za tatę?
- Nao! -
Upomniał Sasori.
- No co?
Nie mamy w domu toru do kręgli...
- Nikt
normalny chyba nie ma. - Zaśmiała się
Shizu. - Raczej się tu nie przeprowadzimy,
jeszcze się tu zgubisz, jak ostatnio w sklepie. - Pogłaskała go po głowie,
czując jak opiera się o jej ramię.
- Poza tym
stąd miałbyś daleko od szkoły. - dopowiedział Sasori siadając obok Shizu i
obejmując ją ramieniem.
- Myślicie
o wspólnym mieszkaniu? - Dopytała matka Shizu.
- Póki co nie jakoś szczegółowo. - odparł Sasori, starając się nie podjurzyć planami chociaż
kobiety.
- Z
ciekawości. Jak duży jest twój dom, Sasori?
- Mieszkam
w bloku. Mieszkanie trzypokojowe. Plus łazienka i kuchnia. - Wyjaśnił, ale mina
kobiety nie wyglądała na zadowoloną.
- Jak
będziecie myśleć o tym poważnie to polecę wam dobrego agenta nieruchomości. W
końcu będziecie potrzebowali dużo miejsca.
- Mamo... -
Burknęła Shizu. - Ta mama, hahaha, już jej wnuki w głowie, hahaha.
- Och... O
to chodzi... - Zarumienił się Sasori. - Cóż. Gdy pojawi się nowy członek rodziny to
myślałem, by przeprowadzić się do mojego domu rodzinnego.
- Hm? Masz
dom rodzinny? - Zapytała Shizu.
- A ciocia
będzie wtedy mieszkać z nami? - Dopytał Naoki.
- Nie.
Oddam jej swoje mieszkanie. Dom jest spory, nie tak, jak ten, ale... - Shizu
cmoknęła go w usta.
- Po
operacji musisz mi go pokazać.
-
Oczywiście. - zgodził się z uśmiechem.
Po całym dniu nieustannej pracy mógł już spokojnie wrócić do domu
i nacieszyć się wieczorem u boku swoich kochanych córek. Będąc niedaleko
swojego domu zauważył w okolicy Deidare. Zdziwiło go to, bo on nie ma tutaj
znajomych, a miał nadzieję, że to nie do niego idzie. Kiedy zaparkował na
podjeździe i powyciągał wszystko co chciał z samochodu, stało się to, czego się
obawiał.
- Uchiha! -
Zawołał Deidara, wchodząc na teren mieszkalny. - Pogadajmy, stary.
- Nie
jestem umierający. - poinformował pamiętając, że tylko w takich chwilach ten z
nim rozmawiał normalnie.
- Co?
- Nie
umieram.
- No i...?
Mam się cieszyć? Ja?
- Po co
przyszedłeś?
- Pogadać.
- oznajmił Deidara. Itachi spojrzał na niego ze zdziwieniem, po czym zerknął na
zegarek, na ręce.
- Okej.
Mów. - Deidara się skrzywił nie dostając nawet zaproszenia, by wejść do domu.
- Kana ci
przyprawia rogi.
Itachi
spojrzał nieprzychylnie na Deidarę, oczywiście mu nie wierzył, ale też nie
chciał słuchać nagonki na swoją żonę.
- Skąd ten
pomysł?
- Może
zacznę od tego, że twoja żona gra w teatrze bez majtek i innych ubrań.
Wiedziałeś? - nic nie odpowiedział. .- Wiem, to nie do końca zdrada, ale...
- Widziałeś
ją?
- Ja nie,
ale Iseo owszem. To ten koleś z baru. - Wyjaśnił, widząc zdezorientowany wzrok
Itachiego.
- Może
kłamał?
- Może.
Kana ma wytatuowanego przy cipce węża?
- Mógł
strzelać...
- W takim
razie zapytaj żony, a skoro tak chętnie się rozbiera przy obcych, to...
- Pogadajmy
w środku.
Zasugerował w końcu Itachi, zrobił to głównie z powodu
ciekawskiego spojrzenia sąsiada. Jeżeli teksty Deidary okażą się fałszywe, to
nie chciał narazić żony na opinię latawicy. Udał się do domu, a za nim ruszył Dei.
W salonie zastali Kanę.
- Cześć,
skarbie. - cmoknęła męża na powitanie. - Jak minął dzień? O rany. Dei. Co
za niespodzianka.
- Ta.
- Według
Deidary mnie zdradzasz. - stwierdził Itachi z założonymi rękoma.
- Ja? -
zdziwiła się Kana zmrażając wzrokiem Deidare. - Co ty pieprzysz?
- A ty? -
Burknął. - Bo to, co posuwasz, to... To
chore jest.
- Powiedział ten, którego najwyraźniej życie
seksualne opiera się na ręcznym.
- Ręcznym?
- Wtrącił pytająco Itachi.
- Och!
Pornosy chyba nie ogląda się dla fabuły! – Kana przewróciła oczami.
- O czym ty mówisz? Samo oglądanie
pornosów, to nie zdrada…
- Ale… O co chodzi? Co mu powiedziałeś
Dei?
- Póki co, że rozbierasz się publicznie
na scenie. – odpowiedział za niego Itachi.
- W teatrze? – Dopytała. – Pojebało
was? Po dwóch porodach? Mam rozstępy! Z takim ciałem to wykluczone.
- Mój kumpel cię widział w takiej roli.
– wyjaśnił Deidara.
- Zanim Itachi mi zrobił pierwsze
dziecko zdarzały mi się takie role.
- Nie mówiłaś.
- A jakie to ma znaczenie? - Wzruszyła
ramionami Kana. - Teraz przed publicznym rozebraniem się zapytałabym ciebie o
zgodę. - odparła, a Deidara prychnął głośno.
- Co? - Dopytał Itachi.
- Widocznie twój braciszek
też może wyrazić zgodę.
- Co z tym wspólnego ma Sasuke?
- Dopytał Itachi.
- Nie mam pojęcia co ten kretyn
wymyśla. Lepiej stąd wyjdź, bo ci pomogę. - Warknęła Kana.
- Jak chcesz mi grozić, to spraw bym
się bał.
- Możecie mi wyjaśnić o co wam chodzi?
- Wtrącił Itachi.
- O nic. Deidara się na mnie uwziął. -
Burknęła Kana. Blondyn przewrócił oczami.
- Widziałem porno z twoją żoną i z
twoim bratem.
Zapadło
milczenie, a Itachi spojrzał Kanie w twarz, nie mógł w oczy, bo piorunowała nimi Deidare.
Wargi również zagryzała z wściekłości.
- Grasz w pornosach?
- Nie!
- Mam dowód na komórce. - oznajmił Deidara, wyciągając telefon. Kana natychmiast go
przechwyciła i cisnęła nim o podłogę rozbijając na kawałeczki.
- Fak ju, bo i tak miałem kupić nowy. -
Zaśmiał się Dei. - Spoko, wysłałem ci link na maila z pornolem.
- To nie porno! - Zawołała Kana. - To
live, desperaci wchodzą na stronę i gapią się na mnie, a ja trzepie z tego
forsę.
- Nie tylko to trzepiesz. - stwierdził
cicho Deidara. Kana zaczęła się do niego nie bezpiecznie zbliżać, ale Itachi ją
złapał za rękę.
- Dlaczego to robiłaś? Mamy za mało
pieniędzy czy jak?
- No cóż. - Uspokoiła się, przyjmując obojętną
postawę. - Ciebie nie było, więc spędzaliśmy coraz więcej czasu razem. No to
się bzyknęliśmy. A potem stwardziliśmy, że jesteśmy tacy dobrzy, że mogliby nam
za to płacić. I płacą.
- O kim ty mówisz? Z kim się
pieprzyłaś?
- Z Sasuke, baranie. - Wyjaśnił
Deidara.
- Z moim bratem? Jebałaś się z moim
bratem?!
Deidara
spojrzał na Itachiego, który cały zaczął się trząść z wkurwienia. Sądził, że
zaraz jej przyleje… jednak nie zrobił tego, wziął do ręki najbliższą rzcz, jaką
był pilot i cisnął nim w szklaną gablotkę z zastawą. Kana zmrużyła na niego
oczy.
- Skończyłeś?
- Jeszcze tu wrócę.
- Nie mogę się doczekać.
Mężczyźni wyszli, więc z domu. Itachi był tym wszystkim, czego się
dowiedział, nabuzowany. Zaś Deidara mu towarzyszył i tyle, nie wiedział co w
tej sytuacji mógł powiedzieć. Odetchnął głośno drapiąc się po głowie.
- Cóż, to
ja spadam. Nara.
- Czekaj. -
Zatrzymał go Itachi, choć nie miał pojęcia dlaczego. - G... Gdzie idziesz?
- Do domu?
- odpowiedział pytaniem.
- Podwieźć
cię...?
- Mam
jechać Z TOBĄ autem? Powaliło? Jeszcze mnie ktoś zobaczy.
- Jasne...
W każdym razie dzięki, za ujawnienie prawdy jaką dziwką jest moją zona.
- I twój
brat, hehe. - Dodał nie mogąc powstrzymać się od chichotu. - Nawet nie potrafię
ukryć jak mnie to śmieszy.
- Ta...
Wybacz, że się nie śmieję.
- Zawsze
mieliśmy odmienne poczucie humoru. - Deidara wzruszył ramionami i zapadła
cisza. Itachi ruszył otworzyć samochód, ale ręce tak mu się trzęsły ze złości,
że nie był w stanie trafić kluczykiem w zamek. Kopnął nogą w oponę.
- Może ja
cię zawiozę? Nie powinieneś prowadzić, oddaj kluczyki.
- Dam radę.
- Nie chcę
cię mieć na sumieniu. - stwierdził Dei odbierając Itachiemu kluczyki. - Gdzie
jedziesz? Do domu rodziców?
- Nie mam
ochoty na spotkanie z bratem...
- Cześć,
szwagrze. - Przywitał się Dan, wchodząc przez otwartą bramę. - Co słychać?
Gdzie się wybierasz?
- Siostra
ci wszystko wyjaśni. - odpowiedział krótko. Dan skinął głową i odszedłby, gdyby
nie widok znajomej twarzy.
- No
proszę, chłoptaś Noriko. Ona jest w środku?
- Chłoptaś?
- Zdziwił się Itachi.
- Hahaha!
Nie mam pojęcia o czym on gada. Ja i Noriko. Cyrk na kółkach. Jedziemy?
- Serio?
Więc tylko się w zeszłym tygodniu spotkaliście na seks? - Dopytywał Dan nie
dając za wygraną.
- Stary,
nie uprawiam z nią seksu. Kijem bym ją nie tknął... - Bąknął Deidara kątem oka
sprawdzając czy Uchiha czegoś nie podejrzewał.
- Wczoraj
mi powiedziała, że cię kocha. - stwierdził Dan. Dei wytrzeszczył oczy.
- Tak
powiedziała...?
- Mhm. No,
ale najwyraźniej złamiesz jej serce. Spoko, pocieszę ją. - Uśmiechnął się do
siebie i ruszył w kierunku domu. Deidara w jednej chwili ruszył za nim i
szarpnął Dana za ramię.
- Lepiej
się do niej nie zbliżaj, jasne?
- Bo co mi
zrobisz?
Odpowiedziała mu pięść Deidary, która najpewniej złamała mu nos.
Itachi stał przy drzwiach od strony pasażera i tylko się przyglądał temu
zszokowany. Blondwłosy mężczyzna po przekazaniu fizycznej groźby ruszył do
samochodu Itachiego i oboje wsiedli do środka. Pierwsze minuty jazdy trwały w
niezręcznej ciszy.
- Sasori
wie? - Zapytał w końcu Itachi. Deidara zagryzł ze złości wargę, po czym
westchnął.
- Nie...
Jeśli...!
- Nie
powiem. Będziemy kwita.
- Kwita?
-
Ujawniłeś, że Kana nie jest mi wierna. W zamian nie wygadam o tobie i Noriko.
- Ach...
Pasuje.
Matsuri spędzała wieczór
razem z Yagurą u niego w domu, oglądali jakiś film w telewizji w salonie,
chociaż był on jedynie tłem. Wpatrywali się w siebie, w milczeniu. Yagura leżał
na jej kolanach, a Matsuri gładziła mu włosy.
- Yagura, co byś zrobił gdyśmy faktycznie zerwali?
- Co? Co to za pytanie...?
- Zwyczajne.
- Nieprawda... - Burknął i podniósł się do siadu. -
Dlaczego pytasz?
- Z ciekawości. Nie chcę z tobą zrywać więc wyluzuj. -
powiedziała cmokając go w policzek. - Odpowiedz.
- Kiedy nie wiem. Nie myślę o takich rzeczach.
- No to teraz się zastanów, a ja skoczę do toalety.
- No okej...
W chwili, gdy Matsuri
zniknęła za drzwiami ubikacji, do domu weszła Amara i obładowany reklamówkami z
zakupami Hidan. Przywołał do siebie młodszego brata i kazał mu pójść po resztkę
do samochodu. Amarze nie pozwalał dźwigać, ciągle starał się o jej względy.
Usadowili się w kuchni i tam Hidan pozwolił sobie na oddech.
- Nienawidzę robić zakupów. Nawet takie wspaniałe
towarzystwo nie pomogło...
- A ja się dobrze bawiłam. - mruknęła Amara.
- Bo podrywał cię ochroniarz...
- Raczej, bo wziął cię za mojego starego. To było
zabawne!
- Ta, boki zrywać.
- Hidan, to jest karma dla psów. - Zauważył Yagura
przychodząc do kuchni i wyciągając pakunek spośród zakupów. - Wiesz, że mamy
koty?
- No wiem, ale karma dla psów była na promocji i jest
jej o wiele więcej.
- Ale to karma dla PSÓW, debilu! - Warknął
Yagura, nie wytrzymując.
- No i, kurwa, co z tego?! Przecież koty nie potrafią
czytać!
- Jesteś głupi.
- Amara weź mu coś powiedz, bo jak mu jebnę...
- Jak kotom nie zasmakuje to zawsze możesz oddać karmę
psu swojej dziewczyny, no nie? Propos, gdzie Matsuri? Już wyszła?
- Nie. Jest w łazience, a ja się zastanawiam nad
odpowiedzią na jej pytanie. - mruknął z uśmiechem.
- Jakim pytaniem? - Dopytał Hidan.
- Matsuri chce wiedzieć co bym zrobił gdybyśmy
zerwali.
- Nie odpowiadaj! - Zawołał natychmiast starszy brat.
- To pytanie-pułapka. Każda odpowiedź będzie zła, a już tym bardziej ta
szczera.
- Dlaczego szczera miałaby być zła? - Dopytała Amara.
- Ujmę to tak, gdybyś ze mną zerwała przespałbym się z
kilkoma pierwszymi lepszymi dla pocieszenia, bo jedna na bank nie ukoi tak
ogromnej straty.
- Chciałeś brzmieć romantycznie, ale nie wyszło...
Taki tekst odpada, Yagura nie możesz tak odpowiedzieć.
- Nie jestem głupi... Powiedziałbym, że...
- Cześć wszystkim. - Przywitała się Matsuri wkraczając
do salonu. - Zakupy udane?
- Nie. Jak Yagura ma zrzędzić, to sam będzie robił
zakupy, do końca życia. - Burknął Hidan.
- Do końca życia? Nie zamierzam tyle z tobą mieszkać.
- I bardzo dobrze, ty niewdzięczniku! Dlaczego już się
nie wyprowadzisz?
- Spytaj taty. - Odburknął Yagura.
- Skończcie się kłócić, to się robi nudne. - Bąknęła
Matsuri. - Nawet ja się tyle z bratem nie kłócę.
- To pokazuje jak mało o nim wiesz, moja droga. -
stwierdził Hidan, gryząc jabłko. Amara bez wzruszenia wypakowywała zakupy.
- Nie mów tak do niej. - Skrzywił się Yagura.
- Bez sensu...
- Rodzeństwo zawsze się kłóci. Znają się tak dobrze,
że widzą swoje wady i mówią sobie o nich otwarcie.
- Po co to? - Zapytała unosząc brew.
- Głupia, jak Saso...
- Ale i tak mądrzejsza od ciebie. - Dokończył Yagura.
- Polemizowałbym. Chodzi o to, że skoro ja się z nim
teraz kłócę o jego niewdzięczne zachowanie, to on nie będzie tego robił w
przyszłości i ty sama nie będziesz musiała się z nim o to kłócić później. Bo
drogi bracie zamiast psioczyć powiedziałbyś dziękuję.
- Dziękuję?
- No. Nie ma za co. - Uśmiechnął się Hidan. Yagura się
skrzywił, zostając źle zrozumianym.
- Hm, to jest genialne! - Zawołała Matsuri.
- Co? - Zdziwił się Yagura.
- Powiedziała, że to, co mówię jest ge-nia-lne. -
Powtórzył Hidan, powodując, że się skrzywił.
- Lepiej stąd chodźmy, bo obecność Hidana zaczyna ci
szkodzić...
- Jak pokłóci się ze mną o swoje złe nawyki, to
poprawi się i nie będzie się z nimi kłócił z Shizu. - Powiedziała do siebie
Matsuri.
- Tylko musisz się porządnie wykłócać, a nie tupnąć
nogą.
- Jasne. Dam radę.
- Och, dajcie spokój! Ja się kłóciłem z nim tyle razy
w różnych sprawach i...!
- Nie mam się teraz o co z nim kłócić. - Wtrąciła
Amara. - Wielkie dzięki, stworzyłeś ideał chłopaka.
- Ta. A ja jestem baletnicą...
- To zrób piruet i się wynieś. - Polecił mu Hidan.
- Mówię poważnie. - kontynuowała Amara ignorujące
poprzednią wypowiedź. - Traktuje mnie jak swój najcenniejszy skarb. - mruknęła,
cmokając swojego mężczyznę w policzek.
- Znaczy, że co? Że próbował cię zakopać?
- Yagura! - Upomniała Matsuri. - Nie zachowuj się jak
gówniarz, ok?
- Jasss... A właśnie, był tu twój kumpel… Deidara.
Podobno miałeś z nim gdzieś jechać.
- Oooo... Kurwa. Zapomniałem. - Burknął, po czym
wzruszył ramionami. - Tak mi przykro.
- Kazał przekazać żebyś się jebał. - dodał Yagura.
- O rany... Amara, co ty na to? - Zapytał
uwodzicielsko. - Trzy minuty cię chyba nie zbawią?
- Nie, dzięki. Nie zamierzam tańczyć jak ci koledzy
zagrają.
- To nie kolega, tylko Dei. Był moim kolegą, ale
okazało się, że go w ogóle nie znam.
- A co zrobił?
- Puścił się z tym szmateksem Saso...
- Z kim? - Dopytała Matsuri, wtedy przypomniał sobie o
jej obecności i pokrewieństwie.
- Z nikim. Nieważne.
- Ma chyba na myśli matkę swojego ulubionego
dzieciaka. - Wytłumaczyła lakonicznie Amara.
- Noriko? Deidara zakochał się w Noriko? O mój boże,
Sasori wie?
- Nie. Obiecałem nie mówić... Więc o niczym nie
wiecie, jasne?
- Sasori się wkurzy. - mruknął do siebie Yagura.
- Dlaczego? Przecież nie jest już z Noriko. - Zapytała niezrozumiale Matsuri.
- To trofeum Saso. - wytłumaczył Hidan, a Dei nie
dość, że na początku mu na nie spluwał, to koniec końców go zajebał. Przyjaciel
tak nie postępuje.
- To głupie...
- Wcale nie. Gdybyście zerwali z Yagura, a twoja
psiapsiółka by do niego podbiła, to jakbyś się czuła?
- Heh, nie muszę się tym przejmować.. Hanabi nie
przepada za Yagurą. - Skomentowała z uśmiechem Matsuri.
- Co? Jak to? Dlaczego?
- Ty w ogóle wiesz, że Deidara nienawidził tej szmaty?
Dzięki niemu twój brat się z nią nie zszedł. - Wyjaśnił Hidan.
- To zmienia postać rzeczy... Co za chuj!
- Mats, chodźmy stąd, dobra?
Yagura złapał za rękę
dziewczynę i pociągnął ją do swojego pokoju. Jak zawsze panował tam idealny
porządek, zwykle niespotykany u
chłopaków. Matsuri położyła się na łóżko, burtając lekko pościel, Yagura usiadł
obok niej załączając laptop.
- Co będziemy oglądać?
- Odwiedziny jutro mojego brata?
- Jak chcesz. To co oglądamy?
- Dzisiaj miał odwieźć Shizu na operacje. Właściwie
jakoś teraz powinien wracać...
- Matsuri. - Bąknął wskazując znacząco na swój laptop.
- Nie chcę nic oglądać... Powiedz mi jaka jest twoja
odpowiedź. - Uśmiechnęła się szeroko. Yagura uniósł brew do góry. - No wiesz,
co byś zrobił, gdybyśmy zerwali?
- Ach... No,
nie podbijałbym do Hanabi, skoro wiem, że mnie nie lubi... - powiedział za co
dostał od dziewczyny szturchańca. - Nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić do
swojej byłej.
- Że co proszę?!
- Którą byłabyś ty, Mats.
- No, wybrnąłeś. - mruknęła dając mu zwycięskiego
całusa.
Pod wieczór Tsuki wybrała się do
swojego chłopaka, zgodnie z zapowiedzią. Zwykle bywało tak, że to on do niej
przychodził, jednak teraz było to rzadsze, gdyż pracował. Dziewczyna zapukała
do jego drzwi, które otworzyły się minutę później. Iseo powitał ukochaną
uśmiechem, zaprosił do środka, a w środku bardzo tęsknie ją pocałował.
- Bardzo
ładnie wyglądasz.
- Wiem. –
mruknęła pozwalając, by zdjął z niej kurtkę i owiesił na wieszaku. – Co tu tak
ciemno?
- Heh,
akurat trafiłaś na drobną awarię prądu w mieszkaniu. Do jutra ma go nie być. Na
tablicy ogłoszeń na dole było napisane.
- Po co mam
czytać tablicę ogłoszeń skoro tu nie mieszkam…?
- Eee… Hm…
Musisz zadawać takie trudne pytania? – Oburzył się, na co Tsuki się
uśmiechnęła.
- Więc co z
kolacją? Zjemy na mieście?
- Nie, nie,
nie. Z tym się przygotowałem już zza czasu. Mogę prosić? – Wyciągnął rękę, by
ująć jej dłoń. Następnie przeprowadził powoli do salonu.
Salon były wypełnione świeczkami, co
po niektóre były zapachowe by jednak nie dawało zbyt intensywnie po nosie.
Usiąść mieli na poduszkach przy niskim szklanym stole, na którym czekały już
gotowe dania. Tsuki była pod niemałym wrażeniem.
- Że też ci
się chciało z tym wszystkim. – mruknęła zajmując miejsce na poduszce.
- Przymus –
Wskazał na lampę, sugerując brak prądu. – i motywacja do mniejszego rachunku za
wszystko… Nie żebym na ciebie żałował.
- Właśnie
widzę. – Skomentowała, a Iseo się do
niej uśmiechnął.
- Poważnie
mówię. Przynajmniej nie zleję nas deszcz.
- Nie
padało.
- Przezorny
zawsze zabezpieczony, kotku. – powiedział. Tsuki się zaśmiała lekko,
przewracając oczami. Iseo wpatrywał się od dłuższej chwili z zadowoleniem na
jej twarz.
- Co się
patrzysz?
- Lubię na
ciebie patrzeć.
- No skoro
tak... - mruknęła z uśmiechem. Iseo odgarnął za ucho kosmyk jej włosów.
- Lubię
kiedy się uśmiechasz.
- Teraz
będziesz wymieniał rzeczy, które we mnie lubisz? - Zapytała Tsuki z nutką
kpiny. Wzięła do ręki sztuciec. Iseo uśmiechnął się i również to zrobił.
- Lubię
sposób w jaki trzymasz widelec. - powiedział. Dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Serio? -
Jej usta drżały z rozbawienia. - Przestań już. Nie chcę się zakrztusić przez
ciebie.- Iseo uśmiechnął się szeroko po chwili zabierając znowu głos.
- Kocham
cię.
Tym razem Tsuki się nie roześmiała ani nie rzuciła żadnym tekstem.
Jej ciało zastygło w bezruchu, patrzyła na mężczyznę zaskoczona wyznaniem.
Natomiast Iseo spoglądał na nią uśmiechając się niewinnie, opierał policzek na
dłoni i czekał na reakcje.
- Ekhm...
Co?
-
Powiedziałem, że cię kocham. - Powtórzył. Ponownie nastąpiła chwila ciszy.
- Aha...
Okeeej. - mówiła powoli i niepewnie. Zupełnie jakby miał za chwilę wyskoczyć z
"żartowałem". - To nawet miłe.
- Tak?
- No. -
Przytaknęła Tsuki. Iseo uniósł w górę jedną ze swoich brwi.
- I tyle
masz mi do powiedzenia?
- Cóż...
Nie jestem dobra w takich ckliwych sprawach...
-
Spodziewałem się, ale aż tak...?
- A czego
oczekujesz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie lekko się przy tym rumieniąc.
- Powiedz,
że też mnie kochasz.
- Przecież
wiesz, że...
- Chciałbym
to usłyszeć. - mruknął trochę zażenowany tymi wszystkimi tłumaczeniami.
- Ok...
To... Ja też cię kocham...
- Hę? Też,
co?
- Też cię
kocham...
- No, ale mów wyraźnie. - Skrzywił się Iseo, choć
tym razem robił to dla zgrywy.
- Mówię, że
cię, kuźwa, kocham! - Krzyknęła wzburzona. Iseo z uśmiechem ją wtedy pocałował.
- To miłe,
ale nie krzycz tak głośno.
- Żartuj
sobie żartuj. – Burknęła Tsu. – Dziwnie się czuję.
- Z czym?
- Z takimi
wyznaniami. Głupio mi.
- Może będę
ci je mówił dopóki się nie przyzwyczaisz? Zrobię to, ponieważ cię bardzo
kocham.
- Dobra. –
Zgodziła się, a Iseo uważnie się jej przyjrzał. – Co tym razem?
- Tak
szybko się zgodziłaś, że się zastanawiam czy nie udajesz…
- Zarzucasz
mi kłamstwo?
- Tylko
troszeczkę. –Przyznał z szer2okim uśmiechem. –A jako były-niedoszły prawnik
wiedz, że brzydzę się kłamstwem. – Dodał.
- Wow.
Posądź mnie. – Rzekła beznamiętnie Tsuki, zjadając kęs swojego dania.
Iseo obserwował ją jeszcze chwilę,
ale nawet wtedy brew jej ani drgnęła. Albo nie kłamała albo była choler2nie
dobrą kłamczuchą. Mężczyzna wolał nie wnikać i również wziął się za jedzenie. W
pokoju było zbyt cicho, dlatego pomyślał, by odpalić na odtwarzaczu płytę z
piosenkami. Nie byle jakimi, to była składanka ich ulubionych utworów. Tsuki po
usłyszeniu pierwszych nut spojrzała na Iseo z politowaniem.
- Co? –
Mężczyzna się uśmiechnął. – Nie poznajesz?
- Czy to
znaczy, że jest już prąd? – Odpowiedziała pytaniem, a Iseo w momencie oblał się
czerwienią. Kompletnie zapomniał o tym kłamstwie. – Podobno brzydzisz się
kłamstwem. – Wypomniała kładąc podbródek na dłoni i uśmiechając się perfidnie.
- Ja… Tego…
Uwierzysz, że odtwarzacz działa na baterie?
- Nie. Ale
możemy tak przyjąć.
- Jesteś
cudowną dziewczyną. – Rozpromienił się Iseo.
- Wiem. –
Tsuki wzruszyła ramionami.
- Którą
coraz mocniej kocham.
Wieczorem Sasori wracał samochodem do domu. Shizu była w rękach
zawodowca, który z pewnością sprawi, że odzyska ona wzrok. Szczerze w to
wierzył. Uśmiechnął się do siebie już układając sobie w głowie przyszłość - on,
Shizu i Naoki. To będzie wspaniale życie, wreszcie wszystko zaczęło się
układać. Nawet tak bardzo nie denerwowała go trasa, którą właśnie przejeżdżał,
a była cholernie monotonna. Po chwili rozbrzmiał telefon mężczyzny. Starając
się podzielić swoją uwagę, wyjął urządzenie z kieszeni. Rzucił okiem na numer,
który się wyświetlał i się skrzywił, mimo to odebrał.
- Prosiłem
byś do mnie nie wydzwaniała, Miyuki.
- To
ostatni raz.. Naprawdę... - Przyrzekła na wstępie. Sasoriego trochę to
zaniepokoiło.
- Coś się
stało?
- Tylko to
co zwykle... Chciałam cię usłyszeć.
- Złą
chwilę wybrałaś. Jestem w trakcie...
- Zdałam
sobie sprawę, że nie mogę bez ciebie żyć... Nie chcę...
- Co to ma
znaczyć...? - Dopytał po chwili.
- Siedzę na
dachu i chcę zeskoczyć, ale nie mogę.. Jestem okropnym tchórzem. - Zaśmiała się
delikatnie.
-
Żartujesz?
- Jestem
poważna..
- Nie,
Miyuki, nie rób tego, słyszysz?!
- Podaj mi
chociaż jeden powód bym ze sobą nie skończyła...
- Podam ci
nawet dwa. Twój tata i Yosuke. - oznajmił Sasori. - Nie rób głupstw.
- Cały czas
robię coś głupiego. Nie chcę żyć, zawodząc bliskie mi osoby.
- Skacząc z
dachu nie sprawisz, że ktokolwiek będzie z ciebie dumny. Miyuki... Weź się w
garść, jesteś młoda, ładna i utalentowana. Czeka cię wiele dobrego, na pewno..
- Ja chcę
ciebie... - Zaszlochała. Sasori zagryzł wargi.
- Będzie
lepszy. Taki, który bardziej się dla ciebie poświęci. O mnie zapomnij.
- Nie
zmieniłam nigdy zdania. Jesteś tym jedynym.
- To nie ma
wielkiego znaczenia. Też jesteś dla mnie w pewnym sensie ważna i pewnie zawsze
będziesz, jednak ta część to już przeszłość. Tą dziurę wypełnia teraz Shizu.
Ślad po mnie też u ciebie zatrze jakiś facet, tylko daj temu szansę.
-
Sasori...? - Zapytała po chwili.
- Tak?
- Wybaczysz
mi?
-
Samobójstwa? Nie.
- Chodzi mi
o zdradę.
-
Przestałem się o to gniewać już dawno. Wybaczyłem też dawno. Ale to nie znaczy,
że do siebie wrócimy.
-
Rozumiem...
Planował podjechać po Naokiego do Noriko, jako że wrócił
wystarczająco wcześnie, jednak stan psychiczny Miyuki go zmusił do czego
innego. Nie chciał mieć jej życia na sumieniu.
- Gdzie
jesteś? Przyjadę po ciebie.
- Na dachu
szpitala, w którym pracujesz. - odparła cicho.
- Będę za
piętnaście minut. Czekaj na dole, okej?
- W
porządku.
- Tylko nie
zeskakuj. Zejdź po schodach.
- Dobrze.
Będę czekać.
Sasori się zatem rozłączył i położył telefon na siedzeniu obok. W
tej samej chwili jakiś samochód impetem wjechał w bok samochodu, którym jechał.
Uderzenie było tak silne, że przewróciło pojazd tak, że dachował dwa razy, aż
nie zatrzymał się w rowie. Mężczyzna stracił natychmiast przytomność i powoli
tracił coraz więcej krwi.
BABCIU, TO JEST ZAJEBISTE! :D
OdpowiedzUsuńNie no, kurwa, teraz to zaszalałaś :D Ten rozdział jest definitywnie moim ulubionym z całej serii!
Bardzo dobrze, że wydała się ta cała akcja z Kaną. Pojebana suka.
Ojciec Shizu też ciekawy... Czek na pół miliona? Dobre żarty XD Ja na miejscu Saso napluł bym mu w twarz, niech się podetrze tą kasą :D
No i w końcu długo wyczekiwana Miyuki. Byłem ciekaw co u niej, czy dalej się puszcza itp. A tu proszę: chuj, trzeba się zajebać, Saso wróć do mnie bo skoczę z dachu XD No ja pierdole :D
Teraz będzie się pewnie obwiniać, że przez nią ten wypadek samochodowy.
Mam nadzieję, że mój ziomek przeżyje. I niech w końcu ktoś zamknie tą Miyuki w jakieś klatce czy coś! Same kłopoty przez tą babę! Pierdoli od rzeczy "Ja chcę ciebie..." Szkoda, że nie pomyślała o tym jak dawała dupy temu pedałowi Iseo. :D
DAWAJ KOŃCOWY ROZDZIAŁ! DAWAJ DAWAJ DAWAJ DAWAJ DAWAJ!!
Za tą babcię, to ci chyba specjalnie każę czekać dłużej na ostatni rozdział :P
UsuńFajnie, że się podobało :D czek na pół miliona trochę w kusi, nie gadaj, że nie :D
No weź, nie rób mi tego :) Jak ja już mam popcorn uszykowany, ciasteczka, w fotelu wygodnie siedzę... i czekam :P
OdpowiedzUsuńO kurwa.
OdpowiedzUsuńSaso... Ty głupi kretynie. Nie gada się przez telefon w czasie jazdy! Biedny Nao, i Shizu, i Dei, i wszyscy. Mam nadzieję, że Miyuki zażrą wyrzuty sumienia, że przez nią Saso do szpitala trafi.
Wciąż czekam na moment, gdy Sasori się dowie o Noriko i Dei'u.
Weny!!!