Po południem od razu po szkole piątka uczniów i
przyjaciół w jednym, kierowała się do domu, lecz nie do swojego. Hiroya,
Daisuke, Matsuri, Hanabi i Konohamaru wspólnie zaplanowali wbić do profesora
Uzumakiego i raz na zawsze odpędzić z jego głowy myśl o opuszczeniu szkolnych
progów. Może i jest to suchy nauczyciel z ścisłymi metodami, ale przynajmniej
można się z nim dogadać, ma dystans i nie obraża się za byle gówno. W dodatku
są dni, kiedy można sobie przy nim pozwolić na ciut więcej – poza Yagurą, on
nigdy sobie nie może pozwalać. Jako, że za sobą nie przepadali to nie został
zwerbowany do drużyny, którą tworzyli.
Stojąc razem przed drzwiami Nagato, zapukali w nie,
zastanawiając się jak ich matematyk mieszka. Ten otworzył dopiero po chwili i
był wyraźnie zdziwiony ich wizytą.
- Co tu robicie?
- Witaj profesorze. –
Przywitał się z uśmiechem Daisuke. – Pomyśleliśmy, że pana dzisiaj odwiedzimy,
pouczymy się matematyki czy coś.
- Wiecie, to nie jest
najlepszy moment…
- Na pewno? Mam krówki… -
Uniósł torebkę z cukierkami, kusząc diabelsko.
- Do widzenia. – Nagato
okazał się być jednak odporny na słodycze.
- Profesorze, bo mamy
problem…! – Zaczęła Matsuri. – Poważny.
- Eh… o co chodzi? –
Westchnął ciężko. Łatwo się ich nie pozbędzie.
- Nie tutaj… Możemy wejść
do środka? – Nagato ponownie westchnął, ale się zgodził i ich zaprosił,
zapowiadając, że będą musieli wyjść, gdy tylko pojawi się jego gość.
- Co za gość? – Zaciekawił
się Hiroya.
- Nieważne.
- Pewnie jakaś laska, bo
posprzątał profesor dom no i się wystroił. – Mruknął z uznaniem. Chociaż,
według niego eleganckie garnitury nie były miarą strojenia się tylko wyglądania
jak typowy pajac. – Ja sprzątam jedynie, gdy… chociaż nie, nawet wtedy nie
sprzątam.
- Możecie wyjaśnić jaki
macie problem i wyjść? – Zwrócił się do Matsuri, a ona z ociągnięciem usiadła
na fotelu i zaczęła myśleć nad powodem. Nikt nie kwapił się by jej pomóc.
- Bo… jakby to ująć w
słowa… no…
- Wykrztuś to z siebie,
Mats. – Mruknęła Hanabi, chichocząc pod nosem z przyjaciółki. Spojrzała na nią
z mordem.
- Hanabi i Konohamaru chcą
ze sobą zerwać! – Wciągnęła ją w dialog. Wspomniana para wytrzeszczyła oczy.
- Obawiam się, że to nie
moja sprawa… - Stwierdził Nagato.
- No jak to nie? Ich
związek narodził się na matematyce! – Wytłumaczył Daisuke. – Musi im pan pomóc!
- Nie jestem żadnym
terapeutą.
- Ale jest pan
matematykiem! – Powiedziała Matsuri. – A oni chcą zerwać przez… swoje odmienne
rozwiązania zadania matematycznego…?
Hanabi plasnęła się dłonią w twarz. No naprawdę… jak można…
- Macie to zadanie ze sobą?
Nagato jednak chyba kupił ten powód. Wziął do ręki
długopis i papier i kazał podyktować polecenie. Hanabi na szczęście pamiętała
mega trudne polecenie zadania, które pomagała ostatnio rozwiązać Kibie na
studiach. Nie wzięła jednak pod uwagę poziomu umiejętności Konohamaru, aż mu
się zakręciło w głowie wobec tych liczb, pierwiastków i ułamków. Cóż, nawet
Nagato miał z tym trudność, bo rozwiązywanie sporo mu zajmowało. Hiroya krążył
po kuchni i beż żadnego skrępowania buszował po półkach, chcąc się z nudów
dowiedzieć gdzie Nagato trzyma talerze, przyprawy i inne pierdoły.
Matsuri wymieniła z Daisuke znaczące spojrzenia. Miała
całkiem niezły plan i przy okazji niemało nastraszyła parę, jakoby wygadaniem
się o ich problemach. Po chwili Nagato ogłosił koniec zadania. Oboje mieli złe
wyniki, jednak o wiele bliższy prawdy był wynik Hanabi.
- Z ciekawości, skąd
wziąłeś taką liczbę?
- No wie pan… tu pomnożyłem,
tu spotęgowałem, a tu… W internecie znalazłem taki wynik. – Mruknął, przyznając
się do winy. – Najwyraźniej trochę zły.
- Tak podejrzewałem. W
każdym razie, chcecie zerwać ze sobą przez wynik zadania? Jeżeli taki powód wam
wystarcza to nie ma czego w waszej relacji ratować. Wyraźnie szukacie jakiejś
drobnej pierdoły by się rozstać, a może lepiej powiedzcie to sobie szczerze i
rozejdźcie w zgodzie? Skoro by wam na sobie zależało to mielibyście w poważaniu
swoje stopnie, swoje odmienne gusta czy wszystko inne.
- OK! – Zawołała Hanabi. –
Zrozumieliśmy…
- W porządku. – Nagato
skinął głową. – Skoro to wszystko, to… - w tejże chwili zadzwonił dzwonek do
drzwi. – Wyjdźcie.
- Otworzę! – Zgłosił się
Daisuke i ruszył do drzwi nie zwracając uwagi na sprzeciw Nagato. I tak się
potknął i upadł. – Dzień dobry.
- Hm, witaj młody
człowieku. – Przywitał się z nim elegancko ubrany mężczyzna. – Zastałem twojego
ojca?
- Hehehe – zaśmiał się
lekko na tą pomyłkę. – Jasne, jest w salonie. Proszę wejść… Tato!
Przywdział na siebie rolę syna, nie będzie wyprowadzał
mężczyznę z błędu. Zaprowadził go do salonu, gdzie ten był zdziwiony grupą
młodzieży.
- Dostał pan powiadomienie
o dzisiejszym spotkaniu, panie Nagato?
- Tak, bardzo przepraszam.
Oni już wychodzą.
- Co to za lamus? – Zapytał
Hiroya, wyjadając profesorowi jogurt z lodówki.
- Macie natychmiast wyjść.
– Rzekł Nagato do uczniów.
- Kim są ci państwo? –
Zapytał mężczyzna, chcąc ocenić jak Uzumaki radzi sobie z młodzieżą.
- Jesteśmy wychowankami z
klasy profesora. Hanabi – Wskazała na siebie. – Konohamaru, Matsuri, Hiroya i
Daisuke.
- Twój tata jest też twoim
wychowawcą? – Dopytał.
- To nie jest mój syn. Ja
nie mam dzieci. – Skorygował Nagato.
- Więc pana uczniowie
wiedzą gdzie pan mieszka?
- Właściwie to nie mam
pojęcia skąd oni to wiedzą…
- Przyszliśmy na
korepetycje. Nagato jest takim super nauczycielem, że urządza je u siebie w
domu. – Oznajmił Hiroya.
- Uczniowie mówią do pana
po imieniu…? – Dopytał srogo mężczyzna.
- Nie, nie. Oczywiście, że
nie… Hiroya, od kiedy jesteśmy na ty? – Zmrużył na niego oczy. – Poza tym,
nigdy nie urządzałem korepetycji poza szkołą.
- Właśnie, propos
dzisiejszych zajęć. Możemy się nie rozbierać?
- Co…?
- Jestem trochę
przeziębiony.
- Co ty wymyślasz?!
- O czym mówisz,
młodzieńcze?
- Czasem na zajęciach
jesteśmy nago. – Mruknął Daisuke, a reszta paczki spojrzała na niego wielkimi
oczami. Skąd on wytrzasnął taki zryty pomysł?
- Nie prawda! Kłamiesz,
Daisuke…! – Miał czystą ochotę wyrzucić wychowanka z okna. – Ok… powiedzcie mi
natychmiast o co chodzi w tej całej szopce?
- Nie chcemy, żeby pan już
nas nie uczył i przeniósł się do szkoły dla sztywniaków. – Wygadał Konohamaru.
– Bez pana nie zdam matury… o ile w ogóle do niej dotrwam.
Nagato zdziwił się, słysząc w końcu prawdziwe
wytłumaczenie. Nie sądził, że uczniowie pałają do niego tak ogromną sympatią.
Zrobiło mu się miło, ale niestety. Przeniesienie już zostało niemal zaplanowane
i nie chciał rezygnować. Nakazał uczniom opuścić swoje mieszkanie, z czym tym
razem się posłuchali. Wojna została przegrana, no bywa i tak. Mężczyzna, który
prowadził z Nagato wywiad zgodził przymknąć oko na ten epizod, właściwie
kontakt jaki matematyk ma z uczniami to zdecydowany plus. Cały wywiad też
poszedł całkiem nieźle, mógł już śmiało powiedzieć, że zatrudnienie w ich
szkole ma jak w banku.
- To ja się już zbieram.
Miło było pana poznać, panie Uzumaki.
- Mnie również było miło. I
przepraszam za ten początek…
- Nie szkodzi. Mam wielkie
poczucie humoru.
- Heh, ja również. Zawsze
przed zajęciami opowiadam uczniom jakiś kawał.
- Ooo, wspaniale. Może mi
pan jakiegoś sprzedać?
- Z ochotą. Wchodzi całka
oznaczona do pociągu, a tu się okazuje, że to nie jej przedział!
Nagato śmiał się ze swojego żartu, aż do rozpuku i jak
zwykle to bywa w samotności. Jego towarzysz zwyczajnie tego nie rozumiał,
znaczy rozumiał sens słów, ale nie resztę… Chyba jednak za szybko się za nim
wypowiedział.
Tymczasem w niedalekiej kawiarni zgromadziła się piątka i
marudziła sobie za ten nieudany plan. Cóż, pozostało im mieć nadzieję, że cała
rozmowa profesora okaże się jednym, wielkim dnem i go nie zatrudnią. Po kilku
minutach stypy, Daisuke rozkręcił towarzystwo rozmawiając o zbliżających się
wakacjach, a właściwie błagając o zorganizowanie czegoś, jakiegoś wspólnego
wyjazdu. Konohamaru przyglądał się twarzom znajomych, aż w końcu zdobył się
jednak na odwagę.
- Hanabi! – Zawołał,
uciszając towarzystwo. Nie zwrócił uwagi, że dziewczyna siedziała obok.
- Konohamaru, chcesz bym
ogłuchła? – Zapytała z pretensją.
- Rozstańmy się. – Wszyscy
przy stole wytrzeszczyli oczy. – Chyba sama zauważyłaś, że to wszystko… że ty i
ja… to się wypaliło i teraz ciągniemy nasz związek na silę.
- Chcesz powiedzieć, że…?
- Zostańmy przyjaciółmi.
Wróćmy do tego po prostu.
- Zrywasz ze mną?! –
Warknęła. Matsuri patrzyła na przyjaciółkę zdziwiona, chciała z nim zerwać,
więc o co jej chodzi? – TY zrywasz ze mną?!
- Na to wygląda… - Hanabi
wstała z miejsca i była… wściekła?
- Hanabi, w porządku? –
Zapytała Mats, ale przyjaciółka nie zwracała na nią uwagi.
- Wiesz co, Konohamaru? W
dupie to mam! – Wygarnęła i chlusnęła w niego wodą ze szklanki. – I tak
zdradzam cię od miesiąca. – Dodała i z przytupem opuściła kawiarnie.
Przyjaciele siedzieli na miejscach i wgapiali się w
siebie z niedowierzeniem. Konohamaru sądził, że o tej zdradzie powiedziała mu w
złości i nie była to prawda. Niemniej taka reakcja wywołała w nim ogromne
poczucie winy. Bez słowa wstał od stołu i wybiegł za dziewczyną, a Daisuke
ruszył za nim bez zastanowienia. Więc w kawiarni została Matsuri, która nie
bardzo ogarniała wybuch Hanabi i Hiroya, będący w niezłym szoku.
- Lol, ale się porobiło. –
Zaśmiał się. – Sądziłem, że będę miał okazje sobie popić na och weselu.
- Nie zaprosiliby cię.
- Mam swoje sposoby. – Puścił
do niej oczko, na co przewróciła oczami. – Spadam, narka.
- Czekaj! Chciałabym z tobą
porozmawiać.
- O czym?
- O Yagurze. – Uniósł w
górę swoją lewą brew. – Czy on… podkochuje się we mnie…?
Po południem Miyuki siedziała w pubie, umówiła się tutaj
z Iseo. Chciała mu wyjaśnić zajście z wczoraj choć nie była pewna czy jej się
to uda. Zależało jej na mężczyźnie, naprawdę, ale z Sasoriego też nie potrafiła
zrezygnować. Sądziła, że wie czego chciała, ale okazało się, że chciała za
dużo. Nie umiała wybrać, ponieważ kochała obu i nie chciała aby za jej sprawą
któryś cierpiał. Racja, rychło wczas o tym pomyślała, ale nie miała pojęcia, że
to będzie tak trudne. Na stole miała kawę, która w obecnej chwili wygrzewała
jej dłonie. Zastanawiała się jak powinna zacząć rozmowę, jednak zostało to
przerwane pojawieniem się z Iseo, który bez zbędnych czułości usiadł na
przeciwko dziewczyny.
- Przyszedłeś. - Zaczęła z
uśmiechem.
- Prosiłaś, więc
jestem.
- Chciałam pogadać...
- Domyśliłem się. Nie ma tu
łóżka. - Mruknął sarkastycznie. Nie dbał o to, jak brzmiał.
- Iseo, przepraszam. Nie
bądź na mnie zły...
- A jaki mam być, Miyuki?
Oczekujesz, że ci pogratuluję tego, jak oszukałaś swojego faceta? Że razem
pośmiejemy się z tego jakim jest idiotą i frajerem?
- Nie. Po prostu... Chcę
byś mnie zrozumiał. - Iseo prychnął przewracając oczami. - Myślałam, że po
naszej nocy, miłość do Saso się skończy... A zamiast tego teraz ją dzielę na
was dwóch.
- Nie tak się
umawialiśmy.
- Wiem o tym. - Położyła
swoją dłoń na jego, która spoczywała na stole. Niemniej szybko ją odtrącił. -
Kochanie, zrozum, że to trudne.
- W takim razie może ci to
ułatwię i skończymy z tą farsą?
- Co masz na myśli?
- Nie spotykajmy się.
Koniec naszych schadzek. Nie chcę być facetem, który rozbija związki. Nie
zmieniłem tego co czujesz do swojego faceta i nie zmienię.
- Iseo proszę, chcę być z
tobą, kocham cię.
- Słowa to za mało. -
Miyuki przetarła wierzchem dłoni, policzki. - Przestań patrzeć jedynie na
siebie.
- Nie rozumiesz. Ja... Boję
się jego reakcji. Nie chcę by zrobił sobie przeze mnie krzywdę.
- Och, kaman! Nie wygląda
na samobójcę. Wymyślasz sobie wymówki zamiast zdecydować.
- Proszę... Nie odchodź...
- Rzekła z szlochem. Ciężko było powiedzieć czy wzięła pod uwagę słowa Iseo.
Czasami zachowywała się jak dziecko. Rozpieszczone dziecko.
- Przestań się mazać
Mi...
- Iseo, uwierz mi. Ja chcę
być z tobą, ale potrzeba mi sposobnej chwili. Nie chcę by hurtem waliło mu się
życie. Nie zasłużył na to.
- Nie sądzę, że chce mi się
dalej na ciebie czekać. Nie było mi łatwo z ostatnim razem.
- Nie rozumiem...
- Czy ostatnio, gdy
odeszłaś z Sasorim, zabawiałaś się z nim w nocy? - Miyuki patrzyła na niego w
milczeniu chwile potem, spuszczając swój wzrok. - Heh, dobra.
- To nie tak, jak...
- Oszczędź mi szczegółów,
dobrze? Chcesz związku, w którym ty się pukasz, a ja grzecznie czekam w
domu?
- Przecież wiesz, że nie
robię tego, bo chce.
- Zajebiste
wytłumaczenie.
- Kocham cię. Bardzo mocno,
tylko...
- Miyuki! - Zawołała w jej
stronę jakaś starsza kobieta. Dziewczyna szczerze się zdziwiła na jej
widok.
- Mama...? Co ty tu
robisz?
- Przyjechałam niedawno i
chciałam coś tutaj zjeść i spotkałam was, dzieci. Zjemy razem?
- Ja niestety muszę już
lecieć...
- Zaczekaj. Wiem, że
teściowe bywają straszne, ale ja taka nie jestem.
- Teściowe...? - Zdziwił
się Iseo.
- Przyszła teściowa. Po tym
wyznaniu Miyuki zgaduję, że musisz być tym słynnym Sasorim! - Stwierdziła z
uśmiechem. Iseo spojrzał karcąco na Miyuki, wzywając ją do sprostowania. Lecz
milczała.
- Ni...
- Tak to on - Przerwała mu
Miyuki, posyłając błagalne spojrzenie.
Iseo początkowo nie chciał się zgodzić na kolejną szopkę,
ale wpływ tych błagań zrobiły swoje. Choć Miyuki starała się wytłumaczyć matce
pośpiech mężczyzny to się jej nie udało. Iseo przystanął na propozycje starszej
kobiety, bo nie chciał by dłużej osądzała córkę. Usiadł obok Miyuki, która od
razu wtuliła się w jego ramię. Wzniósł oczy do góry, to i tak nic nie zmieni.
Matka dziewczyny niemal od razu zaczęła ich wychwalać. Aparycją świetnie się ze
sobą prezentowali, poza tym jeszcze było tysiące innych powodów. Iseo dziwnie
było, kiedy kobieta zwracała się do niego Sasori, zapadało wtedy niezręczne
milczenie.
- Sasori, ty jesteś
lekarzem, prawda?
- Hm? No tak...
- A przypomnij mi swoją
specjalizacje.
- Yyy... - Zaciął się. Nie
wiedział tego.
- Kardiochirurg. -
odpowiedziała za niego, Miyuki.
- Tak... Właśnie.
- Och. No zawsze
podejrzewałam, że córce spodoba się ktoś podobny jej ojcu. - Mruknęła. -
Przynajmniej w zainteresowaniach, bo prócz tego tobie dopasuje wspaniały
wygląd.
- Heh. Szukałaś kopii
tatusia? - Zwrócił się ironicznie Iseo.
- Nie...
- Sasori, może przyjdę się
do ciebie zbadać? Ostatnio miewam problemy z przebiegiem krwi w aorcie.
- Aorta...? - Dopytał nie
za bardzo kojarząc nazwę to chyba było coś z tym kołem nad głową, ale to chyba
się ukazywało świętym.
- Tak. Dokładniej mówiąc to
niedomykalność zastawki aortalnej.
- Aaaaha... No to
zapraszam do siebie, a tymczasem naprawdę muszę już lecieć.
- W porządku, rozumiem. -
Uśmiechnęła się kobieta.
- Widzimy się wieczorem? -
Zapytała go Miyuki. Nie spodobał mu się jej tupet, chciała wymusić na nim
odpowiedź przy rodzicielce.
- Jakby co to zadzwonię. Na
razie. - Uśmiechnął się do niej perfidnie. - Do widzenia.
- Do widzenia, Sasori!
Miyuki trafiłaś w dziesiątkę, co ja mówię w setkę! - oznajmiła jej matka. -
Szanuj go sobie.
Miyuki nic nie odpowiedziała, wbiła wzrok w stół i
starała się nie rozpłakać, choć cholernie się jej chciało. Iseo z nią zerwał,
nie mogła mieć mu tego za złe, ale to było jednak silniejsze od niej.
Przeprosiła matkę i nie słysząc już za sobą jej krzyków, wybiegła na zewnątrz.
Wzrokiem szukała wśród ludzi Iseo, ale bezskutecznie.
Naoki bawił się razem z innymi chłopcami z przedszkola
samochodami. To było świetne, szkoda, że tata się z nim nie bawi z takim
zaangażowaniem co koledzy. Ostatnio rzadko w ogóle bywa w domu, ciągle praca
albo przesiadywał w szpitalu u babci, a jego nawet ze sobą nie zabierał. Tata
cały czas mu powtarzał, że będzie się tam nudził, no może i tak, ale miałby w
nim towarzystwo. Maribel tymczasem siedziała przy stole z głową spoczywającą na
stoliku, chciało jej się spać, znużenie i zmęczenie ogarnęło ją całkiem
niedawno, ale nikomu się nie przyznawała do tego, jak się czuje. Pani Asena…
miną wieki nim się połapie. Jest strasznie… opóźniona jakaś. Mama zauważyłaby,
że jest z nią coś nie tak już od razu, ale teraz jej nie ma i długo jej jeszcze
nie będzie.
- Coś się stało Mari? –
Zwróciła się do koleżanki, Kae. Ta westchnęła męczeńsko na wieść, że ta
skarżypyta się do niej odezwała, a drugi raz, gdy usłyszała szuranie krzesła.
Przysiadła się do niej. – Patrz co mam… Książkę!
- Super…
- Umiesz czytać?
- Tak, ale nie będę z tobą
czytać.
- Dlaczego?
- Bo cię nie lubię, Kae!
Spadaj! – Burknęła, ale zamiast niej to ona sobie poszła i usiadła sobie na
dywanie pod ścianą. Nie była nie miła
tylko szczera, ale to i tak sprawiło dziewczynce przykrość.
Na szczęście zajęła się nią przedszkolanka, której
uradowanie Kae nie zajęło dużo czasu. Chwilę potem zaczęła poganiać wszystkie
dzieciaki do siadania w okręgu. I zaczęła swój pouczający monolog, a potem
wywołała na środek Kae, która czytała jakąś bajkę przez, którą Mari zasnęła, a
jej głowa uderzyła w ramię Naokiego. Na początku się tym oburzył i zamierzał
strzepać z siebie kruche ciało koleżanki, ale zostawił ją. Przynajmniej nic nie
gada.
- W porządku, może w
związku z nadchodzącym dniem ojca każdy z was opowie coś o swoim rodzicu? –
Zaproponowała Asena. – Gdzie wasi tatusiowie pracują? W co najbardziej lubicie
się z nimi bawić i takie tam. No dalej, kto chce zacząć?
- Ja chcę! – Zgłosił się,
Tesshu, a pani pozwoliła mu mówić. – Mój tata jest bohaterem! Służy naszemu
krajowi! – Zawołał dumnie, ale nie zobaczył podziwu w oczach kolegów. – Jest
żołnierzem i walczy w wojsku.
- Serio?!
- Ale super!
- No nie? – Wyszczerzył się
Tesshu. – Nie bawię się z nim w wojnę, bo mama nie pozwala. Ale często gramy w
piłkę.
- Wspaniale, Tesshu, a masz
pomysł na prezent dla taty?
- Mhm! Tata… uwielbia
domowe ciasteczka, więc mama obiecała pomóc mi je upiec. Jak starczy to je tu
przyniosę.
- Piękny prezent –
Pochwaliła przedszkolanka. – Chętnie potem ich skosztuje. Kto następny?
- Ale… Nie chciałem
częstować dziewczyn. – Wyszeptał pod nosem Tesshu, siadając z powrotem na
podłodze.
- Mogę ja? – Zgłosił się
Naoki, a jego nagły wyprost, spowodował osunięcie się Mari z jego ramienia i
obudzenia jej. Nie była z tego zadowolona, ale nie mając większego wyboru
oparła brodę na własnej ręce.
- Proszę Naoki.
- Mój tata też jest
bohaterem. Jest lekarzem i leczy ludzi. Dużo rzeczy razem lubimy robić,
gotować, bawić się samochodami, oglądać telewizje i grać w gry. Najbardziej
lubię, jak czyta mi książki do snu. Znaczy czytał… ostatnio cały czas jest w
szpitalu i nie ma dla mnie czasu… Prawie wcale się ze mną nie bawi… Kiedyś było
inaczej…
- Rozumiem Naoki, ale to
nie jest spowodowane tym, że już cię nie kocha. – Wytłumaczyła mu
przedszkolanka.
- Często mi mówi, że mu
przeszkadzam…
- Ale na pewno tak nie
myśli. No dobra, kto następny? – Zapytała Asena, unikając dalszej rozmowy. –
Może ty Mari?
Dziewczynka jednak nie słyszała, jak ją wywołują. W
odróżnieniu od nauczycielki bardziej się przejęła słowami swojego przyjaciela.
Przyglądała mu się do tej pory, aż ktoś z boku nie szturchnął w nią ramieniem.
Warknęła na niego, jak wściekły pies, Nauczycielka miała powtórzyć pytanie, ale
wtem do odpowiedzi zgłosiła się Kae. W tym czasie Maribel zaczepiła Naokiego.
- To prawda, że tata nie ma
dla ciebie czasu? Czy kłamiesz? – Nic nie odpowiedział tylko posłał jej urażone
spojrzenia. Po co miałby kłamać? – Okej, nie obrażaj się. Mogę ci pomóc?
- Niby jak?
- Mam plan…
- Maribel, ucisz się –
Upomniała ją przedszkolanka.
- Słuchaj. – Szepnęła do
przyjaciela. – Twój tata jest cały czas w szpitalu.
- Tak, i co?
- To, sieroto, że musisz po
prostu do niego iść.
- Niby jak, sieroto?
- A jak się trafia do
szpitala? Zachoruj. – Odpowiedziała sobie na zadane pytanie.
Wieczorem w mieszkaniu Deidary i Tsuki odbywało się
drobne spotkanie. Na odwiedziny zdecydował się Obito razem z Rin. Może i
Deidara nie był na początku zbyt zadowolony goszczeniem jakiegoś śmierdzącego
Uchihy, ale potem zaczął go tolerować… aktualnie znów żałował swojej zmiany nastawienia,
bo Obito nie przyszedł do niego, by tylko wypić.
- Siemka Dei. I TSU! – Krzyknął mężczyzna siedzącej, aż w salonie
dziewczynie.
- Zamknij mordę, Tobi. Sąsiedzi cię usłyszą. – Warknął Dei. – Yo Rin.
- Yo.- Przywitała się spokojnie dziewczyna, trzymając ręce w kieszeniach
swojego sweterku.
- Co tu robicie? Czego chcesz, Tobi? I skąd, do cholery, masz mój adres?
- Odwiedzamy naszego przyjaciela. – Mruknął otulając ramieniem
narzeczoną.
- Przyjdźcie za pięć lat. – Powiedział blondyn, zamykając drzwi, ale
Tobi unieruchomił je swoją stopą.
- Jeszcze jedno. – Wydobył zza swoich pleców litrową butelkę. – Kupiłem
Finlandie i nie wiem czy jest dobra…
No i w ten sposób go przekonał i wpędził w
pułapkę. Deidara na szczęście miał na tyle mocną głowę, aby nadal nie
przystawać na prośbę Obito, aby świadkował mu na ślubie. Bo tylko dlatego
przyszedł. Siedzieli wszyscy czworo w salonie i gawędzili po trochu omamieni
procentami. Przynajmniej faceci, bo dziewczyny odmówiły picia. Tsuki miała
jutro rozprawę, gdzie musi udowodnić winę jakiegoś gościa, który usiłował zabić
swoją teściową.
- Deidara, po prostu zgódź
się mu świadkować i sobie pójdziemy. – powiedziała Rin.
- Skąd pomysł, że w ogóle
chce komuś świadkować? Tym bardziej jakiemuś Uchihie?
- Jednemu już świadkowałeś.
– Wtrąciła Tsu. – To co ci szkodzi…
- DUŻO mi szkodzi –
Przerwał blondyn. – Rin na wzgląd mojej sympatii do ciebie, nie pozwolę byś
przyjęła jego nazwisko.
- W takim razie ja przyjmę
nazwisko Rin. – Oświadczył Obito. – Może wtedy nic nie będzie stać na
przeszkodzie byśmy zostali przyjaciółmi!
- Chcesz przyjąć nazwisko
swojej kobiety? – Zapytał Dei. – Nie masz jaj, czy co?
- Mam, ale chcę byś był
moim świadkiem…
- Kurwa, Tobi. Przyjmij
odmowę jak mężczyzna.
- Ale…
- Coście się tak na mnie
usrali. W ogóle nie lepiej wam bez małżeństwa? Wydawaliście się
najnormalniejszą parą, która nie potrzebuje głupiego świstka by być razem. –
Burknął Deidara.
- Dalej byśmy go nie
potrzebowali, ale dziecko wszystko zmienia. – Wytłumaczyła Rin.
- No tak…
- Jesteś w ciąży? –
Zapytała Tsuki, która w przeciwieństwie do współlokatora zrozumiała co do niego
mówiła Rin. – O matko i co teraz z tym zrobicie?
- No… nie żeby coś, ale
zawsze chcieliśmy dziecko. – Mruknęła Rin. Tsuki wraz z Deidarą się zdziwili,
jak można… chcieć. – Tylko jakoś specjalnie się nie staraliśmy.
- Podejrzewałem, ze Tobi
zwyczajnie nie potrafi. Ile jesteście już razem? Z dziesięć lat…
- Prawie. – Przytaknął mu
kumpel. – Hej, możesz też zostać chrzestnym!
- Nie. Wybierzcie sobie
kogoś innego.
- No proszę, Dei. –
Wyskamlał Tobi. – Itachiemu świadkowałeś, więc…
- Powiedziałem nie!
Małżeństwo Itachiego pewnie długo nie potrwa. Kana nie wytrzyma tyle z tym
nudziarzem. Mówię wam.
- Dziesięć lat jesteście
razem, a nie ufacie sobie na tyle, że z dzieckiem dalej będziecie razem? –
Dopytała Tsuki.
- Nie o to chodzi, tylko o
formalności. Wiecie, żeby dziecko było zabezpieczone, gdyby Obito coś się
stało. Albo jak będę w szpitalu to by Obito mógł podpisać zgodę na operacje i
wzajemnie. Takie prawne formalności. No i ciąża
to już nacisk rodziców.
- Współczuję wam, serio…
ale znajdźcie sobie innego świadka.
Nie dał się przekonać, w takich duperelach był stanowczy.
Przy Itachim niestety miał do wyboru robić za świadka albo dostać wpiernicz.
Rin wiedziała, że tak będzie i nie osądzała Deidary w tej decyzji. Nie to nie.
Po jakichś czterdziestu minutach dopiero opuścili lokum znajomych. Mimo nie
otrzymania pozytywnej odpowiedzi, spotkanie było zdecydowanie udane.
Wracali razem przez park, trzymając się za ręce. Zmrok
zapadł już dawno, ale to nie przeszkadzało w tym romantycznym spacerku do domu.
obito obejmował talię Rin, w duchu ciesząc się na myśl, że w brzuchu dziewczyny
rozwija się jego potomek. Może i sam zachowywał się jak wielkie dziecko, ale
miał pewność, że będzie najlepszym ojcem na świecie. Jego partnerka też nie
miała co do tego wątpliwości. Obawiała się jedynie własnej niekompetencji w
roli mamy.
- Rin…
- Tak?
- Muszę w krzaczki. –
Kobieta parsknęła śmiechem na to wyznanie, ale zauważając powagę Obito
spoważniała.
- Och, ty nie żartujesz…
- W kwestii pęcherza zwykle
jestem poważny.
- Ale tu nie wolno się
załatwiać.
- Pokaż mi, gdzie niby
zabraniają to robić?
- No tam na przykład. –
Wskazała na znak. Haczyk taki, że zakazywał się załatwiać zwierzętom.
- Jestem po służbie, Rin. –
Burknął, oburzając się za porównanie go do psa.
- Dobra, tylko pospiesz
się.
Obito przytaknął wysuwając kciuka w górę, a następnie
pobiegł w stronę najbliższych zarośli. Rin stała po środku ścieżki i wyjęła z
torebki telefon, by sprawdzić, która widnieje na nim godzina. Nie spieszyła się
do domu, ale była dosyć zorganizowaną dziewczyną i lubiła znać konkrety. W
momencie nieuwagi jakiś cwaniak postanowił zajść dziewczynę i wyrwał jej
torebkę, pędząc przed siebie. Rin zawołała w stronę nadchodzącego z powrotem
Obito, że złodziej wyrwał jej torebkę. Na sekundę spotkali się spojrzeniami i
Obito zaczął go gonić. Przyznał, że złodziej był szybki, ale Obito był szybszy.
Policyjne treningi na coś się jednak zdają. Złapał za kaptur napastnika i
przewrócił, przygwożdżając go do ziemi. Właściwie to ją, jęk bólu go o tym
uzmysłowił. Cóż, gdyby wiedział o tym od razu to byłby mniej brutalny.
- Dobra, przepraszam. Niech
dziewczyna zabierze torebkę i mnie puść, okej?
- No niestety obrałaś sobie
zły cel. – Stwierdził i przystawił do jej oczu swoją odznakę.
- Kurwa mać… - Jęknęła, zła
na swój pech.
- Nie przeklinaj. – Rzekł z
uśmiechem Obito.
W szpitalu do ostatniej chwili przy Chiyo siedzieli
Matsuri i Sasori. Babcia nadal nie wybudziła się ze swojej śpiączki, a wnuki po
cichu zaczęły tracić już nadzieje w jej ozdrowienie. Mężczyzna w obecności
Matsuri rozmawiał przez telefon z Miyuki, która niedawno położyła spać
Naokiego, a teraz czekała na powrót Sasoriego. Od pewnego czasu ich relacja
ponownie weszła na właściwe tory. Przynajmniej jeedna sprawa zmieniła się na lepsze.
Matsuri wpatrując się w jakiś punkt na suficie, zastanawiała się co ma zrobić
odnośnie własnych uczuć. Po rozmowie z Hiroyą doznała oświecenia i właściwie
to, znając uczucia Yagury, chciałaby z nim być. Jej związek z Gaarą na pewno
nie wypali. Ona jest typem dziewczyny, co lubi mieć mężczyznę przy sobie.
Spotkania raz na dwa-trzy dni, a nie trzy na miesiąc.
- Ej, Sasori. – Zawołała do
brata.
- Co?
- Jak najlepiej zerwać z
kimś? – Na to pytanie wbił w nią zaciekawione spojrzenie i schował swój telefon
do kieszeni spodni.
- Dlaczego pytasz?
- No, bo z Gaarą się mi nie
układa i chyba zakochuje się w kimś innym… - Odpowiedziała. Pod wieloma
względami wolała by to powiedzieć babci, ale teraz nie może. Mogłaby jeszcze
zapytać Noriko, ale rozmowy za granicę są strasznie drogie.
- Ok. A dlaczego pytasz o
to mnie?
- Czy to nie oczywiste? Ile
razy byłeś rzucany? Sporo. – Odpowiedziała nim zdążył się w jakikolwiek sposób
oburzyć. – Powiedz po prostu, który sposób najmniej bolał.
- Po pierwsze, wcale nie
byłem dużo razy rzucany. – Matsuri spojrzała na niego z powątpieniem. – Serio.
- Policzymy? – Zapytała z
drwiną.
- Mam ci pomóc czy nie?
- Poproszę.
- Więc bądź miła. – Burknął
i chwile się zastanowił. – Zrób to osobiście i powiedz otwarcie jak się
czujesz. Powiedz, że jest ktoś inny.
- No nie wiem…
- Ale ja wiem. i tak się
pewnie dowie, więc po co to ukrywać.
- Fakt. Dzięki. Która tak z
tobą zerwała? – Zapytała, drocząc się z nim.
- Żadna… - Odparł bez
minimetra uśmiechu, a potem zmienił, a właściwie wrócił do tematu. - I powiedz,
że ja dalej mogę się z nim kumplować.
- No chyba nie…
- Ty możesz się przyjaźnić
z moją byłą, a ja z twoim już nie? – Nadąsał się udając oburzenie. Matsuri się
zaśmiała. Gdyby on wiedział jakiego ona ma chłopaka na oku. – W kim się
zakochałaś? Znam go?
- Może… - Rzekła
tajemniczo, ale Sasori już się domyślił o kogo może chodzić.
- Proszę, oby to nie był
Yagura…
- Co? Skąd wiesz?
Zdziwiła się. Serio, czy ona ma to wypisane na czole?
Sasori nie odpowiedział na zadane pytanie, gdyż do sali weszła pielęgniarka i
oznajmiła im, że czas wizyt dobiegł końca. Jako stażystka w szpitalu była
znajomą Sasoriego i nalegała by odprowadzić do samego wyjścia rodzeństwo. Za
sprawą Sasoriego, Kaya poznała się z Matsuri, która od razu zauważyła, że
dziewczyna wdzięczy się do jej brata. Na pożegnanie pomachała im, posyłając
bardzo ładny uśmiech.
- Kaya wie, że masz
dziewczynę?
- Wie.
- A wie, że masz dziecko?
- Też.
- Hm, to dlaczego cię
podrywa?
- Nie podrywa. –
Zaprzeczył, a Matsuri spojrzała na niego z politowaniem. – Jest po prostu miła.
Okej?
Rozbrzmiewa hymn ślubny niesiony przez kościelne echo, w
pomieszczeniu panuje chłód, który wydobywa się przez zabudowane marmurową
płytą, ściany. Tsuki rozglądnęła się wokół, lecz obraz był niewyraźny, lekko
zamglony bielą jak się zorientowała przed jej oczami dyndał biały materiał,
uniosła go z twarzy, ale wtedy ktoś pacnął ją w rękę. Spojrzała z grymasem na
te osobę.
- Kurwa, przyjebać ci?! -
Warknęła w stronę, jak się okazało Miyuki. - Nie panikuj, będzie dobrze –
Uśmiechnęła się pocieszająco, a ona spojrzała na nią z WTF na twarzy. Ponownie
sięgnęła ręką do tego czegoś na twarzy, ale znowu jej ręka została zatrzymana.
- Zostaw to, bo zniszczysz makijaż...
- Maki... co kurwa? - Nie odpowiedzieli jej na to pytanie. Ush wcisnęła jej bukiet kwiatów do ręku i wypchała przed drzwi wejściowe do…. Sama kurwa nie wiedziała.
- Maki... co kurwa? - Nie odpowiedzieli jej na to pytanie. Ush wcisnęła jej bukiet kwiatów do ręku i wypchała przed drzwi wejściowe do…. Sama kurwa nie wiedziała.
- No idź, twoja ciota na
ciebie czeka - Mruknęła Ush, pokazując jeszcze, że trzyma kciuki.
To było jakieś kurwa dzikie. Wtedy ogarnęła, że jest w
białej sukni ślubnej. Drzwi się otworzyły, ukazując zgromadzonych gości i
Deidare przy ołtarzu. Patrzyła się na to wszystko i chciała wrzasnąć z o co tu
chodzi do chuja?! Jaja sobie robią? Jak tak to brawa za organizacje, ale tyle.
Reszta jest chujowa, nie śmieszna i w żaden sposób nieprzyjemna. Dziewczyna
stała tam w szoku, nawet na milimetr nie śmiąc się ruszyć, hymn musiał
rozbrzmieć drugi raz. Wtedy ktoś uchwycił jej ramię, był to Sasori.
- Co ty chuju kurwa
wyprawiasz?!
- Podprowadzę cię, skoro
nie możesz się ruszyć – Uśmiechnął się sztucznie, ale mimo swoich zmagań nie
mógł pociągnąć jej do przodu, aby nie wyglądało to na jakieś wymuszenie. -
Zapierdalaj pod ołtarz, bo jak złamiesz Deiowi serce nie ręczę za siebie –
Szepnął, i pociągnął ją mocno, przez co zyskała panowanie nad ciałem.
- Nie boję się ciebie, ani
twoich rudych gróźb – Odpyskowała z drwiną. Rozejrzała się po durnych
uśmiechach na twarzach gości. - Ja pierdole, to jakiś fake? Na bank ciebie bym
nie zaprosiła - Stwierdziła oschle.
Odpowiedziało jej brutalne
pchnięcie w przód, przez co przewróciła się o schodek, prowadzący na piedestał
ołtarza, skąd pomógł jej wstać Deidara. Kurwa czy ona śni? Jakie to wszystko
pojebane, znaczy prawie, bo Dei wyglądał zajebiście. Nie trudno się nie
zgodzić, facet w garniturze robi wrażenie, szczególnie przy posturze blondyna.
Patrząc po twarzach znajomych, nagle zauważyła It w roli druhny. I ty Brutusie?
Pojebane, kurwa ona nie chce wychodzić za mąż. Pierdolcie się wszyscy, Tsu
spada! Zamierzała wyrwać się z uścisku i wyjść, ale…
- Możemy już zacząć -
Orzekł... Hidan?! W roli jakiegoś pierdolniętego pastora, no chyba nie... -
Ktoś chce coś powiedzieć, sprzeciwić się? - Zapytał zebranych, It podniosła
rękę, no kurwa dzięki, kochana....
- Dei, nie martw się, mogło
być gorzej - Zebrani zaśmiali się, a para młoda wytrzeszczyła oczy. - To mógł
być Hidan - No ha, ha, ha niech spierdala. No kurwa nie ma tu nikogo? Żadnego
jebanego wybawiciela. - Wkopałeś się na własne życzenie... ale może się
potkniesz i będzie śmiesznie - Uśmiechnęła się drwiąco.
- Taa może wpadnie na Tsuki
- Dopowiedział ktoś z ławki, no kurwa czy oni chcą wpierdol? Chyba tak.
- Albo z - Dodał Sasori.
Umrzesz ruda cipo!
- Poczekajcie z tym
wpadaniem, aż w imię Jashina udzielę wam ślubu - Bąknął Hidan. Ty siwa
szumowino... na co skazujesz swoją kumpele. Zobaczy! Już razem nie wypiją!
- Ej, Dei – Ostrym ruchem,
zmusiła go, aby się do niej nachylił. – Gdzie twoja matka? Czego nie drze ryja?
– To było zastanawiające, bo przecież jej nienawidziła! Mogła jej teraz zrobić
przysługę!
- Nie chciała przyjść i
uczestniczyć w mojej życiowej pomyłce – Wytłumaczył szeptem. Jebana, zawsze jej
nie ma, kiedy jest potrzebna. W ogóle, ona też wolałaby w tej pomyłce nie
uczestniczyć. Po chuja im ślub? Mają tyle gier na konsolach! Czego mu
brakowało, no!
- Czy ty, Deidara Douhito,
bierzesz Tsuki... Tsuki za żonę? – Taa, nie pamięta jak ma na nazwisko, komedia
kurwa.
- Tak - Odparł patrząc na
nią z uczuciem. No myślała, że jebnie... ona się nie zgodzi, nigdy!
- A Ty Tsuki…
- Nie!
- Ja pierdolę, czekaj aż
skończę! – Warknął Hidan, przewróciła oczami, ale westchnęła ciężko i pozwoliła
mu, kontynuować te szopkę. Co jej szkodzi. – A ty Tsuki, przyrzekasz mu miłość,
wierność i uczciwość małżeńską póki ŚMIERĆ was nie rozłączy? - Kurwa, jaka
śmierć i czemu on nie przyrzekał? Ja pierdole, jebać to...
- Nie! - Wrzasnęła, a Dei
spojrzał na nią, jak zbity psiak. Nie, nie mogła na niego teraz spojrzeć,
odwróciła się w stronę wyjścia z kościoła. Goście nawoływali ją do zmiany
decyzji, bo inaczej nie dadzą jej żyć i coś tam, coś tam wkurwiali ją, niech się
sami hajtają! – Odjebcie się ode mnie!
- Nie szkoda hajsu?
Zmarnuje się – Powiedział Kakuzu, no w sumie dobrze gada, wszystko to, ten
ślub, kiecka, i tak dalej, no kilka tysiaków poszło. – No ale, my aby
zaoszczędzimy kasy na was – Powiedział, a wszyscy w Sali na głos gadali ile
kasy mają w kopertach. No kurwa, tyle kasy za zgodę. Westchnęła ciężko.
- Kurwa mać... DOBRA!
Tak...
Wtedy rozbrzmiały brawa od chłopaków. Przekonali ją, a
Deidara ze szczęścia pocałował Tsu przed zezwalającym na to, komunikatem. No to
było przyjemne, nie powie, całuje zajebiście. Jak zawsze.
- No to teraz zostajecie
połączeni węzłem MAŁŻEŃSKIM – Wtrącił Hidan, chciał coś powiedzieć jeszcze,
jako pastor.
~*~*~*~
- NIEEEEEEEEE! – Wrzasnęła
Tsuki i poderwała się do góry.
Deidara wzdrygnął się przez jej wrzask i z rąk wypadł mu
pad. Szlag by to! Spojrzał na nią z pretensją, bo taki pad nie jest tani
przecież! Jeden kosztuje dwie stówy! Jednak po zobaczeniu jej, jego podejście
się zmieniło. Biła od zaciekawienie i odrobina troski. Dziewczyna oddychała
ciężko i zbladła na całej twarzy.
- Co jest, Tsu? – Przysunął
się bliżej dziewczyny. Wtem ona z ulgą opadła znowu na kanapę i bawiła się
materiałem okalającego jej ciało, kocu. Swoją drogą, chyba zasypiała bez niego…
albo z nim… no chuj z tym.
- Miałam koszmar, ale to
był tylko sen. TYLKO SEN.
- Co ci się śniło? –
Zapytał. Tsuki spojrzała na niego i w milczeniu tkwiła chwilę w jego oczach.
- Ślub z tobą –Powiedziała
ze śmiertelną powagą. Deidara przyglądał jej się chwilę, a potem zmrużył w
gniewie oczy, a żyłka na jego skroni niebezpiecznie drgała.
- TO MA BYĆ STRASZNE?! –
Wrzasnął na dziewczynę, przez co zmierzyła go wzrokiem.
- Nie drzyj na mnie, ryja –
Burknęła, prostując się na kanapie. – Nawet nie wiesz co ja musiałam przeżyć!
- A co ze mną?! Też na
pewno szczęśliwy nie byłem! – Bardziej to powiedział dla rozdrażnienia jej.
- Akurat wydawałeś się być
z tego faktu zadowolony – Odparła i ściągnęła z siebie koc. Swoje kroki
skierowała do kuchni, aż zauważyła taki dziwny chłód w pokoju. – Zamknij okno!
Bo jest zimno, jak… jak w kościele! – Niemalże wypluła ostatnie słowo, które
skojarzyła z koszmarem.
- Już idę – Fuknął i
podszedł do okna.
- No, przydaj się na coś –
Bąknęła do niego i znikła za drzwiami kuchni.
- Nie jesteśmy małżeństwem,
nie rozkazuj mi - Nakazał cicho i w
sumie chyba do siebie.