Uwaga! Uwaga!
Wprowadzam ograniczenie wiekowe +16 lat,
gdyż jest bardzo, bardzo wulgarnie :P
Hm, jeżeli nie lubicie homoseksualizmu, nie
czytajcie!
Nazywam się Sasori Akasuna, mam dwadzieścia
lat i uczęszczam już do maturalnej klasy. Skończenie szkoły średniej jest może
i małym krokiem w porównaniu do późniejszej nauki, na studiach, przed którą
absolwenci mojej szkoły tak dotkliwie starali się nam uświadomić. Cóż, była
przecież końcówka marca, jeszcze miesiąc szkoły, zdanie tego testu dojrzałości
potocznie zwanego maturą i wybór studiów. Z tym mam trochę nieciekawie, przez
te lata nauki nadal nie wiedziałem, do czego mam zamiar dążyć, jaki obrać
kierunek i co chcę robić w przyszłości. Rzecz jasna, mam szeroki wachlarz
zainteresowań, mógłbym robić wszystko i spełniać się w tym, ale potrzebowałem
bodźca. Po jedno jestem artystą, uwielbiam konstruować, malować i tworzyć
rzeczy. Rzeczy, które trwają latami, to jest piękne, to jest sztuką. Moje motto
brzmi, „sztuka jest wiecznym pięknem”. Tą kryteriom posługuję się dzisiejsze
społeczeństwo, dlatego istnieje mnóstwo galerii sztuki, muzeum czy nawet teatry
– utrwalają kulturę w naszych umysłach. Ale dość o tym, traktuje to jedynie,
jako swoją pasje, swoje hobby. Takie rzeczy są dzisiaj niezbyt doceniane, nie
można z tego wyżyć, więc takie akademie sztuk pięknych są nieopłacalne…
niestety. Sztuka to jedyny temat, przy którym się tak rozwijam w wypowiedzi, do
innych odpowiadam krótko, ale na temat. Mam naturę gbura, jak to o mnie mówią,
ponieważ jestem obojętny na ludzi wokół mnie, nie obchodzi mnie ich życie, czy
są smutni czy są szczęśliwi. Mam na to wyjebane, najprościej mówiąc. Nie mam
pojęcia, jak Komushi – mój jedyny najlepszy przyjaciel, może mnie tolerować, od
samego początku byłem z nim szczery mówiąc o mojej naturze samotnika, a on mimo
to się ze mną przyjaźni. Wygląd mam dość cyniczny, czerwone, rozwiane na
wszystkie strony włosy, przyćpane spojrzenie czekoladowych tęczówek i jak to
określiła moja luba, lekki uśmieszek pełny sarkazmu i ironii. W nim się właśnie
zakochała, jesteśmy z Arisą już dwa lata, naturalnie w dalszym ciągu
szczęśliwi. Tak jest po obu stronach, jestem tego pewien.
Teraz dochodziła dwudziesta druga, niebo było
granatowe, ale przez oświetlenia w tym ogromnym mieście, nie można było dojrzeć
żadnej gwiazdy. Szedłem razem z Komushim do jednego z popularnych klubów w
mieście. Nie lubiłem tłumów, nie chciałem tam iść, ale w innym razie nie dałby
mi żyć. Jest moim rówieśnikiem, ma bardzo radosną naturę i strasznie dużo gada,
ja jestem za to milczący – takie przeciwieństwa, a on nadal jest u mojego boku.
Jest szatynem z jasno brązowymi oczami. Idąc obok niego i patrząc pustym
wzrokiem na jego wesołą minę, mogę, choć na chwile zapomnieć o problemie, który
mnie trapi. Tym problemem są oczywiście pieniądze, potrzebowałem ich na
spłacenie długów… powiedzmy, że zakupiłem coś nielegalnie u nieodpowiednich
gości. Termin spłaty minie za trzy dni, a ja nadal na koncie mam okrągłe zero.
Ale nie czas o tym myśleć, przez to wyjście mogę się, choć trochę odstresować.
- Wchodzimy, Sasori? – zapytał Komushi,
przytaknąłem jedynie głową. Tak naprawdę nie mogłem inaczej zareagować, i tak
bym musiał odwiedzić ten klub. Jak nie dziś to jutro. Jak nie po dobroci to
siłą.
Usiedliśmy razem przy barze, większość
stolików była już zajęta, a jak nie, to z reguły były to te mieszczące w sobie
kilka osób. Razem z Komushim zamówiliśmy po kufli piwa. W czasie wykonywania
zamówienia, patrzyliśmy na bóstwa tańczące na parkiecie. Nie zamierzałem
podrywać czy być otwartym na podrywy jakichś dziewczyn, ja już miałem tą swoją
drugą połówkę. Po prostu patrzenie nie jest grzechem. Szatyn siedzący obok mnie,
bezustannie komentował urodę przechodzących obok dziewczyn. Trochę żal mi go
było, gdy dostawał od każdej kosza, ale cóż mogłem poradzić? Piłem za jego
porażki.
- Komushi… - zacząłem w końcu, już chyba piję
trzecie piwo i zbiera mi się na rozmowy. – mam problem… - mruknął, utwierdzając
mnie w tym, iż słucha. – pamiętasz tego gościa, co handlował przed naszą budą
różnymi drobiazgami?
- Tak… nie, tylko nie pieprz, że coś od niego
kupiłeś… kupiłeś?
- No… w pewnym sensie – odpowiedziałem
wymijająco, spojrzał na mnie surowo, ale i z troską. Pod tym wpływem się
wygadałem. – wziąłem na kredyt. Nie mam pieniędzy, a muszę spłacić do środy.
- Mogę wiedzieć, co kupiłeś, dla kogo i za
ile? – hm, dużo chce wiedzieć, nie wiem, po co mu ta informacja, ale udzieliłem
jej.
- Arisa miała niedawno urodziny, zawsze chciała
dostać srebrny medalik z sercem. Oni mieli tańszy, niż u jubilera. Zapłaciłem
im pierwszą połowę… przy spłacie drugiej dźwigają dość wysoki procent, – o czym
było w umowie, którą niestety podpisałem bez zapoznania się. Jednak to wszystko
przez pośpiech. - Po prostu nie mam tyle forsy.
- Ile? – odpowiedzi właśnie na to pytanie się
obawiam, liczę na jego pomoc, nie chcę by się odwrócił ode mnie, zakpił lub
najprościej na świecie kazał spierdalać. Pochodził z zamożnej rodziny, trochę
go wykorzystuje, ale był moją ostatnią deską ratunku. Ci kolesie skopią mnie
dopóki nie oddam im kasy albo nie umrę. – Ile, Sasori?
- Piętnaście
tysięcy jenów – odpiłem łyk złocistego gorzkiego napoju, to wszystko z
podenerwowania. Komushi gwizdnął przeciągle, jego wzrok utkwił na mieniących
się na barmańskiej ladzie, kieliszków.
- Nie mam tyle
– powiedział, tego się obawiałem, spuściłem głowę w akcie kapitulacji.
- Spoko, jakoś
dam radę – powiedziałem to, choć to jasne, że kłamałem. Nawet szatyn to
wiedział, kątem oka zauważyłem, że się uśmiecha, czyżby zaraz miał wystrzelić z
jedną ze swoich pozytywistycznych anegdotek?
- Dasz na
pewno, w końcu masz takiego przyjaciela, jak ja… nie mam tyle pieniędzy przy
sobie, ale dam ci od razu jak wypłacę – mruknął wesoło, zapewniając mnie
jeszcze o swojej decyzji, standardowym wyszczerzeniem swoich białych zębów.
Uśmiechnąłem się lekko, to jest kumpel.
- Pożyczysz,
oddam ci wszystko, kiedy będę mógł – zapewniłem szczerze, nie lubię brać od
kogoś pieniędzy, już i tak proszenie o nie jedynego przyjaciela, było dla mnie
nad wyraz upokarzające. Przez ten incydent, z którym teraz się codziennie
mierze, pragnę żyć z czystym kontem.
- Nie musisz
mi oddawać…
- Ale ja chcę
– przerwałem mu stanowczym tonem. Wspólnie, w milczeniu, upiliśmy kilka
solidnych łyków piwa. Obejrzałem się do tyłu, doglądając nowych panienek, które
wstąpiły do klubu.
- Hej, Sasori
– zawołał Komushi, mruknąłem do niego, świdrując dokładnie oczami. – dam ci
pieniądze za przyjęcie ode mnie jakiegoś wyzwania. Z góry mówię, że pożyczka nie
wchodzi w grę. W ten sposób spłacisz mi tą sumę – a to sukinsyn… nie raz chciał
mnie wciągnąć w tą durną grę. Teraz ma na mnie haczyk.
- W porządku.
W takim razi wezmę po prostu pieniądze.
- Teraz już za
późno – uśmiechnął się cwaniacko. Wiedział, że ma nade mną władze w tym
momencie. Westchnąłem ciężko, musiałem ulec, potrzebowałem pieniędzy. W tej
chwili zrobiłbym dla nich chyba wszystko. Leniwym gestem ręki kazałem mu kontynuować
wywód. Szukał chyba wzrokiem celu, na którym miało zawiesić się moje wyzwanie.
Byłem tym niewzruszony, co by to nie było, zrobiłbym to. – Widzisz te blond
osóbkę przy stoliku? – odwróciłem nieznacznie głowę. Dziewczyna siedziała przy
stoliku z nogą na nogę, opierającą się na wysokim krześle, miała na sobie
ciemno niebieskie, artystycznie rozdarte, dżinsy, czarną bluzę z naciągniętymi
na przegub dłoni rękawami. Jedną ręką pisała na komórce smsy, a drugą ręką opierała
policzek poprzez zgięty i oparty na stoliku łokieć. Twarz przysłaniało
głębokiego koloru blond pasmo. Spojrzałem z powrotem na Komushiego i
przytaknąłem głową. – namiętny pocałunek, przez co najmniej siedem i pół
sekundy – zawyrokował, cóż, mogłem się tego spodziewać. Wie o mojej
dziewczynie, lubi ją, więc nie muszę się przejmować, że jej wygada, a też robię
to dla niej. To tylko pocałunek, bez żadnego zobowiązania.
Uśmiechnąłem się jednostronnie, wstałem z
krzesła przy barze i zabrałem ze sobą kufel piwa. Jej koleżanki właśnie
odbiegły na parkiet, a ona wyglądała jakby miała to w dupie, a czatowanie przez
telefon było jedyną rozrywką w tym miejscu. W sumie, będąc sam na sam robota
szybko minie. Obdarowałem Komushiego kpiącym uśmieszkiem i powędrowałem do
dziewczyny. Postawiłem twardo kufel na stoliku, zwracając na siebie jej uwagę.
Spojrzała na mnie, tęczówki były intensywnie błękitne, twarz gładka…
najwidoczniej w ogóle się nie malowała.
- Mogę się dosiąść? – zapytałem, trochę zbyt
nagle, jak na mnie, ale coś we mnie strzeliło. Coś co uruchomiło poziom wzrostu
nerwów w mojej krwi. Odczuwałem jednak jakąś dziwną motywację do działania. -
Kolega mnie wkurwił – mruknąłem i nie czekając na odpowiedź, zająłem miejsce
obok.
- Skoro musisz – odrzekł…a twardo. Nie,
wątpię, żeby taki gruby głos posiadała kobieta. Obawiam się, że trafiłem na
transwestytę, bądź bardzo kobiecego kolesia. – czym cię wkurwił? – zapytał,
chowając telefon do kieszeni i spojrzał na mnie pytająco.
- Zwierzam mu się, a debil robi sobie ze mnie
jaja… - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, przecież tak było skoro wpierdolił
mnie w jakieś wyzwanie, a to jeszcze nie jest kobieta. Jestem pewien, taksuję
jego ciało spojrzeniem i to wiem. Zero cycków, szerokie ramiona, twarz
delikatna aczkolwiek ma w sobie coś chłopięcego. Ześlizgnąłem się wzrokiem na
jego krocze, no była tam jakaś wypukłość. Kurwa mać to facet i kropka. Uniosłem
spojrzenie, chyba zauważył, gdzie się gapie, bo zmarszczył w gniewie czoło.
Chciał coś powiedzieć, ale go uprzedziłem natychmiastowo patrząc na parkiet. –
niezłe laski – wskazałem kiwnięciem głowy na niedawno siedzące przy nim
dziewczyny. – wszystkie twoje?
- To tylko koleżanki – odparł, chyba już nie
chciał ze mną gadać. W sumie rozumiem, też bym nie chciał siedzieć z facetem co
mi się w krocze gapi. Takie sytuacje tylko w kiblu, pod ścianką z pisuarami.
Upiłem łyk piwa i chciałem odejść, ale… - jaki masz problem? – nie powiem,
zdziwił mnie.
- Materialny – mruknąłem z uśmiechem, po
chwili uciekł wzrokiem w bok. Nie wiem o co chodziło, ale… tym przejętym
pytaniem, wywarł na mnie dobre wrażenie. Głupio mi teraz było tak sobie odejść,
westchnąłem ciężko. – Sasori – spojrzał na mnie troszkę zdziwiony. Nazwiska
raczej nie były konieczne.
- Deidara – odrzekł.
Gadaliśmy z
dobre parę minut o jakiś pierdołach. Głównie wymienialiśmy się poglądami na
temat dziewczyn w klubie, bardzo ładnie się wypowiadał, zwracał uwagę na
szczegóły w wyglądzie każdej z dziewczyn. Nie powiem, trochę szok, bo jakoś nie
przykuwałem uwagi czy dziewczyna ma piegi, jaką ma cerę lub co może mówić jej
mimika twarzy. Ciekawe doświadczenie. Ogólnie, fajnie się z nim gadało,
moglibyśmy się zakumplować, heh, no proszę i to gada taki samotnik, jak ja. Jednak
jedno mnie dziwiło w moim zachowaniu, każdy dźwięk jego głosu, każdy uśmiech
był dla mnie jakiś taki… podniecający. Pożegnałem się z Deidarą i wróciłem do
Komushiego, którego właśnie kolejna piękność spławiała. Nie żeby coś, ale
powinien obniżyć loty, nie jego poziom urody.
- To facet –
powiedziałem na wstępie i dosiadłem się obok. Mruknął pytająco, więc łaskawie
mu wytłumaczyłem. – blondynka, z którą miałem się całować ma chuja.
- Żartujesz? –
przekręciłam przecząco głową, a on parsknął śmiechem. Cierpliwie, jak na
siebie, czekałem, aż się uspokoi, zacznie normalnie oddychać i ewentualnie
gadać. Odpił sobie łyk jakiegoś nowo zamówionego drinka, którego nazwy nawet
nie znam. – Cóż, przynajmniej nie muszę iść do banku i wypłacać kasy.
- Co ty
pieprzysz? – chyba za dużo wypił.
- Nie
pocałowałeś jej… go – poprawił się, na powrót zaśmiewając się do rozpuku. – w
takim razie nie ma kasy, przegrałeś – oznajmił, klepiąc mnie w ramię. Ten gest
w niczym mi nie pomoże, wie doskonale, że potrzebuję pieniędzy, dlaczego każę
mi się tak przed sobą korzyć?
Wstałem na
równe nogi i oddaliłem z powrotem do Deidary, za sobą usłyszałem nawoływania
Komushiego, ale byłem na nie obojętny, teraz to może się pierdolić. Blondyn
spojrzał w moją stronę, jakby chciał rzucić jakieś ukradkowe spojrzenie, ale
widząc, że się zbliżam porządnie się zdziwił. Przysunąłem krzesło blisko niego,
usiadłem będąc naprzeciwko, odwrócił się w moją stronę z drwiącym uśmiechem.
- Znowu cię
wkurwił? – chwile zastygłem w bezruchu, za plecami chłopaka, widziałem
Komushiego, który machał rękami, jakby robił pajacyki. Pojebany. Wyciągnąłem rękę
i złapałem Deidarę za potylicę, tym samym zbliżając się twarzą do niego na
niebezpieczną odległość, w jego oczach widziałem lęk. Zapach jego dezodorantu
wdarł się do mojego nosa, na chwilę się zaciągnąłem.
- Sorry, ale
naprawdę potrzebuje pieniędzy… - zacząłem i nim zdążył choćby jęknąć z
dezorientacji, ja wpiłem się w jego usta z przymkniętymi oczami.
Złapał mnie za materiał bluzy, zaciskając
mocno na niej pięści i szykując się jakby do odepchania. Zacisnąłem mocno
powieki, ale nic nie nastąpiło… zaryzykowałem i łaknąłem ust blondyna, wolno je
rozchylając i wślizgnąłem się tam językiem. Całowanie z nim było… przyjemne. Na
serio! Miał takie miękkie wargi, a jeszcze ta nieśmiałość chłopaka dodawała
efektu. W żadnym stopniu nie dominował w tym kontakcie, nie wiem czy się bał,
czy o co chodziło, ale odpowiadało mi to. Również otoczył mój język swoim,
trochę obrzydliwe taka wymiana śliny, ale cóż, tak trzeba. Wylizał mi
delikatnie podniebienie, przyjemna łaskota doprowadziła mnie do uśmiechu.
Zagryzłem delikatnie jego dolną wargę smakując się przez chwile jedynie jego
wargami. Przekręciłem twarz w bok, muskając raz za razem ponętnie jego usta. Rozchylałem
je, byśmy mogli nabrać oddechu bez pomocy przerywania. Wtedy się zorientowałem,
że siedem sekund już z całą pewnością minęło. Otworzyłem lekko oczy i oderwałem
od niego delikatnie usta, przez chwile pochylał do mnie twarz, jakby chciał
więcej. Moje usta były jakby wabikiem, jak ser na mysz, miód na niedźwiedzia,
kasa na polityków czy coś. Otworzył w końcu oczy, była w nich odrobina
pretensji, no przepraszam Kocie, fajnie było, ale faceci to nie moja liga.
- Jeszcze raz sorki – powiedziałem łapiąc jego
nadgarstki i ściągając z swojej bluzy. Wycofał dłonie tak, że mogłem się o nie
chwile otrzeć, szorstkie aczkolwiek miłe w dotyku. Otwierał usta, lecz nim
zdążył coś powiedzieć wyminąłem go, w kierunku Komushiego. Patrzył na mnie
zdziwiony, nie zwracałem uwagi, dopijałem większymi łykami piwo.
- Wiesz, ja żartowałem… nie kazałbym ci się
całować z facetem.
- Nie ważne – syknąłem i odwróciłem do niego
wzrok. – to zostaje między nami – przytaknął z zadziornym uśmiechem. Ale choćby
nie wiem co na bank się nie wygada, wyrobił sobie u mnie zaufanie. – To dasz mi
tą kasę?
- Jasne – mruknął, dobrze, jeden problem z
głowy, drugim jest szybki wyjście z klubu. Nie chciałem krępować swoją
obecnością Deidary… ciekawiło mnie jednak co robi? Czy świdruje mnie wzrokiem?
Wyjąłem z kieszeni telefon i chwile patrzyłam na swoją tapetę, czkając tylko,
aż wyświetlacz zgaśnie. Zobaczyłem w kraniku jego odbicie, przytulał ramieniem
jakąś laskę i no dalej nie wiedziałem, to ekranik telefoniczny… oblizałem swoje
usta na wspomnienie pocałunku. To przerażające, że tak bardzo mi się to
podobało. – Fajnie było? – leniwie prześlizgnąłem się wzrokiem do Komushiego,
wygłaszającego ten tekst, jego brew uniosła się manifestując przekonanie o
trafnym spostrzeżeniu.
- Nie – odpowiedziałem, może i czułem
przyjemność, ale do cholery, miałem dziewczynę.
- Taa, jakoś nie wierzę – wzruszyłem
ramionami, niech sobie myśli co chce. – powinienem ci zapłacić dwa razy więcej…
w końcu trwało to jakieś szesnaście sekund – dodał z uśmiechem, jednak mi się
ten komentarz nie podobał, cały tor tej rozmowy mi nie odpowiadał. Wstałem z
krzesła i kierowałem się do wyjścia. – h-hej, Sasori! Nie obrażaj się, Sasori!
– wołał za mną, lecz nie odwróciłem się.
Szedłem do domu, była już druga nad ranem,
ciemne uliczki miasta, jednak mnie nie przerażały, zresztą… moje myśli były
zajęte czymś innym albo raczej kimś… Deidarą. Jego fenomenalny sposób całowania
mi bardzo imponował, szkoda że Arisa tak nie całuje… dodatkowo jego oczy, tak
silnie niebieskie, wdarły mi się w pamięć, trochę minie nim powrócę do
porządku. Cholerne wyzwanie! Cholerny Komushi! To jego wina, a ja nie mogłem
znieść myśli, że… jaram się facetem. Nie jestem gejem, nigdy mnie to nie
kręciło, a nawet jawnie się tym brzydziłem, do teraz, gdy zostałem zmuszony do
takiego czynu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie żałuję i na
wspomnienie o tym, w moim mózgu wytwarzają się endorfiny. Hormony wywołujące
zadowolenie z siebie… miałem nadzieję, że czym prędzej o tym zapomnę.
Wtedy ktoś szarpnął mnie z boku i rzucił o
mur, nie złapałem równowagi i wyrżnąłem na zabłoconą ziemię. Rozdarłem sobie
dłoń, próbując zahamować upadek, czułem to, czułem pieczenie na skórze.
Uniosłem wzrok na napastników, nie zaskoczył mnie ich widok. Trzech starszych
chłopaków, u których byłem właśnie dłużnikiem. Już od jakiegoś czasu, gdy mnie
spotkali, wyciągali na stronę i prali, dając mi powód do szybkiego spłacenia
usługi. Patrzyli na mnie z góry, uśmiechając się, jak to na prostaków
przystało. Jeden z nich, złapał mnie za kołnierz i podciągnął do góry, by w tym
samym momencie uderzyć pięścią w mój brzuch. Zwinąłem się z bólu, a ślina
wyleciała mi ustami. Nie oddawałem, bo co mi to da? Ich jest trzech i, nie
ukrywając wyglądają na silniejszych. Zresztą prowokacja jedynie by pogorszyła
moją sytuację, a tak to dostanę wpierdol i po wszystkim. jeden z kolesi
wykręcił mi w tył rękę, aż jęknąłem.
- Błagaj o litość, śmieciu – powiedział do
mnie, z moich ust mimowolnie wydostała się kpina, za kogo oni mnie mają? Uścisk
się wzmocnił, a ja, aż zawyłem. – Błagaj, kurwa mać! – jeden z nich stanął naprzeciwko
mnie z założonymi na klatce piersiowej rękami, uśmiechał się pobłażliwie.
- No gadaj, Akasuna. Wtedy damy ci spokój –
spojrzałem na niego obojętnie. Mogłem to powiedzieć, ale to kwestia dumy,
mężczyzna nie ulega jakimś śmiesznym nakazom. Więc zamiast tego go oplułem.
- Bujaj się, pojebie! – warknąłem z jakąś taką
satysfakcją w głosie. Chłopak przecierał z wolna twarz, a potem przyjebał mi w
twarz, wyplułem nadmiar płynu w ustach na chodnik. Potem oblizałem usta, chyba
spływała mi z nosa krew. Przez to byłem jakiś taki bardziej osłabiony. Nie
cierpię widoku krwi, to mnie wprawia w półprzytomny stan. Hemofobia czy jak to
kurestwo się nazywa.
- Trzy dni, radzę ci pamiętać, gnoju – gdy
mnie wyminął, osiłek trzymający mnie z tyłu, pchnął moją osobę wprost na
metalowy kubeł na śmieci.
Rozciąłem sobie głowę, ściekała mi po twarzy
krew, a mi zrobiło się z tego powodu słabo. Zacząłem ciężko oddychać, zatkałem
sobie usta, aby się uspokoić. Po kilku chwilach, podniosłem się z ziemi.
Zacisnąłem rękę wokół brzucha, który bolał mnie niemiłosiernie, a drugą ręką
opierałem się o co się dało, w drodze do mieszkania. Słupki, ściany, mury –
wszystko w tym momencie , działało na
mnie, jak ukojenie. Po kilkunastu minutach byłem już mieszkaniu…
Dnia następnego, w godzinach obiadowych miała
przyjść do mnie Arisa. Widząc w szkole mój opłakany stan, poważnie się
zmartwiła i podjęła taką, a nie inną decyzje. Mam nadzieję, że zupki chińskie
jej zasmakują, sam kupowałem. Nie no, tak na poważnie to nie umiem gotować,
tylko to jadam, bo mieszkam sam. Moi rodzice nie żyją, odkąd sięgam pamięcią.
Katastrofa lotnicza. Została mi tylko babcia, która jest właścicielką tego
pensjonatu, opłaca mi wszystkie rachunki i przesyła na konto szmal na życie.
Zdecydowanie za mało ich, więc muszę zaciskać pasa miesiąc w miesiąc. Nie
proszę ją o żadne pieniądze. Nasze stosunki nie są najlepsze, w sumie nigdy nie
były, nie bardzo nas obchodziło nasze życie, nasze istnienie i tym podobne. W
nocy, mimo bólu, miałem bardzo przyjemny sen… nawet dostałem wzwodu, problem w
tył, że snem była retrospekcja pocałunku z Deidarą. Teraz moje myśli stale przy
nim krążyły, mózg już na dobre zakodował sobie jego imię, a ja… a ja się temu
wszystkiemu poddawałem. Takie coś nie wzbudzała we mnie nawet Arisa.
W mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek do drzwi, o
wilku mowa? Podszedłem do drzwi i otworzyłem je dziewczynie. Mieszkała dwa
piętra niżej ode mnie, ale musiała wpierw wykonać obowiązki narzucane przez
swoich rodziców, jak słucham czasem jej marudzenia to jakoś lżej mi, że ja
nikogo nie mam. Jednak ona mimo wszystko kocha rodzinę i nie chciałaby być na
moim miejscu. Kochałem tą jej czułość. Na powitanie posłałem jej uśmiech, który
odwzajemniła. Zaprosiłem ją do środka, potem zamykając drzwi, uwiesiła się
rozkosznie na mojej szyi.
- Jak się czujesz? – musnęła drobnie moje
wargi.
- Dobrze – wziąłem ją za rękę i podprowadziłem
na skórzaną rogówkę, gdzie przed nami, na stoliku prezentowały się dwa kubki z
chińszczyzną. Zaśmiała się cicho i zabrała w dłonie pałeczki.
- Nakarmić cię? – dogryzła mi żartobliwie.
Zignorowałem to pytanie pełnym politowania spojrzeniem. Uśmiechnęła się. –
Dlaczego cię pobili?
- Bo wyglądałem lepiej od nich – odparłem
wymijająco, człowiek musi się nieźle nasilić, by coś ode mnie wydobyć. Zaśmiała
się delikatnie, o taki efekt mi chodziło. Objąłem ją ramieniem, wdychając
zapach jej słodkich perfum, zdecydowanie za słodkich, takich do porzygu. Woda
kolońska Deidary była przyjemniejsza dla moich nozdrzy… STOP!
Przekręciłem głową, chcąc odpędzić od siebie
myśli o blondynie. Byłem teraz z dziewczyną, swoją dziewczyną. Była naprawdę
piękna, ciemne, kręcone włosy, idealnie gładka twarz, duże jasno niebieskie…
cholera, znowu to o nim mam chęć pomyśleć. Jakoś odcień niebieskich oczu
Deidary wydał mi się atrakcyjniejszy… nosz kurwa, gdyby był kobietą. Ściągnąłem
z ramienia Arisy rękę i westchnąłem ciężko, spojrzała na mnie z troską.
- Co się stało? – odłożyła na stół kubek z
jedzeniem i wtuliła do mojego torsu, zaczesałem palcami jej gęste loki,
szczelnie opatulając ręką, talie Arisy.
- Nic – odrzekłem zobojętniale. Co miałem jej
powiedzieć? Heh, widzisz, wczoraj byłem w klubie, oczywiście o tym nie
wiedziałaś, i przelizałem się z jednym gościem. Tak mi się spodobało, że o nim
w kółko myślę, mimo że jesteś obok. Brzmi idiotycznie.
- Boli cię ta rana, prawda? – przejechała
opuszkami palców po mojej obitej twarzy, złapałem jej dłoń i ucałowałem w jej
wierzch. Miała je delikatne, w żadnym wypadku nieskalane żadną pracą. Zawsze mi
się ta gładkość podobała, do momentu odkrycia czegoś nowszego. Skrzywiłem się,
przyłapując na kolejnych niemoralnych myślach. – Mogę ci jakoś pomóc?
Ta troska, która od niej biła, była urocza. Z
uśmiechem przekręciłem głową, nie mogłaś mi pomóc, nie mogłem ci się zwierzyć,
mogłem cię tym zranić. Chociaż… może pomożesz mi o tym zapomnieć?
Ucałowałem jej czoło, potem delikatnie
przesunąłem się na skroń, w oddaniu, przymknęła swoje oczy, rozchylając
zachęcająco swoje kształtne usta. Nie kazałem jej długo czekać, zjechałem w tym
kierunku, już na samym początku zwilgotniając swoim językiem jej dolną wargę.
Wpiłem się w nią, starając się nie sprawić by zdominowała, na próżno, była do
tego zbyt przyzwyczajona. Przekręciłem głowę w bok, sycąc się jej drapieżnymi
pocałunkami. Jednak ta satysfakcja nie trwała długo, otworzyłem lekko oczy, nie
angażując się zbytnio w pieszczotę. Stęknąłem lekko z utęsknienia… nie! Sasori
ogarnij się! Chwyciłem Arisę za potylicę, dopchałem do oparcia kanapy i mocno
naparłem do niej ustami. Była trochę zaskoczona, ale nie zaniechała takiego
obrotu spraw. Przyłączyła się, ale to nie było to.
- Nie dominuj – nakazałem w przerwie, gdy
zrzucałem z siebie koszulkę. Znowu muskałem jej usta, starała się dostosować,
ale w chwili, gdy się w tą sytuacje wgłębiła, czar pryskał. Ponownie chciała
kontrolować sytuację. – Kurwa, przestań – warknąłem, wbrew sobie. Patrzyła na
mnie, jak na wariata. Odsunąłem się od niej wzdychając ciężko, co się ze mną
dzieje, do cholery?
- Wybacz, zapomniałam się - podrapała się
uroczo w tył głowy, spojrzenie miała jak u skarconego dziecka. Takie niewinne…
ponownie wpiłem się w jej usta.
Przechyliłem ją swoim ciałem do pozycji leżącej,
na skórzanej rogówce. Łaknąłem jej ust, niestety to nie był pożądany efekt. Już
dałem sobie z tym spokój, zacząłem z wolna ją rozbierać. Już się kochaliśmy,
nie raz i nie dwa, więc nie było z naszych stron żadnych oporów. Jednym ruchem
zdjąłem jej krótką spódniczkę z nóg, ssąc jej szyję i pozostawiając
satysfakcjonujące oznaczenia. Swoją drobną rączką, grzebała mi w okolicach
pasa, musiała się trochę pomęczyć – pasek, guzik, rozporek. Ja takie
komplikacje miewam przy biustonoszu. Szybkim ruchem ściągnęła z moich szlufek,
skórzany pasek, a potem już gładko, guzik i rozporek. Zamruczała, ocierając się
ręką o mój organ. Muskałem wtedy jej
usta i z uśmiechem rzekłem…
- Jesteś urocza.
Otworzyła lekko oczy, krzyżując się chwilę z
moimi tęczówkami, zakończyła te chwile, podnosząc w górę głowę i cmokając moje
wargi. To mnie pokusiło o więcej, smakowałem jej ust, podświadomie doszukując
się podobieństwa. Splotła luźno ręce, za moją szyją, gdy tymczasem moje
powędrowały pod jej bluzkę, penetrowałem zmysłowo jej ciało, orientując się, że
nie ma na sobie stanika. Uśmiechnąłem się, a ona oddała ten gest, czuła go
przez pocałunek, którym ją darzyłem. Zdjąłem z siebie sztruksowe spodnie,
pozostając w samych bokserkach, potem wyzbyłem się jej bluzki, obnażając niemal
całkowicie jej ciało. Schodziłem niżej z pieszczotami – namiętne usta,
aksamitna szyja, delikatny dekolt, słodkie piersi, przy których zatrzymałem się
trochę dłużej, na tej części pocałunki były mokre. Zataczałem językiem wokół
jej sutków, naprężając je powabnie.
- Och, kocham cię Sasori – wypowiedziała
pomiędzy erotycznymi jękami, które niekontrolowanie wychodziły z jej ust.
Uśmiechnąłem się do siebie z satysfakcji.
Brzuch również zaszczyciłem pieszczotami, pod
ich naporem ściskał się doprowadzając ją do podniecenia, jedna z jej stref ergennych.
W końcu doszedłem do bawełnianej bariery. Złapałem delikatnie za jej gumkę od
majtek, czekając na jakiś znak oporu. Nie napotykając żadnego zsunąłem jej
zbędny materiał nóg, przy okazji podrażniłem je swoim dotykiem. Arisa była już
mokra, przecierała ręką spocone czoło, jednak cały czas trzymała je bezbronnie
przy twarzy, zaciskając w pięści. Ja w dalszym ciągu znajdowałem się przy jej
cipce, rękoma tarłem kusząco jej uda, w końcu pieszcząco liznąłem kilka razy w
górę i w dół brzegi jej łechtaczki. Jęknęła z rozkoszy.
- Sasori, wejdź we mnie! – zawołała błagalnie,
spuściłem wzrok… nie mogę, nie stoi mi.
Ponownie wróciłem do niej, od razu dociskając
się do jej szyi, rękami bawiłem się jej cyckami, robiłem wszystko co
najbardziej uwielbiałem robić. Nic. Łapczywie roznamiętniałem ustne pocałunki.
Nic. Uderzyłem pięścią w siedzenie tuż obok jej twarzy. Byłem zły, nie mogłem
się podniecić, nie mógł mi stanąć, a bez tego nie możemy brnąć do kulminacji.
Włożyłem dwa palce do jej pochwy, delikatnym ruchem sprawiając jej rozkosz,
dotykową stymulacją punku G. Moje palce nawilżały się w jej mokrej cipie, a
swoimi pocałunkami nawilżałem jej kark. Zacisnęła paznokcie na moich plecach
jęczała głośno, ale nawet to mnie w żaden sposób nie pobudziło. Moje czułości
stawały się coraz bardziej zaborcze – niemal dusiłem ją pocałunkami i
agresywniejsze – klepałem ją w tyłek, dla sprawdzenia czy to podniesie moje
napięcie seksualne, ale nic.
- Wyzwij mnie.
- C-Co?
- No wyzwij – nakazałem ostrzej, byłem
zdesperowany. Poirytowany. Dlaczego mnie to spotyka?
- G-Głupek… - kurwa, ale mi pojechała, no. Nie
wiem jak się z tego otrząsę. – idiota... kretyn… imbecyl! Debil! Jebany kutas!
Skurwysyn! Wejdź we mnie, ty tępa pizdo!
- To na nic – przerwałem jej, schodząc z jej
ciała. Okryłem nas, leżącym na oparciu kocem, rogówka była szersza, niż mi się
wydawało. Nie robiłem tego z nią jeszcze tutaj, albo raczej, nie przymierzałem
się. Leżałem z podpartą o rękę głową, ze złości wpatrywałem się w biały sufit.
Arisa podniosła się do pozycji siedzącej i stamtąd spoglądała na mnie z troską.
Nawet nie mogę jej zadowolić..
- Nie poddawaj się, Sasori – mruknęła,
zaczesała włosy za ucho i nachyliła całując mnie najgoręcej, jak potrafiła.
Spojrzałem w dół. Nic.
- Kurwa mać – westchnąłem ciężko, wszystko
mnie teraz denerwowało. Kurz na stoliku, nierównie rozłożony koc, nawet jej
czuły dotyk. Odwróciłem się w przeciwną stronę, nie mogłem na nią patrzeć.
- Poczekaj tu na mnie.
I tak nie miałem nic innego do roboty,
czekałem. Chociaż nie wiem co ona zamierza, uniosłem się do siadu, ze swoich
rzuconych na ziem spodni, wygrzebałem komórkę. Dochodziła dziewiętnasta,
chociaż zegarek sobie dochodzi. Usłyszałem zbliżające się kroki, ciepnąłem
spodnie, gdzie leżały, a komórkę położyłem na stół. Chrząknęła znacząco, a ja
uniosłem wzrok i zdębiałem.
- Podoba się? – na swojej głowie miała blond
perukę. Podejrzewam, że to jedna z naszych zabaweczek zakupionych w sex shopie.
Lubiliśmy urozmaicać sobie nasze życie erotyczne. Uśmiechnęła się anielsko.
Przytaknąłem jej głową, przypominała teraz trochę
Deidarę. Również miał w ten sposób spięte swoje pasmo włosów. Arisa, spuściła
ze swoich ramion materiał i powoli się do mnie zbliżała. Zamrugałem kilka razy,
a przed sobą zobaczyłem właśnie blondyna, wiedziałem, że to majaki, ale jakaś
część mnie, nie chciała się wyrwać z tej hipnozy. Przymknął oczy przybliżając
twarz do mnie, również zamknąłem powieki. Poczułem, jak mój penis twardnieje i
wznosi się do pionu. Złapałem jego głowę za potylice, przejeżdżając po ustach
swoim językiem. Jęknęła i czar prysł… otworzyłem oczy, zaprzestając pocałunku.
Co to kurwa było? O czym ja fantazjuję…?
- Sasori…? W porządku? – przytaknąłem jej
nieznacznie, przeszyła mnie wzrokiem. – O! stoi ci! – zawołała radośnie,
patrząc mi na okryte kocem, krocze. Musnęła mi policzek i szepnęła do ucha. – Teraz
możemy dokończyć. Chodź – całowała mnie, napierając na moje ciało, aż się
ułożyłem. Oddawałem pocałunki, ale nie czułem satysfakcji z dawanych, bądź
przyjmowanych pieszczot. Właściwie… nie wypływały ze mnie żadne emocje.
Wszystko wydawało mi się puste, bez wyrazu.
- Nie – zawołałem i zrzuciłam ją ze swojego
ciała. Była zdezorientowana moim odrzuceniem. Westchnąłem ciężko, patrząc się
zagubionym wzrokiem w sufit. Po chwili uniosłem się do siadu i pozbierałem z
podłogi swoje ubrania. – nie mogę się pieprzyć w ten sposób – rzuciłem,
zakładając na siebie bokserki i ruszyłem do łazienki, nie szczycąc jej
wzrokiem.
W łazience, zamknąłem drzwi od środka i
oparłem o nie plecami. To nie było w porządku… to nie było, kurwa, w porządku!
Doszło do erekcji, prawda, ale nie stanął mi dla niej… tylko dla niego. Faceta,
z którym pogadałem kilka minut i raz pocałowałem, ja pierdolę! Podszedłem do
kranu i umyłem w nim ręce. Spojrzałem w lustro i w jednym momencie spuściłem
wzrok. To obrzydliwe mieć takiego hopla na punkcie kogoś o tej samej płci. To
dziwne i trochę nienormalne. Założyłem przyniesione ubranie, dopinałem pasek od
spodni i chwile odbiegłem myślami do wczoraj. Jak dosiadłem się do niego i
przeszedł po mnie przyjemny dreszcz, który mnie sparaliżował, a potem
pocałunek, uległy, przyjemny… poczułem, jak mimowolnie zacząłem oblizywać sobie
wargi. Kurwa mać, Sasori, ogarnij dupę! Wsunąłem pas w szlufkę i ubrałem swoją
bluzkę, uprzednio psikając się dezodorantem. Wziąłem głęboki wdech i
odblokowałem zamek, wychodząc z łazienki. Arisa siedziała na kanapie,
pochłonięta absorbowaniem myśli, nadal leżała naga pod kocem. Peruka leżała
obok, to wszystko przez to…
- Jeszcze tu jesteś? – rzuciłem w jej stronę,
nie obchodziło mnie, jak chamsko to zabrzmiało, zacząłem zakładać adidasy w
holu, z salonu był na niego doskonały widok, i vice versa.
- Saso… gdzie idziesz?
- Przejść się.
- Poczekaj pójdę z tobą… - zaczęła wygrzebywać
z ziemi swoje ubrania. Jej ruchy były nasiąknięte zdenerwowaniem i przejęciem.
Trzęsły się.
- Nie! – krzyknąłem poirytowany… w sumie nie
wiem za bardzo czym. – Nie chcę cię już dzisiaj oglądać.
- Co? Dlaczego? – nie odpowiedziałem, nie
miałem konkretnej odpowiedzi. Po prostu nie i już. – Powiedz mi chociaż co
zrobiłam nie tak, do chuja pana?! – warknęła, jedną ręką ściskała koc na
wysokość cycków, a drugą zaciskała włosy przy czubku głowy. – Powiedz!
- Wpadłaś na ten pojebany pomysł! – wydarłem
się, ściągnąłem z wieszaka bluzę i wyszedłem z mieszkania, trzaskając mocno
drzwiami. Wiem, że to nie była jej wina, ale stało się. Powiedziałem to…
Przechadzałem się po centrum handlowym, w
głowie miałem istny mętlik. Nienawidzę uczucia, które się we mnie toczy,
zacząłem żałować, żałować, że przyjąłem to pierdolone wyzwanie! Z jednego
głupiego pocałunku, wszystko mi się zaczyna za przeproszeniem, jebać. Usiadłem
sobie na sofie, pokrytej śliskim materiałem i patrzyłem przed siebie, byłem w
jakby, poczekalni przed kinem. Tutaj roznosił się zapach prażonego pop cornu,
zgłodniałem, ale nie miałem pieniędzy. Z rękami w kieszeniach, przymknąłem na
chwile oczy, by oddać się medytacji – uspokojeniu duszy i ciała czy coś.
- Dei, potrzymaj mi colę, zaraz wracam –
mruknęła jakaś dziewczyna niedaleko, na dźwięk wypowiedzianego imienia. Wstałem
ostro z siedzenia, zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu właściciela. Jest!
Stał oparty o ścianę i wzdychał męczeńsko, w ręku trzymał sprzedawane w kinie
przysmaki.
- Yo, Deidara! – zawołałem do niego,
podbiegając trochę niezdarnie. Prawie się wyjebałam na tym chodniczku. Spojrzał
na mnie, jak na durnia, gdy byłem już dostatecznie blisko. Zauważyłem, że
drżałem, w gardle stanęła mi gula. I chuj, nic teraz nie powiem…
- Ach…! Sasori, tak? – upewnił się wskazując
na mnie palcem, odciągniętym od trzymanego kubka coli. Przytaknąłem ruchem
głowy. No dalej, powiedz coś, idioto!
- Akasuna – ja jebie, nie mogłem wymyśleć
czegoś normalniejszego…? Mruknął do mnie pytająco. Tak, ja też nie wiem o co mi
chodziło… - Sasori Akasuna, jestem… - zaśmiał się cicho, nie dziwie mu się.
- Deidara Douhito, ale na żadnym portalu
społecznościowym mnie nie znajdziesz.
- Nie zamierzałem – oznajmiłem lekko. Dobrze
zaczynam się rozluźniać. O to chodzi.
- Więc po chuj mi się przedstawiasz pełnym
imieniem? – zapytał z uśmiechem. Oddałem ten krzywiący usta gest. Ale to było,
aby sobie kupić trochę czasu. Dlaczego, dlaczego?
- Trzeba jakoś utrzymać rozmowę, no nie? – dobra,
jakoś z tego wyszedłem. – Co tu robisz?
- Jestem z klasą – oznajmił, a potem… potem
jego gęba się nie zamykała. Znaczy zamykała na kilka nanosekund. Mówił, że jest
z klasą na wycieczce szkolnej, dalej średnio słuchałem. Rozmowny tak, jak
wczoraj, tylko ja gadałem, bo się najebałem. Ten był trzeźwy. – też idziesz na
film? – przekręciłem głową. Nie mam kasy na to. – No więc, co ty tu robisz?
- Chciałem cię przeprosić – powiedziałem, w
końcu. Na serio, brawa mi się należą… zmrużył na mnie oczy, poprzez
niezrozumienie.
- Za co?
- Za wczoraj, za no wiesz… pocałunek – z jego
ust wymsknęło się zrozumiałe stękniecie. Uśmiechnął się.
- Co? Podobało się? - zapytał mnie zadziornie z pełnym dumy
uśmieszkiem. Idiota.
- Nie rób sobie jaj, chcę tylko przeprosić.
Rozumiem, że jesteś wkurwiony – zaczął przeczyć ruchem głowy, ale nie dałem
sobie przerwać. Nie teraz. – masz przecież fajną laskę, a tu jakiś koleś się do
ciebie przystawia. Musiała ten widok pewnie mocno przeżyć – nadal usiłował mi
przerwać, ale w dupie go miałem. – gdyby moja dziewczyna coś takiego widziała…
- Zaraz, chwila! Co powiedziałeś? Masz
dziewczynę…? – w tym pytaniu wyczułem pretensję. Chyba mi nie wytoczy
reprymendy… - Masz?
- No… tak – odparłem. Zagryzł wargi w jakby
gniewie…? Pewnie nie lubi, gdy wykorzystuje się go do zdrad, ale to nie o to chodziło!
– nie…
- W takim razie, odpierdol się ode mnie,
dobra? – warknął w moją stronę. Nie rozumiałem tej reakcji.
- Ale…
- Pierdol się, Akasuna – wycedził i odszedł do
pomieszczenia ze swoją salą kinową. Oddał bileterowi papierek do zerwania i
zniknął mi z oczu.
Stałem w kompletnym bezruchu… czy ktoś to
jeszcze widział? Co się właśnie stało? Po cholerę taka reakcja? Gdybym chciał
zdradzić Arisę, to bym to chyba z jakąś miejscową szmatą zrobił. Sposób
myślenia był niedorzeczny, zakładając, że tak myślał. Usiadłem z powrotem na
siedzenie, nie zamierzałem wychodzić, mam jeszcze jedno pytanie, a właściwie
taki żal do tego gnoja i musi mi odpowiedzieć, bo mnie chuj strzeli.
Po dwóch godzinach i kilku minutach film
dobiegał końca, poznałem to, bo sprzątacze szykowali się na wkroczenie do
środka. Wstałem z siedzenia i stanąłem pod ścianą, obok której niedługo
przejdzie Deidara. Włożyłem ręce do kieszeni bluzy i nasłuchiwałem. Mnóstwo
osób wyszło i zaczęło pierdolić jakieś refleksje na temat filmu. Wtedy jakaś kobieta
kazała gówniarzom się uspokoić, świetny sposób na tresurę. Jako, że była już
dwudziesta druga piętnaście, dała wszystkim czas wolny do wpół do północy. Nie
będą się nudzić, tu wszystko jest otwarte do czasu zamknięcia centrum. Czyli
jakoś o północy. Wszyscy rozbiegli się na wszystkie strony, a niektórzy
dreptali bez pośpiechu, bez konkretnego celu. Jedną z takich osób był Deidara.
Podszedłem do niego niezauważalnie, złapałem za ramię i wyszarpałem ostro w
bok.
- H-Hej! – zawołał, ale zignorowałem jego
jęki. Ciągnąłem go w jakieś zaciszne miejsce. Wepchnąłem do męskiego kibla. Tam
jest spokojnie, ale nadal lekko tłocznie od czasu do czasu, więc jedna z kabin przysłużyła
się nam za miejsce rozmowy. Deidara się jakoś specjalnie nie wyrywał, rozglądał
się z politowaniem po pomieszczeniu. Rękę ściskał lekko na mojej. Zajebiście,
po drodze musiałem ją zsunąć z ramienia na dłoń. Ale przypał. Puściłem lekko
się tym wzdrygając. – Czego nie rozumiesz w nakazie „odpierdol się”?
- Nie miałem zamiaru jej zdradzać poprzez
lizanie się z tobą – oznajmiłem, najpierw muszę mu wyjaśnić parę spraw, bo… bo
jakoś tak chciałem, ok?
- Ja pierdole – złapał się za zatoki z
bezsilności. – sikam na to, wiesz? W dupie mam czy sobie zdradzasz swoją lalę
czy nie. Wyglądam ci na psychologa, że mam słuchać o twoich jebanych
problemach?
- To po cholerę tak reagowałeś, co? – nie
odpowiedział, zamilknął jakby nie wiedząc, jak dobrać wypowiedź w słowa. Nie
lubię czekać, a więc kontynuowałem. - Dobra, tak serio to mam to gdzieś –
westchnąłem głęboko. – jedno pytanie, dlaczego mnie wczoraj nie odepchnąłeś? –
jeśli by to zrobił to wszystko by się potoczyło inaczej… lepiej. Dla niego i
dla mnie.
- Bo.. bo…
- Co jest? Płyta ci się, kurwa, zacięła?
Odpowiadaj! – warknąłem, naprawdę, traciłem cierpliwość przy takich jąkających
się ciotach. Zmora tego świata.
- Jestem homoseksualny. Szybka piłka,
spodobałeś mi się, jesteś przystojny, fajnie mi się z tobą gadało to na cholerę
miałbym cię odrzucać? – oświadczył i oparł się na przeciwległą ściankę. Nie
wiedziałem zbytnio co powiedzieć. Po prostu zrobiło mi się ciężko.
- Jesteś pedałem? – zapytałem, zmierzył mnie
wzrokiem. No tak, oni nie lubią tego określenia.
- Taa, niech ci będzie – stałem jak wryty, no
taka możliwość mi w ogóle nie przyszła do głowy. Podobam się gejowi… wolałem o
tym nie wiedzieć. – jeszcze coś?
- Wiedz, że nie jestem z twojej śmiesznej ligi
– syknąłem, przecież moje komentarze o dziewczynach w klubie były jednoznaczne,
jakbym był jakimś napalonym zboczeńcem. Nie było opcji by się nie zorientował.
– mi tam tylko chodziło o kasę.
- Wiem, mówiłeś… ale – zaczął przybliżając do
mnie twarz. Cofałem się, jednak mój wzrok ciągle i ciągle wbijał się w jego
usta. – bardzo mi się podobało i tobie chyba też – oznajmił pewnym głosem,
zamiast odpowiedzieć coś ciętego jedynie przełknąłem ślinę. – może chcesz
powtórzyć? – zbliżał się, zaczynałem czuć na sobie jego oddech. Kurwa, zaraz z
piersi wyskoczy mi serce.
- Przestań – powiedziałem, odsunął się posłusznie,
uśmiechając się zwycięsko. Nie spodobała mi się ta pewność, nie cierpiałem jej.
– brzydzę się pedałami – wycedziłem, zmrużył gniewnie oczy.
Otworzył drzwi od klopa i wyszedł przez nie
mocno wkurwiony, a ja jeszcze chwilę, stałem tam patrząc przed siebie twardo.
Dopiero po chwili zacząłem swobodnie oddychać. Wewnętrznie trawiłem
wcześniejsze słowa, które mi wypowiedział. Jest gejem i spodobałem mu się…ja na
bank jestem hetero, mam dziewczynę i kocham ją, ale co do upodobań to on też mi
się podoba… ale to na pewno przez to, że wygląda, jak baba. To na pewno o to
chodzi… na pewno. I jeszcze pocałunek, w tej kwestii mieliśmy to samo zdanie..
Wyszedłem w końcu na hol w centrum, windą zjeżdżałem z trzeciego piętra, na
parter – chciałem wrócić do domu. Miałem wyrzuty sumienia, że mu powiedziałem
to ostatnie. Tak na serio zawsze miałem to w dupie, byle trzymali się z daleka
od mojej dupy, a jego bliskości to chciałem i przez to, dodałem te jebane
zdanie. Zatrzymałem się na pierwszym, przez szklaną ściankę kabiny, zobaczyłem
Deidarę leżącego na opartych na barierce przedramionach. Coś mnie ukuło w sercu
na ten widok, przepchałem się przez tłumik kilku niezadowolonych osób,
pierdolić ich. Wyszedłem i wolnym, niepewnym krokiem podszedłem… oparłem się
obok, odwrócił lekko spojrzenie.
- Nudzi ci się? Spierdalaj do swojej
dziewczyny – warknął. Gdyby to było takie proste… jednak w tym zdaniu wyczułem
jedno. Był zazdrosny, stąd ta reakcja na wieść o dziewczynie. Kolejne chore
myśli, podobało mi się to. Chciałem takiej reakcji, było mi cholernie miło.
Mimowolnie się uśmiechnąłem.
- Czy przez jeden pocałunek może zmienić się
orientacja? – zapytałem, gej chyba powinien wiedzieć takie rzeczy, a ja
musiałem to wiedzieć, wiedziałbym od czego zacząć. Uniósł się zrównując z moim
wzrostem, patrzył przed siebie i uśmiechnął się cynicznie.
- Możliwe – zacisnąłem złączone dłonie. –
teraz pewnie brzydzisz się samym sobą – sarknął w moją stronę. Zmrużyłem na
niego oczy. – zaakceptuj to, a będzie ci łatwiej.
- Nie, kurwa mać, nie rozumiesz. Nie jestem
gejem, mam dziewczynę, od dwóch lat. w facetach widzę tylko kumpli. Bliskość z
facetem mnie brzydzi. To nie jest normalne – powiedziałem, zdecydowanie za
dużo, spojrzał na mnie urażony tą wypowiedzią. Większość społeczeństwa tak
uważa, co się dziwi? – Widzisz? Nie mogę być gejem mając takie poglądy – chyba.
- Możesz. z tym będziesz beznadziejnym
pedałem, ale wciąż pedałem, jak to określasz.
- Nie będę, bo nie chcę – burknąłem, niczym
małe dziecko. Przewrócił oczami.
- Co do dziewczyny… zerwij z nią i nie krzywdź
jej dłużej – to brzmiało bardziej, jak nakaz niźli rada. Dlatego to
zignorowałem, co on oczekuje? Że wszystko porzucę dla niego?
- Nie rób sobie nadziei. Lubię cipki i cycki,
dotarło? – chyba jaśniej się tego wytłumaczyć nie da. Zaśmiał się kpiąco. Mam
nadzieje, że jednak zrozumiał.
- Dobra, spróbuje ci pomóc – oznajmił,
spojrzałem na niego z zaciekawieniem. – ale niczego nie obiecuje.
- W jaki sposób…?
Poczułem się jak ciota. Pierdolona ciota.
Słuchałem rad od geja, któremu się podobam. Naprawdę zależało mi na
przywróceniu normalnego trybu życia. Doradził mi, przyzwyczajenie się do niego,
to może mi się znudzi. Brzmi rozsądnie, choć chyba nie wierzył, że to się
stanie. Zaryzykuję. Potem jakoś nasze tematy rozmów skakały ku tym przyjemniejszym
rzeczom. Zajebiście mi się z nim gadało, choć czasem pierdolił brednie.
Pomiędzy nami, zaistniało jakieś porozumienie. Kilka razy złapałem się na tym,
że odczuwam ochotę zamknięcia mu mordy swoimi ustami. Dowiedziałem się, że
tamtego dnia, gadał z Komushim, chciał od niego się czegoś o mnie dowiedzieć,
ale okazał się lojalnym kolegą. Nic nie powiedział.
- Pobiłeś się z kimś? – zapytał wskazując na
moje plastry i odkryte opuchlizny, dotykiem palca, syknąłem. – Boli? – złośliwie
dotknął mnie jeszcze mocniej w policzek, złapałem jego ciepłą dłoń i oddaliłem
od siebie.
- Przestań, kurwa. Taa, pobiłem. Żałuj, że nie
widziałeś co zrobiłem z tamtymi – uśmiechnąłem się dumnie. Jasne, że kłamałem.
Ale nie musi o tym wiedzieć.
Podeszła do nas jedna z jego koleżanek i
powiedziała, że muszą się już zbierać. Wymieniliśmy się numerami telefonu.
Arisa dzwoniła do mnie kilkadziesiąt razy i podobną liczbę smsów mi wysłała,
jakoś, skrzywiłem się na to, wyczyściłem okienko pozwalając, by Dei przesłał mi
bluetoothem, skan z rozpiską swojego jutrzejszego zwiedzania. Tak żebym
wiedział, gdzie go złapać. Wiedziałem, że jutro nie pójdę do szkoły…
Mówiłem? Nie poszedłem, w szkole bym tylko
tracił czas na gówniane powtórki do matury. Deidara zwiedzał w tej chwili jeden
z naszych zabytkowych parków, znałem wszystko na pamięć, jak się było małym to
babcia mnie tu targała, bo trzeba znać miasto, w którym się mieszka. Siedział
na ławce w otoczeniu jakiś dwóch dziewczyn, po tym co zasłyszałem pisali
odpowiedzi na jakieś zagadnienia. Przejebane, być na wycieczce, zwiedzać i
jeszcze się z tego uczyć. Chyba chodzi do jakiejś, elitarnej szkoły. W każdym
razie, po daniu mu znaku przybycia, podałem im odpowiedzi do tych zadań. Mieli
szybciej czas wolny, ja mogłem tak szybciej zostań sam na sam z Deidarą. Jakoś
jego towarzystwo dobrze wpływało na moje samopoczucie. On chyba czuł to samo,
euforia z niego emanowała, zastanawiałem się czy ta sugestia o przyzwyczajeniu
się do siebie była słuszna. Deidara wydawał się być zadowolony, a ja… już sam
nie wiem. Zacząłem się zastanawiać, jak to by było być gejem, w sumie nie
czułem zbytnio różnicy w swoim sposobie myślenia, dziewczyny potrafiłem ocenić
czy mi się podoba czy nie, czy bym ją zerżnął czy nie, a facetów… no nie wiem, wstydziłem
się ich obserwować.
- Patrzysz na dziewczyny, jak gwałciciel na
ofiary – syknął do mnie, krzywiąc się na ten… fakt. Wcale nie! Ja po prostu
podziwiam ich… ciała. Filigranowe sylwetki, piękne twarze, powiewające w
wietrze włosy, kusząco eksponowane nogi albo cycki czy dupa.
- Serio? A co zazdrościsz im? – prychnąłem pod
nosem. Chwile potem doszło do mnie, że skoro się we mnie buja, to to możliwe. –
Zachowuje się, jak hetero. Przywyknij albo się pierdol.
- Zastanowię się – mruknął, chwyciwszy mnie za
słówko. Cholerka. – No, a faceci?
- Co faceci?
- Gówno. Podobają ci się? – zmrużyłem na niego
oczy. – Chce porównać.
- Spierdalaj, nie będę gapił się na facetów,
wystarczy, że na ciebie muszę.
- Okej. Podobam ci się? Tylko szczerze – nie
wierzę, że się mnie o to zapytał. A najgorsze, że odpowiedź była twierdząca.
Podobał mi się. Odwróciłem wzrok lekko w bok, próbując spojrzeć na jakiegoś
przechodzącego faceta. Natknąłem się na jakąś parę. Trzymali się za ręce, wyraźnie widziałem jego
żylaste dłonie, podobały mi się, a to męski akcent. Ścisnąłem usta i powróciłem
do Dei’a, on mnie pociągał bardziej, niż wszystkie cycki świata. Śmieszne,
chciałem się do niego wtulić, poczuć męski zapach jego ciała. Otrząsnąłem się i
wyminąłem Douhito, ignorując pytanie. Na szczęście nie naciskał.
Szwendałem się z jego grupą po mieście, ciągle
będąc zagadywany przez Dei‘a, czasem wtrąciły się jego koleżanki i opowiedziały,
jaki to jest znakomity w rzeźbieniu. No, robiło to wrażenie, chciałbym to
zobaczyć. Poznałem nawet jego wrażliwą i gapowatą stronę, bo tyle razy potykać
się o nierówności chodnika to tylko on potrafi.
- Uważaj, ofermo – zawołałem, łapiąc go mocno
za ramię i tym samym ochraniając przed upadkiem. Zapowietrzył w złości
policzki. Wyglądał słodko, jak mały dzieciak. Uśmiechnąłem się łagodnie, a on
tylko prychnął.
Odtrącił moją dłoń z ramienia i otrzepał z
niej niewidzialny pyłek. No jakbym, kurwa, czymś zarażał. Mniejsza. W ogóle,
homoseksualiści to mają niezłe, swego rodzaju, powodzenie u dziewczyn. Gdy
nadszedł wieczór, mieli chwilę wolnego, podczas oglądania fontann, które dzięki
pomyślnie dobranemu oświetleniu, wydawały się kolorowe.
- Dei… - zacząłem, ściągając na siebie jego
wzrok. Podłapałem od jego koleżanek to zdrobnienie, pasowało mi do niego. –
skąd widziałeś, że jesteś pedałem?- te ostatnie słowo było celowo, fajnie się
wkurwiał, w ripostach był godnym przeciwnikiem. Mieliśmy między sobą dystans.
- Odkąd spierdoliły mi się hamulce w rowerze –
widzicie? Widzicie? Taki cwany chujek, zawsze ma jakby przygotowaną odpowiedź. Uśmiechnąłem
się delikatnie, patrząc przed siebie. Nie musiałem się poprawiać, nie był
cierpliwy, więc od razu odpowiadał, znając właściwy kontekst wypowiedzi. –
dziewczyny nigdy mnie nie pociągały. Miałem kilka, ale wszystko co przy nich
czułem było takie wymuszone, puste – skrzywiłem się, ostatnio takie coś
odczuwam do Arisy. Nie chcę się z nią spotykać, nie odbieram od niej telefonów,
stała się dla mnie obojętna. – przy facetach przeżywam rozkosz.
- Robiłeś to już…? No wiesz – ale głupio mi
było zadawać takie intymne pytania. Deidara przytaknął ruchem głowy. – ale z…?
- Taa, z kolesiami. Nigdy z laską - mruknął. I
co mu odpowiedzieć? No co?
- Fajnie - … nie skomentuję tego. Mózg mi
odpierdala równo. – pewnie zawsze ty wsadzałeś, bo w końcu jak baba wyglądasz
to, co to za widok – skrzywiłem się wymownie. Wkurwił się, lol.
- Spierdalaj!
- No to pa – mruknąłem i odszedłem wkładając
ręce do kieszeni bluzy. Z uśmiechem odwróciłem się na pięcie i stąpałem wolnym
krokiem w tył. Był trochę zdezorientowany. – Jutro cię złapie.
- Masz iść do szkoły, gnoju – skrzywiłem się,
wieść o wagarach mu się nie spodobała, ale żeby mnie miał pouczać… -
słyszałeś?! - odwróciłem się przed siebie.
- Dobrze, mamo!
Nie widziałem jego miny, ale pewnie była wkurwiona,
manifestował to krzykami o obiecanym wpierniczu. Wyobrażałem sobie jego twarz,
lekko pomarszczony nosek w złości, nadąsane policzki i drgająca na skroni
żyłka. W takich chwilach jedyne co chciałem zrobić to go pocałować. Ani on, ani
ja nie robiliśmy kompletnie nic, by zniweczyć to zauroczenie. Ono się tylko
pogłębiało…
Siedziałem w klasie na biologii, tak jak się
spodziewałem lekcje były tylko w planie, a w rzeczywistości dostaliśmy jakieś
głupie kartki do samodzielnego rozwiązywania. Nikt tego nie robił. Ja tam
zrobiłem tylko te zadania z pytaniami zamkniętymi i pewnie źle, ale co tam.
Obserwowałem beznamiętnie moją klasę, jedynie czym byli zajęci to gadaniem
między sobą. Też bym pogadał z Deiem, ale nie mam kasy na koncie, a on do mnie
nie zadzwoni. Przyznam, że tęsknie, jezu, jakie to pedalskie! Trochę się już
pogodziłem z tym, że mogła mi się zmienić orientacja, jeżeli byłbym wtedy z
nim, to bym to zniósł.
- Saso… - wyrwany z myśli, spojrzałem na
właścicielkę głosu, Arisa… - możemy wyjść i porozmawiać? – nie należała do tej
klasy. Musiała się najwyraźniej wymknąć ze swojej i cichaczem przejść tutaj.
Rzuciłem długopis na ławkę i wstałem z krzesła. Złapała mnie za rękę, prowadząc
do wyjścia, skrzywiłem się na ten gest. Poczułem niesmak. Nauczyciel nawet nie
zwracał uwagi czy jesteśmy w klasie. Stanęliśmy przy parapecie okna, na
korytarzu, wyrwałem swobodnie dłoń z uścisku i założyłem ręce na piersiach. –
Saso, skarbie – przewróciłem oczami, samo jakoś tak wyszło. – przepraszam cię
za to ostatnio… przyznam, że nie wiem o co chodziło, ale przepraszam, zależy mi
na tobie. Nie gniewaj się już na mnie.
- Nie gniewam, nic nie jest
twoją winą…- zacząłem krzyżując się z nią wzrokiem. Wziąłem głęboki wdech. –
moje uczucie do ciebie się wypaliło – wydusiłem z siebie, jasne oczy dziewczyny
zaczęły szklić, a ja tylko ją dobiłem. – z nami koniec.
- Nie… Sasori, nie…!
Proszę, nie…! – jęczała przez łzy, dobiła do mnie, otulając wokół pasa. Było mi
jej żal, ale nie chcę kontynuować czegoś, co nie ma przyszłości. Już zdecydowałem.
Chwyciłem ją za ramiona i oddaliłem od siebie.
- Tak będzie lepiej, Arisa
– wytrąciła z siebie moje ręce. Wściekła się.
- Nie, do kurwy! Nie będzie
lepiej! Ja cię kocham, Saso i wiem, że ty mnie także!
- Nie, nie kocham cię! –
warknąłem, na co wybuchła płaczem. Ech, głupia sytuacja, odwróciłem się w
stronę klasy, chcąc tam wejść, jednak złapała mnie za materiał mundurka.
- Kim ona jest…? –
milczałem. – Kim jest ta szmata, ta pierdolona cipodajka, co mi cię odebrała!
Kim jest ta dziewczyna?
- Nie ma żadnej dziewczyny
– odparłem obojętnie. Bo nie było, a nie chciałem jej bardziej dołować, mówiąc,
że przegrała z facetem. Mimo wszystko, nie żywiłem do niej żadnej urazy.
Otworzyłem drzwi sali lekcyjnej i usiadłem na swoim miejscu.
Zajęcia skończyły się po
szesnastej, rany, to zdecydowanie za długo bez niego. Cały czas o nim myślałem
wiem, że już nie wrócę do bycia hetero. Dwa dni się znamy, a ogarnęło mnie
takie uczucie. Takie rzeczy zwykle zdarzają się tylko na filmach, a ja bez
wahania przekreśliłem dwuletni związek, narażam się na społeczną alienacje ze
względu na homoseksualną orientację i zniszczenie swojego życia. Obym nie
pożałował swojej decyzji. Wychodząc z budynku, zatrzymał mnie jeszcze Komushi.
Już zamierzałem przeciwstawiać się wspólnemu wypadowi, ale wcisnął mi w ręce
kopertę z uśmiechem. Popatrzyłem na niego spłoszony, przypomniał mi o oddaniu
kasy dla handlarzy. Na śmierć zapomniałem o tym.
Podziękowałem i pobiegłem w
miejsca, gdzie ich spotykałem. Znaleźć ich, jak zawsze bywało to łatwe, to
teraz było to cholernie trudne. Biegałem po odseparowanych od tłoków uliczkach,
by znaleźć w końcu tych idiotów. Niestety nigdzie ich nie było, a ja traciłem
tylko czas. Wyjąłem z kieszeni komórkę, było już późno, ale może jeszcze go
złapie przy teatrze, spektakl zaczynał się za godzinę. Szedłem sobie spokojnie
w stronę budynku i no proszę kogo tam niedaleko znalazłem. Nie zwlekałem, tylko
od razu chciałem spłacić dług. Przekazałem im pakunek, czekając grzecznie, aż
przeliczą kasę. Dwóch gości przyglądało mi się z jawnym marzeniem o obiciu mi
mordy. Nie reagowałem, miałem wyjebane. Wszystko oddałem, więc nie mam się
czego bać.
- Zgadza się – powiedział
jeden z nich i podszedł do mnie z uśmiechem. – ale… - od razu jego pięść
uderzyła prosto w mój żołądek. Zgiąłem się w pół, omal nie wymiotując swój
dzisiejszy posiłek. – radzę ci się już więcej nie spóźniać, gdy korzystasz z
moich usług. Idziemy, chłopaki.
Zawołał do reszty i
oddalili się. Mnie natomiast nakurwiał żołądek, cały czas się naciągałem. Samo oddychanie
sprawiało mi niesamowity ból. Kurwa, ale mi przyjebał. Dopiero po kilku
minutach, nabrałem sił na podniesienie się z ziemi, ręką obejmowałem brzuch i
wolnym krokiem szedłem pod budynek. Przy ruchu ciało się bardziej męczy i stale
potrzebuje tlenu, a oddychanie tak bolało… po chwili usiadłem sobie na murku,
nie chciałem, by czegokolwiek się domyślił. Pięć minut później zbliżała się tu
jego grupka. Zauważył mnie i całkowicie ich olewając, zbliżył się do mnie.
Uśmiechnął się jednostronnie.
- Gdybym wiedział, że tak
późno kończysz to bym ci jednak pozwolił na wagary.
- Łaskawca - mruknąłem z
lekkim uśmiechem. – chyba muszę się pogodzić z przeznaczeniem… lubię facetów,
albo raczej lubię ciebie – spojrzał na mnie, jakbym uciekł z psychiatryka. Nie
zamierzałem się powtarzać, chwyciłem go za bluzę i przyciągnąłem do siebie, ze
dwa centymetry dzieliły nasze usta.
Czułem na sobie jego ciepły
oddech, przymknął oczy spierając się dłońmi po bokach murku, na którym siedziałem,
po obu stronach mojego ciała. Uśmiechnąłem się i pocałowałem go delikatnie w
usta, krótki i niewinny całus. No bo, jednak jesteśmy w miejscu publicznym,
jego klasa była niedaleko. Niebieskie oczy spojrzały na mnie z pretensją. No
sorry, jestem chuj, miło poznać. Odgarnąłem w tył jego grzywkę.
- Saso, może pójdziesz z
nami na przedstawienie. Inaczej się zanudzę – fuknął, patrząc z zgrozą na
budynek. Zaprzeczyłem, nie miałem kasy. – zapłacę za ciebie, chodź, a nie. Mnie
wkurwiasz – pociągnął mnie, przez co zszedłem z murku, niestety syknąłem dość
głośno. Złapałem za brzuch i ukucnąłem z bólu. – Co jest?
- Nic, brzuch mnie boli –
odpowiedziałem krótko. Nie musi znać okoliczności, a nawet tak wolę. – idź, a
ja wrócę już do domu – wstałem na równe nogi, z jego pomocą.
- Daleko stąd mieszkasz? –
zaprzeczyłem, zgodnie z prawdą. Blok mieszkalny był za tymi widocznymi stąd
budynkami, więc niedaleko. – Czekaj.
Po cholerę miałem czekać,
ruszyłem powoli do domu. Starałem się nie oddychać, by uniknąć lub osłabić ból.
Wtedy podbiegł do mnie i oznajmił, że jego kumpele będą go kryć przed
nauczycielką. Skomentowałem go kilkoma wyzwiskami, a on odparł bezczelnie, że i
tak go lubię. Prychnąłem, miał rację, chociaż czy to jest tylko lubienie? Byliśmy
już pod moim domem, ale on chciał wejść do mieszkania. Nie wpuszczę go! Nie
posprzątałem! Odprowadził mnie więc jedynie pod drzwi, może i dobrze, myślałem,
że umrę na schodach, żołądek mi się na nich wręcz przekręcał, a Dei jeszcze
mnie rozśmieszał. Drań.
- Idź, bo ci jebnę –
warknąłem, to nie było śmieszne. Jak ból może śmieszyć?
- Zaraz sobie pójdę, skoro
mnie nie chcesz – powiedział z nutą teatralnej męki. Zignorowałem to, doskonale
wiedział, że żartuje sobie, więc się nie przejął. Wydobyłem klucze z kieszeni i
przekręciłem zamek. – muszę ci się do czegoś przyznać… - zaczął z wzrokiem
wbitym w podłogę.
- Jesteś kobietą –
dokończyłem za niego, nie zdziwiłbym się, a nawet bym go jednak zaprosił na
jakiś numerek czy coś. Bo na faceta nie jestem jeszcze gotowy.
- Nie! – warknął wściekle,
rany boskie, to przecież nie jest obelga. – Masz chyba popierdolone we łbie.
- Kurwa, Dei. Ja mam
sąsiadów – skarciłem go. Wydziera mi się tu gówniarz, a cisza nocna obowiązuje.
Zmieszał się. – więc co chciałeś powiedzieć? – westchnął ciężko, to musi być
coś poważnego.
- Nie zamierzałem ci
pomagać do powrotu do bycia hetero – patrzyłem na niego niewzruszenie. –
kazałem ci być blisko, bo sam tego chciałem… - zerknął na mnie, skrępowany
własnym występkiem.
- To straszne –
stwierdziłem sztucznie, ale się nie pokapował. Bywał z tym… słodki. – Ja-Ja ci
chyba tego nie wybaczę… - jąkałem się teatralnie. Teraz zrozumiał.
- Przestań sobie jaja
robić!
- No, ale co ci mam
powiedzieć, jak się domyśliłem – oznajmiłem, a on miał pretensjonalną minę, w
stylu, czemu mi nie powiedziałeś skoro wiedziałeś?! – i nie sprzeciwiłem się. Z
dziewczyną już zerwałem. Chcę być z tobą.
Wypowiadając te słowa, nie
zastanawiałem się, jak pedalsko one brzmią i czy w ogóle pasują do mnie takie wyznania.
Na pewno nie. Deidara postąpił ze dwa kroki do mnie i pocałował w usta, od razu
odwzajemniłem, nawilżając jego usta językiem, rozchylił je delikatnie.
Przyłożył dłoń do mojego policzka, gładko przejeżdżając po nim kciukiem.
Przysunąłem go do siebie, obejmując szczelniej w pasie. Całowaliśmy namiętnie swoje
usta przekręcając od czasu do czasu głowę. W końcu zakończył pieszczotę kilkoma
sycącymi muśnięciami. Potem przejechał mi kciukiem, po mokrych ustach.
Otworzyłem w końcu oczy, było mi tak dobrze, nie chciałem wypuszczać go z
objęć. Jednak musiałem to zrobić, i tak nie byłem gotów na krok, którego
najwyraźniej chciał Deidara. Pożegnałem się i odprowadziłem go wzrokiem z
piętra…
Wyrwałem się z lekcji koło
trzynastej, wtedy Dei znowu był w kinie, ale na sam film nie poszedł. Nawciskał
kitu, że boli go głowa i zamiast tego powłóczy się po centrum. Oczywiście ja
byłem tym prawdziwym powodem. Stał oparty o barierkę, z widokiem na dolne
piętra, a w ręku trzymał opakowanie paluszków Pocky. Ja natomiast stałem za
nim, obejmując go w pasie i opierając brodę na ramieniu Deidary. Na szczęście
wyglądał, jak… chłopczyca, więc żaden homofob się nie przyczepił, a nawet
jeśli… w dupie to miałem. Dobrze mi w tej pozycji, co teraz.
Pocałowałem go w kącik ust,
kłębiła się we mnie euforia. Nie miał nic przeciwko temu. Poczęstowałem się
paluszkami i wdałem się z nim w rozmowę. Powiedział mi, że idzie na studia do
Akademii Sztuk Pięknych, uśmiechnąłem się, jak to mówią? Szkoła dla pedałów?
No, jakoś tak. W każdym razie, zaproponował mi studiowanie razem. Mieszkał
kilkanaście miast dalej, obawia się takiego związku na odległość. W wakacje
jeszcze ujdzie, on wpadnie do mnie, ja do niego i będzie dobrze, ale co z
pozostałymi miesiącami?
- Chcesz mnie pilnować
dwadzieścia cztery na siedem? – uśmiechnąłem się.
- Skąd, takiej cioty nikt
inny nie będzie chciał – mruknął złośliwie, a ja klepnąłem go w tyłek… nie
wiem! To tak, samo z siebie! Oczy mu się poszerzyły. Hm, to geje się po dupie
nie macają…? – Kurwa, za co?
- Byłeś niegrzeczny – kurwa
mać, świntusze w miejscu publicznym. Do czego on mnie zmusza.
- Tak szczerze, to boję
się, że znudzi ci się czekanie na mnie i nie zechcesz tego ciągnąć.
- Wtedy i przy każdym moim
takim odpierdolu, masz mi na to nie pozwalać!
Nakazałem mu surowo,
prychnął, ale obiecał mi to. Trochę dziwne, że nie nakazał mi też obiecać… no
nie ważne, ja to sobie sam obiecałem. Odwróciłem go ostrym ruchem do siebie, na
szczęście paluszki się nie wysypały. Zdarza mi się zapominać, jaka z niego
oferma. Objąłem go w talii, nawet figurę miał kobiecą, co za chłop… zbliżyłem
do niego twarz, po chwili zatapiając się w pocałunku. Złączył ręce, zaciskające
paczkę smakołyków, za moją szyją, przymykając powieki. Też przymknąłem, oddając
się w eskalującej przyjemności. Jednak nie trwało to długo, ktoś bowiem
wyszarpał mnie mocno od Deidary, a gdy spojrzałem na napastnika, został mi
wymierzony siarczysty liść w policzek.
- Nie ma innej dziewczyny,
tak?! – o ja pierdole… Arisa… czego ona tu szuka? – To niby dlaczego się liżesz
z tą pizdą?! – warknęła, wskazując na Dei’a , odwrócił się do tylu, a potem na
mnie. Chciało mi się śmiać, ale to nie czas na to. Później.
- Arisa, co tu robisz? –
zapytałem, przymrużając oczy. No chyba nie przylazła tu za mną? Tak w ogóle, to
nie wyglądała najlepiej. Podpuchnięte od łez oczy, nieuczesane włosy… było mi
przykro na jej widok.
- Co tu robię?! Jeszcze,
kurwa, pytasz?! Chcę poznać imię tej lafiryndy! – złapałem ją mocno za pas i
nadgarstki, kiedy chciała dobić do Dei’a i najprawdopodobniej dać po pysku. -
Kim ty jesteś, by dobierać się do cudzych facetów, szmato?! – warknęła w jego
stronę, zmarszczył w gniewie czoło.
- Twoja eks? – zwrócił się
do mnie, Arisa znieruchomiała słysząc jego głos. Męski głos. – Nie powiedziałeś
jej? – spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Domyślała się o co chodzi.
Westchnąłem, nie chciałem, by się dowiedziała. No bo, jakie to musi być bolesne
dla dziewczyny, przegrać z facetem.
- Deidara to chłopak –
uświadomiłem jej, zaczęła szlochać, a łzy lały się z niej strumieniami. – powód
dla którego cię zostawiłem… i którego nie żałuje.
- Nie… nie… nie.. –
zaprzeczała ruchem głowy, rozpaczliwym głosem. – Saso, ty nie jesteś gejem! Nie
jesteś gejem, słyszysz?! – wydarła się, wtulając do mojego torsu. Spojrzałem na
Dei’a, na żałość w jego oczach.
- Arisa, pogódź się z tym…
- Nie, nie, nie, nie! Wróć
do mnie, proszę. Poradzimy sobie. Pomogę ci. Wyleczysz się z tego, pójdziemy do
psychologa, cokolwiek – jęczała, a ja się skrzywiłem. Złapałem za jej ramiona,
odsuwając od siebie.
- Homoseksualizm to nie
choroba, tego się nie da wyleczyć.
- Nam się uda, bo się
kochamy. Kocham cię Sasori i wiem, że ty mnie też – ponownie uwiesiła się na
mojej szyi, z taką nie pogadasz, nie przekonasz. Czułem się bezsilny, z jednej
strony wkurwiony, bo mnie irytuje swoją obecnościom, a z drugiej było mi jej
żal. Usadowiłem ją na ławce niedaleko i wyjąłem z kieszeni chusteczki dla niej.
- Odprowadź ją do domu –
powiedział w końcu Deidara. Stał kilka kroków ode mnie. – ja dołączę do klasy.
I tak pewnie przez pogodę – padał deszcz. – wrócimy już do schroniska.
- Dei, czekaj – ruszyłem do
niego, choć Arisa złapała mnie jeszcze za materiał bluzy, ale odrzuciłem ją.
Podszedłem do niego. – nie chcę jej odprowadzać, zostań ze mną.
- W porządku, Saso –
klepnął mnie w ramię. – odprowadź ją, co ci szkodzi.
- No nie wiem, kurwa… nie
spotkamy się? – zapytałem retorycznie.
- Nadrobimy jutro.
Zaczynasz brzmieć, jak ciota – zaśmiał się lekko. Zmrużyłem oczy. Być może…
- Nie pierdol - … ale nie
przyznam się. Odetchnąłem ciężko. – dobra, ale w takim razie jutro nie idę do
szkoły – oświadczyłem, był jedyną osobą, niebędącą zwolenników wagarów. To się
zmieni na studiach. – nie mam twojego jutrzejszego rozkładu wycieczki.
- Zadzwonię do ciebie,
narka – cmoknął mnie krótko w usta i oddalił do sali kinowej.
Nie podobało mi się to, był
zły. Poczułem ukłucie w sercu. Męczeńskim krokiem wróciłem do Arisy,
natychmiast nakazałem jej wracać do domu, przystała na to, słysząc wzmiankę, że
ją odprowadzę. Jednak droga powrotna nie toczyła się w zgodzie z jej
oczekiwaniami. Nie było tak, jak było kiedyś. Nigdy tak już nie będzie. Złapała
mnie pod ramię, podczas drogi. Pozwoliłem jej, deszcz lał potokiem, to był
jeden z sposobów, aby nie zmarzła. Cały czas zapewniała mnie, że mnie kocha i
nie przeszkadza jej moja odmienna orientacja, że to nic nie zmienia.
Prychnąłem, w dalszym ciągu patrząc przed siebie. Ja pierdole, no ja pierdole…
co ona oczekuje? Że będę z nią, a na boku jebał się z facetami? Zachowuje się
żałośnie.
Będąc przed jej mieszkaniem,
chciała mnie do siebie zaprosić. Obu z jej rodziców nie było w domu, wiadomo co
chciała robić. Odmówiłem, a ona się rozpłakała. Było mi żal, ale i tak się
zachowałem, jakbym miał to w głębokim poważaniu. Bez słowa skierowałem się na
swoje piętro, zanim wszedłem do mieszkania, nasłuchiwałem echa zatrzaskujących
się drzwi. Chwile minęło, nim huknęły o blokujące lico ściany…
Następnego dnia, wstałem
już o szóstej rano, cały czas wpatrywałem się w godzinę na wyświetlaczu
telefonu. Czekałem, aż zadzwoni. Wczoraj, od spotkania w centrum też nie
zadzwonił. Byłem tym poirytowany, tym że nie puścił nawet sms’a, tym że ja sam
nie mam nic na koncie, by się z nim skontaktować. Wraz z wybiciem ósmej
trzydzieści, rzuciłem telefon na blat stołu. Zmierzwiłem sobie włosy, odpijając
łyk kawy. Dotykałem palcami gorącego kubka, parzyło jak cholera. Ale to mnie
uspokajało. Czułem, że Dei się wczoraj obraził. Trzeba było kazać Arisie
spierdalać i zająć się nim. Pewnie tak serio na to liczył. Wiedziałem, że to
pojebany pomysł, by ją odprowadzać. Sama by jakoś doszła… albo mogłem zadzwonić
po jej brata. Z jej telefonu. Kurwa, czemu zaczynam myśleć, gdy jest już po
wszystkim? Uniknąłbym tego, co teraz muszę przeżywać.
- No, kurwa mać, zadzwoń! –
zawołałem w stronę komórki, ale zamiast tego rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Jezu,
kogo to znowu niesie? Włożyłem kubek do zlewu. Rzuciłem wzrokiem na telefon,
zajebie go za to, nie jestem cierpliwą osobą, a on każe mi czekać. Głupi pedał.
Otworzyłem drzwi mieszkania i… o wilku mowa… ale co on tutaj robi…?
- Siemka – mruknął
zadowolony z siebie i wepchnął mi się do mieszkania. Jęknąłem zbity z tropu, a
wtedy pocałował mnie słodko w wargi. Nieprzerwany, długi pocałunek. Objąłem go
wokół pasa, a on wyręczył mnie w zamknięciu drzwi. Oderwał się ściągając z
siebie moje dłonie i poszedł w głąb mieszkania. – Tęskniłeś?
On jest niesamowity… kawał
chama. Nie szczędziłem na nim słów od razu zacząłem po nim wrzeszczeć. Byłem
wkurwiony, że coś takiego odwala. To normalne, że odchodziłem od zmysłów. Spojrzeniem
obleciał niemal każdy zakamarek pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy. A na
sam koniec mojej zjebki, oznajmił mi, że zachowuję się, jak ciota i mam
skończyć nudzić. Siły do niego nie mam.
Przeszliśmy do niewielkiej
kuchni, gdzie nalałem nam po szklance soku. Zapytałem go wtedy, co tu robi,
okazało się, że jest dzisiaj „chory”. Został z kolegą w ośrodku, a potem z
niego się wymknął. Oczywiście koleś ma go kryć, jak by co. Więc załatwił
wszystko, aby spędzić ze mną cały dzień, dlatego nie zadzwonił, bo symulował.
Cwaniaczek. Podziwiałem go, ma strasznie dużo przyjaciół, których nie obchodzi
jego odmienność. Ciekawe, jak Komushi zareaguje…? Odpił łyk soku
pomarańczowego, a potem oblizał zmysłowo swoje wargi, patrzyłem na to z ogromną
chcicą. Moje uda napinały się w akcie podniecenia. Jego głos wypełniał
mieszkanie… znaczy, kurwa, zaś o czymś pierdoli, zaś będzie się wkurwiał, że go
nie słucham… a dobra, tylko chwali mi mieszkanie. W chwili, gdy odłożył
szklankę do zlewu, złapałem go za nadgarstek i przyciągnąłem do siebie. Potem
objąłem go w pasie i w jednej chwili zetknąłem z nim wargami, przymknęliśmy
razem oczy, dodatkowo oparł dłonie o moje barki. Wsunąłem język do jego jamy
ustnej drocząc się z nim liźnięciami. Odwzajemniał to, zachowując dystans,
chciał abym to ja dominował. Jego ciepła dłoń powędrowała ku mojej szyi,
kciukiem przyjemnie podrażniał mój podbródek. Stęknąłem, na moją reakcje się
zaczerwieniłem, a on uśmiechnął. Nie widziałem, ale poczułem to. Z moich ust
powędrował na szyję, łaknąc ją delikatnie i ssąco. Spinałem się, czułem ucisk w
kroczu. Spuściłem ręce na jego tyły i ścisnąłem pośladki. Jęknął, tym razem ja
poczułem tą satysfakcję.
Wiedziałem do czego to
prowadzi, tylko nie byłem pewien czy jestem gotowy na kutasa w dupie… nie
chciałem go też odtrącać. Moje ciało jednogłośnie tego pragnęło. Nagle, niczym
wybawienie pomieszczenie przeszył dźwięk burczenia brzucha. Otworzyłem szerzej
oczy, będąc wytrącony z tej chwili. Dei mocno poczerwieniał, najwidoczniej
zmieszał się reakcją swojego organizmu.
- Głodny? – mruknąłem
zadziornie, naciągnął rękawy na dłonie i oplótł się wokół brzucha. – W dodatku
nie na mnie, no wiesz. To boli – uśmiechnąłem się.
- Nie jestem głodny –
burknął dumnie, szkoda, że to na mnie nie działa.
- To dobrze, bo nie mam dla
ciebie nic do jedzenia – odetchnąłem z ulgą. Nie no, tak na serio to coś tam
się znajdzie. Wczoraj w oczekiwaniu na telefon, porobiłem spożywcze zakupy. No,
ale to dla mnie.
- Pierdol się, zamówię
sobie pizzę! I zobaczysz nie podzielę się! – ho, ho, ho dojebał.
- Zamierzasz zjeść sam
wszystko? – dopytałem z uśmiechem, przytaknął wyjmując telefon. Nie wiem, skąd
ma numer, ale niech sobie zamawia. – Będziesz gruby.
Oburzył się na to
stwierdzenie, jaki on rozkoszny. Odszedł do stołu, odwracając się do mnie
plecami i serio zadzwonił do knajpy. Zaśmiałem się pod nosem i podszedłem do
niego. Odgarnąłem jego włosy na bok i złożyłem ssący, znakujący pocałunek na
szyi. Kazał mi wypierdalać i odtrącił mnie, szturchając delikatnie łokciem. Nie
ładnie. Za karę wymierzyłem mu mocnego klapsa w dupę, zgromił mnie wzrokiem,
masując obolałą część ciała. Uśmiechnąłem się niewinnie. Był zły, ale ja
wiedziałem, że mu się podoba. W pewnym momencie umilknął i zaczął zastanawiać
się nad odpowiedzią. W końcu zapytał mnie pod jakim adresem mieszkam. Zemściłem
się. Kazałem mu wypierdalać, zaczął mi jakieś lamenty wygłaszać. Wtedy już mu
powiedziałem, że mu dam coś do jedzenia. Ucieszył się, jakby wygrał ze mną
jakąś wojnę.
Od kilku godzin
siedzieliśmy w moim pokoju, pokazałem mu mieszkanie i chciał się tutaj
usadowić, na rozścielanym łóżku… nie czułem się komfortowo, ale szybko to
zmienił, aktualnie leżał pomiędzy moimi nogami oparty o mój tors. Bawiłem się
kosmykami jego miękkich włosów, słuchając jego opowiadań o rodzinie. Ma brzydką
siostrę, jebniętego dziadka i rodziców, którzy stanowczo za dużo pracują.
Jednak rodzice akceptują jego odmienność, ich relacje nie są najlepsze. Rodzice
zawsze ciągle pracowali, nie bardzo obchodziło ich życie swoich dzieci, tak
przynajmniej myślał Deidara… a jego dziadek powinien do czubków trafić. Moja
babcia za to, do trumny, pod ziemię. Hehehe. Potem ja musiałem opowiedzieć o
swoich. Musnąłem ustami jego skroń.
- Nie mam rodziców, nawet
ich za bardzo nie pamiętam – zamyśliłem się, to była bardzo osobista wypowiedź.
Wiedział o tym tylko Komushi. Arisa nie pytała, znaczy no, może ze dwa razy, a
potem chyba czekała, aż sam się otworzę. – zmarli, gdy wylatywali gdzieś
samolotem. Rodzeństwa nie mam, właściwie mam jedynie babcię, z którą nigdy nie
miałem dobrych kontaktów – odparłem niezgrabnie. Przekręcił głową, by na mnie
spojrzeć, uśmiechnąłem się wymierzając mu buziaka.
- Nie czujesz się samotnie?
– skłonił mnie do refleksji tym pytaniem.
- Czasami – odrzekłem
krótko. – na pewno nie teraz – objąłem go ramieniem, całując we włosy. Jedną
ręką ujął moje ramię, jakbym miał go udusić, a drugą wodził po moim udzie. Ten
gest doprowadzał mnie do intymnego pobudzenia. Chyba zaczynałem tego chcieć.
- Jutro rano wyjeżdżam… -
wypalił, co mnie zdezorientowało. Odciągnąłem go od siebie, by prowadzić
rozmowę twarzą w twarz. – o ósmej mam pociąg…
- A-Aha… - ja to nigdy nic
mądrego nie powiem w chwilach, kiedy by się przydało. – Nie możesz zostać na
weekend? – przekręcił głową. Nawet nie zapytał! Nie no, to jest pewne. Wstałem
na równe nogi, przecierając twarz. Za szybko ten czas minął. – Szkoda.
- Ale spoko. Będziemy w
kontakcie. Będę dzwonił… bo ty pewnie nie będziesz miał kasy, biedaku.
- Taa, ty pewnie będziesz
dzwonił tak, jak ostatnio, czyli w ogóle – uśmiechnął się bezbronnie, to nie
było nawet trochę śmieszne. – to prędzej zarobię na kartę wykorzystując swoje
ciało – odniosłem się do naszego pierwszego spotkania. Skrzywił się, a ja
zatriumfowałem. Popchnął mnie delikatnie na ścianę. Złapałem go za biodra.
- Ani się waż, bo cię
zajebie – zagroził, pocałowałem go. – ja chcę być twoim pierwszym.
Przysunął się kusząco
ustami, na swoich mogłem wyczuć jego ciepły oddech. Wiedziałem, do czego będzie
zmierzać oddanie pocałunku, a mimo to… podjąłem wyzwanie. Całowaliśmy się
zachłannie, zupełnie jakby miał to być nasz ostatni raz. Przyciskałem jego
biodra do siebie, wyprostował się mocno, szybkim ruchem rozpinając zamek w
mojej bluzie, będąc rękoma przy zapięciu ponownie powędrował nimi do góry, nie
odrywając ich od mojego ciała. Będąc przy ramionach, wolno zjechał po moich
kończynach, zsuwając z nich zbędny materiał. Zagłębiając się w pocałunek, co chwila
rozchylałem bardziej jego usta swoimi. Dłonie przystawiłem po obu bokach jego
twarzy. Nie chciałem, by mi nią uciekał. Dotknął bez krępacji mojego krocza –
świntuch – a potem ładnie okrążył moje biodra, ściskając moje pośladki.
Otworzyłem oczy na moment przerywając pocałunek, złapałem za końce swojej
bluzki i ściągnąłem przez głowę, ciepiąc na podłogę. Nie dałem mu, długo
naoglądać się tym widokiem, ponownie wpiłem się w usta, ale tylko na chwile,
gdyż osunąłem się na szyję. Zagryzałem mu ją lekko, a on jęknął w zadowoleniu,
ręce Dei’a zaczęły z pożądaniem macać mnie po plecach. Czasami zdarzało mu się
porządnie wbić w nie paznokcie, co akcentowałem syknięciem. Momentalnie
przepraszał. To przecież nic. Wsunąłem ręce pod jego bluzkę z długimi rękawami.
Szybko ją z niego zrzuciłem. To, że mogłem go dotykać było takie jarające. mój
penis stał już w pionie od dobrych kilka minut. Obejmowałem go wokół bioder a
on mnie wokół szyi, zjeżdżał ustami na mój podbródek, potem na szyje, lekko na
tors. Jęknąłem z rozkoszy.
- Sasori…? - wysapał moje
imię, nie zaprzestając pieszczot. Mruknąłem pytająco. – Lubisz lody?
- C-Co…? No taa, kto nie
lubi? – kurwa mać, co on mi o lodach pierdoli w takiej chwili? Znowu jest,
kurwa, głodny? Jezu, nie teraz!
- Zrobić ci? - … a-aa, taki
lodzik… Sasori, ogarnij dupę, do cholery! No nic, pewnie nie skumał, że ja nie
skumałem. Mogę przynajmniej grać inteligentniejszego.
Pod naporem jego chwilowego
spojrzenia, przytaknąłem ruchem głowy. Z uśmiechem powrócił do ust, muskając je
na początku krótko i słodko, a potem długo i namiętnie. Szybkim ruchem zdjął z
moich spodni pasek, który z lekkim trzaskiem gruchnął o ziemię. Przeprosił.
Potem rozpiął guzik i rozsunął rozporek. Wsunął dłonie do moich spodni przy
biodrach i zaczął się pochylać, klękając przede mną. Wolnym ruchem zsunął mi
spodnie, wraz z bielizną w dół. Nie powiem, czułem się lekko skrępowany. To był
mój pierwszy raz z chłopakiem, jednak Deidara był w tych sprawach doświadczony,
zadbał o to, bym się rozluźnił. Złapał delikatnie acz pewnie za mojego penisa.
Utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy, doszukując się jakiś oporów. Dotknął ustami
mojego członka, zaczynając go z wolna lizać. Jarało mnie to, jak i to, że
patrzyłem na niego z góry, czułem władzę nad nim. Złapałem ręką za jego włosy,
kciukiem gładziłem czubek jego głowy, oddając się spełnieniu. Jęknąłem gdy
oblizał ostrożnie okolice napletka. Jezu, było mi tak dobrze, a on jeszcze
nawet nie zaczął. Posłał mi pełne zadowolenia z siebie spojrzenie, trwanie z
nim w kontakcie wzrokowym, podczas oralu, było takie seksowne. Włożył mojego
penisa do buzi i zaczął ssać. Nie potrafiłem stłumić w sobie jęków i
westchnięć. Spojrzałem na sufit z przymkniętymi oczami. Coraz głębiej wkładał
chuja do buzi, stymulując tym moje fazy rozkoszy. Wargi zahaczył o swoje zęby,
by nie stykać ich o moją męskość, robił to będąc bardzo doświadczony, czułem
się bezpiecznie. Pociągnąłem go za włosy, jęknął z bólu, ale jego odgłosy tylko
bardziej mnie podniecały.
Przysuwał się i oddalał
głową nawilżając stojący organ swoją śliną, ta gra doprowadzała mnie do szału.
Szału przyjemności. Okręcałem wokół palców jego blond włosy, mruczał coś
niewyraźnie, a mi robiło się jeszcze gorącej, niż normalnie. Podniósł na mnie
spojrzenie, liżąc go zmysłowo, zatopiłem się w jego obficie niebieskich oczach.
Oddech miałem ciężki, sapałem, a on wciąż sprawiał mi przyjemność. Miał go w
buzi i ssał naprężając się nieskoordynowanie. Wiedziałem, że ten oralny seks i
jego podnieca, choć to on to robił.
- Deidara… - jęknąłem,
odczuwałem już dojście. Wytrysk zbliżał się wielkimi krokami. – mogę spuścić ci
si do buzi? – zapytałem pomiędzy spazmami własnych jęków. Wyjął go z ust,
oblizując z dołu do góry.
- Taa. Możesz – wymruczał
do mnie.
Ręką podtrzymywał mojego
chuja, wodząc palcami wokoło, drugą ręką złapał i ścisnął mój pośladek.
Ścisnąłem mocno jego włosy, syknął lekko, a ja naprowadziłem go na włożenie
mojego organu w buzię. W momencie gdy to zrobił, spuściłem się. Sperma
wylądowała w jego ustach, a trochę nawet z niej wypłynęło, lądując na jego
spodniach. Połknął, usłyszałem to. Poczułem jakąś tam satysfakcje, połyk
kojarzy mi się z akceptacją swojego partnera, żywiącym do niego zaufanie. Arisa
nie połykała, nie pozwoliła nawet się spuścić w ustach. Odciągnął się,
wypuszczając go z ust. Oblizał swoje usta ze smakiem, posyłając mi uśmieszek,
resztę podbródka wytarł wierzchem ręki. Złapałem go za rękę i mocno poderwałem
do góry. Wstał chwiejnie, złapałem go szybko za biodra i niemal od razu wpiłem
w usta. Czułem ogromne pragnienie skonsumowania stosunku.
Zarzucił swoje ręce na moje
ramiona, oddając się całusami, wyszedłem ze spodni i zacząłem na niego
napierać, prowadząc do łóżka. Poniewierałem jego językiem, polubił ten gest,
stawał się przez niego bardziej potulny. To zastanawiające, dlaczego zawsze
chce się dostosować, jednak nie miałem głowy, by teraz nad tym myśleć. Kiedy
zetknął się łydkami z wzniesieniem łóżka, przewrócił się na nie, ciągnąc mnie
za sobą. Jęknął lekko, uderzając się w głowę o zakończenie. Skrzywił się,
masując sobie jej bok. Uśmiechnąłem się czule i będąc oparty na łokciach,
nachyliłem się do Deidary całując go w obolałą część. Mruczał coś w akcie
przyjemności. Sunąc po twarzy, ponownie dobiłem do jego ust, ręką natomiast
odpiąłem guzik i rozporek w jego spodniach. Jego penis stał i twardniał przy
moim dotyku, choć robiłem to przez materiał. Oderwałem się od niego i wyprostowałem.
Ściągałem jego spodnie, jakby robiąc to na czas, po prostu nie chciałem go
pozostawiać na dłużej w niedosycie. Uniósł miednice do góry, bym mógł łatwiej
zsunąć z niego spodnie. Zrzuciłem je na podłogę, teraz obaj byliśmy nadzy,
przejechał dłonią po moim brzuchu, aż do karku, który ścisnął by mnie
przyciągnąć. Rozchylił znacząco wargi, czekając bym się z nimi zetknął.
Przymknąłem oczy, jego ręka wplotła się w moje włosy, a ja zsuwałem dłonią w
dół jego talii. Pocałunki były bardzo mokre, ciała niesamowicie rozpalone.
Dotknąłem jego penisa ręką,
drgnął zaskoczony. Jeśli otworzył oczy to z pewnością zobaczył moje rumieńce.
Chwyciłem go pewnie i zacząłem stymulować ręką, jak w czasie masturbacji.
Przerwał pocałunek jęcząc i wyginając z podniecenia w łuk. Uśmiechnąłem się nie
przerywając czynności, miło się patrzyło na rozkosz partnera. Muskałem jego
ciało delikatnymi pocałunkami. Przełamałem się, aby mu zrobić dobrze ręką, ale
nie wyobrażam sobie by włożyć go sobie do ust, nie teraz. Po chwili się
spuścił, upierdalając tym moją pościel. Zmrużyłem gniewnie oczy, na co się
lekko spłoszył, zaczesał kosmyk włosów za ucho z zbolałą miną. Wyglądał tak
uroczo, tak bezbronnie. Darowałem mu, informując o tym za pomocą bardzo
namiętnego pocałunku. Wcierał palce w moje plecy, schodząc nimi niżej wzdłuż
kręgosłupa, ścisnął moje pośladki, każdy usilny dotyk wzbudzał u mnie jeszcze
większe pożądanie.
- Odwróć się – wysapałem
ten rozkaz wprost do je go ucha, potem mu lekko nadgryzając płatek. Uniósł się
dla ułatwienia obrotu. Oparł się na rękach w pozycji na czworaka. Moje ciało
oblał pot, za chwile to zrobię z facetem. Jakby się dopiero co rozprawiczał,
kurwa mać. Ukląkłem za nim, rękoma wodziłem po jego udach, dupie aż zatrzymałem
się na biodrach, chwytając je pewnie. Westchnąłem ciężko z tej fali gorąca,
która mnie wypełniała. Kurwa, pocę się, jak jakaś dziwka w kościele.
- Chcesz żebym ja to
zrobił? – zmrużyłem oczy.
- Co…? – wtedy mnie
olśniło. – Chcesz mnie wyrżnąć w dupę?
- Taa, mogę to zrobić –
odpowiedział. Zacząłem rozważać te opcje, ale jednak perspektywa kutasa w
własnej dupie jest do dupy… dosłownie i w przenośni. No i chyba w tym sensie to
chciałem jednak zostać czysty.
- Nie, nie jestem na to
gotowy – w wielu kwestiach nie jestem, ale się staram.
- W porządku – odrzekł
łagodnie. Podobała mi się ta jego wyrozumiała, wrażliwa strona. – żal dupę
ściska, żeby mnie odstawić na bok – zadrwił triumfalnie. Poszerzyły mi się
oczy. E-Ej! Ja chcę tamtego czułego, kochanego Dei’a! Wróć! –no dalej, pokaż
mi, jaki jesteś napalony.
- Zaraz – mruknąłem i
klepnąłem go mocno w tyłek. Jęknął klnąc siarczyście. – To była kara.
Prychnął pod nosem, jednak
udało mi się wyłapać jego uśmiech, podobało mu się. Wiedziałem. Zboczony
Deidara. Kazałem mu przeć, jakby robił kupę. Zdziwił się, ja trochę też. Nie
chodzi mi, by nasrał mi na łóżko, ale dzięki temu poszerzy się odbyt i nie
sprawię mu, aż takiego bólu, jak to normalnie bywa. Co on… anala nigdy nie
robił, że takich rzeczy nie wie? Nie no musiał robić. Ja to robiłem z no kilka
razy zdradziłem dziewczynę, parę razy. Bo chciałem się pieprzyć analnie. Teraz
się tak zastanawiam czy to się jakoś nie łączy… potrząsnąłem głową. Wyjąłem z
szafki nocnej, opakowanie z lubrykantem. Wylałem trochę żelu na dłoń i
nasmarowałem tym swojego penisa. Zapytałem go czy jest gotowy, a po otrzymaniu
twierdzącej odpowiedzi, włożyłem mu w dupę. Jęknął z rozkoszą, kazał mi nie
przerywać. Jakbym miał to zrobić. Posuwałem go najdelikatniej jak mogłem, do
przodu i do tyłu i na boki. Zaciskał dłonie na pościeli, wołając z
przyjemności. Coś w stylu jak mu dobrze, że jestem zajebisty lub nakazywał
mocniej go pierdolić. Rzecz jasna, mi też było dobrze, czułem spełnienie. Tak
dobrze nie czułem się z żadną inną kobietą. Niestety nic nie trwa wiecznie, za
sprawą pieczenia w miejscu intymnym musiałem z niego wyjść. Stęknął cicho,
byliśmy zmęczeni wszystkim.
Poszedłem pod prysznic,
moje ciało było mokre od potu, a na penisie zalegały resztki krwi. Na ich widok
zrobiło mi się słabo, jednak w porę złapałem się umywalki i wyzbyłem się
lękliwych myśli jebana hemofobia. Po wyjściu z łazienki opatuliłem sobie
ręcznik wokół bioder, podszedłem do Deidary rozpalając na nowo namiętność
pocałunkiem, ale nie w tym celu. Przecież dopiero się umyłem. Nakazałem mu iść
do łazienki, bo po prostu śmierdział, co będę kłamał. Oczywiście kazał mi
spierdalać, ja mu za to kazałem użyć mydła. Zezłościł się, no ja, niedobry Sasori.
Z szafy wygrzebałem ciuchy, dla siebie i dla Douhito. Zdjąłem z kołdry
ospermioną poszwę i rzuciłem i zabrałem do łazienki, gdzie zostawiłem też
ubrania dla chłopaka.
Jego rzeczy włożyłem do
szafy, uprzednio wyciągając wszystko z kieszeń, i tak nie nadają się do
ponownego ubioru, jeżeli się nie wypierze. Westchnąłem, długo się kąpał, to
chyba sprawka długich włosów. W kuchni nalałem sobie soku do szklanki i
usiadłem przy stoliku. Nasłuchiwałem odgłosów z pomieszczenia obok, zamykając
przy tym oczy. Chyba zasnąłem. Obudziłem się, gdy ktoś mnie trzepnął w głowę.
- Kurwa, pojebało cię? –
warknąłem, masując sobie głowę. Nachylił się delikatnie całując mnie w
policzek. Mimowolnie uśmiechnąłem się, no po takim czymś nie da się gniewać. –
Zajebiste ciuchy – mruknąłem, gdy usiadł sobie naprzeciwko mnie. Ciemne
sztruksowe spodnie i ciemno zielona bluzka z długim rękawem.
- Dzięki. Z lumpeksu –
stwierdził, skrzywiłem się. Jaki, kurwa, niewdzięcznik.
- Sam jesteś lumpeks…
- Podczas pieprzenia
mówiłeś na mnie Deidara – oświadczył. Mógłby zamknąć mordę i dać mi triumfować
moją słabą ripostą, ale nie… musiał. Pewnie się mści za to mydło. Mam nadzieje,
że nie skończył mi szamponu.
Gadaliśmy między sobą o
swoich wcześniejszych stosunkach. Cóż, Dei trafiał zwykle na jakiś pojebów, co
w poważaniu mieli jego uczucia, w sensie czy go coś boli i takie tam. Jedna
zagadka rozwiązana, a druga dotycząca bezustannego przepraszania, była podobne.
Jakiś koleś mu zawsze wpierdolił za jakiś wielce okropny czyn typu opuszczenie
bluzy na podłogę. Straszne, jak go spotkam to mu wjebie. Solidnie. W sumie
większość jego seksów było jednorazową nocną przygodą. No, a ja mu się
przyznałem, że zdradzałem eks, kilkanaście razy. Arisa nie zawsze chciała, a
czasem oddawała się na odpierdol. Jakaś zajebista w łóżku też nie była, ale no.
Miałem z nią więź. I sądziłem, że to wystarczy. Komushi o tym nawet nie wie,
chyba. Grunt, że nigdy nie wygadał.
- Nie chce mi się wracać –
jęknął odpijając łyk soku. Mojego soku.
- To nie wracaj – odparłem
najprościej na świecie. – chętnie cię przygarnę.
- Zaszczyt mnie kopnął w
dupę – bąknął pod nosem.
- No chyba wydymał –
poprawiłem, a on się zaśmiał cicho. Przysunąłem do siebie jego krzesło, ależ
był lekki. Mniejsza. Przyciągnąłem go za nadgarstki o siebie i objąłem czule.
- Sasori… kiedy wiesz, że
kogoś kochasz? – wypalił z pytaniem. Spojrzałem na jego twarz. Niebieskie
tęczówki skrzyżowały się z moimi. – Bo ja się chyba w tobie zakochałem –
stwierdził niepewnie. Westchnąłem lekko, opierał policzek o swoje złączone
dłonie oparte na moim ramieniu.
- Wiesz o tym, kiedy z
całych sił pragniesz bliskości tej drugiej osoby. Jest między wami
porozumienie, którego nie potraficie wyjaśnić… więc chyba ja też się
zakochałem… w tobie – dodałem. Jakoś tak… uśmiechnęliśmy się do siebie,
zadowoleni z naszych wyznań. Dei zaśmiał się pod nosem.
- Ale to pedalskie – no z
ust mi to wyjął. Dziwnie się czułem.
Potem zadzwonił jego
telefon, musiał się zbierać do ośrodka. Szkoda. Stojąc w przedpokoju już mi go
brakowało… a przecież kucał obok i wiązał buty. Kazałem mu zadzwonić, jak
będzie na miejscu, inaczej z nami koniec. Wyśmiał mnie, okrutny nikczemnik. No,
ale obiecał zadzwonić… wcześniej też obiecał. Na moje fochy zareagował dość
brutalnie. Wyzwał mnie od cipek, ja go za to od chujów. Pasowaliśmy do siebie.
Po kilku godzinach,
zadzwonił. Wreszcie. Podobały mi się rozmowy z nim, takie, w których
odgrywaliśmy rolę zazdrosnych kochanków. Zawsze jakoś tak wyszło, że ja
wcielałem się w kobietę… no cóż, ja się przynajmniej co do tego nie burzyłem
tak, jak Deidara. Rozmawialiśmy do pierwszej, naszym tematem była szkoła. Zdecydowałem,
że pójdę do tej szkoły, co on. Grunt żebyśmy byli blisko. Nie wytrzymałbym tak
długiej rozłąki, a więc trzeba się trochę wziąć za naukę, by napisać maturę.
Nie chcę mi się, ale muszę… jutro…
Rankiem wyszedłem z domu,
Dei pewnie jechał już autobusem na dworzec. Ciekawe czy jest tak samo
niewyspany, jak ja? Raźniej byłoby, gdyby cierpiał ze mną. Czułem niewyspanie,
ale nie było tego po mnie widać. Zawsze tak wyglądam… nie wiem czy to dobrze
czy źle. Poszedłem krótszą drogą, rankiem nie było żadnych tłumów, na
szczęście. Słońce ledwo co wystawało z horyzontu, pewnie było już za
piętnaście, siódma. Jeszcze trzymało mnie to szczęście po wczorajszym dniu.
Kiedy sobie o tym przypominam, mimowolnie się uśmiecham. Pewnie wyglądam, jak
debil… wszyscy, nawet ja, gdy widzimy jakiegoś szczęśliwego człowieka, mamy go
za wariata. Cóż, taka tam, zazdrość, że innym się powodzi.
- Sasori… - usłyszałem
swoje imię za sobą, odwróciłem się, doskonale wiedząc, kim jest ta osoba. –
dokąd idziesz? – Arisa podeszła do mnie. Jakby zapomniała, że nie jesteśmy już
razem.
- Na dworzec… do Deida…
- Mogę iść z tobą? – weszła
mi w zdanie. Nie bardzo wiedziałem, co ona kombinuje, bo nic dobrego nie mogło
mi przyjść do głowy. Patrzyłem na nią beznamiętnie i w ciągłym milczeniu.
Analizowałem wszystkie za i przeciw. – Proszę.
- Jak chcesz.
Szliśmy u boku wolnym
krokiem, już mnie to tempo irytowało. Nie lubię kazać komuś na siebie czekać,
tym bardziej, że tym kimś jest Dei. Arisa zagadywała mnie pytaniami co u mnie,
jak ze studiami. Zdawkowe odpowiedzi były moim zdaniem wystarczającą aluzją do
nie-chcę-gadać. No niestety nie. Jej obecność wpływała na mnie niekomfortowo,
ale to moja wina, na cholerę jej pozwalałem ze sobą iść? Nie to, że jej nagle
nie cierpię, ale przeszkadza. Bardzo.
- Sasori, nie ma już szansy
byśmy znowu byli razem? - dlaczego mnie ta wypowiedź nie dziwi? Westchnąłem
cicho, naprawdę, ciężko mi, że ona w ogóle się o tym dowiedziała. Nie chciałem
dla niej źle. W końcu była moją eks. Wiele razy ją krzywdziłem, ale nie
chciałbym by się o tym dowiedziała.
- Nie – przekręciłem głową.
Przecież nie będę już w stanie ją zadowolić, więc po co miałbym ją chociażby
okłamywać. – ale możemy zostać przyjaciółmi – dobra to głupi pomysł. Akasuna
zamknij mordę.
- Nie chcę być przyjaciółką
– zaprzeczyła ze smutkiem, a ja, no ten, odetchnąłem. Nie wiedziałem, co teraz
powiedzieć… może… - Jesteś szczęśliwy z…?
- Deidarą – przypomniałem.
- Tak, jesteś?
- Taa, jestem. Bardzo –
stwierdziłem, głupio mi było to mówić Arisie, to na pewno ją boli, ale może też
zrozumie. Z głupoty przecież nie narażam swojego życia, a przecież dla
homoseksualistów nie jest ono łatwe.
- Rozumiem – odparła cicho
i zatrzymała się w miejscu, odwróciłem się do niej. Do dworca jeszcze z pięć
minut drogi, przebiegnę się i nadrobię tak czas. – możesz mnie chociaż pocałować…
ostatni raz?
- Arisa…
- Ostatni raz, proszę –
zaszkliły jej się oczy, nie potrafiłem jej odmówić.
Podszedłem więc wolno,
złapałem ją za biodro i nachyliłem ku twarzy, całując delikatnie jej usta. To
był gest, tak strasznie wyprany z emocji. Nic nie czułem, zero. Otworzyłem oczy
i odsunąłem się, ale jeszcze się do mnie wtuliła. Było mi jej żal, więc
pozwoliłem na to.
- Przepraszam – szepnęła mi
do ucha, drgnąłem zdezorientowany, a potem… a potem poczułem ostry ból w
okolicach mojego brzucha. Warknąłem z bólu. Spojrzałem tam, widząc wbity w
niego, nóż kuchenny. Widok krwi rozpoczął zawroty w mojej głowie. Wycofałem się
chwiejnie do ściany budynku. – nie chcę, żebyś był szczęśliwy z kimś innym –
ześlizgnąłem się po ścianie na ziem.
- Kurwa mać – syknąłem,
łapiąc się w ranę, czułem tą nieprzyjemną czerwoną ciecz, jak wypływa od pchnięcia.
Robiło mi się słabo na samą myśl o tym, że teraz to dotykam. Jebany lęk, jebany
ból, pieprzona kumulacja, bo jak inaczej nazwać dwa w jednym. – Coś narobiła?!
- Zrobiłam to, bo cię
kocham, Sasori – uświadomiła mnie, kucając przede mną. Ręce jej się trzęsły,
drobne krople krwi nasączyły jej bluzkę, zrobiło mi się słabo. Oparłem
bezwiednie głowę o ścianę za mną.
- Jesteś chyba jakaś
nienormalna… - wysyczałem boleśnie. Obraz przed oczami zaczął mi się
rozmazywać.
- Raczej zakochana… dlaczego
zniszczyłeś tą miłość? – zapytała, wodząc palcami po mojej twarzy. Teraz
zachciało jej się gadać, kiedy powoli umieram. Resztkami sił złapałem mocno za
jej nadgarstki.
- Zadzwoń po karetkę,
wariatko! – rozkazałem ostro. A ten proces jedynie doprowadził mnie do większego
bólu. Zacząłem wykaszliwać krwią. Jezu, jak ja nienawidzę tego widoku. Arisa
złapała mnie po bokach mojej twarzy i bezceremonialnie wpiła mi się w usta.
Chciałem ją odepchnąć, ale głupia, wbiła mi nóż jeszcze głębiej. Jęknąłem
głośno. Niestety tutaj nie znajdą mnie prędko. – Arisa, błagam… zadzwoń po
karetkę…
- Nie chcę patrzeć, jak
marnujesz sobie życie dla jakiegoś pedała – warknęła. Więc mam za to umrzeć,
ona jest jakaś niedojebana… kurwa, jak to boli. Chwyciłem się mocno za ranę
zwijając z bólu. Wtedy usłyszałem dzwonek telefonu, moje wybawienie… sięgnąłem
do kieszeni, jednak Arisa wyciągnęła szybciej i brutalniej.
- Oddawaj to… - nakazałem,
mój oddech stawał się coraz cięższy. Olała to i spojrzała na wyświetlacz,
skrzywiła się. Deidara dzwonił… oby tylko nie odebrała. Nie. Ale zrobiła coś
gorszego, wstała i rzuciła mocno telefon na chodnik, przez co roztrzaskał się,
a kilka odłamków się rozsypało wokół urządzenia. – jebana… - rzekłem wściekle. Gdybym
mógł to bym jej chyba wpierdolił.
Arisa w końcu odeszła
jeszcze coś tam pierdoląc pod nosem, nie słuchałem, ból mnie całkowicie
wyłączył ze zmysłu słuchu. Podniosłem się do siadu i opierając o ścianę, bez
patrzenia wyjąłem z siebie narzędzie zbrodni. Odrzuciłem je na bok, krew
pociekła nie dość, że z brzucha to jeszcze z moich ust. Starałem się jednak na
to nie patrzeć, natychmiastowo bym zemdlał. Z trudem wstałem na równe nogi i w
dalszym ciągu trzymając się za brzuch z podkuleniem ruszyłem przed siebie. Na
dworzec, obiecałem, a nie lubię kazać na siebie czekać. Nie przejmowałem się
rozmazanym przed oczami obrazem, za wszelką cenę musiałem dojść do wymierzonego
celu. Będąc przed budynkiem, zakasłałem ostro krwią. Ciecz spłynęła na chodnik,
a mój wzrok mimowolnie za nią powędrował. Zrobiło mi się słabo.
- Chłopcze, nic ci nie jest?
– zapytał mnie jakiś facet obok. Dyszałem ciężko, a świat zaczął wirować. Nie
mogłem nic z siebie wydusić, było mi tak cholernie ciężko. Nogi mi zmiękły,
upadłem na kolana. – H-Hej! Co ci… jesteś ranny. Kurwa mać – powiedział w szoku
kucając koło mnie i podtrzymując mnie za ramię. Ponownie zakaszlałem krwią, jej
widok i towarzysząca rana tylko zbliżała mnie do śmierci. Czułem to. Gościu
wyjął telefon z kieszeni i dzwonił, zdaje się po karetkę. Dla lepszego zasięgu
podniósł się na chwilę zostawiając mnie samemu sobie.
- Sasori! Saso! – zawołał
znajomy głos. Dei. Jednak w momencie obrotu, straciłem siły w spierających mnie
rękach, upadają na chodnik. Akurat jeszcze moja głowa dosięgła pierwszego
stopnia schodów i prze to jebnięcie natychmiast straciłem przytomność…
Obudziłem się w jasnym
pomieszczeniu, zdecydowanie zbyt jasnym. Oczy mnie niesamowicie piekły.
Rozglądnąłem się, zdecydowanie był to szpital. Byłem podpięty do jakiejś
kroplówki, a na głowie poczułem szorstki opatrunek. Uniosłem się na łokciach i
jęknąłem z bólu. Brzuch bolał, jak cholera. Usłyszałem dwa głosy rozmawiające
wesoło przed drzwiami. Oba były mi znajome. Uśmiechnąłem się do siebie,
nareszcie mi ktoś wszystko wyjaśni. Drzwi rozsunęły się na bok, a przez próg
wszedł Komushi i…
- Sasori! Ja pierdole,
żyjesz kurwa! – zawołał blondyn, wtulając się do mnie, zdecydowanie za mocno.
Syknąłem z bólu, ale nie odpuszczał.
- Ta, ta żyję… puść mnie
już, to boli – uświadomiłem i na szczęście się oderwał.
- No Dei, puść go, bo go
uszkodzisz – mruknął Komushi, a potem zaś on mnie zaatakował uściskiem. Kolejne
syknięcia się wydostały z moich ust. – Nie przesadzaj nie ściskałem, jak on. Ja
aż tak nie tęskniłem – co za kumpel. Nie no, niech po prostu spierdala.
- Sorry, ale tak się
cholernie martwiłem – oznajmił Dei i ujął w dłoń moją rękę. Zabrałem ją
poprawiając sobie opatrunek na głowie.
- Spoko… ale no… kim ty
jesteś? – zwróciłem się do niego. Był jakiś taki zaskoczony tym pytaniem… no,
ale sorry wchodzi jakiś koleś wyglądający jak laska i mnie tuli jakoby byliśmy
najlepszymi przyjaciółmi. Komushi też patrzył na mnie, jakbym był z kosmosu.
Postanowiłem przerwać te niezręczną ciszę. -
Gdzie jest moja Arisa?
To be continued…
Or not… xD
DATA
OD AUTORKI
Podziwiam każdego, kto przebrnął przez to do końca xD
Podziwiam każdego, kto przebrnął przez to do końca xD
Masakra, nie? xD Gdybyście mi powiedzieli, że
napiszę opo o takiej tematyce to bym was wyśmiała xD
OS je długi… bardzo xD to trzy razy większa
długość, niż normalnego rozdziału :P No i cóz… mi się to nawet podoba xD nie
miałam problemu z narracją pierwszoosobową, jedyne co, to jest dużo opisów i
boję się, że jest nudno :/ no, ale starałam się, dodałam trochę Solinkowego
Humoru xD no, ale nie wiem xD to pierwsze takie opowiadanie co napisałam xD więc
trochę amatorsko… bardzo amatorsko xD
A teraz życzenia… życzę wszystkim Wesołch
Świąt, fajnych prezentów i żeby rodzice dali wam spokój i pozwoli siedzieć
sobie przed komputerem xD No i zdrowia, WENY na notki w blogach czy pisanie
komentarzy innym ;D Meri Kurisimasu xD ;* [pewnie źle napisałam… no cóż mam
nadzieje, że nic głupiego to nie znaczy xD] I hucznego sylwestra ;*