13 sty 2016

Rozdział 77.

            Po południem od razu po szkole piątka uczniów i przyjaciół w jednym, kierowała się do domu, lecz nie do swojego. Hiroya, Daisuke, Matsuri, Hanabi i Konohamaru wspólnie zaplanowali wbić do profesora Uzumakiego i raz na zawsze odpędzić z jego głowy myśl o opuszczeniu szkolnych progów. Może i jest to suchy nauczyciel z ścisłymi metodami, ale przynajmniej można się z nim dogadać, ma dystans i nie obraża się za byle gówno. W dodatku są dni, kiedy można sobie przy nim pozwolić na ciut więcej – poza Yagurą, on nigdy sobie nie może pozwalać. Jako, że za sobą nie przepadali to nie został zwerbowany do drużyny, którą tworzyli.
            Stojąc razem przed drzwiami Nagato, zapukali w nie, zastanawiając się jak ich matematyk mieszka. Ten otworzył dopiero po chwili i był wyraźnie zdziwiony ich wizytą.
- Co tu robicie?
- Witaj profesorze. – Przywitał się z uśmiechem Daisuke. – Pomyśleliśmy, że pana dzisiaj odwiedzimy, pouczymy się matematyki czy coś.
- Wiecie, to nie jest najlepszy moment…
- Na pewno? Mam krówki… - Uniósł torebkę z cukierkami, kusząc diabelsko.
- Do widzenia. – Nagato okazał się być jednak odporny na słodycze.
- Profesorze, bo mamy problem…! – Zaczęła Matsuri. – Poważny.
- Eh… o co chodzi? – Westchnął ciężko. Łatwo się ich nie pozbędzie.
- Nie tutaj… Możemy wejść do środka? – Nagato ponownie westchnął, ale się zgodził i ich zaprosił, zapowiadając, że będą musieli wyjść, gdy tylko pojawi się jego gość.
- Co za gość? – Zaciekawił się Hiroya.
- Nieważne.
- Pewnie jakaś laska, bo posprzątał profesor dom no i się wystroił. – Mruknął z uznaniem. Chociaż, według niego eleganckie garnitury nie były miarą strojenia się tylko wyglądania jak typowy pajac. – Ja sprzątam jedynie, gdy… chociaż nie, nawet wtedy nie sprzątam.
- Możecie wyjaśnić jaki macie problem i wyjść? – Zwrócił się do Matsuri, a ona z ociągnięciem usiadła na fotelu i zaczęła myśleć nad powodem. Nikt nie kwapił się by jej pomóc.
- Bo… jakby to ująć w słowa… no…
- Wykrztuś to z siebie, Mats. – Mruknęła Hanabi, chichocząc pod nosem z przyjaciółki. Spojrzała na nią z mordem.
- Hanabi i Konohamaru chcą ze sobą zerwać! – Wciągnęła ją w dialog. Wspomniana para wytrzeszczyła oczy.
- Obawiam się, że to nie moja sprawa… - Stwierdził Nagato.
- No jak to nie? Ich związek narodził się na matematyce! – Wytłumaczył Daisuke. – Musi im pan pomóc!
- Nie jestem żadnym terapeutą.
- Ale jest pan matematykiem! – Powiedziała Matsuri. – A oni chcą zerwać przez… swoje odmienne rozwiązania zadania matematycznego…?
            Hanabi plasnęła się dłonią w twarz. No naprawdę… jak można…
- Macie to zadanie ze sobą?
            Nagato jednak chyba kupił ten powód. Wziął do ręki długopis i papier i kazał podyktować polecenie. Hanabi na szczęście pamiętała mega trudne polecenie zadania, które pomagała ostatnio rozwiązać Kibie na studiach. Nie wzięła jednak pod uwagę poziomu umiejętności Konohamaru, aż mu się zakręciło w głowie wobec tych liczb, pierwiastków i ułamków. Cóż, nawet Nagato miał z tym trudność, bo rozwiązywanie sporo mu zajmowało. Hiroya krążył po kuchni i beż żadnego skrępowania buszował po półkach, chcąc się z nudów dowiedzieć gdzie Nagato trzyma talerze, przyprawy i inne pierdoły.
            Matsuri wymieniła z Daisuke znaczące spojrzenia. Miała całkiem niezły plan i przy okazji niemało nastraszyła parę, jakoby wygadaniem się o ich problemach. Po chwili Nagato ogłosił koniec zadania. Oboje mieli złe wyniki, jednak o wiele bliższy prawdy był wynik Hanabi.
- Z ciekawości, skąd wziąłeś taką liczbę?
- No wie pan… tu pomnożyłem, tu spotęgowałem, a tu… W internecie znalazłem taki wynik. – Mruknął, przyznając się do winy. – Najwyraźniej trochę zły.
- Tak podejrzewałem. W każdym razie, chcecie zerwać ze sobą przez wynik zadania? Jeżeli taki powód wam wystarcza to nie ma czego w waszej relacji ratować. Wyraźnie szukacie jakiejś drobnej pierdoły by się rozstać, a może lepiej powiedzcie to sobie szczerze i rozejdźcie w zgodzie? Skoro by wam na sobie zależało to mielibyście w poważaniu swoje stopnie, swoje odmienne gusta czy wszystko inne.
- OK! – Zawołała Hanabi. – Zrozumieliśmy…
- W porządku. – Nagato skinął głową. – Skoro to wszystko, to… - w tejże chwili zadzwonił dzwonek do drzwi. – Wyjdźcie.
- Otworzę! – Zgłosił się Daisuke i ruszył do drzwi nie zwracając uwagi na sprzeciw Nagato. I tak się potknął i upadł. – Dzień dobry.
- Hm, witaj młody człowieku. – Przywitał się z nim elegancko ubrany mężczyzna. – Zastałem twojego ojca?
- Hehehe – zaśmiał się lekko na tą pomyłkę. – Jasne, jest w salonie. Proszę wejść… Tato!
            Przywdział na siebie rolę syna, nie będzie wyprowadzał mężczyznę z błędu. Zaprowadził go do salonu, gdzie ten był zdziwiony grupą młodzieży.
- Dostał pan powiadomienie o dzisiejszym spotkaniu, panie Nagato?
- Tak, bardzo przepraszam. Oni już wychodzą.
- Co to za lamus? – Zapytał Hiroya, wyjadając profesorowi jogurt z lodówki.
- Macie natychmiast wyjść. – Rzekł Nagato do uczniów.
- Kim są ci państwo? – Zapytał mężczyzna, chcąc ocenić jak Uzumaki radzi sobie z młodzieżą.
- Jesteśmy wychowankami z klasy profesora. Hanabi – Wskazała na siebie. – Konohamaru, Matsuri, Hiroya i Daisuke.
- Twój tata jest też twoim wychowawcą? – Dopytał.
- To nie jest mój syn. Ja nie mam dzieci. – Skorygował Nagato.
- Więc pana uczniowie wiedzą gdzie pan mieszka?
- Właściwie to nie mam pojęcia skąd oni to wiedzą…
- Przyszliśmy na korepetycje. Nagato jest takim super nauczycielem, że urządza je u siebie w domu. – Oznajmił Hiroya.
- Uczniowie mówią do pana po imieniu…? – Dopytał srogo mężczyzna.
- Nie, nie. Oczywiście, że nie… Hiroya, od kiedy jesteśmy na ty? – Zmrużył na niego oczy. – Poza tym, nigdy nie urządzałem korepetycji poza szkołą.
- Właśnie, propos dzisiejszych zajęć. Możemy się nie rozbierać?
- Co…?
- Jestem trochę przeziębiony.
- Co ty wymyślasz?!
- O czym mówisz, młodzieńcze?
- Czasem na zajęciach jesteśmy nago. – Mruknął Daisuke, a reszta paczki spojrzała na niego wielkimi oczami. Skąd on wytrzasnął taki zryty pomysł?
- Nie prawda! Kłamiesz, Daisuke…! – Miał czystą ochotę wyrzucić wychowanka z okna. – Ok… powiedzcie mi natychmiast o co chodzi w tej całej szopce?
- Nie chcemy, żeby pan już nas nie uczył i przeniósł się do szkoły dla sztywniaków. – Wygadał Konohamaru. – Bez pana nie zdam matury… o ile w ogóle do niej dotrwam.
            Nagato zdziwił się, słysząc w końcu prawdziwe wytłumaczenie. Nie sądził, że uczniowie pałają do niego tak ogromną sympatią. Zrobiło mu się miło, ale niestety. Przeniesienie już zostało niemal zaplanowane i nie chciał rezygnować. Nakazał uczniom opuścić swoje mieszkanie, z czym tym razem się posłuchali. Wojna została przegrana, no bywa i tak. Mężczyzna, który prowadził z Nagato wywiad zgodził przymknąć oko na ten epizod, właściwie kontakt jaki matematyk ma z uczniami to zdecydowany plus. Cały wywiad też poszedł całkiem nieźle, mógł już śmiało powiedzieć, że zatrudnienie w ich szkole ma jak w banku.
- To ja się już zbieram. Miło było pana poznać, panie Uzumaki.
- Mnie również było miło. I przepraszam za ten początek…
- Nie szkodzi. Mam wielkie poczucie humoru.
- Heh, ja również. Zawsze przed zajęciami opowiadam uczniom jakiś kawał.
- Ooo, wspaniale. Może mi pan jakiegoś sprzedać?
- Z ochotą. Wchodzi całka oznaczona do pociągu, a tu się okazuje, że to nie jej przedział!
            Nagato śmiał się ze swojego żartu, aż do rozpuku i jak zwykle to bywa w samotności. Jego towarzysz zwyczajnie tego nie rozumiał, znaczy rozumiał sens słów, ale nie resztę… Chyba jednak za szybko się za nim wypowiedział.
            Tymczasem w niedalekiej kawiarni zgromadziła się piątka i marudziła sobie za ten nieudany plan. Cóż, pozostało im mieć nadzieję, że cała rozmowa profesora okaże się jednym, wielkim dnem i go nie zatrudnią. Po kilku minutach stypy, Daisuke rozkręcił towarzystwo rozmawiając o zbliżających się wakacjach, a właściwie błagając o zorganizowanie czegoś, jakiegoś wspólnego wyjazdu. Konohamaru przyglądał się twarzom znajomych, aż w końcu zdobył się jednak na odwagę.
- Hanabi! – Zawołał, uciszając towarzystwo. Nie zwrócił uwagi, że dziewczyna siedziała obok.
- Konohamaru, chcesz bym ogłuchła? – Zapytała z pretensją.
- Rozstańmy się. – Wszyscy przy stole wytrzeszczyli oczy. – Chyba sama zauważyłaś, że to wszystko… że ty i ja… to się wypaliło i teraz ciągniemy nasz związek na silę.
- Chcesz powiedzieć, że…?
- Zostańmy przyjaciółmi. Wróćmy do tego po prostu.
- Zrywasz ze mną?! – Warknęła. Matsuri patrzyła na przyjaciółkę zdziwiona, chciała z nim zerwać, więc o co jej chodzi? – TY zrywasz ze mną?!
- Na to wygląda… - Hanabi wstała z miejsca i była… wściekła?
- Hanabi, w porządku? – Zapytała Mats, ale przyjaciółka nie zwracała na nią uwagi.
- Wiesz co, Konohamaru? W dupie to mam! – Wygarnęła i chlusnęła w niego wodą ze szklanki. – I tak zdradzam cię od miesiąca. – Dodała i z przytupem opuściła kawiarnie.
            Przyjaciele siedzieli na miejscach i wgapiali się w siebie z niedowierzeniem. Konohamaru sądził, że o tej zdradzie powiedziała mu w złości i nie była to prawda. Niemniej taka reakcja wywołała w nim ogromne poczucie winy. Bez słowa wstał od stołu i wybiegł za dziewczyną, a Daisuke ruszył za nim bez zastanowienia. Więc w kawiarni została Matsuri, która nie bardzo ogarniała wybuch Hanabi i Hiroya, będący w niezłym szoku.
- Lol, ale się porobiło. – Zaśmiał się. – Sądziłem, że będę miał okazje sobie popić na och weselu.
- Nie zaprosiliby cię.
- Mam swoje sposoby. – Puścił do niej oczko, na co przewróciła oczami. – Spadam, narka.
- Czekaj! Chciałabym z tobą porozmawiać.
- O czym?
- O Yagurze. – Uniósł w górę swoją lewą brew. – Czy on… podkochuje się we mnie…?

            Po południem Miyuki siedziała w pubie, umówiła się tutaj z Iseo. Chciała mu wyjaśnić zajście z wczoraj choć nie była pewna czy jej się to uda. Zależało jej na mężczyźnie, naprawdę, ale z Sasoriego też nie potrafiła zrezygnować. Sądziła, że wie czego chciała, ale okazało się, że chciała za dużo. Nie umiała wybrać, ponieważ kochała obu i nie chciała aby za jej sprawą któryś cierpiał. Racja, rychło wczas o tym pomyślała, ale nie miała pojęcia, że to będzie tak trudne. Na stole miała kawę, która w obecnej chwili wygrzewała jej dłonie. Zastanawiała się jak powinna zacząć rozmowę, jednak zostało to przerwane pojawieniem się z Iseo, który bez zbędnych czułości usiadł na przeciwko dziewczyny. 
- Przyszedłeś. - Zaczęła z uśmiechem. 
- Prosiłaś, więc jestem.  
- Chciałam pogadać... 
- Domyśliłem się. Nie ma tu łóżka. - Mruknął sarkastycznie. Nie dbał o to, jak brzmiał. 
- Iseo, przepraszam. Nie bądź na mnie zły... 
- A jaki mam być, Miyuki? Oczekujesz, że ci pogratuluję tego, jak oszukałaś swojego faceta? Że razem pośmiejemy się z tego jakim jest idiotą i frajerem?  
- Nie. Po prostu... Chcę byś mnie zrozumiał. - Iseo prychnął przewracając oczami. - Myślałam, że po naszej nocy, miłość do Saso się skończy... A zamiast tego teraz ją dzielę na was dwóch. 
- Nie tak się umawialiśmy. 
- Wiem o tym. - Położyła swoją dłoń na jego, która spoczywała na stole. Niemniej szybko ją odtrącił. - Kochanie, zrozum, że to trudne. 
- W takim razie może ci to ułatwię i skończymy z tą farsą? 
- Co masz na myśli? 
- Nie spotykajmy się. Koniec naszych schadzek. Nie chcę być facetem, który rozbija związki. Nie zmieniłem tego co czujesz do swojego faceta i nie zmienię. 
- Iseo proszę, chcę być z tobą, kocham cię. 
- Słowa to za mało. - Miyuki przetarła wierzchem dłoni, policzki. - Przestań patrzeć jedynie na siebie. 
- Nie rozumiesz. Ja... Boję się jego reakcji. Nie chcę by zrobił sobie przeze mnie krzywdę. 
- Och, kaman! Nie wygląda na samobójcę. Wymyślasz sobie wymówki zamiast zdecydować. 
- Proszę... Nie odchodź... - Rzekła z szlochem. Ciężko było powiedzieć czy wzięła pod uwagę słowa Iseo. Czasami zachowywała się jak dziecko. Rozpieszczone dziecko. 
- Przestań się mazać Mi...  
- Iseo, uwierz mi. Ja chcę być z tobą, ale potrzeba mi sposobnej chwili. Nie chcę by hurtem waliło mu się życie. Nie zasłużył na to. 
- Nie sądzę, że chce mi się dalej na ciebie czekać. Nie było mi łatwo z ostatnim razem. 
- Nie rozumiem... 
- Czy ostatnio, gdy odeszłaś z Sasorim, zabawiałaś się z nim w nocy? - Miyuki patrzyła na niego w milczeniu chwile potem, spuszczając swój wzrok. - Heh, dobra. 
- To nie tak, jak... 
- Oszczędź mi szczegółów, dobrze? Chcesz związku, w którym ty się pukasz, a ja grzecznie czekam w domu?  
- Przecież wiesz, że nie robię tego, bo chce. 
- Zajebiste wytłumaczenie. 
- Kocham cię. Bardzo mocno, tylko... 
- Miyuki! - Zawołała w jej stronę jakaś starsza kobieta. Dziewczyna szczerze się zdziwiła na jej widok. 
- Mama...? Co ty tu robisz? 
- Przyjechałam niedawno i chciałam coś tutaj zjeść i spotkałam was, dzieci. Zjemy razem? 
- Ja niestety muszę już lecieć... 
- Zaczekaj. Wiem, że teściowe bywają straszne, ale ja taka nie jestem. 
- Teściowe...? - Zdziwił się Iseo. 
- Przyszła teściowa. Po tym wyznaniu Miyuki zgaduję, że musisz być tym słynnym Sasorim! - Stwierdziła z uśmiechem. Iseo spojrzał karcąco na Miyuki, wzywając ją do sprostowania. Lecz milczała. 
- Ni... 
- Tak to on - Przerwała mu Miyuki, posyłając błagalne spojrzenie. 
            Iseo początkowo nie chciał się zgodzić na kolejną szopkę, ale wpływ tych błagań zrobiły swoje. Choć Miyuki starała się wytłumaczyć matce pośpiech mężczyzny to się jej nie udało. Iseo przystanął na propozycje starszej kobiety, bo nie chciał by dłużej osądzała córkę. Usiadł obok Miyuki, która od razu wtuliła się w jego ramię. Wzniósł oczy do góry, to i tak nic nie zmieni. Matka dziewczyny niemal od razu zaczęła ich wychwalać. Aparycją świetnie się ze sobą prezentowali, poza tym jeszcze było tysiące innych powodów. Iseo dziwnie było, kiedy kobieta zwracała się do niego Sasori, zapadało wtedy niezręczne milczenie. 
- Sasori, ty jesteś lekarzem, prawda? 
- Hm? No tak... 
- A przypomnij mi swoją specjalizacje. 
- Yyy... - Zaciął się. Nie wiedział tego. 
- Kardiochirurg. - odpowiedziała za niego, Miyuki. 
- Tak... Właśnie. 
- Och. No zawsze podejrzewałam, że córce spodoba się ktoś podobny jej ojcu. - Mruknęła. - Przynajmniej w zainteresowaniach, bo prócz tego tobie dopasuje wspaniały wygląd. 
- Heh. Szukałaś kopii tatusia? - Zwrócił się ironicznie Iseo.  
- Nie... 
- Sasori, może przyjdę się do ciebie zbadać? Ostatnio miewam problemy z przebiegiem krwi w aorcie. 
- Aorta...? - Dopytał nie za bardzo kojarząc nazwę to chyba było coś z tym kołem nad głową, ale to chyba się ukazywało świętym. 
- Tak. Dokładniej mówiąc to niedomykalność zastawki aortalnej.
 - Aaaaha... No to zapraszam do siebie, a tymczasem naprawdę muszę już lecieć. 
- W porządku, rozumiem. - Uśmiechnęła się kobieta. 
- Widzimy się wieczorem? - Zapytała go Miyuki. Nie spodobał mu się jej tupet, chciała wymusić na nim odpowiedź przy rodzicielce. 
- Jakby co to zadzwonię. Na razie. - Uśmiechnął się do niej perfidnie. - Do widzenia. 
- Do widzenia, Sasori! Miyuki trafiłaś w dziesiątkę, co ja mówię w setkę! - oznajmiła jej matka. - Szanuj go sobie.
            Miyuki nic nie odpowiedziała, wbiła wzrok w stół i starała się nie rozpłakać, choć cholernie się jej chciało. Iseo z nią zerwał, nie mogła mieć mu tego za złe, ale to było jednak silniejsze od niej. Przeprosiła matkę i nie słysząc już za sobą jej krzyków, wybiegła na zewnątrz. Wzrokiem szukała wśród ludzi Iseo, ale bezskutecznie.

            Naoki bawił się razem z innymi chłopcami z przedszkola samochodami. To było świetne, szkoda, że tata się z nim nie bawi z takim zaangażowaniem co koledzy. Ostatnio rzadko w ogóle bywa w domu, ciągle praca albo przesiadywał w szpitalu u babci, a jego nawet ze sobą nie zabierał. Tata cały czas mu powtarzał, że będzie się tam nudził, no może i tak, ale miałby w nim towarzystwo. Maribel tymczasem siedziała przy stole z głową spoczywającą na stoliku, chciało jej się spać, znużenie i zmęczenie ogarnęło ją całkiem niedawno, ale nikomu się nie przyznawała do tego, jak się czuje. Pani Asena… miną wieki nim się połapie. Jest strasznie… opóźniona jakaś. Mama zauważyłaby, że jest z nią coś nie tak już od razu, ale teraz jej nie ma i długo jej jeszcze nie będzie.
- Coś się stało Mari? – Zwróciła się do koleżanki, Kae. Ta westchnęła męczeńsko na wieść, że ta skarżypyta się do niej odezwała, a drugi raz, gdy usłyszała szuranie krzesła. Przysiadła się do niej. – Patrz co mam… Książkę!
- Super…
- Umiesz czytać?
- Tak, ale nie będę z tobą czytać.
- Dlaczego?
- Bo cię nie lubię, Kae! Spadaj! – Burknęła, ale zamiast niej to ona sobie poszła i usiadła sobie na dywanie pod ścianą.  Nie była nie miła tylko szczera, ale to i tak sprawiło dziewczynce przykrość.
            Na szczęście zajęła się nią przedszkolanka, której uradowanie Kae nie zajęło dużo czasu. Chwilę potem zaczęła poganiać wszystkie dzieciaki do siadania w okręgu. I zaczęła swój pouczający monolog, a potem wywołała na środek Kae, która czytała jakąś bajkę przez, którą Mari zasnęła, a jej głowa uderzyła w ramię Naokiego. Na początku się tym oburzył i zamierzał strzepać z siebie kruche ciało koleżanki, ale zostawił ją. Przynajmniej nic nie gada.
- W porządku, może w związku z nadchodzącym dniem ojca każdy z was opowie coś o swoim rodzicu? – Zaproponowała Asena. – Gdzie wasi tatusiowie pracują? W co najbardziej lubicie się z nimi bawić i takie tam. No dalej, kto chce zacząć?
- Ja chcę! – Zgłosił się, Tesshu, a pani pozwoliła mu mówić. – Mój tata jest bohaterem! Służy naszemu krajowi! – Zawołał dumnie, ale nie zobaczył podziwu w oczach kolegów. – Jest żołnierzem i walczy w wojsku.
- Serio?!
- Ale super!
- No nie? – Wyszczerzył się Tesshu. – Nie bawię się z nim w wojnę, bo mama nie pozwala. Ale często gramy w piłkę.
- Wspaniale, Tesshu, a masz pomysł na prezent dla taty?
- Mhm! Tata… uwielbia domowe ciasteczka, więc mama obiecała pomóc mi je upiec. Jak starczy to je tu przyniosę.
- Piękny prezent – Pochwaliła przedszkolanka. – Chętnie potem ich skosztuje. Kto następny?
- Ale… Nie chciałem częstować dziewczyn. – Wyszeptał pod nosem Tesshu, siadając z powrotem na podłodze.
- Mogę ja? – Zgłosił się Naoki, a jego nagły wyprost, spowodował osunięcie się Mari z jego ramienia i obudzenia jej. Nie była z tego zadowolona, ale nie mając większego wyboru oparła brodę na własnej ręce.
- Proszę Naoki.
- Mój tata też jest bohaterem. Jest lekarzem i leczy ludzi. Dużo rzeczy razem lubimy robić, gotować, bawić się samochodami, oglądać telewizje i grać w gry. Najbardziej lubię, jak czyta mi książki do snu. Znaczy czytał… ostatnio cały czas jest w szpitalu i nie ma dla mnie czasu… Prawie wcale się ze mną nie bawi… Kiedyś było inaczej…
- Rozumiem Naoki, ale to nie jest spowodowane tym, że już cię nie kocha. – Wytłumaczyła mu przedszkolanka.
- Często mi mówi, że mu przeszkadzam…
- Ale na pewno tak nie myśli. No dobra, kto następny? – Zapytała Asena, unikając dalszej rozmowy. – Może ty Mari?
            Dziewczynka jednak nie słyszała, jak ją wywołują. W odróżnieniu od nauczycielki bardziej się przejęła słowami swojego przyjaciela. Przyglądała mu się do tej pory, aż ktoś z boku nie szturchnął w nią ramieniem. Warknęła na niego, jak wściekły pies, Nauczycielka miała powtórzyć pytanie, ale wtem do odpowiedzi zgłosiła się Kae. W tym czasie Maribel zaczepiła Naokiego.
- To prawda, że tata nie ma dla ciebie czasu? Czy kłamiesz? – Nic nie odpowiedział tylko posłał jej urażone spojrzenia. Po co miałby kłamać? – Okej, nie obrażaj się. Mogę ci pomóc?
- Niby jak?
- Mam plan…
- Maribel, ucisz się – Upomniała ją przedszkolanka.
- Słuchaj. – Szepnęła do przyjaciela. – Twój tata jest cały czas w szpitalu.
- Tak, i co?
- To, sieroto, że musisz po prostu do niego iść.
- Niby jak, sieroto?
- A jak się trafia do szpitala? Zachoruj. – Odpowiedziała sobie na zadane pytanie.

            Wieczorem w mieszkaniu Deidary i Tsuki odbywało się drobne spotkanie. Na odwiedziny zdecydował się Obito razem z Rin. Może i Deidara nie był na początku zbyt zadowolony goszczeniem jakiegoś śmierdzącego Uchihy, ale potem zaczął go tolerować… aktualnie znów żałował swojej zmiany nastawienia, bo Obito nie przyszedł do niego, by tylko wypić.
- Siemka Dei. I TSU! – Krzyknął mężczyzna siedzącej, aż w salonie dziewczynie.
- Zamknij mordę, Tobi. Sąsiedzi cię usłyszą. – Warknął Dei. – Yo Rin.
- Yo.- Przywitała się spokojnie dziewczyna, trzymając ręce w kieszeniach swojego sweterku.
- Co tu robicie? Czego chcesz, Tobi? I skąd, do cholery, masz mój adres?
- Odwiedzamy naszego przyjaciela. – Mruknął otulając ramieniem narzeczoną.
- Przyjdźcie za pięć lat. – Powiedział blondyn, zamykając drzwi, ale Tobi unieruchomił je swoją stopą.
- Jeszcze jedno. – Wydobył zza swoich pleców litrową butelkę. – Kupiłem Finlandie i nie wiem czy jest dobra…
            No i w ten sposób go przekonał i wpędził w pułapkę. Deidara na szczęście miał na tyle mocną głowę, aby nadal nie przystawać na prośbę Obito, aby świadkował mu na ślubie. Bo tylko dlatego przyszedł. Siedzieli wszyscy czworo w salonie i gawędzili po trochu omamieni procentami. Przynajmniej faceci, bo dziewczyny odmówiły picia. Tsuki miała jutro rozprawę, gdzie musi udowodnić winę jakiegoś gościa, który usiłował zabić swoją teściową.
- Deidara, po prostu zgódź się mu świadkować i sobie pójdziemy. – powiedziała Rin.
- Skąd pomysł, że w ogóle chce komuś świadkować? Tym bardziej jakiemuś Uchihie?
- Jednemu już świadkowałeś. – Wtrąciła Tsu. – To co ci szkodzi…
- DUŻO mi szkodzi – Przerwał blondyn. – Rin na wzgląd mojej sympatii do ciebie, nie pozwolę byś przyjęła jego nazwisko.
- W takim razie ja przyjmę nazwisko Rin. – Oświadczył Obito. – Może wtedy nic nie będzie stać na przeszkodzie byśmy zostali przyjaciółmi!
- Chcesz przyjąć nazwisko swojej kobiety? – Zapytał Dei. – Nie masz jaj, czy co?
- Mam, ale chcę byś był moim świadkiem…
- Kurwa, Tobi. Przyjmij odmowę jak mężczyzna.
- Ale…
- Coście się tak na mnie usrali. W ogóle nie lepiej wam bez małżeństwa? Wydawaliście się najnormalniejszą parą, która nie potrzebuje głupiego świstka by być razem. – Burknął Deidara.
- Dalej byśmy go nie potrzebowali, ale dziecko wszystko zmienia. – Wytłumaczyła Rin.
- No tak…
- Jesteś w ciąży? – Zapytała Tsuki, która w przeciwieństwie do współlokatora zrozumiała co do niego mówiła Rin. – O matko i co teraz z tym zrobicie?
- No… nie żeby coś, ale zawsze chcieliśmy dziecko. – Mruknęła Rin. Tsuki wraz z Deidarą się zdziwili, jak można… chcieć. – Tylko jakoś specjalnie się nie staraliśmy.
- Podejrzewałem, ze Tobi zwyczajnie nie potrafi. Ile jesteście już razem? Z dziesięć lat…
- Prawie. – Przytaknął mu kumpel. – Hej, możesz też zostać chrzestnym!
- Nie. Wybierzcie sobie kogoś innego.
- No proszę, Dei. – Wyskamlał Tobi. – Itachiemu świadkowałeś, więc…
- Powiedziałem nie! Małżeństwo Itachiego pewnie długo nie potrwa. Kana nie wytrzyma tyle z tym nudziarzem. Mówię wam.
- Dziesięć lat jesteście razem, a nie ufacie sobie na tyle, że z dzieckiem dalej będziecie razem? – Dopytała Tsuki.
- Nie o to chodzi, tylko o formalności. Wiecie, żeby dziecko było zabezpieczone, gdyby Obito coś się stało. Albo jak będę w szpitalu to by Obito mógł podpisać zgodę na operacje i wzajemnie. Takie prawne formalności. No i ciąża  to już nacisk rodziców.
- Współczuję wam, serio… ale znajdźcie sobie innego świadka.
            Nie dał się przekonać, w takich duperelach był stanowczy. Przy Itachim niestety miał do wyboru robić za świadka albo dostać wpiernicz. Rin wiedziała, że tak będzie i nie osądzała Deidary w tej decyzji. Nie to nie. Po jakichś czterdziestu minutach dopiero opuścili lokum znajomych. Mimo nie otrzymania pozytywnej odpowiedzi, spotkanie było zdecydowanie udane.
            Wracali razem przez park, trzymając się za ręce. Zmrok zapadł już dawno, ale to nie przeszkadzało w tym romantycznym spacerku do domu. obito obejmował talię Rin, w duchu ciesząc się na myśl, że w brzuchu dziewczyny rozwija się jego potomek. Może i sam zachowywał się jak wielkie dziecko, ale miał pewność, że będzie najlepszym ojcem na świecie. Jego partnerka też nie miała co do tego wątpliwości. Obawiała się jedynie własnej niekompetencji w roli mamy.
- Rin…
- Tak?
- Muszę w krzaczki. – Kobieta parsknęła śmiechem na to wyznanie, ale zauważając powagę Obito spoważniała.
- Och, ty nie żartujesz…
- W kwestii pęcherza zwykle jestem poważny.
- Ale tu nie wolno się załatwiać.
- Pokaż mi, gdzie niby zabraniają to robić?
- No tam na przykład. – Wskazała na znak. Haczyk taki, że zakazywał się załatwiać zwierzętom.
- Jestem po służbie, Rin. – Burknął, oburzając się za porównanie go do psa.
- Dobra, tylko pospiesz się.
            Obito przytaknął wysuwając kciuka w górę, a następnie pobiegł w stronę najbliższych zarośli. Rin stała po środku ścieżki i wyjęła z torebki telefon, by sprawdzić, która widnieje na nim godzina. Nie spieszyła się do domu, ale była dosyć zorganizowaną dziewczyną i lubiła znać konkrety. W momencie nieuwagi jakiś cwaniak postanowił zajść dziewczynę i wyrwał jej torebkę, pędząc przed siebie. Rin zawołała w stronę nadchodzącego z powrotem Obito, że złodziej wyrwał jej torebkę. Na sekundę spotkali się spojrzeniami i Obito zaczął go gonić. Przyznał, że złodziej był szybki, ale Obito był szybszy. Policyjne treningi na coś się jednak zdają. Złapał za kaptur napastnika i przewrócił, przygwożdżając go do ziemi. Właściwie to ją, jęk bólu go o tym uzmysłowił. Cóż, gdyby wiedział o tym od razu to byłby mniej brutalny.
- Dobra, przepraszam. Niech dziewczyna zabierze torebkę i mnie puść, okej?
- No niestety obrałaś sobie zły cel. – Stwierdził i przystawił do jej oczu swoją odznakę.
- Kurwa mać… - Jęknęła, zła na swój pech.
- Nie przeklinaj. – Rzekł z uśmiechem Obito.

            W szpitalu do ostatniej chwili przy Chiyo siedzieli Matsuri i Sasori. Babcia nadal nie wybudziła się ze swojej śpiączki, a wnuki po cichu zaczęły tracić już nadzieje w jej ozdrowienie. Mężczyzna w obecności Matsuri rozmawiał przez telefon z Miyuki, która niedawno położyła spać Naokiego, a teraz czekała na powrót Sasoriego. Od pewnego czasu ich relacja ponownie weszła na właściwe tory. Przynajmniej jeedna sprawa zmieniła się na lepsze. Matsuri wpatrując się w jakiś punkt na suficie, zastanawiała się co ma zrobić odnośnie własnych uczuć. Po rozmowie z Hiroyą doznała oświecenia i właściwie to, znając uczucia Yagury, chciałaby z nim być. Jej związek z Gaarą na pewno nie wypali. Ona jest typem dziewczyny, co lubi mieć mężczyznę przy sobie. Spotkania raz na dwa-trzy dni, a nie trzy na miesiąc.
- Ej, Sasori. – Zawołała do brata.
- Co?
- Jak najlepiej zerwać z kimś? – Na to pytanie wbił w nią zaciekawione spojrzenie i schował swój telefon do kieszeni spodni.
- Dlaczego pytasz?
- No, bo z Gaarą się mi nie układa i chyba zakochuje się w kimś innym… - Odpowiedziała. Pod wieloma względami wolała by to powiedzieć babci, ale teraz nie może. Mogłaby jeszcze zapytać Noriko, ale rozmowy za granicę są strasznie drogie.
- Ok. A dlaczego pytasz o to mnie?
- Czy to nie oczywiste? Ile razy byłeś rzucany? Sporo. – Odpowiedziała nim zdążył się w jakikolwiek sposób oburzyć. – Powiedz po prostu, który sposób najmniej bolał.
- Po pierwsze, wcale nie byłem dużo razy rzucany. – Matsuri spojrzała na niego z powątpieniem. – Serio.
- Policzymy? – Zapytała z drwiną.
- Mam ci pomóc czy nie?
- Poproszę.
- Więc bądź miła. – Burknął i chwile się zastanowił. – Zrób to osobiście i powiedz otwarcie jak się czujesz. Powiedz, że jest ktoś inny.
- No nie wiem…
- Ale ja wiem. i tak się pewnie dowie, więc po co to ukrywać.
- Fakt. Dzięki. Która tak z tobą zerwała? – Zapytała, drocząc się z nim.
- Żadna… - Odparł bez minimetra uśmiechu, a potem zmienił, a właściwie wrócił do tematu. - I powiedz, że ja dalej mogę się z nim kumplować.
- No chyba nie…
- Ty możesz się przyjaźnić z moją byłą, a ja z twoim już nie? – Nadąsał się udając oburzenie. Matsuri się zaśmiała. Gdyby on wiedział jakiego ona ma chłopaka na oku. – W kim się zakochałaś? Znam go?
- Może… - Rzekła tajemniczo, ale Sasori już się domyślił o kogo może chodzić.
- Proszę, oby to nie był Yagura…
- Co? Skąd wiesz?
            Zdziwiła się. Serio, czy ona ma to wypisane na czole? Sasori nie odpowiedział na zadane pytanie, gdyż do sali weszła pielęgniarka i oznajmiła im, że czas wizyt dobiegł końca. Jako stażystka w szpitalu była znajomą Sasoriego i nalegała by odprowadzić do samego wyjścia rodzeństwo. Za sprawą Sasoriego, Kaya poznała się z Matsuri, która od razu zauważyła, że dziewczyna wdzięczy się do jej brata. Na pożegnanie pomachała im, posyłając bardzo ładny uśmiech.
- Kaya wie, że masz dziewczynę?
- Wie.
- A wie, że masz dziecko?
- Też.
- Hm, to dlaczego cię podrywa?
- Nie podrywa. – Zaprzeczył, a Matsuri spojrzała na niego z politowaniem. – Jest po prostu miła. Okej?

            Rozbrzmiewa hymn ślubny niesiony przez kościelne echo, w pomieszczeniu panuje chłód, który wydobywa się przez zabudowane marmurową płytą, ściany. Tsuki rozglądnęła się wokół, lecz obraz był niewyraźny, lekko zamglony bielą jak się zorientowała przed jej oczami dyndał biały materiał, uniosła go z twarzy, ale wtedy ktoś pacnął ją w rękę. Spojrzała z grymasem na te osobę.
- Kurwa, przyjebać ci?! - Warknęła w stronę, jak się okazało Miyuki. - Nie panikuj, będzie dobrze – Uśmiechnęła się pocieszająco, a ona spojrzała na nią z WTF na twarzy. Ponownie sięgnęła ręką do tego czegoś na twarzy, ale znowu jej ręka została zatrzymana. - Zostaw to, bo zniszczysz makijaż...
- Maki... co kurwa? - Nie odpowiedzieli jej na to pytanie. Ush wcisnęła jej bukiet kwiatów do ręku i wypchała przed drzwi wejściowe do…. Sama kurwa nie wiedziała.
- No idź, twoja ciota na ciebie czeka - Mruknęła Ush, pokazując jeszcze, że trzyma kciuki.
            To było jakieś kurwa dzikie. Wtedy ogarnęła, że jest w białej sukni ślubnej. Drzwi się otworzyły, ukazując zgromadzonych gości i Deidare przy ołtarzu. Patrzyła się na to wszystko i chciała wrzasnąć z o co tu chodzi do chuja?! Jaja sobie robią? Jak tak to brawa za organizacje, ale tyle. Reszta jest chujowa, nie śmieszna i w żaden sposób nieprzyjemna. Dziewczyna stała tam w szoku, nawet na milimetr nie śmiąc się ruszyć, hymn musiał rozbrzmieć drugi raz. Wtedy ktoś uchwycił jej ramię, był to Sasori.
- Co ty chuju kurwa wyprawiasz?!
- Podprowadzę cię, skoro nie możesz się ruszyć – Uśmiechnął się sztucznie, ale mimo swoich zmagań nie mógł pociągnąć jej do przodu, aby nie wyglądało to na jakieś wymuszenie. - Zapierdalaj pod ołtarz, bo jak złamiesz Deiowi serce nie ręczę za siebie – Szepnął, i pociągnął ją mocno, przez co zyskała panowanie nad ciałem.
- Nie boję się ciebie, ani twoich rudych gróźb – Odpyskowała z drwiną. Rozejrzała się po durnych uśmiechach na twarzach gości. - Ja pierdole, to jakiś fake? Na bank ciebie bym nie zaprosiła - Stwierdziła oschle.
Odpowiedziało jej brutalne pchnięcie w przód, przez co przewróciła się o schodek, prowadzący na piedestał ołtarza, skąd pomógł jej wstać Deidara. Kurwa czy ona śni? Jakie to wszystko pojebane, znaczy prawie, bo Dei wyglądał zajebiście. Nie trudno się nie zgodzić, facet w garniturze robi wrażenie, szczególnie przy posturze blondyna. Patrząc po twarzach znajomych, nagle zauważyła It w roli druhny. I ty Brutusie? Pojebane, kurwa ona nie chce wychodzić za mąż. Pierdolcie się wszyscy, Tsu spada! Zamierzała wyrwać się z uścisku i wyjść, ale…
- Możemy już zacząć - Orzekł... Hidan?! W roli jakiegoś pierdolniętego pastora, no chyba nie... - Ktoś chce coś powiedzieć, sprzeciwić się? - Zapytał zebranych, It podniosła rękę, no kurwa dzięki, kochana....
- Dei, nie martw się, mogło być gorzej - Zebrani zaśmiali się, a para młoda wytrzeszczyła oczy. - To mógł być Hidan - No ha, ha, ha niech spierdala. No kurwa nie ma tu nikogo? Żadnego jebanego wybawiciela. - Wkopałeś się na własne życzenie... ale może się potkniesz i będzie śmiesznie - Uśmiechnęła się drwiąco.
- Taa może wpadnie na Tsuki - Dopowiedział ktoś z ławki, no kurwa czy oni chcą wpierdol? Chyba tak.
- Albo z - Dodał Sasori. Umrzesz ruda cipo!
- Poczekajcie z tym wpadaniem, aż w imię Jashina udzielę wam ślubu - Bąknął Hidan. Ty siwa szumowino... na co skazujesz swoją kumpele. Zobaczy! Już razem nie wypiją!
- Ej, Dei – Ostrym ruchem, zmusiła go, aby się do niej nachylił. – Gdzie twoja matka? Czego nie drze ryja? – To było zastanawiające, bo przecież jej nienawidziła! Mogła jej teraz zrobić przysługę!
- Nie chciała przyjść i uczestniczyć w mojej życiowej pomyłce – Wytłumaczył szeptem. Jebana, zawsze jej nie ma, kiedy jest potrzebna. W ogóle, ona też wolałaby w tej pomyłce nie uczestniczyć. Po chuja im ślub? Mają tyle gier na konsolach! Czego mu brakowało, no!
- Czy ty, Deidara Douhito, bierzesz Tsuki... Tsuki za żonę? – Taa, nie pamięta jak ma na nazwisko, komedia kurwa.
- Tak - Odparł patrząc na nią z uczuciem. No myślała, że jebnie... ona się nie zgodzi, nigdy!
- A Ty Tsuki…
- Nie!
- Ja pierdolę, czekaj aż skończę! – Warknął Hidan, przewróciła oczami, ale westchnęła ciężko i pozwoliła mu, kontynuować te szopkę. Co jej szkodzi. – A ty Tsuki, przyrzekasz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską póki ŚMIERĆ was nie rozłączy? - Kurwa, jaka śmierć i czemu on nie przyrzekał? Ja pierdole, jebać to...
- Nie! - Wrzasnęła, a Dei spojrzał na nią, jak zbity psiak. Nie, nie mogła na niego teraz spojrzeć, odwróciła się w stronę wyjścia z kościoła. Goście nawoływali ją do zmiany decyzji, bo inaczej nie dadzą jej żyć i coś tam, coś tam wkurwiali ją, niech się sami hajtają! – Odjebcie się ode mnie!
- Nie szkoda hajsu? Zmarnuje się – Powiedział Kakuzu, no w sumie dobrze gada, wszystko to, ten ślub, kiecka, i tak dalej, no kilka tysiaków poszło. – No ale, my aby zaoszczędzimy kasy na was – Powiedział, a wszyscy w Sali na głos gadali ile kasy mają w kopertach. No kurwa, tyle kasy za zgodę. Westchnęła ciężko.
- Kurwa mać... DOBRA! Tak...
            Wtedy rozbrzmiały brawa od chłopaków. Przekonali ją, a Deidara ze szczęścia pocałował Tsu przed zezwalającym na to, komunikatem. No to było przyjemne, nie powie, całuje zajebiście. Jak zawsze.
- No to teraz zostajecie połączeni węzłem MAŁŻEŃSKIM – Wtrącił Hidan, chciał coś powiedzieć jeszcze, jako pastor.
~*~*~*~
- NIEEEEEEEEE! – Wrzasnęła Tsuki i poderwała się do góry.
            Deidara wzdrygnął się przez jej wrzask i z rąk wypadł mu pad. Szlag by to! Spojrzał na nią z pretensją, bo taki pad nie jest tani przecież! Jeden kosztuje dwie stówy! Jednak po zobaczeniu jej, jego podejście się zmieniło. Biła od zaciekawienie i odrobina troski. Dziewczyna oddychała ciężko i zbladła na całej twarzy.
- Co jest, Tsu? – Przysunął się bliżej dziewczyny. Wtem ona z ulgą opadła znowu na kanapę i bawiła się materiałem okalającego jej ciało, kocu. Swoją drogą, chyba zasypiała bez niego… albo z nim… no chuj z tym.
- Miałam koszmar, ale to był tylko sen. TYLKO SEN.
- Co ci się śniło? – Zapytał. Tsuki spojrzała na niego i w milczeniu tkwiła chwilę w jego oczach.
- Ślub z tobą –Powiedziała ze śmiertelną powagą. Deidara przyglądał jej się chwilę, a potem zmrużył w gniewie oczy, a żyłka na jego skroni niebezpiecznie drgała.
- TO MA BYĆ STRASZNE?! – Wrzasnął na dziewczynę, przez co zmierzyła go wzrokiem.
- Nie drzyj na mnie, ryja – Burknęła, prostując się na kanapie. – Nawet nie wiesz co ja musiałam przeżyć!
- A co ze mną?! Też na pewno szczęśliwy nie byłem! – Bardziej to powiedział dla rozdrażnienia jej.
- Akurat wydawałeś się być z tego faktu zadowolony – Odparła i ściągnęła z siebie koc. Swoje kroki skierowała do kuchni, aż zauważyła taki dziwny chłód w pokoju. – Zamknij okno! Bo jest zimno, jak… jak w kościele! – Niemalże wypluła ostatnie słowo, które skojarzyła z koszmarem.
- Już idę – Fuknął i podszedł do okna.
- No, przydaj się na coś – Bąknęła do niego i znikła za drzwiami kuchni.
- Nie jesteśmy małżeństwem, nie rozkazuj mi -  Nakazał cicho i w sumie chyba do siebie.